Reklama

Jędrzejczyk przed walką o pas: Kocham rywalizację. Nawet gdy gram ze szwagrem w chińczyka, mocno walczę

Jan Ciosek

Autor:Jan Ciosek

07 marca 2020, 17:22 • 11 min czytania 5 komentarzy

W życiu Joanny Jędrzejczyk nie ma miejsca na nudę. Polska wojowniczka dziś w nocy stanie przed wielką szansą na odzyskanie mistrzowskiego pasa federacji UFC. W międzyczasie Joanna Jędrzejczyk jest po prostu Joanną Jędrzejczyk: pewną siebie, wyszczekaną, zdecydowaną i świadomą swoich możliwości wojowniczką.

Jędrzejczyk przed walką o pas: Kocham rywalizację. Nawet gdy gram ze szwagrem w chińczyka, mocno walczę

Po tym, jak mistrzyni UFC Weili Zhang pokazała polskim kibicom środkowy palec, JJ zareagowała ostro i w swoim stylu. „You don’f fuck with Polish nation” wypaliła Chince prosto w twarz. Czyli – sprawa nagle urosła do rangi międzynarodowej.

W rozmowie z Weszło wieloletnia mistrzyni najlepszej federacji MMA na świecie opowiada jednak nie tylko o sporcie i nastawieniu przed walką z Zhang, jest także o kluczowej różnicy między porażką, a przegraną, o zrzuceniu 7 kilogramów w 14 godzin, o bliznach na sercu i duszy oraz o pomyśle na zostanie… panią minister.

Jak tam pogoda w gorących Stanach?

Wcale nie tak gorąco, nie pięknie i nie słonecznie, dopiero się rozpogadza. Ostatnio strasznie padało i było nieciekawie.

Reklama

No, ale przecież nie o pogodzie będziemy rozmawiać. Może za to chociaż przed walką z Chinką Weili Zhang jest już gorąco?

Na pogodę nie będę narzekać, nie mam na to wpływu. Na Florydzie padało, w Nowym Jorku na dniu medialnym było jeszcze zimniej. A jeśli chodzi o nastawienie przed walką, to jest bardzo dobrze. Ta ciężka praca jest już za mną. Bardzo często ludzie, którzy nie siedzą w tym biznesie sztuk walki, myślą, że to walka jest takim najtrudniejszym etapem i wtedy jest najcięższa praca. Tak naprawdę ciężka harówka jest na wiele tygodni, a nawet kilka miesięcy przed wyjściem do oktagonu. To już za mną. W ostatnich dniach przed walką miałam tylko po jednym treningu dziennie, więc zdecydowanie mniejsza dawka, zeszłam z 13 treningów w tygodniu do 6. Chodzi o to, żeby odświeżyć organizm przed walką.

Organizm to jedno. A głowa?

Oj, bardzo zmotywowana. Człowiek nie może nabrać jeszcze więcej pewności siebie inaczej niż tylko ciężką pracą i poświęceniem temu, co się kocha.

Ciężka praca to coś oczywistego w sportach walki i w twoim przypadku. Powiedz co się zmieniło w twoich przygotowaniach w porównaniu do wcześniejszych obozów przygotowawczych?

Zdecydowanie, teraz wychodzą mi rzeczy, które wcześniej mi nie wychodziły. Zawsze tak jest, że gdy uczymy się czegoś nowego, to potrzebujemy czasu, żeby ciało się do tego zaadaptowało. W sporcie często mówimy o pamięci mięśniowej. Dużo pracowałam nad rozwojem swojej gry zapaśniczej, bardzo lubię ten styl amerykańskich zapasów. Odpowiada mi, bo jest szybszy, nie tak siłowy, jak u nas w Polsce. Lubię trenować w American Top Team. Sama siebie zaskakuję, że mogę pracować jeszcze bardziej, jeszcze więcej, jeszcze ciężej. Przed każdym campem sobie myślę, że trzeba stawiać na jakość ponad ilość, a potem widzę, że mogę łączyć obie rzeczy. Jestem starszą i bardziej doświadczoną zawodniczką, więc pewne rzeczy i kwestie inaczej widzę i rozumiem. Na tym campie poświęciłam się jeszcze bardziej, miałam więcej treningów, na których ciężej pracowałam. Jestem z tego bardzo zadowolona.

Reklama

Twoim atutem w walce z Zhang będzie głównie dobre przygotowanie?

Zdecydowanie, kondycja będzie po mojej stronie. Jestem zawodniczką naturalnie obdarzoną bardzo dobrą kondycją. Brzydko mówiąc, ja zajeżdżam moje przeciwniczki. Po pięciu rundach walki mistrzowskiej mam jeszcze siłę na więcej. Pomyślmy sobie, że musimy 25 minut skakać w oktagonie i jeszcze dać dobrą walkę. Moimi atutami będą jeszcze wzrost, zasięg, praca na nogach i umiejętność utrzymania odpowiedniego dystansu. Ważną rolę mają zagrać też ciosy lewą ręką i kopnięcia.

A rywalka? Co wiesz o Weili Zhang?

Weili jest mistrzynią, teraz ona jest najmocniejsza na świecie. Jest bardzo niebezpieczna, wyjątkowo muskularna, cały czas idzie do przodu i atakuje, wyrzuca silne, okrężne ciosy. One nie są może techniczne, ale bardzo groźne, nokautujące. Jest też bardzo niebezpieczna w klinczu, potrafi złapać i nie puszczać, tylko kopać kolanami na brzuch. W naszym starciu ważne będzie nie tylko to, co wypracowałam przez 9 tygodni przygotowań, ale przede wszystkim głowa, mądrość, cwaniactwo. To będzie kluczem.

Czyli doświadczenie. Przez wiele lat byłaś mistrzynią UFC, masz na koncie wiele walk na mistrzowskim dystansie pięciu rund. Zhang nie ma ani jednej. To będzie miało duże znaczenie?

To jest bardzo ważne i przemawia na moją korzyść. To będzie jej pierwsza obrona, a pas zdobyła wygrywając już w pierwszej rundzie.

To może dać ci dużą przewagę, o ile walka potrwa na pełnym dystansie. Tego się spodziewasz?

Jestem gotowa na wszystko. Chciałabym wygrać przed czasem, ale nastawiam się na mocną walkę. Żeby było jasne: to nie jest łatwy orzech do zgryzienia, walczę dla najlepszej organizacji na świecie, która nie ma sobie równych. Tu jest ponad 500 zawodników i zawodniczek z całego świata, a ja po raz 10. walczę o tytuł mistrzowski. To ogromne wyróżnienie i dam z siebie wszystko. Wyczekuję tej walki, bo we mnie budzi się taka bestia, oczy robią się lodowe, pojawia się sportowa złość.

Złość na rywalkę?

Na różne rzeczy. Pojawia się na przykład głód treningowy. Możesz codziennie zjeść jedno ciastko, ale jak zostają dwa tygodnie do walki, to nagle możesz zjeść tylko pół. Oczywiście, ja nie jem ciastek w czasie przygotowań, przez te 9 tygodni jestem na bardzo ostrej diecie, ale po prostu przed walką łaknie się więcej. Ja teraz łaknę treningu, rywalizacji. Kurczę, ja kocham rywalizację. Nawet gdy gram ze szwagrem w chińczyka, mocno walczę. On też lubi porywalizować, więc różnie się to kończy (śmiech).

Celem jest oczywiście odzyskanie tytułu mistrzowskiego. Czy dla ciebie było zaskoczeniem, że ten pas u nikogo nie zagrzał miejsca? Namajunas po zwycięstwie nad tobą przegrała z Andrade, ta z kolei w pierwszej obronie uległa Zhang. 

Miałam taki wywiad w UFC, w którym dziennikarz powiedział mi coś takiego: „dziewczyno, ty byłaś mistrzynią przez 966 dni, minęły 842 dni i już mamy trzecią mistrzynię”. Jeżeli są ludzie, którzy ciągle podważają moją karierę i pytają, czemu ja znowu walczę o pas, to to jest właśnie ta odpowiedź. To ja jestem odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu, to ja mam po to pójść. Moje dziedzictwo, moje doświadczenie jest bardzo duże. Moje zwycięstwo w nocy z 7 na 8 marca będzie znaczyło więcej niż cała dotychczasowa kariera. Bo po tym, jak straciłam tytuł mistrzowski, pojawiła się blizna na mojej duszy i sercu sportowca. Ona nigdy nie zniknie, nawet, jeśli wygram.

Chcesz coś udowodnić?

Nie, ja to robię dla siebie, nikomu niczego nie muszę udowadniać. Sobie też nie. Oczywiście robię to także dla mojej rodziny, religii, kraju, dla fanów. Polscy fani są niesamowici, otrzymuję od nich takie wsparcie każdego dnia. Są najlepsi. Ostatnio o tym rozmawiałam z Adamem Kownackim. To dla nas ogromne wsparcie w najtrudniejszych chwilach, jesteśmy za nie bardzo wdzięczni. To fanom zadedykuję tę walkę.

Wracając do tych ruchów na tronie. Czy bardziej zdziwiła cię porażka Namajunas z Andrade, czy Andrade z Zhang?

Mój były menedżer dziś jest menedżerem Jessiki Andrade, więc trochę porozmawialiśmy. Mówił mi: „Asia, bardzo nam utrudniano w Chinach zbijanie wagi, nie przynosili jedzenia na czas i tak dalej”. Te sekundy i gramy w ostatnich momentach zbijania wagi są bardzo ważne. Ja byłam zaskoczona tym, jak Andrade się pokazała. Widziałam, że to nie była ona. To się tak łatwo mówi: wyjdź i znokautuj ją. Ale organizm czasem po prostu nie idzie. W normalnym życiu czasem się źle czujemy, czy mamy nieprzespaną noc. A tutaj? Na coś pracujesz tyle tygodni, a nagle ten gorszy moment przychodzi w dniu walki. To się zdarza. Niestety, to nie jest sport, w którym możesz się sprawdzić co tydzień, czy nawet co miesiąc, tylko raz – dwa razy do roku. I nie masz kolegi, który pomoże ci ze skrzydła, jesteś sam na sam z przeciwnikiem.

A porażka Namajunas z Andrade?

To też było zaskoczenie. Rose w pierwszej rundzie świetnie się broniła przed sprowadzeniami, ale później Jessika ją przełamała. Ja się bardzo cieszę, że Rose Namajunas, która mnie pokonała, jest dziś zdrowa, bo ten upadek na głowę był naprawdę niebezpieczny. Ale cóż, niedługo będzie rewanż, jestem ciekawa, jak to będzie wyglądać.

Właśnie, a propos walk rewanżowych. W dwóch walkach z Rose Namajunas zaliczyłaś dwie bolesne porażki. Czy myślisz…

Nie, nie porażki. To były dwie przegrane. Wiem, że ludzie cały czas spekulują: co ona gada, ale każdy ma swój punkt widzenia. Dla mnie porażka jest wtedy, gdy mówisz: nie robię tego więcej, poddaję się, nie dam rady. Przegrane zdarzają się każdego dnia w życiu, codziennie się potykamy. Przegrane w sporcie są takimi potyczkami. Możesz mieć pas, medal, mistrzostwo, ale klasę pokazujesz tym, jak się podnosisz po upadkach. Gdybym się nie podniosła, to byłaby porażka. Mam nadzieję, że nigdy nie doznam porażki, w żadnej dziedzinie swojego życia, prywatnego, zawodowego, czy biznesowego. Wiem, do czego dążysz, do tych przegranych z Rose. Ta druga walka była bardzo wyrównana, mogła pójść w jedną, lub drugą stronę. Zabrakło mi ułamka procenta wiary w samą siebie. Teraz tego nie zabraknie, wyjdę do walki o tytuł w pełni sił fizycznych i psychicznych.

Podoba mi się ta filozofia…

Często ludzie mówią: przyznaj się do przegranej. Tak! Przyznaję się do przegranej, to było przecież widać. Ludzie mówią: ona znów o tym samym gada. A co ja mam mówić?! Jeżeli ja sobie kiedyś założyłam, że chcę być człowiekiem prawilnym i szczerym, dawać ludziom tylko prawdę, to chyba tylko o mnie dobrze świadczy. Ja nie wymyślam historyjek. Jestem powtarzalna, mówię tylko prawdę. Niektórzy mówią, że odklepałam w walce z Rose. Ludzie, ja zostałam znokautowana, ja nie wiedziałam, co się działo z moim ciałem! Podejrzewam, że szukałam balansu, chciałam wstać i walczyć, dać ludziom to, po co przyszli, czyli walkę. Tego ludzie są głodni: igrzysk i chleba. Przyznaję się do tych przegranych, widać je czarno na białym. W pierwszej walce zostałam uśpiona, w drugiej nie dyskutuję z werdyktem sędziów.

Słusznie. Po ostatnim pojedynku na szczycie bokserskiej wagi ciężkiej pokonany Deontay Wilder szukał strasznie dużo usprawiedliwień, z których niektóre były totalnie absurdalne. Nie po tym się poznaje wielkiego mistrza…

No, nie. Ale o pewnych rzeczach warto mówić. Tylko trzeba pamiętać, że sporty walki wydają się łatwiejsze niż są naprawdę. Ale każda praca jest ciężka, wymaga innego poświęcenia…

Chciałem wrócić do Rose. Słychać, że to ciągle siedzi w tobie. Zastanawiam się, czy masz już w głowie scenariusz, w którym teraz odzyskujesz pas, a potem toczysz trzecią walkę z Namajunas?

Póki co nie wiem. Po walce na pewno będę chciała odpocząć, spotkać się z rodziną, z bliskimi. Ponad 40 osób przylatuje z Polski na walkę, nawet mój tata po raz pierwszy leci do Stanów. Po walce chcę się z nimi napić szampana, zjeść coś, co bardzo lubię. A sportowo? Zobaczymy. Na razie skupiam się tylko na tej walce, na tym pasie. Weili jest naprawdę twardym orzechem do zgryzienia.

Czy w walce z Chinką masz więcej do zyskania, czy do stracenia?

Ja nie mam nic do stracenia. Mogę tylko zyskać. Cała presja jest na niej. Ja już zyskałam bardzo dużo: szczerych, nowych ludzi, nowych fanów, nowych współpracowników. Z pasem, czy nie, można czuć się jak mistrz. Czy ktoś odbiera mistrzowi olimpijskiemu złoto, kiedy po czterech latach nie obroni tytułu? Ze mną tak samo. Ja na zawsze zapisałam się w kartach historii MMA.

Do byłego prezydenta też się przecież mówi: panie prezydencie.

Ja to nie prezydent, może pani minister w przyszłości. Ale to zobaczymy, to plan na przyszłość, na razie nic więcej nie powiem.

No dobrze, to w takim razie teraźniejszość, a w niej powrót do wagi słomkowej. Jak trudno było ci zbijać wagę na tym etapie kariery?

Zdecydowanie, to nie jest łatwa sprawa. Przez 9 tygodni jestem na bardzo ostrej diecie. Jem tylko warzywa, białko i tłuszcze, bardzo mało węglowodanów, a przecież siła na trening musi być. Mam jednak wokół siebie nowych ludzi i te zbijania wagi są tylko lepsze. To jednak wymaga ogromnej dyscypliny, poświęcenia, organizacji czasu. Mimo tego, czuję się bardzo dobrze. Ludzie nie rozumieją pewnych rzeczy. Ja na przykład kocham M&M-sy, albo donaty po walce. Czekam na to tyle tygodni, żeby je zjeść. W czasie obozu ktoś czasem mówi: zjedz kawałek czekolady, czy batonika, nic się nie stanie. Nie! Stanie się! Tu chodzi o mentalne wytrwanie w imię czegoś. Ja wiem, jak ten jeden kawałek czekolady może wpłynąć na końcowy efekt. Ja nie chcę się męczyć, przeżyłam ciężkie cięcia wagi, przegrałam walki przez to, bardzo źle się czułam. Spróbuj nie pić wody przez jeden dzień. Jak się będziesz czuł? Zawroty głowy, fatalne samopoczucie i tak dalej. To teraz pomyśl, że musisz na dobę przed ważeniem wyrzucić ze swojego organizmu pięć kilogramów wody! A potem musisz wyjść i walczyć.

Wielka walka przed tobą, ale także duże pojedynki za nami. Jak ci się podobał spektakl w wykonaniu Janka Błachowicza?

Bardzo! Tym bardziej, że się znamy bardzo wiele lat, jeszcze z czasów muay-thai. Kiedy w Korei w 2008 roku Jano zostawał mistrzem świata, ja zdobywałam srebrny medal. Wspieramy się od lat, jesteśmy blisko. Bardzo się cieszę z jego zwycięstwa i mam wielką nadzieję, że dostanie wymarzoną walkę o pas z Jonem Jonesem. Janek na to zasługuje, ale kolejka jest długa, mówi się, że Jones najpierw stoczy rewanż z Reyesem.

Obok radości po zwycięstwie Jana Błachowicza, mieliśmy też powody do smutku, bo brutalnie przegrała Karolina Kowalkiewicz. Oglądałaś tę walkę?

Niestety, nie, ale wysłałam wiadomość do jej trenera, bo bardzo się zmartwiłam jej zdrowiem. Karola odesłała wiadomość, trzymam za nią mocno kciuki za to, żeby wróciła do sportu. Ale jeśli zrezygnuje, zrozumiem to. Ona już się zapisała na kartach historii, walczyła o mistrzowski pas najlepszej federacji MMA na świecie, ta dziewczyna zrobiła już swoje.

Na ile taka brutalna kontuzja przypomina takim zawodnikom jak ty o tym, jak niebezpieczna jest to zabawa?

Bardzo mocno. Przeżyłam cięcie wagi w 2017 roku, finalnie przegrałam walkę z Rose. Kochani, ja zrobiłam 7 kilogramów w 14 godzin przed ważeniem, na 36 godzin przed pojedynkiem. Powinnam wtedy pójść do lekarza i podejrzewam, że walka zostałaby odwołana. A ja nikomu nic nie powiedziałam. Może to głupie, ale tak, podejmujemy ogromne ryzyko. Ktoś nazwie nas głupcami? Kiedy idziesz po ulicy, coś może cię uderzyć, w każdej chwili możesz stracić życie. Tato zawsze mi mówi: Asia, wiem, że kochasz adrenalinę, sport i szaleństwa czasami, ale pamiętaj, z głową, z umiarem. Tak się to powinno dozować, nie przekraczać pewnej linii. To co się stało Karolinie, cóż, ona jest wojowniczką, my jesteśmy wojowniczkami, musimy być trochę szalone w tym, co robimy. To jest część naszego sportu, my tam wychodzimy, podejmujemy ryzyko i nikt z nas nie narzeka z tego powodu. Nikt.

ROZMAWIAŁ: JAN CIOSEK

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

5 komentarzy

Loading...