Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

11 marca 2020, 16:27 • 6 min czytania 7 komentarzy

Na początku były średniej jakości żarty – Liverpool jest tak blisko mistrzostwa, że z pewnością przed nami III wojna światowa, która nie pozwoli dokończyć rozgrywek. Jedyną szansą na utrzymanie ŁKS-u w Ekstraklasie jest wybuch epidemii. Real i Barcelona grają taką padakę, że sezon powinien rozpocząć się od początku. A potem zupełnie niepostrzeżenie, na przestrzeni kilkunastu dni, te scenariusze z nieprawdopodobnych i irracjonalnych historyjek stały się właściwie bardzo wiarygodną prognozą.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Gdy w poniedziałek jechałem do Kielc na hit 26. kolejki Ekstraklasy, żartowałem jeszcze nieśmiało z kumplami, że jedziemy na ostatni prawdziwy mecz w historii futbolu. Przez cały weekend napływały do nas tragiczne wieści z Włoch, a przecież i u nas koronawirus zaczynał się już rozprzestrzeniać. Zdawało się, że radykalne decyzje to kwestia kilku dni, może nawet kilkunastu godzin – przez moment zresztą gruchnęła plotka, że zostaniemy zawróceni z powrotem do Łodzi, a mecz zostanie rozegrany bez udziału publiczności. Z Kielc natomiast wróciłem przede wszystkim z przekonaniem, że jeśli w naszej grupie był jakiś zakażony, to mamy przefikane.

Niespełna 400 osób, w teorii żadna wielka grupa, ale w praktyce – nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak szeroko mógłby na tym meczu ponieść się wirus. Najpierw ściśnięci jak sardynki w oczekiwaniu na bilet. Później powtórka przy kołowrotkach. Przy cateringu kolejka, na sektorze ramię w ramię. Potem powtórka całego procesu przy wychodzeniu, najpierw ścisk przy kołowrotkach, potem już na drodze do aut. Postój na trasie – raz jeszcze tłok. A przecież to był poniedziałkowy mecz dwóch najsłabszych drużyn w Ekstraklasie. Jak to wyglądałoby w przypadku meczu Lecha z Legią, zwłaszcza, jeśli ostatecznie poznaniacy zdecydowaliby się na przyjęcie gości?

Jak wyglądałoby to na derbach Trójmiasta? Na innych meczach, gdzie zjawić się może nawet 30 tysięcy widzów? Wreszcie na Stadionie Narodowym?

Dlatego moim zdaniem to już naprawdę nie jest pytanie: “czy”, teraz jesteśmy na etapie ustalania: “kiedy”. Bardzo słuszna z mojej perspektywy decyzja to odwołanie wszystkich imprez masowych. To jest pierwszy krok, który wyłącza z udziału w niebezpiecznym wydarzeniu, gdzie nietrudno o nieświadomy kontakt z zarażonym. Choć ja każdą rozmowę na sektorze zaczynałem od pytania: “byłeś na meczu siatkarek w Mediolanie dwa tygodnie temu?”, to przecież kibic w Kotle nie będzie pytał kilku tysięcy osób czy czasem nie mają wujka w Bergamo. Właściwie jestem zaszokowany, że ktokolwiek podnosił argumenty przeciw, zupełnie jakby nie dochodziły do Polski wiadomości z Włoch. A tam trwa właśnie regularna wojna.

Reklama

Tak to określił lekarz właśnie z Bergamo, co zacytował wczoraj Fakt. To jest wojna, tutaj leczysz tego, kto bardziej rokuje, bo wiesz, że wszystkich nie dasz rady. Relacje z Lombardii są wstrząsające, a przede wszystkim – dają obraz na to, jak ważne jest każde łóżko, każdy wolny respirator, każdy lekarz. Czyli jak ważne jest uniknięcie każdego zachorowania, albo chociaż opóźnienie liczby zachorowań tak, by wszyscy zarażeni nie zjechali się do szpitali w jednym czasie.

Na początku byłem przekonany, że tak gigantyczny przemysł jak europejski futbol obroni się sam, bez żadnych tąpnięć. Kilka, może kilkanaście kolejek bez udziału kibiców, nic wielkiego. Liga Mistrzów była dla mnie zjawiskiem właściwie nienaruszalnym, sądziłem, że to jest coś zaoferowanego światu raz na zawsze, że już nie podlega jakimkolwiek próbom odebrania. A dziś? Kurczę właśnie przełożono mecz Manchesteru City z Arsenalem, u piłkarza w 2. Bundeslidze zdiagnozowano zainfekowanie, władze Getafe zapowiadają, że nie pojadą na mecz do Mediolanu, władze Romy, że nie mają jak się dostać do Sewilli. Liga Mistrzów jeszcze się broni, ale mam wrażenie, że padają ostatnie szańce – zresztą również z uwagi na to, że w najlepszej ósemce Europy sensacyjnie znalazła się Atalanta Bergamo.

Nie uwierzyłbym w tę historię, gdybym jej nie obserwował na bieżąco. Klub, który nigdy nie należał do grona tych największych we Włoszech. Klub, który rywalizację z najmożniejszymi mógł podjąć jedynie inwestycjami w młodzież, albo w piłkarzy relatywnie tanich, których następnie można drogo opędzlować. Ten sezon to miała być wielka nagroda za całe lata mądrych decyzji. I co się wydarzyło? Najpierw gra w Mediolanie, z dala od domu, do tego trzy fatalne występy na start fazy grupowej z kompromitującym 0:4 z Dinamem Zagrzeb. Potem piękne odbudowanie. Fantastyczny mecz z Walencją. I w środku tej euforii kolejne strzały w pysk. Tragiczna sytuacja w szpitalach w Bergamo, puste trybuny w Walencji. W takiej chwili, w takim stanie południa naszego kontynentu oglądamy cztery gole Ilicicia, postaci, która może uosabiać historię całej Atalanty – efektowny, widowiskowy, a przy tym latami niedoceniany.

Taki sezon, taki piękny sen, w takich absolutnie koszmarnych okolicznościach. Największe sukcesy w historii klubu, które nawet nie trafią na czołówki gazet – bo przecież te zajmują raporty o kolejnych obywatelach Bergamo, którzy swojej Atalanty już nigdy nie obejrzą.

Jak sobie wyobrazić ćwierćfinał Ligi Mistrzów z ich udziałem? Gdzie? W Mediolanie, praktycznie w epicentrum? W Bergamo, gdzie brakuje łóżek i respiratorów? Gdzieś poza granicami Włoch? Kto miałby przylecieć z Atalanty, goły skład? A sztab szkoleniowy? Dziennikarze? Ludzie, którzy na co dzień chodzą do tych samych sklepów, korzystają z tej samej komunikacji miejskiej?

Może się mylę, ale moim zdaniem wszystko, co dzieje się obecnie w europejskim sporcie, to sztuczne odwlekanie decyzji, która wydaje się nieunikniona. Chiny, w których wszystko się zaczęło, mają już doświadczenie – tylko najbardziej restrykcyjne ograniczenia połączone z ich bezwzględnym przestrzeganiem przynoszą efekty. Mamy to szczęście, że zanim wirus trafił do nas chyba każdy już usłyszał o konieczności mycia rąk, o tym jak ważny jest sen, jak groźny może się okazać koronawirus dla palaczy czy osób z przewlekłymi chorobami. Teraz mamy to szczęście, że możemy pozamykać się w domach na o wiele wcześniejszym etapie epidemii niż ten włoski. Mamy też to szczęście, że i sport reaguje o wiele wcześniej niż we Włoszech.

Reklama

Na razie być może faktycznie wystarczą puste trybuny, ale lepiej pięć razy umyć czystą rękę, niż raz jej nie domyć. Uważam, że jako społeczeństwo powinniśmy nie tylko stosować się do wszystkich obecnych zaleceń, ale wręcz nalegać, by działania były szeroko zakrojone. Nie wiem, jaka powinna być reakcja polskiego futbolu, jeśli ten na najwyższym poziomie, międzynarodowy, w Lidze Mistrzów, prawdopodobnie po prostu się na jakiś czas skończy. Na razie mam tylko nadzieję, że odkodowanie kolejki w Canal+ faktycznie będzie oznaczało, że tysiące polskich rodzin weekend spędzi w domu przed telewizorem.

Staram się śledzić wypowiedzi lekarzy, im jakoś ufam najbardziej. Do mycia rąk, długiego snu, aktywności fizycznej (można w domu!) doszło: jeśli nie musicie, nie wychodźcie.

Chciałbym, żebyśmy ten jeden raz byli Polakami mądrymi przed szkodą. Zero paniki, zero przekornej brawury. Bardzo, bardzo wiele jest tutaj w naszych rękach i dozownikach z mydłem.

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Felietony i blogi

Komentarze

7 komentarzy

Loading...