Dwie kolejki I ligi za nami i właściwie niemal wszyscy kandydaci do awansu stracili już punkty. Na „dzień dobry” przegrała Miedź Legnica, porażkę zanotowała Stal Mielec, w Grodzisku Wielkopolskim przegrał Radomiak Radom, a teraz do tego grona dołączyła Warta Poznań. W Bielsku grał dziś tylko jeden zespół. Podbeskidzie zgłosiło poważny akces do Ekstraklasy, choć wielkiego meczu nie zagrało. Ale to wystarczyło, by wypunktować dziś kiepskich warciarzy.
W myśl hasła „idzie, idzie, Podbeskidzie” można powiedzieć, że gospodarze dziś faktycznie maszerowali, a poznaniacy jedynie stali. Spodziewaliśmy się hitu, wszak lider grał z wiceliderem, murowany kandydat do awansu podejmował rewelację sezonu. Miały być fajerwerki, ale tych fajerwerków moglibyśmy policzyć na palcach jednej ręki. I to jeszcze rzeźnika z Parkinsonem. No bo tak:
– zgrabny drybling Rzuchowskiego i przycerowanie przy słupku na 1:0 – świetne otwarcie meczu dla Podbeskidzia, ale i sporo było tu winy obrony Warty, bo Ławniczak wybił piłkę zbyt blisko, a Kupczak atakował rywala bardzo pasywnie
– bomba Figla w spojenie słupka z poprzeczką, byłby to piękny gol po rzucie wolnym, ale zabrakło centymetrów
– i jedyna akcja strzelecka gości w pierwszej połowie, gdy Kiełb założył siatkę rywalowi, Janicki wyłożył piłkę piętą do Jarocha, ale napastnik Warty strzelił bardzo anemicznie
To właściwie tyle z akcji, na których moglibyśmy dłużej zawiesić oko. Lepsze wrażenie pozostawiło po sobie rzecz jasna Podbeskidzie, bo raz, że wygrało, a dwa, że miało zdecydowanie więcej uderzeń na bramkę Lisa. Golkiper Warty musiał się trochę napocić, w pierwszej połowie gospodarze uderzali w jego stronę dwunastokrotnie – warciarze na bramkę Polacka ledwie raz. I to tak, że Polacek musiałby dostać udaru, by tego uderzenia nie wyłapać.
Warta może i mogłaby liczyć w drugiej części gry na przebudzenie – tak jak tydzień temu z Radomiakiem, gdy po przerwie wrzuciła wyższy bieg, a później wrzuciła też trzykrotnie piłkę do siatki przeciwników. Sęk w tym, że całą drugą połowę musiała sobie radzić w dziesiątkę po tym, jak za dwie żółte kartki z boiska wyleciał Bartosz Kieliba. Szczerze mówiąc kompletnie nie mamy pojęcia, czy ta druga była zasłużona. Akcja poszła lewą flanką, Roginić gonił za piłką, Kielba też, zawodnik gospodarzy przeciął tor biegu Kieliby i został zaczepiony o zostawioną z tyłu stopę. Roginić się wyłożył, Kieliba złapał się za głowę po gwizdku sędziego, a później wyrywał sobie z tej głowy włosy, gdy arbiter napomniał go po raz drugi.
Brak kluczowego stopera tylko pogorszył sprawę, zwłaszcza przy stałych fragmentach gry. I to kosztowało przyjezdnych drugą straconą bramkę. Podbeskidzie generalnie miało w tym meczu obcykane rzuty wolne i rożne, ale przy golu na 2:0 nie trzeba było robić zbyt wiele. Z tego samego założenia wyszedł Bartosz Jaroch, który nawet nie musiał wyskakiwać do wrzutki Sierpiny i spokojnie, nie odrywając nóg od ziemi, celnie uderzył głową.
Nie chcemy ferować jeszcze tutaj żadnych werdyktów, ale w takim bezpośrednim starciu Podbeskidzie wyglądało po prostu dojrzalej i jeśli mielibyśmy dzisiaj wrzucić do Ekstraklasy którąś z dwóch pierwszych miejsc I ligi, to wybralibyśmy bielszczan kosztem poznaniaków. Być może taki mecz ekipie Tworka musiał się przydarzyć na jakimś etapie sezonu, a może po prostu zespół Podbeskidzia zmontował na tyle silną pakę na poziom I ligi, że na tle dotychczasowego lidera najzwyczajniej w świecie go odstawił.
Bielszczanie wykorzystali zatem potknięcie Stali, w bezpośrednim starciu ograli Wartę i już po dwóch wiosennych kolejkach to zespół Krzysztofa Brede przewodzili tabeli. I wcale nie zdziwimy się, jeśli na tym miejscu zakończy ten sezon.
Podbeskidzie Bielsko-Biała – Warta Poznań
Michał Rzuchowski (8.), Bartosz Jaroch (51.)
fot. NewsPix