Reklama

Bronili się długo, ale i ten bastion padł. Turcy w końcu mówią „stop”

Szymon Podstufka

Autor:Szymon Podstufka

19 marca 2020, 13:17 • 4 min czytania 0 komentarzy

Jako jedni z niewielu Turcy zdecydowali się rozegrać kolejkę ligową w poprzedni weekend, ba – zagrać również zaległe spotkanie Goztepe z Rizesporem we wtorek. Ale i oni doszli wreszcie do wniosku, że w obliczu koronawirusa ciągnięcie ligi na siłę nie ma żadnego sensu.

Bronili się długo, ale i ten bastion padł. Turcy w końcu mówią „stop”

Co najmniej trzy tygodnie przerwy we wszystkich rozgrywkach. Taką decyzję podjęto podczas spotkania Ministra Sportu i Młodzieży Mehmeta Kasapoğlu z przedstawicielami wszystkich większych federacji sportowych, na czele z szefem tureckiego związku piłkarskiego, Nihatem Özdemirem.

Dlaczego tak późno?

Pierwsze pytanie, jakie się nasuwa. Czemu w Turcji zwlekano tak długo, skoro w piłkę nożną w Europie już się właściwie nie gra? Turcy byli jednym z ostatnich bastionów futbolu w czasach zarazy. Poza nimi w ten weekend miała grać już tylko liga białoruska.

— Wstrzymajmy futbol i za miesiąc braknie sędziów do obsługiwania rozwodów — powiedział dwa dni temu Ahmet Agaoglu, prezes Trabzonsporu. Wyrażając tym samym, jak istotnym elementem życia Turka jest piłka nożna. Dzięki niej ujście znajdują emocje gromadzące się w ludziach od weekendu do weekendu. Sport jest nad Bosforem religią, pasja w jego kierunku nie jest mniejsza niż ta brazylijska.

Kontynuowanie gry w piłkę miało też cel – co tu dużo mówić – propagandowy. Chęć pokazania światu, że choć większość krajów zrezygnowała na jakiś czas z zawodów sportowych, to akurat w Turcji sobie poradzili. Przekonywano też, że Turcy należą przecież do ludzi najbardziej dbających o higienę. W końcu jako wyznawcy islamu obmywają się pięć razy dziennie przed modlitwą, by odmawiać ją w stanie rytualnej czystości.

Reklama

Zdrowie ponad pieniądze

Pewnie następna kolejka zostałaby rozegrana pomimo kolejnych potwierdzonych przypadków zarażenia wirusem SARS-CoV-2, gdyby nie to, że głos w sprawie zaczęły zabierać coraz bardziej znaczące postaci tureckiej Super Lig. Że zaczęły one o przerwanie rozgrywek wołać coraz donośniej. Bo jeszcze takie „drobnostki” jak oświadczenie Galatasaray, że skoro mecze rozgrywane są bez kibiców, to zdrowia piłkarzy też nie warto narażać, można było zignorować. Zdecydowanie trudniej byłoby jednak udawać, że nie słyszy się głosów największych ligowych gwiazd.

Najdonioślejsze było przesłanie, jakie wysłał John Obi Mikel. Nigeryjczyk w związku z zagrożeniem zdrowia odmówił gry w trakcie epidemii koronawirusa. Już przed hitowym starciem jego Trabzonsporu (lider) z wiceliderem Basaksehirem stwierdził, że nie czuje się komfortowo i nie chce grać. Efekt? W weekend przesiedział mecz na ławce, w środku tygodnia rozwiązano z Obi Mikelem kontrakt za porozumieniem stron. Jednocześnie Nigeryjczyk zrzekł się całości pozostałej do końca kontraktu pensji. Umowa miała obowiązywać jeszcze przez 15 miesięcy, przy zarobkach w wysokości około 1,5 miliona euro za sezon łatwo policzyć, że mowa tutaj nie o frytkach, a o około 2 milionach w europejskiej walucie.

Lawina ruszyła

I o ile pojedynczy tego typu przypadek można by było jeszcze jakoś odeprzeć, to w sukurs Mikelowi ruszyli kolejni. George Kevin N’Koudou i Tyler Boyd, zawodnicy Besiktasu, odmówili wyjścia na poniedziałkowy trening i dopiero po długich namowach sztabu szkoleniowego dali się przekonać, by uczestniczyć w zajęciach.

Fernando Muslera jasno oznajmił, że nie chce grać w takich warunkach. Wrzucił też na Instastory zdjęcie z orędzia prezydenta, podczas którego słuchacze siedzieli oddzieleni od siebie pustymi krzesełkami wraz z pytaniem: „czy tak właśnie mamy bronić?”.

Urugwajski bramkarz podał też dalej wpis na Twitterze Cana Yilmaza, znanego tureckiego aktora, który wyliczał liczbę przypadków koronawirusa w Turcji i komentował ją: „ci, którzy mówią, że nic się nie stanie, zagrażają życiu ludzi wokół siebie”.

Reklama

Jego klubowy kolega Radamel Falcao udostępnił natomiast na Twitterze grafikę przedstawiającą liczbę zarażeń koronawirusem w Turcji z dopiskiem „Ludzie na całym świecie umierają”. Kapitan Bursasporu, Selcuk Sahin także głośno wyraził sprzeciw. Powiedział, że to nie tylko jego zdanie, że wielu jego kolegów myśli dokładnie tak samo – rozgrywki powinny zostać odwołane. O ile on jeszcze przebierał w słowach, o tyle Serdar Gürler nie miał już podobnego zamiaru. „Czy musimy umrzeć dla waszej rozrywki?” – napisał.

Wymownego tweeta wrzucił też Kayserispor:

https://twitter.com/KayserisporFK/status/1240323528181891074?s=20

Liga wybitnie nieatrakcyjna

— Po co to robimy? Nasze myśli nie są na boisku. Nie możemy nawet wspólnie cieszyć się z goli. Zdobywam bramkę, chcę pobiec cieszyć się z kibicami, ale ich nie ma. Odwracam się, widzę jak w moim kierunku biegną koledzy z drużyny, by celebrować bramkę, a jedyne, o czym myślę, to czy któryś nie ma koronawirusa i mnie w tej chwili nie zarazi. Chorzy nawet nie wiedzą, że są chorzy. Jakiego widowiska oczekujesz, jeśli zawodnicy nie chcą grać? — to słowa Erkana Zengina, kapitana Adany Demirspor, a więc klubu Jakuba Koseckiego.

Słowa tym mocniejsze, że ostatnia kolejka Super Lig była po prostu… słaba. Dramatycznie słaba. I nie chodzi tutaj wyłącznie o subiektywne odczucia – tylko dwa razy w ciągu ostatnich dziesięciu lat w kolejce ligi tureckiej padło mniej goli. Nic dziwnego, skoro jakkolwiek by się o to starali, zawodnicy zwyczajnie nie byli w stanie wyprzeć z głów myśli o tym, że jeden z tych 22 biegających po boisku może zarazić, a tym samym sprowadzić zagrożenie na nich, ale i na ich bliskich będących w grupie większego ryzyka niż sportowcy.

Stąd późna, ale jedyna słuszna decyzja tureckich władz. Z przecieków docierających do tamtejszych mediów wynika, że tylko dwa na osiemnaście klubów chciały grać dalej. Jeden się wstrzymał, piętnaście było przeciwko.

SZYMON PODSTUFKA

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...