Wiemy, że słowa Billa Shankly’ego o tym, że piłka nożna to coś znacznie ważniejszego od kwestii życia i śmierci to hiperbola i nie trzeba tego bezrefleksyjnie potępiać, ale kiedy zobaczyliśmy obrazki z Walencji i Paryża podczas trwania meczów Ligi Mistrzów, pozostało nam tylko postukać się w głowę. Tamtejsi kibice wzięli sobie ten debilny etos do serc w stopniu stanowczo za poważnym i kiedy okazało się, że trybuny są zamknięte, a spotkania odbywają się bez publiczności, oni postanowili całą masą stanąć pod stadionem. Głupota? Na pewno. Pomylenie odwagi z odważnikiem? Bez dwóch zdań. Wszechstronne potępienie? Może i tak być powinno, ale okazuje się, że wsparcie fanów docenili piłkarze.
I wiecie co, właśnie chyba od tego zaczniemy, bo bardziej absurdalnej sytuacji nie moglibyśmy sobie wyobrazić. Rozumiemy, że to żadna przyjemność grać ważny mecz bez swojej publiczności. Rozumiemy, że można chcieć podzielić się emocjami z fanami. Rozumiemy, że PSG wygrało 2:0, awansowało do dalszej fazy Ligi Mistrzów (nie wiadomo, czy w ogóle się odbędzie) i to wszystko jest fajne. Ale to co zrobił Layvin Kurzawa przekracza wszystkie granice odpowiedzialności.
Facet, po wygranym meczu, wbiegł między fanów, stojących i celebrujących zwycięstwo pod stadionem. Moglibyśmy to komentować na sto różnych sposobów, uderzać do wszystkich rozumów świata, podkreślać jak bardzo to zachowanie było idiotyczne, ale na miłość boską, no, na miłość boską czegoś takiego się nie spodziewaliśmy. Absurd absurdów.
Trochę mądrzejsi byli jego koledzy, którzy swoje zwycięstwo celebrowali z pewnej odległości.
No dobra, fajnie, pośpiewali sobie, poskandowali, potańczyli, ale w tym wszystkim zgubiono gdzieś minimalne poczucie, że nieprzypadkowo trybuny zostały zamknięte, nieprzypadkowo wprowadzono środki ostrożności i nie ma na świecie ani jednej enklawy bezpiecznej od zagrożenia zarażeniem koronawirusem. Nie ma i już. Nie jest czymś takim ani tłum, ani stadion, ani mecz piłkarski. We Francji liczba przypadków zarażenia wirusem z Wuhan wynosi ponad tysiąc, a śmiertelność też rośnie z dnia na dzień.
Francuski rząd dopiero co apelował o ostrożność, zachowawczość, ograniczenie przebywania w tłumie, dodając, że najcięższe dni przed nimi. A wtedy stało się to. Kilka, może nawet kilkanaście, tysięcy osób wyszło na ulicę, żeby stać pod stadionem, ramię w ramię, rzucać się sobie w ramiona, i nawzajem żyć emocjami związanymi z grą swojej drużyny. W takim wypadku wiecie, gdzie można włożyć sobie wszystkie zalecenia i zakazy…
Ale nie tylko w Paryżu postradali resztki rozumu i odpowiedzialności za siebie i innych – dzień wcześniej, we wtorkowy wieczór, to samo działo się w Walencji, gdzie fani stanęli pod Estadio Mestella, żeby wspierać Valencię w gonieniu strat z pierwszego meczu z Atalantą.
Valencia’s Champions League clash against Atalanta may be being played behind closed doors tonight, but the Mestalla faithful were still out in force to welcome their team 🦇👏@PoblaSanti was there to take in the scene ⬇️#LLL
🧡🇪🇸⚽️ pic.twitter.com/aGsACb2uFX— La Liga Lowdown 🧡🇪🇸⚽️ (@LaLigaLowdown) March 10, 2020
Ostatecznie gospodarze przegrali, może i dobrze, bo nawet nie chcemy myśleć, co działoby się, jeśli Valencia odrobiłaby kilkubramkową stratę…
Chyba nie trzeba tego wszystkiego błyskotliwie podsumowywać. To nie jest temat do żartów. Kibice PSG, którzy na stadionie mogli wywiesić parę transparentów i na jednym z nich zamieścili napis „Naszym jedynym wirusem jest PSG” powinni porządnie zastanowić się nad sensem swojej egzystencji. Czasami lepiej zostać w domu, przeboleć stracone emocje, przeczekać tyle, ile trzeba przeczekać, żeby potem znowu móc szczęśliwie wspierać swój zespół.