Siedem medali olimpijskich, z czego pięć złotych. Trzynaście mistrzostw świata. Siedem dużych Kryształowych Kul za zwycięstwo w całym sezonie Pucharu Świata. Ponad trzydzieści, gdyby zliczyć też te małe, za poszczególne konkurencje. W ostatniej dekadzie pomiędzy hasłami „męski biathlon” a „Martin Fourcade” długo stawialiśmy znak równości. Dziś epoka francuskiego mistrza się zakończyła. Martin wystartował po raz ostatni.
Zakończenie kariery ogłosił wczoraj, dzień przed ostatnim startem. Ostatnim, bo odwołano jutrzejsze sztafety i kolejne zawody w Oslo. Można żałować, bo Fourcade jest jednym z tych sportowców, których chciałoby się oglądać jak najdłużej. To mistrz w swoim fachu, który wciąż potrafi zachwycić, nawet jeśli w poprzednim sezonie długo miał problemy i nie biegał tak, jakby chciał. W tym wrócił jednak do dobrej formy. Znów był jednym z najlepszych na świecie. I pewnie wciąż mógłby walczyć o złote medale. Zresztą sam tak twierdził.
– Nadal jest we mnie chęć bycia najlepszym, zdobywania kolejnych szczytów. Teraz jednak, jako ojciec, będę musiał spełniać się w inny sposób. […] Czas na pożegnanie. Dziękuję za tę podróż. Mogłem zakończyć karierę dzień po igrzyskach w Pjongczangu, z trzema złotymi medalami. Nie chciałem jednak dać za wygraną. Poprzedni rok był dla mnie trudny, kosztował mnie sporo nerwów. Ale to jedynie mnie wzmocniło. […] Spełniłem swoje marzenia, doświadczyłem wspaniałych emocji. Walczyłem i wygrywałem. Cierpiałem. Upadałem. Wstawałem. Przede wszystkim wstawałem – pisał w swoim pożegnaniu.
Wstał na przykład na ostatnich mistrzostwach świata. W Anterselvie dwukrotnie był złoty. W tym w sztafecie, co nie udało mu się nigdy wcześniej. Wczoraj mówił, że to wtedy dostał sygnał, by zacząć robić coś innego. Choć przecież nie jest jeszcze wiekowy i spokojnie mógłby myśleć o tym, by wystąpić na igrzyskach w Pekinie. We wrześniu skończy 32 lata. W Chinach miałby niecałe 34. Ole Einar Bjoerndalen – do którego często go porównywano, choć on sam starał się tego nie robić – w Soczi zgarniał złota, mając na karku czterdziestkę.
Ale to mistrz decyduje, gdy chce skończyć. A Fourcade chciał teraz.
******
Istnieje prawdopodobieństwo, że biathlon nie miałby takiej legendy, gdyby nie jego starszy brat, Simon. To on jako pierwszy uznany został za przyszłego mistrza. Znakomicie biegał jako junior, wygrywał kolejne zawody, cztery razy był mistrzem świata w swojej kategorii wiekowej. Jako senior nie osiągał już jednak takich sukcesów, choć też przez lata był w czołówce. Ustąpił bratu, który na każdym kroku podkreślał, że inspiracją był dla niego właśnie Simon.
Zresztą wydaje się możliwe, że gdyby nie straszy z braci, to młodszy w ogóle nie chwyciłby za karabin. W szkole próbował kilku różnych sportów, choćby hokeja, pływania czy lekkiej atletyki. Przez kilka lat żonglował dyscyplinami. Gdy postawił na biathlon, jego talent niemal od razu przykuł uwagę trenerów. Miał niesamowitą kondycję, był w stanie biegać dłużej i szybciej od większości zawodników.
Problem polegał na tym, że słabo strzelał. Zresztą przez całą karierę trochę się z karabinem męczył. Ale nastawiony był na sukces i nieustannie poprawiał swoje umiejętności. Od samego początku trenował tylko w tym celu. I od samego początku wiedział, co musi robić, by to osiągnąć. Jego dyscyplina była wzorowa. Trenerzy właściwie nie musieli czuwać nad tym, czy wszystko wykonał tak, jak powinien był to zrobić. Mogli to założyć w ciemno. I zapewne by się nie pomylili.
Nie dziwi, że gdy – jak jego wielu kolegów i wiele koleżanek ze świata sportu – dołączył do francuskiej armii, wpasował się tam idealnie. I znakomicie pasował do swojej roli. On poprawiał wizerunek wojska, zdobywając dla niego medale, a armia zapewniała mu środki na treningi. Związek doskonały.
******
Jako wielki mistrz czuł też odpowiedzialność. I zdecydowanie walczył z przypadkami dopingu w sporcie. Na temat afery w Rosji wypowiadał się wielokrotnie, zawsze w twardych, żołnierskich słowach. Odmawiał podania dłoni rosyjskim biegaczom. Kiedy w 2017 roku na mistrzostwach świata dekorowano tamtejszą sztafetę, zszedł z podium. Często też komentował sprawy dopingu w mediach społecznościowych.
Zdarzyło się na przykład, że rosyjska federacja opublikowała życiorys Aleksandra Łoginowa. W odpowiedzi na ten wpis Fourcade dodał: „pamiętajcie, że przez dwa lata był zdyskwalifikowany za stosowanie EPO”. To on domagał się od władz wyciągnięcia konsekwencji wobec dopingowiczów. On walczył o sprawiedliwy sport. I niemal na pewno nie przestanie tego robić, choć już nie będzie prowadzić tej walki od środka.
******
Karierę skończył niemal na szczycie. Niemal, bo do Kryształowej Kuli, ósmej, zabrakło mu trzech punktów. Sęk w tym, że świat biathlonu ma już nowego dominatora w osobie Johannesa Boe. Norweg odpuścił w tym sezonie kilka startów, gdy został ojcem, a ostatecznie i tak zdołał wygrać klasyfikację generalną Pucharu Świata.
Fourcade pocieszyć się musiał zwycięstwem w ostatnim biegu. Zwycięstwem pięknym, na w pełni francuskim podium, co pokazuje, że ma znakomitych następców i ze spokojem może przejść na sportową emeryturę. Dziś był bezkonkurencyjny. Przez moment zresztą, wirtualnie, był zwycięzcą całego Pucharu Świata. Nie udało się, ale i tak przypomniał wszystkim, dlaczego tak długo dominował w całym cyklu i dlaczego nikt nie był w stanie z nim rywalizować. Sprawił, że można było zapomnieć o poprzednim słabszym sezonie, zakończonym wcześniej z powodu braku formy.
I ten koniec kariery – choć żałować można, że bez obecności kibiców przy trasie – jest symboliczny. Bo Fourcade z jednej strony wygrał bieg, jak to mistrz. Ale z drugiej musiał uznać wyższość Johannesa Boe. Każdy dominator znajdzie bowiem swego pogromcę. Ale Francuz nie potrzebował tej Kryształowej Kuli. Już jest legendą tego sportu. Na tyle dużą, że – w dobie szalejącego we Francji koronawirusa – to jego „L’Equipe” umieścił na okładce dzisiejszego wydania.
Bo, powiedzmy sobie wprost, właśnie na to Fourcade zasłużył.
******
Karierę kończy dziś też inna z legend. O tym, że pora pożegnać się z biathlonem, postanowiła również Kaisa Makarainen. I choć nigdy nie wiodło jej się dobrze na igrzyskach (bez medali!) czy mistrzostwach świata (jedno złoto), to jej trzy Kryształowe Kule za zwycięstwo w Pucharze Świata po prostu muszą budzić respekt. Dziś skończyła tuż za podium, na czwartym miejscu. Piąta z kolei była Monika Hojnisz, która – choć znów bez miejsca w najlepszej trójce – zaliczyła znakomitą końcówkę sezonu.
Fot. Newspix