Juergena Kloppa generalnie trudno nie lubić. Facet emanuje pozytywną energią i nawet jeśli wbije komuś szpilkę, przeważnie robi to z humorem i klasą. Ale jak widać – nie zawsze. Reakcje menedżera Liverpoolu po odpadnięciu z Atletico pokazują, że nawet on potrafi stracić kontrolę nad tym co mówi i patrzeć na rzeczywistość w wykoślawiony sposób.
Klopp najwyraźniej nie tylko nie mógł się pogodzić z faktem, że ktoś wyeliminował jego zespół, ale przede wszystkim z tym, że zrobił to zespół unikający wymiany ciosów, otwierający się dopiero w razie konieczności. Zupełnie, jakby w futbolu można było grać tylko w jeden sposób.
– Gdybym powiedział do końca, co myślę o grze Atletico, wyszedłbym na największego przegranego na świecie – stwierdził po meczu.
Ale wcześniej i tak powiedział, co myśli.
“Nie rozumiem, dlaczego Atletico grało w piłkę w ten sposób mając taką jakość. Mogło grać w piłkę nożną. Piłkarze światowej klasy tacy jak Saul, Koke, Llorente stali w dwóch liniach po czterech, nawet nie mieli kontrataków”.
Sorry, ale brzmi to jak wypowiedź kogoś, kto od dawna nie wychylił nosa poza własny ogródek. Na tym polega specyfika europejskich pucharów – zwłaszcza fazy pucharowej – że maksymalnie gra się na wynik. Czyżby Klopp już nie pamiętał, w jakim stylu Inter za czasów Mourinho triumfował w Lidze Mistrzów, murując się do granic możliwości w półfinałowym rewanżu z Barceloną? To jakaś niesamowita nowość, że ktoś, kto nie jest faworytem podchodzi do sprawy bardziej wyrachowanie i zachowawczo? No bądźmy poważni. Jasne, też preferujemy futbol pełen ofensywnego rozmachu, ale nie każdy jest w stanie go na takim poziomie prezentować. W zasadzie – mało kto jest w stanie.
Fakty są zresztą takie, że Liverpool przegrał pierwszy mecz z drużyną Diego Simeone, a u siebie pozwolił jej na strzelenie trzech goli. To chyba całkiem dużo, skoro mówimy o zespole, który podobno nie grał w piłkę nożną. “The Reds” mieli już 2:0 w dogrywce, co dawałoby im awans. Sami mogli się cofnąć, uspokoić grę i właśnie wtedy stracili pierwszą bramkę. Czyja to wina? Nastawienia Atletico?
Jasne, różnicę zrobili bramkarze. Gdyby między słupkami gości stał wczoraj Adrian, a Liverpool miał Jana Oblaka, pewnie już w regulaminowym czasie byłoby 5:0 dla lidera Premier League. Ale to już problem klubu z Anfield, że nie zatrudnił wystarczająco dobrego zmiennika dla Alissona. Adrian przecież nawet w poprzednich klubach często był zmiennikiem. Przychodząc do “The Reds” calusieńki sezon przesiedział na ławce West Hamu przyglądając się Łukaszowi Fabiańskiemu. Jak widać, przypadku w tym nie było, ale to nie problem Atletico.
Tyle dobrze, że Klopp później dodawał, że rywale jednak na awans zasłużyli. W świat jednak siłą rzeczy poszedł przekaz, że niemiecki trener się spłakał i nie umie pogodzić się z porażką.
Fot. FotoPyK