Przez niemal sześć dekad mistrzostwa Europy były rozgrywane regularnie, co cztery lata. Wiele rzeczy na świecie się zmieniało, upadały reżimy, w różnych miejscach toczyły się wojny, nowe kraje ogłaszały niepodległość, technologia galopowała w przód, ale to się nie zmieniało. Aż do dziś, gdy wobec pandemii koronawirusa podjęto decyzję, że Euro trzeba przesunąć o rok i rozegrać je od 11 czerwca do 11 lipca 2021 roku.
Wiadomym było, że dzisiejsza wideokonferencja 55 europejskich federacji z władzami europejskiej piłki będzie „spotkaniem” przełomowym. W czasach kryzysu trzeba nadzwyczajnych środków i takim też jest przesunięcie mistrzostw Starego Kontynentu na rok nieparzysty. Rezygnacja z Euro 2020. Uwolnienie dla lig kalendarza, by te mogły – jeżeli uda się jakkolwiek opanować sytuację z koronawirusem – w miarę spokojnie dokończyć rozgrywki późną wiosną i latem.
Taki właśnie scenariusz był tym snutym jako najbardziej prawdopodobny. UEFA jeszcze przez jakiś czas po wybuchu epidemii we Włoszech, a później jej rozprzestrzenieniu się na kolejne państwa, chciała za wszelką cenę rozegrać turniej latem tego roku. Nie ma się co czarować – każda taka impreza to gigantyczne dochody piłkarskiej centrali. A decyzja o odsunięciu jej w czasie o rok, kiedy rozdystrybuowane są bilety, gdy przygotowania wkraczały w ostatnią fazę i wiele spraw było dopiętych na ostatni guzik – potężne straty.
Jeszcze podczas niedawnego corocznego kongresu sekretarz generalny UEFA Theodore Theodoridis twierdził, że „UEFA nie chce przesadzać z reakcją” i że „nie chce spekulować, co stanie się za trzy czy cztery miesiące”. Wirus SARS-CoV-2 rozprzestrzenia się jednak tak szybko i tak szeroko, że trzeba było kroków najbardziej zdecydowanych, jakie podjęto kiedykolwiek w sprawie mistrzostw Europy.