— Dokument Ekstraklasy nie ma żadnego znaczenia. Został napisany szybko, bez zastanowienia, w nerwowej sytuacji, by ułatwić prezesom negocjacje z piłkarzami. Ale tylko je utrudni, przyniesie efekt odwrotny od zamierzonego. Z pracownikami nie rozmawia się z pozycji siły, ale mądrości, troski i dbałości. Uważam ten dokument za niepotrzebny wymysł kilku młodych, ambitnych adwokatów, którzy mówią, że się znają na prawie sportowym, ale tą decyzją lekko się ośmieszyli — mówi w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” prezes PZPN Zbigniew Boniek.
GAZETA WYBORCZA
Co wynika z krachu? I komu on grozi? Pyta – i próbuje odpowiedzieć – Radosław Nawrot.
Gdyby większość, a nawet wszystkie kluby zawarły układ z wierzycielami, polskie ligi nie byłyby zagrożone. Marki znanych polskich klubów przetrwają. W okrojonej formie mogą doczekać lepszych czasów. Chyba że sięgną finansowego dna.
Drastyczniejszym krokiem jest upadłość likwidacyjna. Ma miejsce wtedy, gdy klub nie ma już możliwości płacenia jakichkolwiek zobowiązań. W tym przypadku po prostu wkracza do niego syndyk i sprzedaje to, co w klubie zostało do sprzedania, łącznie na przykład z marką. Upadłość likwidacyjna doprowadza do końca klubu, choć sama marka może przetrwać, gdy ktoś ją kupi (i na niej zbuduje nową organizację)
Co z mistrzostwem Liverpoolu? Przepisy Premier League nie przewidują zakończenia sezonu bez rozegrania wszystkich meczów.
30 lat oczekiwania, 25 pkt przewagi. Nie ma jednak w Premier League przepisu, który zapewniłby Liverpoolowi tytuł mistrza, jeśli sezon nie zostanie dokończony.
Na początku marca, gdy jeden z dziennikarzy zapytał Kloppa, czy nie martwi się o to, że sezon 2019-2020 zostanie anulowany, odpowiedział, że nikt z kibiców Liverpoolu nie jest tak głupi, by obawiać się o tytuł. W przepisach ligi angielskiej nie ma jednak wskazania, co zrobić w takiej sytuacji, kiedy rozgrywki nie zostaną dokończone. Logika nakazywałaby przyznać tytuł Liverpoolowi. W Anglii rozegrano aż 29 z 38 meczów ligowych, a przewaga The Reds jest taka, że wystarczy im wygrać dwa spotkania, by mieć mistrzostwo w kieszeni. Pierwsze od 30 lat.
SUPER EXPRESS
Timo Huebers z Hannoveru 96, który przeszedł zakażenie koronawirusem, opowiada o tym na łamach „SE”.
Jakie objawy wystąpiły u ciebie?
— Przez 10 dni nie miałem w ogóle węchu i smaku. Piłem różne napoje, jadłem różne potrawy, a czułem, jakby to było ciągle to samo. To był najbardziej dokuczliwy objaw. Przez kilka dni miałem podwyższoną temperaturę, powyżej 37 st. W sumie chorobę przeszedłem w miarę łagodnie.
Byłeś w szpitalu czy leczenie odbywało się w domu?
– W domu. Pierwsze dwa–trzy dni były najtrudniejsze, bo byłem wyczerpany i naprawdę chory. Nie mogłem za bardzo się ruszać, ale później było lepiej.
RZECZPOSPOLITA
„Epidemia niekompetencji” – oto, co zdaniem Stefana Szczepłka boli kluby ekstraklasy. I bolało na długo przed epidemią koronawirusa.
Jeśli któraś z decyzyjnych osób jest nieuczciwa, to można być pewnym, że zarobi pod stołem na transferze miernego gracza, podobnie jak on sam i jego agent. „Kluby wydają horrendalne sumy na pensje dla 30-letnich zagranicznych zawodników, z których większość już nie nadaje się do sprzedaży dalej. Jaki w tym jest pomysł biznesowy?” – pyta Boniek. W Arce, Lechii, Koronie, do niedawna w Wiśle Kraków (zarządzanej przez przestępców) nie płacono zawodnikom od miesięcy, mimo że żadnej epidemii nie było. Poza epidemią niekompetencji. W każdym sezonie w wielu klubach ta sytuacja się powtarza. PZPN nie chce płacić za ich błędy, ale można zapytać, dlaczego wydawał im licencje na grę?
SPORT
— Pandemia jak hiperinflacja — mówi cytowany przez „Sport” Rafał Adamus, profesor Uniwersytetu Opolskiego.
– Umowy o profesjonalne uprawianie sportu, jakie kluby sportowe zawarły z zawodnikami, nie mogą być obecnie wykonywane, tak jak strony kontraktu to założyły. Skutki epidemii mają znamiona siły wyższej. Nie powinno ulegać najmniejszej wątpliwości, że w tych warunkach zawodnicy nie posiadają roszczenia o wypłatę pełnego umówionego wynagrodzenia. Prawo cywilne reguluje skutki „niemożliwości” świadczenia. Ponadto przewiduje tzw. klauzulę rebus sic stantibus – „skoro sprawy przybrały taki obrót”. Ostatnio była stosowana masowo w Polsce w warunkach hiperinflacji lat 90. XX wieku. Na czym ona polega? Jeżeli warunki wykonania kontraktu zakładane przez strony przy zawarciu umowy uległy nadzwyczajnym zmianom, to nie jest możliwe wykonywanie kontraktu według pierwotnych założeń. Prawo powszechne nie wprowadza jednak żadnego taryfikatora, bo nie można z góry przewidzieć wszystkich katastrof i jej skutków – tłumaczy doktor Adamus.
Maciek Grygierczyk w felietonie słusznie pyta o pensje dyrektorów i prezesów. Czy aby one też nie powinny zostać obcięte?
Nacisk społeczny skoncentrował się na piłkarzach, a z utęsknieniem wypatruję deklaracji jakiegoś prezesa, dyrektora sportowego, trenera czy innego członka zarządu. – Na czas pandemii obniżam swe wynagrodzenie o połowę! – niech powie, ale niczego takiego jeszcze nie znalazłem (może źle szukałem?). Jeśli takie słowa padły, to na razie tylko z ust Kamila Jadacha, wychowanka, kibica i jednego z liderów GKS-u Jastrzębie. To tak a propos wyższości nienajemników nad najemnikami.
Tomasz Smokowski ujawnił na antenie „Kanału Sportowego”, że prezesi ekstraklasowych klubów chcieli od PZPN w ramach pakietu pomocowego 80 milionów złotych. Po pięć baniek na klub! Może wtedy rada nadzorcza Ekstraklasy SA zaproponowałaby uchwałę redukującą zarobki nie tylko piłkarzy, ale też działaczy…
— PZPN straci w okresie marzec-czerwiec jakieś 40-50 milionów złotych — mówi w rozmowie ze „Sportem” Zbigniew Boniek.
Czasy kryzysu dotkną prawie wszystkich. Wy, jako PZPN, też poniesiecie straty…
— Szacuję, że za okres od marca do czerwca stracimy od 40 do 50 milionów złotych. Chodzi m. in. o nierozegrane mecze reprezentacji, brak wpływów z transmisji, itd. Ale prowadzimy mądrą politykę finansową – już myślimy, jak nasz budżet zmodyfikować właśnie o te stracone wpływy. Czy naszej federacji grozi zapaść? Dopóki będę prezesem PZPN, nie ma takiego zagrożenia. Może gdybyśmy nie grali przez rok lub dwa lata, to byłby problem. Ale wówczas ogromny kłopot miałby futbol w całej Europie i na świecie.
Dalej wywiad z Euzebiuszem Smolarkiem, który twierdzi, że w tym trudnym czasie odpowiedzialności nie można przerzucać tylko na zawodników.
Czy słusznie część kibiców, ale nie tylko, wywiera nacisk na piłkarzy różnych klubów, by zrzekli się części wynagrodzeń za okres pandemii?
— Wszyscy widzimy co się dzieje; w jakim położeniu znajduje się obecnie Europa i cały świat. Piłkarze są rozpoznawalni i poprzez media społecznościowe dostępni dla kibiców, stąd też takie sygnały w internecie się pojawiają. My stoimy jednak na stanowisku, że naciski i tego typu wywieranie presji nie jest nikomu potrzebne. Apelujemy o wspólne wypracowanie mechanizmów gwarantujących przetrwanie polskiej piłki w tym trudnym okresie. Proszę wziąć pod uwagę, że nie wszyscy piłkarze mają bardzo wysokie kontrakty, bo zależą one od klasy rozgrywkowej. Im niższa liga, tym uposażenie niższe, a do tego nie zawsze płacone na czas. Zawodnicy nadal często spotykają się z opóźnieniami w zapłacie należnego wynagrodzenia – niezależnie od sytuacji z jaką obecnie mamy do czynienia. Piłkarze, których ten problem dotyka – a mamy informacje o przypadkach większych zaległości niż za okres jednego miesiąca – często sprzeciwiają się dalszym ograniczeniom w ich zapłacie.
Borussia Dortmund ma sporą grupę zawodników, która pobiera bardzo wysokie pensje, a nie gra. I to kłopot do jak najszybszego rozwiązania.
Najlepiej opłacanym niewypałem jest bez wątpienia Mario Goetze. Jego kontrakt wygasa z końcem tego sezonu (…). Były reprezentant Niemiec zarabia kilka milionów rocznie, lecz w planie trenera Luciena Favre’a na dłuższą metę nie ma dla niego miejsca. Goetze na boisku co prawda się pojawia, ale zagrał mniej niż 600 minut i bardzo wątpliwe, aby jego umowa została przedłużona.
W obecnej kadrze BVB do potencjalnego „odstrzału” może być również Mahmoud Dahoud, który podczas trzyletniego pobytu w drużynie nie rozwinął się tak, jak tego oczekiwano. Do skreślenia nadaje się też Marcel Schmelzer, będący w Borussii od 15 lat, ale nie dający zespołowi odpowiedniej jakości. Kontrakty obu piłkarzy są jednak jeszcze ważne, kolejno: dwa lata i rok.
Sporo niewypałów Borussii znajduje się natomiast na wypożyczeniach – i tu pojawia się problem. Formalnie od lipca – na ten moment, bo jeszcze nie wiadomo, jak się to wszystko ułoży – piłkarzami BVB ponownie będą Andre Schuerrle, Oemer Toprak, Jeremy Toljan, Felix Passlack, Sergio Gomez i Dzenis Burnić.
Piłkarzom i sztabowi Dinama nie spodobał się sposób, w jaki zarząd ogłosił cięcie płac.
Piłkarze, w ich gronie mający najlepszy sezon w karierze Damian Kądzior (12 goli i 9 asyst), nie zgodzili się na obniżenie wynagrodzeń. Tak w każdym razie podał klub. Zawodnicy przedstawiają sytuację inaczej. Pomocnik Petar Stojanović oświadczył, że problemem nie była redukcja wynagrodzeń, ale to, że decyzja została podjęta jednostronnie przez zarząd, bez konsultacji z zawodnikami i trenerami. – Boli nas również to, że działacze próbowali zwrócić fanów przeciwko nam – stwierdził Stojanović. – W oficjalnym komunikacie Dinamo nas zniesławiło, stwierdzając że jesteśmy buntownikami interesującymi się tylko pieniędzmi, nawet w czasie najgorszego kryzysu. Chętnie zrezygnujemy z części poborów, bo przecież rozumiemy sytuację, ale trzeba było z nami to omówić, przedstawić nowe warunki. A tymczasem zastosowano politykę faktów dokonanych, tylko podając nam to do wiadomości.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Tutaj także mamy rozmowę ze Zbigniewem Bońkiem. Prezes PZPN mówi, że dokument Ekstraklasy SA o obniżce płac to „wymysł kilku młodych adwokatów, którzy tą decyzją się ośmieszyli.
Jak pan przyjął komunikat Ekstraklasy SA, która pod pewnymi warunkami pozwoliła prezesom obniżyć pensje piłkarzy nawet o połowę?
— Gdyby kilka lat temu, kiedy prawa do transmisji telewizyjnych zaczęto sprzedawać za poważne pieniądze, Ekstraklasa pomyślała o funduszu na czarną godzinę, o tym, jak w sposób poważny zarządzać ligą, to dziś nie byłoby tej kwestii. Gdyby przez pięć–sześć lat odkładali co roku po dziesięć procent, mieliby na koncie ponad 100 milionów złotych i mogliby pomóc w inny sposób. Nigdy tego nie zrobili i obojętnie ile zarabiali, niemal wszystko dzielili na kluby, które te pieniądze w całości wydawały. Decyzja Rady Nadzorczej Ekstraklasy SA została przyjęta przy jednym głosie przeciwnym – przedstawiciela PZPN (…). Jestem przekonany, że umieliby się zachować, gdyby do szatni przyszedł prezes, który dotąd płacił na czas, był w porządku, dotrzymywał obietnic. Takiemu mogliby zaufać, że za kilka miesięcy wszystko wróci do normy, a obniżenie pensji jest koniecznie, by klub dalej istniał. Ale na taką formę szacunku trzeba zasłużyć codziennym, mądrym zarządzaniem. To prezesi opiekują się pracownikami. Piłkarz też nim jest, wyjątkowym, ale pracownikiem. Dokument Ekstraklasy nie ma żadnego znaczenia. Został napisany szybko, bez zastanowienia, w nerwowej sytuacji, by ułatwić prezesom negocjacje z piłkarzami. Ale tylko je utrudni, przyniesie efekt odwrotny od zamierzonego. Z pracownikami nie rozmawia się z pozycji siły, ale mądrości, troski i dbałości. Uważam ten dokument za niepotrzebny wymysł kilku młodych, ambitnych adwokatów, którzy mówią, że się znają na prawie sportowym, ale tą decyzją lekko się ośmieszyli.
Dokument ESA komentuje dla „PS” także mecenas Rafał Czyżyk, przewodniczący Izby ds. Rozwiązywania Sporów Sportowych.
Artykuły 357 i 495 kodeksu cywilnego mówią o możliwości zmniejszenia świadczenia w wypadku zaistnienia „nadzwyczajnej zmiany stosunków”, za którą żadna ze stron nie ponosi odpowiedzialności, a która to zmiana sprawia, że spełnianie zobowiązań staje się utrudnione lub wręcz niemożliwe.
– Jeśli pan ze znajomymi, jako hipotetyczni prezesi klubów ekstraklasy, przyjdziecie do Izby ze sprawami o obniżenie kontraktów piłkarzy i powołacie się na te zapisy, to nie wykluczam, że ona zostałaby przyjęta do rozpoznania – mówi mecenas Rafał Czyżyk, przewodniczący Izby ds. Rozwiązywania Sporów Sportowych. – Choć zaznaczam, że nie wypowiadam się w imieniu całej Izby, a wyłącznie we własnym. Proszę jednak pamiętać, że Izba musiałaby te sytuacje oceniać w odniesieniu do każdego klubu z osobna (…). Osobiście zgadzam się z opinią, że jeśli skutki będą długotrwałe, liczone w wielu miesiącach, to temu, co się dzieje, nie będzie można odmówić sytuacji nadzwyczajności z punktu widzenia klubu – dodaje przewodniczący Izby.
Canal+ będzie próbować zmniejszyć wartość kontraktu telewizyjnego na pokazywanie ekstraklasy. W 2002 stacja już raz to zrobiła.
W 2002 roku nadawca obniżył wypłaty z praw telewizyjnych aż o 40 proc. i kluby dość grzecznie na to przystały. I co znamienne – nikt nie zbankrutował, choć zapewne tylko dlatego, że nie mieliśmy do czynienia z kryzysem gospodarczym, a jedynie z decyzją nadawcy telewizyjnego, który uznał, że umowa jest przepłacona i bezceremonialnie postanowił ją zmienić.
Chodzi o legendarny kontrakt stulecia z 2000 roku, uzgadniający wypłatę klubom 100 mln dolarów w pięć lat. Wychodziło ok. 85 mln złotych na sezon, jednak po dwóch latach wartość została zredukowana do poziomu nieprzekraczającego 50 mln złotych.
– Sytuacja była podbramkowa. Mieliśmy spotkania ze wszystkimi klubami z udziałem przedstawiciela Canal Plus. Mogliśmy postawić weto, lecz wtedy nasz partner zerwałby kontrakt i z jego strony na pewno nie był to blef. Innego chętnego na prawa telewizyjne nie było – wspomina Eugeniusz Kolator, który wtedy jako wiceprezes PZPN reprezentował federację w negocjacjach. Nie istniała jeszcze formalnie ligowa spółka, więc pod umowami telewizyjnymi podpisywał się PZPN.
Iza Koprowiak rozmawia z Pawłem Wszołkiem, między innymi o jego gotowości do rezygnacji z części zarobków.
Do piątku do południa nie było jesz- cze odgórnej decyzji w tej sytuacji, ale czy pan jest gotowy, by zrezygnować z części zarobków?
— Wiem, że Rada Nadzorcza Ekstraklasy SA podjęła taką uchwałę, ale w tym momencie nie chciałbym się na ten temat wypowiadać. Nie chcę spekulować. Jeśli w Legii rozpoczną się takie rozmowy, to myślę, że wszyscy dojdą do porozumienia. Widzimy, że COVID-19 wpływa na gospodarkę na całym świecie, skutki ekonomiczne są z każdym dniem coraz gorsze.
Trudno o tym nie myśleć, nie bać się tego, co nastąpi.
— Kwarantanna jest najskuteczniejszą ochroną przed wirusem. Jeśli możemy, lepiej to przeczekać. A potem, gdy wszystko minie, jako społeczeństwo się zmienimy, będziemy wiele spraw doceniać dużo bardziej niż dotychczas. Mam wrażenie, że w tym świecie funkcjonujemy jak roboty: wiele rzeczy robimy automatycznie: oczy wpatrzone w telefon, nie zwracamy uwagi na drugiego człowieka. Może kwarantanna nas obudzi. Zaczniemy dostrzegać innych ludzi.
Jak piłkarz powinien oszczędzać? Odpowiada Michał Jończyk, który po przedwczesnym zakończeniu kariery zajął się doradztwem sportowcom.
— Załóżmy, że zarabiasz 40 tysięcy złotych miesięcznie. Zaczęlibyśmy od podstaw – stworzenia budżetu miesięcznego, czyli zestawienia kosztów życia. Wtedy można pomyśleć, ile z tych 40 tysięcy zainwestować. Dobrze, gdyby było to dwadzieścia, trzydzieści procent zarobków, jednak jeśli byłby pan graczem drugiej ligi i dostawał miesięcznie trzy tysiące, mógłby być to problem. Najważniejsze jest więc dopasowanie do każdego klienta. Co ważne, nasze podejście jest takie, że chcemy zabezpieczać pieniądze klienta, a nie agresywnie je pomnażać. Satysfakcjonuje nas zysk w wysokości pięciu, sześciu procent powyżej inflacji, a nie dziesięciu, piętnastu. To jest lepsze niż ryzykowne kilkunastoprocentowe inwestycje, które w połączeniu z nadmiernym u piłkarzy konsumpcjonizmem mogą skończyć się tragicznie.
Łukasz Olkowicz porozmawiał z Tarasem Romanczukiem o planowanej obniżce płac w Jagiellonii Białystok.
Jak rozwiązać patową sytuację w Jagiellonii?
— Spotkać się z prezesem Kuleszą i porozmawiać. To jedyne, co mi przychodzi do głowy. I myślę, że to normalna rzecz. Rozmawiałem wcześniej z prezesem, przedstawiłem, jak zespół przyjął propozycję obcięcia 50 procent zarobków. I na tym się skończyło.
A jak przyjął?
— W piątek dostałem informację od klubu, wysłałem ją na grupę, gdzie komunikujemy się ze wszystkimi zawodnikami Jagiellonii. Jest wielu, którzy napisali, że nie zgadzają się na takie warunki. A przynajmniej przed spotkaniem z prezesem.
Jest możliwe, że po rozmowie z prezesem, gdyby przedstawił sytuację finansową klubu, zgodzicie się na 50 procent obniżki?
— Przede wszystkim chcielibyśmy poznać sytuację Jagi. Byłem i jestem gotowy na rozmowy, szukanie rozwiązania. Doskonale wiem, jakie mamy czasy. Szaleje koronawirus, kluby nie dostają pieniędzy. Mogę zejść z pensji.
fot. FotoPyK