Zacznijmy od informacji pozytywnej: Kamil Stoch został zwycięzcą Raw Air w sezonie 2019/2020. Bijemy brawo, chylimy kapelusze i doceniamy klasę naszego skoczka. A teraz informacje gorsze: w Norwegii szaleje koronawirus, skoczkowie od kilku dni mówili, że obawiają się dalszych startów, a FIS długo nie potrafił podjąć decyzji co do losów sezonu. Dziś w końcu to zrobił. I skakanie skończono.
Najważniejsze jest zdrowie. Skoczków, trenerów, serwismenów, dziennikarzy, a także kibiców. Tych ostatnich zresztą na skocznię już nie wpuszczano, konkursy w Trondheim i Vikersund miały się odbyć bez nich. Właśnie w trosce o zdrowie ich i zawodników. Co tam, że wszyscy mogli się zarazić w trzydziestu innych miejscach. Szczegół. Aktualnie w Norwegii oficjalnie zakażone są 632 osoby (w tym 12 w Trondheim), a ostatnia doba była najgorszą z dotychczasowych, doszło w jej trakcie dobrze ponad 200 nowych przypadków. Wirus jest tam aktualnie w fazie rozwoju i gwałtownego wzrostu. Oczami wyobraźni widzieliśmy już informacje o tym, że u któregoś ze skoczków też go wykryto, a cała reszta musi przejść kwarantannę.
Na szczęście na razie nic takiego nie miało miejsca. I mamy nadzieję, że mieć nie będzie. Bo skoczkowie mogą się rozjechać do domów i dobrze byłoby, żeby zrobili to szybko – póki granice są otwarte i jakoś da się wrócić. Szkoda, że dopiero teraz. Nerwowa atmosfera oczekiwania na to, co dalej, trwała bowiem w Norwegii już od dobrych kilku dni. Raw Air umierało śmiercią naturalną. Nie było emocji, nie było kibiców, a dostrzec się dało, że i atmosfera u części zawodników jest wręcz pogrzebowa. Po prostu sensu nie miało ciągnięcie tego na siłę.
Chcielibyśmy tu napisać, że FIS, na czele z Walterem Hoferem, wreszcie poszło po rozum do głowy. Ale to nie do końca tak. Bo tak naprawdę Austriak bał się podjąć ostateczny krok. Choć wszystkie znaki na niebie i ziemi sugerowały, że właśnie to należy zrobić, sprawę odwlekał lub zrzucał na barki innych osób. Dziś na przykład – na przedpołudniowym spotkaniu – ustalono, że federacja poczeka na decyzję władz Norwegii. A że to oni zarządzają całym sezonem skoków? Zapomnieli. Co tam, że odwołać wszystko można choćby przez pogodę. Wirus najwidoczniej jest mniejszym problemem niż silny wiatr albo gęsto padający śnieg. Prawda, panie Hofer?
Wreszcie Norwegowie odwołali imprezy sportowe w swoim kraju. Tyle tylko, że… od godziny 18. Tak zdecydowała pani premier, mimo rekomendacji ministerstwa sportu, które sugerowało, żeby zrobić to od razu. I przez jakiś czas wydawało się, że w Trondheim skakanie jednak będzie, ale jednoseryjne, bo zacząć miało się o 17. Wreszcie jednak do mediów wyszedł sam Walter Hofer i powiedział, że to już koniec, nie ma już nic. Może nie do końca tymi słowami, ale sens się zgadza.
Austriak zakończył tym samym swoje panowanie w roli dyrektora Pucharu Świata. Zaczynał jako człowiek, od którego decyzji wszystko zależało, skończył, nie mogąc podjąć jedynej rozsądnej. A gdy w końcu to zrobił, to przyparty do muru. Najważniejsze jednak, że z ulgą mogli odetchnąć skoczkowie. A przynajmniej ci, którzy wiedzieli o zakończeniu sezonu. Bo na przykład Michal Dolezal – trener polskiej kadry i jedna z tych osób, która taką informację powinna dostać od razu – dowiadywał się tego, co powiedział Hofer, od… ekipy TVP.
Jednym słowem: chaos.
Na szczęście chaosu nie było, gdy chodziło o ustalenia, kto wygrał. Po prostu wzięto aktualne wyniki. Stąd wiemy, że kasę za Raw Air – po raz drugi w karierze – zgarnął Kamil Stoch. Kryształową kulę – również swoją drugą – podniesie za to Stefan Kraft. O ile ją dostanie. Bo z Norwegii dochodzą słuchy, że nie wiadomo kiedy (i czy w ogóle) zostanie zorganizowana ceremonia dekoracji triumfatorów. A skoczkowie pewnie woleliby otrzymać nagrody pocztą, za to jak najszybciej zwijać się do domów i nie wychylać z nich nosa w najbliższym czasie.
Tego zresztą im życzymy. Żeby po tym całym stresie mogli usiąść w fotelu, odpalić dobry film czy serial i choć na moment się wyluzować. Bo tyle im zostało. Odwołane wraz z ostatnimi konkursami Pucharu Świata zostały też mistrzostwa świata w lotach. Do Planicy skoczkowie w tym roku po prostu nie pojadą, choć jeszcze kilka dni temu mówiło się, że wszystko odbędzie się bez kibiców. Skakać mają tam za rok i wtedy – teoretycznie – rozda się medale.
O ile, oczywiście, wszystko pójdzie zgodnie z planem. Na razie czekamy aż Kamil i spółka wrócą do kraju. Z Norwegii dochodzą głosy, że być może zrobią to rządowym samolotem z lądowaniem w Krakowie. Dla pewności napiszmy jednak coś bardzo ważnego – NIE wychodźcie ich powitać i gratulować. Zróbcie to przez Internet. Tak będzie bezpieczniej dla wszystkich.
Fot. Newspix