Przez moment wydawało się, że Tymoteusz Klupś będzie kolejnym juniorem Lecha Poznań, który przebojem wedrze się do Ekstraklasy. Na razie jednak do tego nie doszło, mimo że 18 lutego minęły dwa lata od jego debiutu w polskiej elicie. Dziś 20-letni skrzydłowy ma nadzieję, że odbuduje się na wypożyczeniu w Piaście Gliwice i osiągnie z nim sukces (może nawet mistrzostwo!), a potem wróci silniejszy na Bułgarską i zacznie tam grać pierwsze skrzypce. W cyklu “Patrzymy w przyszłość”, który tworzymy razem z PKO Bankiem Polskim możecie poznać historię chłopaka, który był skazany na Lecha, a dzięki ojcu stał się bardzo odporny na krytykę.
2 kwietnia 2018 roku, wyjazdowy mecz z Wisłą Kraków. Tymoteusz Klupś kilka tygodni wcześniej świętował osiemnaste urodziny. W Ekstraklasie dotychczas zaliczył dwa epizodziki w samych końcówkach, ale tym razem zagrał od początku i wytrwał na boisku prawie do samego końca, został zmieniony w doliczonym czasie. Dał radę. Lech wygrał 3:1, a młokos miał duży udział przy trzeciej bramce Christiana Gytkjaera. Na skrzydle zabrał piłkę Petarowi Brlekowi, potem minął też Macieja Sadloka, przez którego był faulowany. Sędzia puścił grę, Radosław Majewski znalazł w polu karnym Gytkjaera i Duńczyk ustalił wynik.
Klupś zebrał wiele zasłużonych pochwał. – Mecz z Wisłą? Fajna chwila, pozytywne doświadczenie. Miło się wraca do tego momentu. Było głośno na mój temat, ale później stopniowo opadałem i już rzadko nawiązywałem do tamtego występu. Pojawiły się spekulacje odnośnie mojej przyszłości, co ze mną będzie, ale ja wierzę, że będzie dobrze. Patrzę na wszystko pozytywnie i chcę znów pokazać swoją wartość – mówi nam sam zainteresowany.
Pójścia za ciosem nie było. Klupś w ubiegłym sezonie zaczął grać więcej, ale w zasadzie wyszło mu tylko wyjazdowe spotkanie z Zagłębiem Sosnowiec, w którym zdobył bramkę i zaliczył asystę. Jakikolwiek ofensywny konkret miał jeszcze potem przeciwko Pogoni Szczecin (asysta).
Dlaczego tak się to potoczyło? Wychowanek “Kolejorza” zwraca uwagę przede wszystkim na swoje liczne perypetie zdrowotne. – Te problemy bardzo utrudniły mi sprawę i w tym sezonie, i w poprzednim. Trudno jest złapać rytm, gdy co chwila wypadasz z treningów i potem zaczynasz od nowa. Rodzaje kontuzji? W Piaście miałem niedawno zapalenie ścięgna Achillesa, już drugi raz mi się to zdarzyło. To w pewnym sensie pochodna kontuzji z początku sezonu, gdy zerwałem więzadło w kostce. Wcześniej dopadały mnie różne mięśniowe urazy. Liczę, że to wszystko już za mną, teraz jestem zdrowy. Podczas leczenia wiele się dowiedziałem o swoim ciele, wiedza w pewnych tematach wzrosła. Zakładam, że jeśli w przyszłości cały czas będę sumiennie pracował indywidualnie, kontuzje nie powrócą – tłumaczy.
I rozwija wątek: – Jeżeli dziś chcesz się liczyć na naprawdę wysokim poziomie, ponad polską ligę, musisz dużo pracować samemu. Miałem tutaj rezerwy. Spora część moich wcześniejszych kontuzji była spowodowana złym ustawieniem ciała. W poprzednim sezonie pojechałem do niemieckiej kliniki i tam się okazało, że miałem nieprawidłowo ustawioną miednicę – jedna strona wyżej, druga niżej. Przez to pojawiało się więcej problemów z lewą nogą, ale nastawili mi to. Do tego jak byłem mały, mocno się garbiłem, nawet babcia zwracała na to uwagę. Rodzice pokazywali mi zdjęcia z pierwszych lat, gdy moje nogi przypominały wręcz półkole. Z czasem kłopot tutaj sam się rozwiązał, natomiast trzeba było coś zrobić z postawą. Samo pamiętanie o wyprostowaniu to za mało, bo zawsze się zagapisz. Najwięcej zależy od regularnych ćwiczeń, w Poznaniu pracowałem z osteopatą. Trzymam się zaleceń i, odpukać, kontuzje mięśniowe już się nie przytrafiają. Na urazy mechaniczne niestety najczęściej nie mam wpływu.
Najtrudniejszym przeżyciem dla Klupsia było jednak zmaganie się z mononukleozą jeszcze w czasach pobytu w akademiku we Wronkach. Przez chwilę istniało nawet ryzyko, że będzie musiał porzucić marzenia o profesjonalnej karierze. Mononukleoza to choroba zakaźna przypominająca w objawach grypę, czynnikiem chorobotwórczym jest jeden z wirusów opryszczki. Wirusa tego mają prawie wszyscy i rzadko się ujawnia, ale czasami daje o sobie znać. Tak było w przypadku Klupsia, który długo leżał osłabiony w łóżku. On sam niechętnie wraca do tamtego okresu. – Straciłem przez to rok. Bardzo trudny czas dla mnie i mojej rodziny, ale przeszedłem przez to. Choroba jak każda inna, dziś jestem na nią uodporniony i wiem, że do powtórki na pewno nie dojdzie – mówi, podkreślając, że po przebyciu mononukleozy nie ma już ryzyka powtórnego zachorowania.
I dodaje: – Mam poczucie, że gdyby nie te wszystkie zdrowotne przeboje, byłbym dziś w zdecydowanie innym miejscu. Doszły tu jeszcze inne sprawy, o których nie chciałbym mówić, niech każdy ma swoją tajemnicę. Grunt, że mogę się cieszyć z tego, gdzie jestem teraz. Widocznie tak miało się potoczyć moje życie.
Klupś najwięcej w Ekstraklasie zaczął grać pod koniec zeszłego sezonu. Dariusz Żuraw mocniej mu zaufał. Chłopak w dziesięciu ostatnich kolejkach rozegrał dziewięć meczów, z czego sześć w wyjściowym składzie. Poprzestał jednak na asyście z Pogonią, brakowało błysku w jego poczynaniach. – Tamta wiosna była ciężkim czasem dla całego Lecha i to też odbijało się na mnie. Pojawiła się zmasowana krytyka, kibice zaczęli tracić cierpliwość. Do tego doszła ta afera z ujawnieniem nazwisk przeznaczonych do odejścia. Nie było to wszystko spójne w otoczce wokół klubu, a my graliśmy jedynie o wejście do pierwszej ósemki. Trudny okres, ale tak czy siak powinienem wycisnąć więcej, dołożyć jakieś konkrety z przodu – przyznaje.
W juniorach niektórzy stawiali go nawet ponad Kamilem Jóźwiakiem. Dziś obaj są w innych miejscach i można zacząć się zastanawiać, czy w przypadku 20-latka chodzi wyłącznie o kontuzje, czy też jest mu po prostu trudniej okrzepnąć w dorosłym futbolu niż kilku innym zawodnikom. Klupś nie ukrywa, że może w tym coś być. – Było o mnie bardzo głośno w czasach akademii Lecha, CLJ czy juniorskich reprezentacji. Nie przechwalam się, tak po prostu wyglądały fakty. Wyróżniałem się i miałem tego świadomość, dobrze się z tym czułem. Przejście z juniora do seniora to już jednak zupełnie inna praca, wymagania i mentalność. Jeśli nieukształtowany zawodnik wcześnie zaczyna granie z dorosłymi, nieraz trudno mu okrzepnąć. Przejście na seniorskie obciążenia często oznacza liczne urazy. Wygląda na to, że ja potrzebuję nieco więcej czasu, ale podtrzymuję, że przede wszystkim wyhamowały mnie kontuzje niż mentalność. Zakładam jednak, że frycowe już zapłaciłem – podsumowuje.
Przez urazy jesienią rozegrał raptem trzy ligowe mecze. Teraz otwiera nowy rozdział w zespole aktualnego mistrza Polski, do którego zimą został wypożyczony. – Odejście na wypożyczenie było moją decyzją. Nie tylko klub uważał to za dobre rozwiązanie, można powiedzieć, że nasze myśli się tu zbiegły. Czułem, że muszę zmienić otoczenie. Od samego początku jestem związany z Lechem, wiele mu zawdzięczam, ale czasami człowiek potrzebuje nowych bodźców. W szatni Piasta nikogo nie znałem osobiście, wszedłem na zupełnie nieznany teren. Wydaje mi się jednak, że jestem już zaaklimatyzowany, mijają dwa miesiące od mojego przyjścia. Sąsiadem na klatce jest Tomek Jodłowiec, przejąłem po nim wcześniejsze mieszkanie, ale dobry kontakt mam ze wszystkimi, z każdym staram się rozmawiać. Szatnia fajnie mnie przyjęła. Z niecierpliwością czekam na powrót na boisko. W Piaście głód gry mam jeszcze większy, bo chcę się pokazać przed nową publicznością. Fizycznie jestem gotowy do gry, teraz już wszystko zależy od trenera. Szukam dobrej rundy, w której wreszcie nie będą mi dokuczać kontuzje – mówi Klupś, który po powrocie do pełni sił siedział już na ławce z Arką i Legią.
Debiut wydaje się kwestią najbliższej przyszłości, zwłaszcza że młody lechita w formie to dla Waldemara Fornalika większe pole manewru w temacie młodzieżowca. Wtedy Sebastian Milewski mógłby wrócić do środka pola, choć i tak w roli bocznego pomocnika zaczyna sobie radzić lepiej niż na początku. Mimo wszystko nie mówimy jednak o wariancie optymalnym. – Przepis o młodzieżowcu na pewno pomaga chłopakom, którzy teraz wchodzą do Ekstraklasy. Trenerom wręcz przeciwnie, widać, że niektóre kluby mają duże problemy z dostosowaniem się. Cieszę się, że zaczynałem występować w czasach, gdy taka podpórka nie była mi potrzebna i na wszystko zasłużyłem sobie ciężką pracą – puentuje Klupś.
Potwierdza, że przed przeprowadzką do Gliwic konsultował się głównie z Pawłem Tomczykiem, który rok temu wiosną również przebywał w Piaście na wypożyczeniu. I choć grał mało, dawał konkrety, dlatego może czuć się pełnoprawnym mistrzem Polski. – Paweł trafił do Piasta w sezonie mistrzowskim i po cichu liczę, że może ten będzie taki sam, a ja się do tego jakoś przyczynię. Lech jest teraz rozpędzony, życzę chłopakom powodzenia, ale jestem dziś w Gliwicach i to tutaj chcę jak najlepiej wykonywać swoją robotę – snuje dość odważne plany.
Podobnie jak wielu jego poprzedników musiał poradzić sobie z kiepskim pierwszym wrażeniem, jakie wywołują na przyjezdnych Gliwice. Uros Korun w rozmowie z nami niedawno stwierdził wręcz, że gdy pierwszy raz zobaczył to miasto, przeszła mu myśl, że lepiej będzie wrócić do domu. Klupś aż tak radykalnych odczuć nie miał. – Przed przyjściem do Piasta miałem w głowie, że Gliwice to miejsce, gdzie nic się nie dzieje, cisza i spokój. Przyjeżdżając tu z Lechem wjeżdżaliśmy od tyłu, omijaliśmy centrum miasta, stąd takie wrażenie. Na badania przyjechałem jednak pociągiem, a dworzec jest umiejscowiony w środku miasta. Jadąc do klubu od raz zobaczyłem rynek, sporo życia i byłem pozytywnie zaskoczony. Wiadomo, nie ma czego porównywać z Poznaniem, ale dotychczas myślałem, że jest znacznie gorzej – potwierdza.
Stając się podopiecznym Waldemara Fornalika doświadcza zupełnie innego sposobu trenowania. Jest jednak przekonany, że tylko na tym zyska. Drużyny byłego selekcjonera zawsze słynęły z dobrego przygotowania fizycznego. – Treningi w Piaście to dla mnie nowość. Podczas pierwszego obozu chodziliśmy na salę gimnastyczną. Z ćwiczeniami, które tam wykonywaliśmy, po raz ostatni miałem do czynienia w podstawówce – stanie na rękach, skok przez kozła, przewroty i tak dalej. Ale takie rzeczy też są potrzebne, można utrzymać ogólną sprawność. To inna szkoła niż w Lechu, ale również na plus.
Największy wpływ na Tymoteusza Klupsia zawsze miał jego ojciec, będący zaangażowanym kibicem Lecha. Wychowywał się zresztą na Łazarzu, czyli na tym samym osiedlu, na którym dorastał Robert Gumny (ich ojcowie się znają). – Tata-kibol to chyba za dużo powiedziane, ale byłem skazany na Lecha. Cała moja rodzina jest z Poznania, od małego chodziłem na „Kolejorza”. Za małego czekało się na derby z Wartą w lidze wielkopolskiej. Normalnie jeździliśmy po wioskach, graliśmy na chodzonego, a i tak wygrywaliśmy po 15:0. Żadna rywalizacja. A w tym jednym meczu zawsze coś się działo, musieliśmy się spinać, był dodatkowy smaczek. Prawda jest taka, że ci co grali w Warcie, chcieli grać w Lechu, dlatego wychodzili na nas mocno nabuzowani. Mnie zawsze ciągnęło do Lecha i cieszę się, że się udało – komentuje zawodnik.
Pół żartem, pół serio przekonuje on, że twarde prowadzenie pomaga mu dziś w dorosłej karierze. – Tata to mój pierwszy krytyk. Nawet gdy maturę zdałem ponad średnią – a nie lubiłem się uczyć, rzadko się spinałem – niezbyt mnie pochwalił (śmiech). Teraz może trochę się to zmieniło, ale nigdy nie lubił mnie zbytnio komplementować. Uważam, że jego twarde podejście mi pomogło. Takie zagłaskiwanie i nieustanne klepanie po plecach, że wszystko jest dobrze – zamiast wskazywania błędów – może zaszkodzić. Wiadomo, że tata nie jest trenerem czy analitykiem, nie udziela mi porad taktycznych. Jest prostym kibicem, który widzi proste rzeczy i je przekazuje. Najpierw skrytykuje, później ewentualnie pochwali (śmiech) – mówi z przymrużeniem oka.
I dodaje: – Tatę-krytyka najbardziej odczuwałem jeszcze w czasach akademii. Chodziłem do klasy sportowej w SP nr 13, gdy graliśmy te derby z Wartą. Inni rodzice chwilami już nie mogli go słuchać. Widzieli, że jestem jednym z najlepszych, a ojciec i tak wyłapywał jakieś negatywy. Nawet, gdy czułem, że zagrałem dobry mecz – zawodnik zawsze to wie – tata zgłaszał uwagi, ale nie dołowały mnie one. Najważniejsze jest twoje własne nastawienie. Dzięki tacie jestem uodporniony na krytykę ze strony kibiców czy mediów (śmiech). Oczywiście czasem powiedział coś pozytywnego, jakaś minimalna równowaga musiała być. Najbardziej jego zadowolenie odczułem po debiucie w Lechu w Ekstraklasie. Tata był bardzo dumny, podobnie jak cała moja rodzina. Drugim takim momentem był wspomniany mecz z Wisłą, pokazałem światu, że coś umiem. Tata poklepał po ramieniu, ale też od razu zaczął studzić emocje i sprowadzał na ziemię.
Pozostaje czekać na to, co chłopak pokaże na boisku i rozpocznie realizację ambitnych planów. – Marzeń jest sporo, ale myślę o małych celach. Na razie skupiam się na Piaście, a po powrocie do Lecha chciałbym już tam grać pierwsze skrzypce. Bardziej do przodu nie wybiegam, bo „człowiek planuje, Pan Bóg krzyżuje” – kończy.
PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyK/400mm.pl