– Nie widząc się z rodziną przez dłuższy czas, człowiek bardzo się tęskni, a co takiego w takim ciężkim momencie, kiedy na świecie szaleje koronawirus i oczywistym jest, że chciałoby się być z rodziną, pomóc, uczestniczyć w codziennym życiu. Tym bardziej rodzina cię potrzebuje, a nie jest się w stanie tego zrobić. Ból niemocy, bezsilności, bezradności. Ciężka sprawa. Myślimy o najbliższych, a jesteśmy daleko i niewiele więcej możemy zrobić – opowiada stoper Urala Jekaterynburg, Maciej Wilusz, który przedstawia nam piłkarski świat z rosyjskiej perspektywy.
***
W sobotę spotkało cię piłkarskie szczęście i nieszczęście w jednym – z jednej strony mecz Urala z Zenitem oglądało więcej polskich kibiców, bo nie grały topowe europejskie ligi, ale z drugiej strony nie było za bardzo czego oglądać, bo dostaliście 1:7 w plecy.
Wynik mówi sam za siebie. Nie ma nawet potrzeby tego specjalnie opisywać. Mecz nam nie wyszedł, byliśmy wyraźnie gorszy, a ja też opuściłem boisko po pierwszej połowie z powodu kontuzji, więc bilans tego wszystkiego nie jest najlepszy. Takie mecze zostają w pamięci, bo zawiedliśmy na całej linii, ale cóż, zdarza się.
Też to był chyba taki mecz, że obrońca schodzący z boiska w przerwie przy stanie 0:4, wcale chyba nie czuje się specjalnie poszkodowany.
Nie było mowy o żadnej uldze. Raczej żałowałem, że nie wyjdę na drugą połową, bo kumulował się w nas gniew, chęć odkucia się, pokazania boiskowej złości. Przegrywać 0:4 po pierwszej połowie – sami byliśmy w szoku, że tak nam nie idzie. Najgorsze było to, że wynik tego nie pokazywał, ale momentami nie graliśmy wcale źle. Niestety, każde nasze zagubienie, każde spóźnienie Zenit brutalnie wykorzystywał, stąd taki wynik.
A ta kontuzja? Co się stało?
Mam lekki uraz mięśnia międzyżebrowego, ale mam nadzieję, że to nie potrwa zbyt długo i po przerwie, która prawdopodobnie nas czeka, będę już zdolny do gry.
Generalnie jednak zimowe przenosiny do Urala możesz uznać za udane.
Dla mnie najważniejsza była gra. W Rostowie, po ciężkiej kontuzji, nie dostawałem szans, musiałem poszukać czegoś innego, musiałem coś zmienić, Ural się zgłosił i nawet się nie zastanawiałem – to dobry klub, dobra drużyna, a dla mnie dobra okazja do ciężkiej pracy, żeby nadrobić wszystko, co straciłem bez regularnej gry.
No dobra, ale nie o tym, świat żyje rozpowszechniającym się na świecie koronawirusem. W większości ligi nie grają, ale są takie bastiony, jak Rosja, gdzie weekendowa kolejka odbyła się, jakby nigdy nic.
Mam wrażenie, że o koronawirusie mówi się dużo wśród obcokrajowców. Każdy zawodnik, który przyjeżdża do Rosji z innego państwa, ma kontakt z ojczyzną, ze swoimi rodzinami, znajomymi, informacjami z kraju, śledzi to i zna skalę zagrożenia. Wiadomo, że media w innych państwach też działają inaczej, tutaj obserwujemy sytuację przede wszystkim w Polsce, martwimy się o nasze rodziny, bo wszyscy zostali nad Wisłą, jesteśmy tu sami. Śledzimy na bieżąco, wymieniamy się informacjami, dużo rozmawiamy, bo to nie jest nic przyjemnego, nie można tego lekceważyć, poważna sprawa. Bardzo to przeżywamy, zastanawiamy się, jak będzie dalej, choć w Rosji nie odczuwa się żadnych zmian – galerie, wszystko, funkcjonują, jakby nic się nie działo.
Nie ma na razie żadnych kroków podjętych, żeby ludzie nie musieli się martwić. Właściwie to można odnieść wrażenie, że władze specjalnie nie zaprzątają sobie tym tematem głowy. Są miejsce, gdzie powoli zaczynają się jakieś sygnały – widać pierwsze maseczki, środki bezpieczeństwa w niektórych miastach, ale my nie zauważaliśmy większych mocniejszych kroków, żeby ludzie poczuli się bezpieczniejsi. Jest inaczej niż w innych krajach.
Rosjanie mają trochę takie podejście, że nie zważają na cały świat wokół?
W klubie zaczyna się coraz więcej o tym mówić. Na dniach zostaną podjęte decyzje. Czekamy. Wczoraj dostaliśmy informację od trenera w szatni, że pracujemy, żyjemy z dnia na dzień i zobaczymy, jak zdecydują władze ligi. Pojawiają się pierwsze sygnały, że nasza liga również zostanie zawieszona. Chociaż szykuje się nam w środę mecz Pucharu Rosji. Lecimy na niego do Moskwy, gdzie zaczęły pojawiać się większe środki ostrożności. Powoli zaczynają się pierwsze poważniejsze działania.
Jakie jest twoje zdanie na ten temat? Przerywać czy nie?
Przypadków zachorowań jest coraz więcej i te liczby rosną, więc nie można lekceważyć tego zagrożenia. Z informacji i opracowań, które człowiek czyta, wynika, że lepiej unikać dużych skupisk ludzi, tłumów, zbyt bliskich kontaktów z innymi ludźmi, więc naturalne jest to, że takie wydarzenia, jak mecze są odwoływane. U nas dochodzą jeszcze loty – co chwilę zmieniamy lotniska, przemieszczamy się i w pewnym momencie też zaczynamy się obawiać. Patrząc na to, jak zareagowały inne ligi, myślę, że powinniśmy pójść w tę samą stronę, jeśli faktycznie liczba zachorowań się zwiększa.
Rosjanie zamykają granice.
Coraz więcej pojawia się tego typu działań, to normalne i to wszystko jest nieuniknione. Rosja też dołącza do krajów, które muszą walczyć z koronawirusem.
Czeka cię więc rozłąka z rodziną. Bardzo nieprzyjemna sprawa. W szczególności w takich okolicznościach.
Los piłkarza. Nie widząc się z rodziną przez dłuższy czas, człowiek bardzo się tęskni, a w szczególności w takim ciężkim momencie, chciałoby się być z rodziną, pomóc, uczestniczyć w codziennym życiu. Tym bardziej rodzina cię potrzebuje, a nie jest się w stanie tego zrobić. Ból niemocy, bezsilności, bezradności. Ciężka sprawa. Myślimy o najbliższych, ale jesteśmy daleko i niewiele więcej możemy zrobić.
ROZMAWIAŁ: JAN MAZUREK
fot. strona Urala Jekaterynburg