Reklama

Tam, skąd pochodzę, nie istniała grawitacja. Pięć złotych nie spadało na ziemię

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

04 marca 2020, 11:29 • 33 min czytania 21 komentarzy

Jak wydostać się z miasta, gdzie jest największe bezrobocie w Polsce i jak to możliwe, że nie istniała tam grawitacja? Dlaczego pamięta się tylko surowych nauczycieli i dlaczego on pamięta swoją nauczycielkę od matematyki? Za co w domu mógł dostać wieszakiem? Czym szczycił się Aleksandar Vuković, jaki sport walki trenował Nikola Mijailović i jaka w ogóle była ta szatnia Korony? W jakich okolicznościach Franciszek Smuda powiedział mu, że Artur Jędrzejczyk nałykał się gipsu? W jakich sytuacjach prosił prezesów od odstrzelenie całych grup zawodników? Czy faktycznie miał problem z alkoholem? Jak zmieniło się jego życie przez lata?

Tam, skąd pochodzę, nie istniała grawitacja. Pięć złotych nie spadało na ziemię

Na te i na wiele innych pytań w bardzo długiej i szczerej rozmowie odpowiada Marcin Sasal. Zapraszamy. 

***

Jestem trochę zaskoczony.

Czemu?

Reklama

Bo są ważniejsi i ciekawsi ludzie ode mnie.

Skromność?

Realność. Nie wiem, kogo będzie interesowało, co mam do powiedzenia.

Pan chyba nigdy nie lubił mediów. 

Był taki okres, kiedy lepiej było nie publikować tego, co działo się wokół mnie. Miałem problemy rodzinne. To już jest za mną, ale uprzedzenie zostało z przyzwyczajenia. Swoje medialnie się udzieliłem. Coś zamknąłem, coś zostawiłem za sobą i sam widzę, że moje ostatnie miejsca pracy, a pracowałem w klubach trzecioligowych, nie należały do takich, w których można grzać się w świetle reflektorów. Z czasem zacząłem bardziej zajmować się szkoleniem trenerów. Przekazywaniem wiedzy. Moi koledzy podkreślają, że część prowadzących zajęcia to czyści teoretycy, a ja jestem jednym z niewielu, który na co dzień jest też czynnym trenerem. Zresztą moja praktyka jest też głęboko zakorzeniona, bo w Lublinie z prezesem Bartnickim zakładaliśmy przedszkole Motoru, więc mam również doświadczenie w pracy z dzieciakami, choć na dłuższą metę nie widzę się w tej roli. Brakowało mi cierpliwości, choć pracuję nad tym mocno i wydaje mi się, że znacznie się w tej materii poprawiłem.

Pracowałem na prawie wszystkich poziomach rozgrywkowych w Polsce. Właściwie na wszystkich, oprócz B-klasy, wszystkich, łącznie z reprezentacją Polski juniorów. Nie bałem się pracy ani w A-klasie, ani w okręgówce, wszędzie można się czegoś nauczyć. To chyba nazywa się pasja.

Reklama

Był chyba taki okres w pana przygodzie trenerskiej, że nie nadawał się pan do pracy z młodzieżą. Brakowało panu cierpliwości, łagodności, tam jest często chaos, nie można krzyczeć na te dzieci, wyżywić się na nich, a pan miał zawsze tendencje do impulsywności.

Nawet to pytanie odpowiada niezdrowemu klimatowi, który się swojego czasu wokół mnie wytworzył. Sami pisaliście, że jak to Sasal może być trenerem młodzieżowej reprezentacji Polski, kiedy nie ma żadnego doświadczenia z młodzieżą. Trochę mnie to zabolało.

Proszę wytłumaczyć.

Chodziło wam o to, żeby mnie zdyskredytować.

Nie bądźmy śmieszni. Nie pasował pan charakterologicznie po prostu na tamtym etapie kariery do pracy z młodzieżową reprezentacją Polski.

Nie zgadzam się, zostałem potraktowany niesprawiedliwie. Miałem doświadczenie w pracy z młodzieżą – sześć lata pracy w Drukarzu, a to sześć lat pracy w klubie stricte młodzieżowym, a także praca w UKS Rembertów, czyli w klubie z dzielnicy Warszawy, który ze mną za sterami doszedł do półfinału mistrzostw Polski. Odpadliśmy z Amiką Wronki. Jak obliczyłem, z tamtego składu, sześciu chłopców zagrało na szczeblu centralnym. Wojtek Trochim, Kamil Majkowski, Andrzej Witan – zagrali w Ekstraklasie, Maciek Świdzikowski w I lidze, Maciek Buszko i Mikołaj Tokaj w II lidze. Myślę, że jest to coś wielkiego dla malutkiego klubu, który dziś przeżywa kryzys. Prowadziłem też reprezentację Mazowsza, bo dwa razy wygraliśmy Turniej Michałowicza i Turniej Deyny. Dwa razy z rzędu, a nie zdarza się to często. Takie sukcesy można zmierzyć.

Poza tym byłem koordynatorem OSSM-u, który zakładałem w Piasecznie, ten projekt istniał 15 lat, przez wiele lat organizowałem tam pracę, a wybił się stamtąd chociażby Mateusz Możdżeń, z którym miałem zajęcia, czy Rafał Leszczyński, z którym pracowałem całe pięć lat. Później z małego klubiku, bo grał w Raszynie, wziąłem go do pierwszoligowego Dolcanu Ząbki. Nie wiem, co z tą młodzieżą jest nie tak, skoro wielu zawodników u mnie debiutowało w bardzo młodym wieku. Weźmy takiego Mateusza Lewandowskiego – debiutował u mnie w seniorach. Tak samo Kuba Bąk, Ernest Dzięcioł debiutujący jako 17-latek w I lidze i wielu innych. Łukasza Zwolińskiego wyciągnąłem z juniorów i prezes Smolny pytał się mnie cały czas:

– Co ty w nim widzisz? Przecież masz lepszych.

Ale coś w nim widziałem. Pierwsze jego mecze to moje czasy. Sebastian Rudol nie zadebiutował u mnie tylko dlatego, że jeździł na miesięczne zgrupowania młodzieżowych reprezentacji Polski u trenera Dorny. To było przed tym ostatnim medalem, którym teraz się wszyscy szczycimy.

PRUSZKOW 06.09.2015 MECZ 7. KOLEJKA I LIGA SEZON 2015/16 --- POLISH FIRST LEAGUE FOOTBALL MATCH: POGON SIEDLCE - ARKA GDYNIA 2:2 MARCIN SASAL FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Brązowy medal U-17 na Mistrzostwach Europy w 2012 roku?

Dokładnie, już wtedy był u mnie w pierwszym zespole. Nie prowadzę statystyk, nie wymienię wszystkich, ale sporo chłopców u mnie debiutowało. Nie wiem, skąd utarło się, że nie umiem pracować z młodzieżą.

Może dlatego, że ma pan opinię trenera bardzo surowego.

A których nauczycieli pan pamięta ze szkoły?

Surowych. 

Czy to źle, że jestem wymagający?

W dzisiejszych warunkach ma to swoje wady. Cywilizacyjnie zaczęliśmy powoli rozumieć, że nie sztuką jest zbesztać kogoś sto razy, a dużo trudniej, ale też bardziej wartościowo jest kogoś czegoś nauczyć za pomocą mądrej rady. 

Pan mnie nie zna i nie może pan propagować takich opinii o mnie, mówiąc kolokwialnie, wyssanych z palca. Chcemy, żeby w piłce grali ludzie charakterni. Te czasy doprowadziły zaś do tego, że w wielu szatniach nie ma materiału na kapitana. W czasie przerwy panuje cisza, wszyscy wystraszeni, żadnych podpowiedzi. Trener musi więc pełnić taką role przywódczą. Ja byłem w takich szatniach.

Chciałbym, żeby grali piłkarze, którzy umieją grać w piłkę, a niekoniecznie charakterni. 

Też bym chciał, ale niech jedno idzie w parze z drugim. Oddzielam cechy wolicjonalne od czysto piłkarskich, a jednak one na koniec się łączą. Każdy trener ma swój model piłkarza. Mój model to piłkarz z charakterem. Niejednokrotnie po przejściach. Niektórzy nie chcą z takimi trenować. Bo mogą odpysknąć, bo mogą odszczeknąć, mają swoje zdanie. Uważam, że tacy są przydatni, bo w tej chwili w Polsce mieć swoją opinię i umieć bronić swego, to nie lada umiejętność.

Miał pan piłkarzy, którzy panu pyskowali?

Nie, nie o to chodzi. Miałem takich, którzy podejmowali decyzje. Swoim autorytetem doprowadzałem do tego, że nie dochodziło między mną a zawodnikami do niepotrzebnych scysji. Oczywiście, zdarzyły się wymiany zdań, ale nigdy nie dawałem sobie wejść na głowę. Dlatego też części zawodników współpraca ze mną nie odpowiadała. Jeśli do piłkarza nie docierało, że idzie w złą stronę, to nasza współpraca się kończyła.

Tak było z Adasiem Frączczakiem. I proszę go o to zapytać. Był wypożyczony z Legii do Dolcanu Ząbki. Trzymał się w tej grupie z Artkiem Jędrzejczykiem i Wojtkiem Trochimem w klubie pierwszoligowym, po awansie, i niektórzy poszli dobrą drogą, rozwijali się, ale on miał trudny okres – dostał kopa najpierw od Legii, bo skończył mu kontrakt, a ja mu wcześniej mówiłem:

– Pilnuj się, weź się do roboty, bo będzie źle.

A potem dostał kopa również od nas, bo nie przedłużyliśmy z nim umowy na kolejny sezon. Wrócił do Kołobrzegu, do swojej rodzinnej miejscowości i zaczął od zera.

Miał żal?

Nie wiem, później pracowaliśmy razem w Szczecinie i wszystko przebiegało normalnie.

Ale musieliście pogadać?

Był taki moment, że siedzieliśmy razem z jego żoną na trybunie i wymieniliśmy trochę wspomnień, ale generalnie pierwsze wrażenie Adasia było takie, że skoro przyjeżdża Sasal, to on musi pakować swoje rzeczy, bo za długo miejsca tu nie zagrzeje. A ja nie jestem do nikogo uprzedzony, tylko wymagam pewnych rzeczy, mam swój kodeks wartości i co by się nie działo, to ja się tego trzymam.

Czasami prezesi mnie nie słuchają. Chodzę i mówię: – Z tym trzeba się pożegnać, z tym koniecznie, z tym też, a temu trzeba dać jeszcze szanse.

Różnie to wychodzi, bo prezesi mają władzę i chętnie z niej korzystają. Często bywało tak, że najpierw mnie zwolniono, a potem prezesa. I mówiłem: trzeba było to zrobić w listopadzie, a jest czerwiec, efektu nie ma w postaci wymiernych korzyści na zasadzie przykładowego awansu, a są tylko kłopociki. Niektórzy nie szanują pracy.

Popełniał pan przy tym jakieś błędy? Odstrzelił pan kogoś, kto potem okazał się hitem?

To nie o to chodzi, w piłce zawodowej nikt nikogo nie będzie oszczędzał. Każdy musi walczyć ze swoimi słabościami. Niektórzy zawodnicy przy mnie odżyli, niektórzy potrzebowali zmiany klimatu, żeby pójść do przodu.

Piłka nie jest aż tak bardzo wyzuta z życia, żeby nie brać pod uwagę człowieka pod tą kreską, którą się na nim stawia. 

Nie zabraniam zawodnikom tańczyć na imprezach. To jest korzystne. Trening koordynacyjny.

….

Taniec? Oczywiście, że tak.

Taniec w klubie po kilku drinkach, to trening koordynacyjny wątpliwej jakości. 

To kwestia tego, co się robi dalej i do której godziny. Trzeba wiedzieć, że następnego dnia jest trening, następnego dnia jest mecz i trzeba się wyspać. Osiem godzin snu to absolutna podstawa. Bez tego ani rusz na dłuższą metą. Sen to najlepsza regeneracja. Czy ja nie popełniałem błędów? Popełniałem. Chociażby w tej materii: wracamy o czwartej rano z meczu. Daleko, późno. Czwarta nad ranem organizuję trening. Włączaliśmy światła na stadionie i zaczynamy. Tak było przykładowo w Kielcach. Uważam na dzisiaj, że to była głupota, bo piłkarze są zmęczeni i niewyspani po meczu. Wypadałoby im dać odpocząć. Według pana młody człowiek ma tylko trenować i grać mecze? Ma nigdzie nie chodzić, nie poznawać innych? Jest czas na pracę i czas na zabawę. To według mnie jest profesjonalizm.

Brzmi to kosmicznie. 

Tak było. Wielu trenerów tak robi. To nie jest tylko moja metoda. U nas się uczy jeden od drugiego. Patrzymy, jak pracują inni i przyjmujemy to. Nie było tak, że komuś to narzuciłem, bo to było ustalone z zespołem. Po siedzeniu w autokarze, trening jest dobrym rozruszaniem nóg, a dwa, że nie musieli następnego dnia przychodzić na godzinę dziewiątą, bo to chyba jeszcze gorsza wersja – wrócić o czwartej, położyć się spać, nastawić budzik na wpół do dziewiątej i pogonić na stadion, bez śniadania, bez regeneracji i w stanie niewyspania.

To po co w ogóle ten trening organizować?

No właśnie, może po to, żeby piłkarze nie tańczyli do którejś tam w nocy, to lepiej zrobić im trening. Natomiast uważam, że trzeba dotrzeć do świadomości zawodników i teraz treningów w niedzielę nie robię. Jak mamy mecz w sobotę, to robię wolne. Zresztą portugalski model szkoleniowy mówi, że po spotkaniu najlepiej dać zawodnikowi dwa dni wolnego, żeby potem mógł startować z wyższej półki. Tak między innymi przebiegały moje dyskusje z Goncalo Feio, który tłumaczył, że u nich zabraniają treningu dzień po. Oczywiście trudno w Polsce zorganizować to tak, żeby był też trening wyrównawczy dla tych, którzy nie grają, jest to też problem dla młodzieżowców, których jest kilku i pytanie, kiedy on zagra, bo to nie jest piąte koło u wozu, tylko perspektywiczny gracz. I każdy musi podejmować takie decyzje na własną ręką w lokalnym środowisku klubu, w którym pracuje. Tak jest na całym świecie.

Denerwowało pana, jeśli któryś z pana piłkarzy przyszedł na kacu na poranny trening?

Tak.

Wyrzucał pan z treningu czy kazał pan przykładowo dużo biegać, żeby ten piłkarz trochę pocierpiał?

Uważam, że karanie ruchem jest bez sensu. Za karę ma biegać? To nawet w pracy z dziećmi mówi się, żeby nie karać ruchem. Przynajmniej ja tak mówię.

Czemu?

Mamy zrobić pompkę. Pompka to złe ćwiczenie?

Dobre.

Nie karzemy rzeczą dobrą, to byłoby odwrócenie wartości.

Wydaje mi się, że taki skacowany gość dwa razy zastanowiłby się, czy następnym razem nie lepiej odstawić ostatniej kolejki, kiedy biegałby aż do torsji. A przy okazji nikt by na tym nie stracił, bo normalnie by z wami ćwiczył. 

Z dorosłymi ludźmi liczy się przede wszystkim rozmowa. Są też kary finansowe. Ale kiedy widzę skacowanego piłkarza, to nie wpuszczam go na trening. To jest pajacowanie. Zresztą wszyscy zawodnicy o tym wiedzą. To nie jest tak, że nikt nie wie, że jest zmęczony. Nie, to szatnia, wszyscy wiedzą.

I pewnie jeszcze połowa sztabu szkoleniowego. 

Gorzej, jak nikt nie podpowie. Pierwszy wie maser. To jest przełożenie szatni. Ma największy kontakt z zawodnikami. Nic nie ujdzie jego uwadze. Drugą taką osobą jest kierownik drużyny. O ile dobrze żyje z szatnią, a z tym jest bardzo różnie, bo są takie sytuacje, że kierownik jest ponad wszystkimi, bo jest prawą ręką prezesa.

KATOWICE, 24.10.2015 I LIGA PILKA NOZNA MECZ Rozwoj Katowice - Pogon Siedlce POLISH FIRST LEAGUE FOOTBALL GAME Rozwoj Katowice - Pogon Siedlce NZ MARCIN SASAL TRENER POGON FOT. MICHAL CHWIEDUK / 400mm.pl

Albo jest w klubie od trzydziestu lat i jest klubową legendą na równi z piłkarskimi legendami. 

Tak, nie możesz do niego nic powiedzieć, nie możesz się z nim kłócić, bo jest tutaj bardzo długo i nic do niego nie dociera. Natomiast on ocenia wszystkich. Łącznie z trenerem. Ciężką sztuką jest być w porządku wobec wszystkich.

A trener też musi być w porządku wobec wszystkich.

Powinien. Trzeba być na dobre i na złe, i że cokolwiek się stanie, to nie wszyscy muszą wiedzieć. Chodzi tu o media i świat zewnętrzny. Pewne rzeczy powinny zostawać w szatni. Teraz bardzo szybko wszystko wychodzi. I to też jest wina tego, że zawodnicy mają bardzo długie jęzory. Mają różne osobowości i potrzebują kogoś, najczęściej pośrednika transferowego, z którym zaczynają rozmawiać na różne tematy.

Od pewnego czasu nie ukrywam składu na mecz sobotni, bo i tak już wszyscy wszystko wiedzą w środę. Wystarczy, że menadżer zadzwoni do swojego zawodnika w danym klubie.

– Grasz czy nie grasz?

– Chyba gram.

Jak chyba, to gra, więc pyta dalej i sobie skompletuje skład. Potem kogoś o tym poinformuje i wie już całe środowisko. Dla mnie to bez sensu, żeby z czymkolwiek się kryć. Podam taką ciekawostkę. To było w Lublinie. Graliśmy mecz o dużym ciężarze gatunkowym. Podałem skład w środę. Bałem się trochę, że uśpię tym rezerwowych, ale tak się nie stało, bo wygraliśmy w tym okresie kilka meczów z rzędu i wszyscy ostro pracowali na swoją pozycję. Skorzystaliśmy na tym tylko, bo uśpiło to czujność przeciwnika. Do końca rywal nie wiedział, czy to blef, czy prawda.

Zawsze dziwiły mnie te wszystkie fiksacje z ukrywaniem składu.

Pamiętam, jak chłopaki z Canal Plus zżymali się na mnie, czemu ukrywam ten skład.

– Czemu tego składu nie dasz?!

– Nie, bo muszę trzymać do końca, jeszcze ktoś coś zobaczy i zrobi sobie przewagę.

To był błąd. Można ukrywać kwestię realizacji założeń taktycznych, a nie personaliów, których znaczenie jest drugorzędne. Każdy widzi, że jeśli w środę jednym rozdajemy niebieskie znaczniki, a drugim pomarańczowe, to wiadomo, którzy zagrają, bo wystarczy spojrzeć na usytuowanie pewniaków i to, kim się ich otacza. Poza tym, dlaczego ja mam cokolwiek ukrywać, skoro moim zadaniem jest przygotowanie zawodników na mecz. To jest bzdura, którą kiedyś stosowałem, dziś już bym tak nie robił. Choć też życie czasami pokazywało, że kogoś lepiej było zaskoczyć, nie dać mu za dużo myśleć, tylko z miejsca oddelegować go do gry i wtedy wypalało. Indywidualne przypadki, które trzeba było przetrzymać do końca. Kwestia praktyki, którą osiągnąłem.

Spotkał pan zawodników, których trzeba było tylko głaskać, żeby grali dobrze?

Oczywiście, lepiej się do takich nie odzywać niż skrytykować nawet w najlżejszy sposób, bo to zadziała jeszcze gorzej. Do każdego zawodnika trzeba podejść inaczej. Natomiast to jest takie ratowanie połowiczne tego zawodnika, bo on jest cały czas w fali krytyki mediów, kibiców i wszystkiego dookoła, a dochodzą jeszcze przecież też pretensje od kolegów z drużyny, nawet niewerbalne, ale widoczne, więc on nie jest od tego wolny. Uważam, że zawodnik musi uodpornić się na krytykę. Tak jak ja się uodporniłem. Dla mnie w tej chwili bez znaczenia jest to, co ktoś o mnie powie czy napisze. Nikt nie musi mi pokazywać wielu rzeczy. Mam swoje zdanie.

Do tego pan dopiero doszedł. 

Kiedyś mnie to bolało, przejmowałem się, martwiłem, nie znosiłem krytyki. To był etap w życiu. Zdarzył mi się nawet telefon do dziennikarza. Zdobyliśmy siedem punktów w trzech meczach, a w gazecie napisali, że to fatalny start. Gdzie graliśmy jeden mecz na wyjeździe, na terenie trudnym, i tam zremisowaliśmy 0:0. Potem na konferencji prasowej powiedziałem, że od nas oczekuje się trzynastu punktów w czterech meczach, więc wynik dwunastu można uważać za rozczarowujący. Tak było. Niektórzy myślą, że są narodem wybranym.

W większości polskich klubów dominuje takie myślenie. 

Ego rozbuchane do granic możliwości. Szkoda, że przełożenia na rzeczywistość nie ma. Niektórzy pchają się na awans, kiedy nie mają warunków infrastrukturalnych. Niektórzy budują akademię, a nie mają żadnego wychowanka w pierwszym składzie od lat. Abstrakcja. Poczucie bycia świetnym, kiedy się takim nie jest.

Pan się czuł świetny?

Nie, ja tak nie myślę. Uważam, że sporo osiągnąłem, jak na miejsce, z którego startowałem. Pochodzę z małej miejscowości, w której w tej chwili jest największe bezrobocie w Polsce. Urodziłem się w Skarżysku-Kamiennej, ale wychowałem się w Szydłowcu i o to miejsce chodzi. Grawitacja tam nie istnieje. Jak podrzuci się pięć złotych do góry, to nie zawsze spadnie na ziemię.

Pochodziła stamtąd premier Ewa Kopacz.

Dokładnie, ale też Dominik Furman. I był jeszcze taki zespół Azyl P. Śpiewali piosenkę Mała Maggie. Nie pamięta pan?

Za młody jestem. 

Kiedy rock się w Polsce kształtował, oni święcili swoje największe sukcesy. Były oczywiście lepsze zespoły – Lady Pank, Perfect, Bajm, Odział Zamknięty, ale oni też gdzieś tam się przewijali. Chłopcy z małej miejscowości, miasteczko 15-17 tysięczne, są rozpoznawalni. Jak na ten start, jak na wyjście z domu z plecakiem, udało mi się naprawdę sporo.

Łączy mi się to z tym, że kiedyś powiedział pan, że wychował się na ulicy. 

Miałem trudną sytuację. Rodzice się rozstali. Zostałem z ojcem, bo było łatwiej. Ojciec często wychodził z domu, zostawiał mi jakieś tam pieniądze i tyle z tego było.

Wystarczające pieniądze?

Nie, w domu niczego nie brakowało, przyzwoite pieniądze, za które dało się funkcjonować. Samodzielność nastolatka wzięła górę. Po jakimś czasie to zrozumiałem. Jak miałem ponad osiemnaście lat, to wróciłem do matki, i wtedy to zrozumiałem. Wiedziałem, że jest to trudna decyzja, ale długo tam nie pomieszkałem, bo zaraz spakowałem plecak i wyjechałem do wielkiego miasta – Warszawy.

Już był pan wtedy całkowicie samodzielny? Czasami tego nie osiąga się nigdy.

Tak, najpierw mieszkałem w akademiku, potem wynajmowałem mieszkania – mieszkałem i na Pradze, i na Bielanach, i w kilku innych miejscach, wszystko po to, żeby sobie radzić.

PRUSZKOW 06.09.2015 MECZ 7. KOLEJKA I LIGA SEZON 2015/16 --- POLISH FIRST LEAGUE FOOTBALL MATCH: POGON SIEDLCE - ARKA GDYNIA 2:2 JAKUB WOJCIK MARCIN SASAL FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

W którym momencie wiedział pan, że jest samodzielny?

Jak miałem trzynaście-czternaście lat. Decydowałem o sobie. Nikt mnie nie kontrolował, więc musiałem myśleć, w jaki sposób nie skręcić ani w prawo, ani w lewo, ani nie zacząć iść do tyłu, tylko poruszać się przed siebie, po swojej ścieżce. Byłem bardzo konsekwentny, jak zbliżała się matura, to siadałem i się uczyłem.

Dobrze się pan uczył?

Moi rodzice byli nauczycielami. Mama uczyła geografii, ojciec uczył PO, ZPT, takich rzeczy. Dali mi wykształcenie i wychowanie w tym duchu. Zresztą inni nauczyciele też. Wcześniej pytałem pana, którego nauczyciela ze szkoły pan pamięta najlepiej – tego surowego czy tego łagodnego? No to ja pamiętam panią Kałużyńską, która uczyła matematyki. Pamiętam, że na przerwach graliśmy w piłkę, a wraz z dzwonkiem od razu biegliśmy do sali, bo za spóźnienie było linijką po łapie. Pierwszy dostawał jedną, drugi dwie, trzeci trzy, czwarty cztery, piąty pięć i tak aż do ostatniego. Dziesiąty dostawał już dziesięć.

Zdarzyło się panu dostać dziesięć uderzeń linijką?

Nie, nigdy nie byłem ostatni, szybko biegałem, zazwyczaj dostawałem niewiele uderzeń. Drewniana linijka. Nie można było też naskarżyć do rodziców, bo może nie dostałbym ochrzanu, ale wieszakiem już jak najbardziej.

Przenośnia?

Nie, drewnianym, dosłownie. Inne wychowanie, inne zasady, nie można było skarżyć. Nauczyciel to był ktoś. Zapamiętałem tego nauczyciela, który był wymagający. W podstawówce, przy tej nauczycielce, tak się nauczyłem matmy, że przez całą szkołę średnią nie robiłem nic, bo nikt tego ode mnie nie wymagał. Podstawy miałem wykute na mur. W technikum problemów nie miałem żadnych. Matury pisemne zdałem na piątki. Natomiast z tego względu, że nie byłem zbyt grzeczny, źle trafiłem na zadania z ustnego języka polskiego. Pani chciała mi udowodnić brak wiedzy i nie pozwoliła mi na poprawki, więc dostałem dwójkę na półrocze i nie mogłem być zwolniony z ustnych egzaminów maturalnych. Ostatecznie sobie poradziłem, choć nie było łatwo.

Wszyscy moi koledzy szli na AGH do Krakowa, a ja sobie wymyśliłem AWF w Warszawie. Egzaminy były wcześniej. Trudna decyzja.

Był pan związany z kolegami?

Byłem z nimi blisko, ale to jest właśnie stanowienie o sobie. Nauczyciel od WF-u przygotowywał mnie do tych egzaminów, bo nawet nie wiedziałem, co i jak. Było dwunastu kandydatów na jedno miejsce. I ja się sam nauczyłem biologii, której nie miałem w szkole. Na egzaminie zdałem ją na trójkę z plusem. Bez ściągania.

Zawsze miałem taki sposób uczenia się, że niczego nie odkładałem. Jeśli trzeba było siedzieć, to siedziałem. Jeśli trzeba było rozwiązywać testy, to je rozwiązywałem. Bez żadnego lenistwa. Teraz ostatnio śmiałem się, że chyba jestem w tym osamotniony, bo 31 grudnia 2019 dostałem kilka prac dyplomowych od trenerów, którzy starają się o licencję UEFA A. To był również dzień deadline’u. Chcieli, żebym miał co robić w Nowy Rok. Kochani trenerzy (śmiech). Ale sprawdziłem.

Absurdalne. 

Pytanie, czy ja pomagam ludziom, czy tylko ich kasuję?

Może jedno i drugie?

Lubię normalne sytuacje. Ktoś przyjdzie, przeprosi, przyzna, że trochę zawalił albo do czegoś akurat się nie przyłożył.

Mam wrażenie, że młodzi ludzie mają problem z przykładaniem się do rzeczy naprawdę ważnych na dłuższą metę. Zajmują się czymś albo na chwilę, albo bez przekonania, albo z nadmiernym zapałem, nieprzystającym do rzeczy, którą wykonują i to się szybko wypala. 

Dlatego trzeba być wymagającym. Tylko trzeba wyczuć, czy restrykcje zawsze dają efekt, czy może czasami trzeba dać szansę. Trzeba wziąć takiego chłopaka, pokazać mu to, że trochę przesadził, że mógł tę pracę wysłać wcześniej i pokazać mu, że takim samym będzie trenerem – będzie wymyślał sobie z głowy pewne rzeczy, nie napisze sobie konspektu, będzie wszystko robił na ostatnią chwilę. To do niczego nie prowadzi. Pokazuję wiele rzeczy, które robię w różnych klubach. Prowadziłem różne dzienniki – w formie elektronicznej, bo tak wymagał ode mnie pracodawca, w formie papierowej dla siebie, to daje pewien pogląd.

Można rozwinąć temat. 

Zamieszczałem tam swoje spostrzeżenia – kto się spóźnił na trening, kto akurat trenował gorzej, kto akurat trenował lepiej i tym podobne. Pewne zapiski tam są. Zawodnicy czasami przychodzili do mnie na rozmowy i pytali:

– Dlaczego nie gram?

Wtedy otwieram taki dziennik, patrzę, bo wszystkiego nie pamiętam i mu to wszystko przypominam. To też jest ocena pracy sztabu medycznego, obciążeń treningowych, intensywności tych treningów. Łatwiej to wszystko monitorować.

Ostatnio przyjechał do mnie, do KSZO Ostrowiec Świętokrzyski, maser drużyny przeciwnej, którego zatrudniałem w Motorze, zaczepia mnie:

– Co to się stało, że zemdlał u ciebie chłopak na treningu.

– Wiesz, był nieprzystosowany do treningu na tej intensywności.

Są kolosalne zaniedbania w szkoleniu i przygotowywaniu juniorów w naszym kraju. Oni nie są gotowi, żeby wchodzić do dorosłej piłki.

Zemdlał u pana ktoś na treningu?!

Tak, trochę mu się w głowie zakręciło, miał problemy ze świadomością, nie dał rady. Zresztą nie pierwszy raz miałem taką sytuację. To jest normalna sytuacja treningowa, tylko trzeba być na to przygotowanym fizycznie, walczyć ze słabościami. Jeśli u nas nie robi się z młodzieżowcami techniki i taktyki, to gdzie dopiero przygotowanie motoryczne. Szkolenie juniorów jest ogromnie zaniedbane. To ogromna dziura w szkoleniu. Rozwinęliśmy się w pracy z dziećmi. Zaczyna to wyglądać dobrze. Na tym etapie potrafimy rywalizować z klubami europejskimi. Często wygrywamy w kategoriach U-11, ale już w U- 17 dostajemy lanie .

W ogóle nie zakłada się, że niektórzy chłopcy są późno dojrzewający, że potrzebują czasu, żeby się rozwinąć, że nie wskoczą od razu do gry na najwyższym poziomie z seniorami. Bierzemy garściami z Europy to, co jest tam dobre – włoska Primavera to U-23, niemieckie rezerwy klubów to U-23, tak samo w Anglii, tak samo w innych krajach, a my kasujemy zawodników na poziomie U-18. To nigdy nie będzie doświadczony zawodnik. Te pięć lat jest mu potrzebne do tego, żeby dojrzał. Same siłowe możliwości piłkarzy kształtują się między 20. a 30. rokiem życia. Nie wcześniej. Tłumaczę to moim trenerom.

Wróćmy do wątków seniorskich. Pan jako trener preferuje raczej toporny futbol, prawda?

Znowu pan przesadza, ale powiedzmy, że skuteczny.

Nie wiem, czy skuteczny.

Do Korony Kielce przychodziłem po Marku Motyce i nie było tak, że nie mieliśmy wyników.

Zrezygnował pan z szarańczy. 

Można się śmiać, ale myślę, że mówiąc, że graliśmy topornie, dotknie pan paru zawodników. W składzie był przykładowo Aleksandar Vuković. Czy był drewniany i nie grał po ziemi? Dalej Stano, Hernani, Edi, Niedzielan, Gajtkowski, Wilk, Golański, Jędrzejczyk, Jovanović, którego ściągnęliśmy i do tej pory gra w Polsce.

Oprócz Ediego i Niedzielana, to bym powiedział, że sami twardziele. 

Nie przestaję wymieniać: Nikola Mijailović – jeden z najlepszych obrońców dekady w polskiej Ekstraklasie.

Twardy, bałkański charakter.

Po treningu szedł na judo dodatkowo. Poćwiczyć.

Maciej Tataj opowiadał mi, że był liderem szatni. 

Nie tylko szatni, ale też klubu, bo potrafił rozmawiać z księgowością, z dyrektorami, z prezesami klubu.

Widział pan, żeby ktoś się pana bał?

Podobno nie sprawiam dobrego pierwszego wrażenia. Jak się mnie pozna lepiej, to się o mnie zmienia zdanie, ale spotkałem się z tym, wiele osób mi to mówiło, ale myślę, że ważny jest efekt końcowy, a nie początkowy. Mówiono mi, że wyglądam na pewnego siebie. Na pewno nie jestem miękki. Poradziłem sobie nawet z Mijailoviciem, z którym nie każdy by sobie poradził, nie każdy by akceptował pewne rzeczy, ale ja dałem radę. Współpracowaliśmy, był między nami pewien dystans, szacunek do siebie i wystarczyło. Ciężko powiedzieć, dlaczego tak jest, ale już taki jestem.

Spotkał pan kiedyś zawodnika, który chciał pokazać panu, że jest wyżej od pana w hierarchii?

Nie było takiego przypadku. Natomiast w Pogoni mieliśmy na prawej obronie Słowaka Petera Hricko, w środku obrony Brazylijczyka Hernaniego, obok nich Emila Nolla, który był Kongijczykiem, a poza nimi grał jeszcze ktoś zupełnie innej narodowości i z każdym trzeba było się dogadać w prostej sprawie – czy napastnik, kiedy wybiega do piłki ma być odpuszczany czy trzymany przy bliskim kryciu? To są niuanse, z którymi trzeba się uporać. I ktoś z tych zawodników twierdził, że on grał w Lidze Mistrzów i tak zawsze był uczony, ktoś w innej lidze był uczony jeszcze inaczej, a ja musiałem w to wejść i zdecydować, przekonując wszystkich do swojej racji. To nie jest łatwa sprawa.

Jak współpracowałem z Pavolem Stano, który w Jagiellonii nie miał dobrego okresu i wyglądał fizycznie źle, za to po przepracowaniu zimy ze mną, okazało się, że jest jednym z najlepiej przygotowanych motorycznie graczy w lidze. W pierwszych czterech meczach zdobył trzy bramki po stałych fragmentach gry, co dało Koronie ważne punkty.

Potem grał na ataku. 

U trenera Ojrzyńskiego. Nie dziwiłem się, bo sam widziałem, jak zostaje po treningach i kończy dośrodkowania strzałami. Mówię o tym charakterze. On grał też w Lidze Mistrzów. Mógł mówić sobie, że skoro doszedł na sam szczyt, to co my tutaj robimy, czego się ode mnie wymaga, była dyskusja, ale to jest kwestia słuchania. Ja nie pozjadałem wszystkich rozumów świata.

Może sprawia pan takie wrażenie. 

Może, ale pewnych rzeczy nie przeczyta się w książce, pewne rzeczy trzeba zrobić na boisku pod wpływem intuicji. Kiedyś, jak funkcjonowała firma ProZone i poszliśmy bardzo mocno w statystyki, które nam ona dostarczała, to zawodników to denerwowało, bo są sytuacje, kiedy trzeba podejmować decyzje natychmiast, automatycznie. Pamiętam, że była taka sytuacja, że Vuko chodził po klubie i pokazywał wszystkim, że w rankingu Arsene’a Wengera, spośród wszystkich lig Europy, jest na trzecim miejscu w jakiejś kolejce ligowej. Ten ranking to było dziesięć punktów – zawierających podania, ich celność i tym podobne – z których powstał procent, sytuujący Vuko na trzeciej pozycji w Europie. Chwalił się na prawo i lewo. Proszę bardzo, to ja.

Faktycznie to dawało jakiś pogląd?

Tak, tak było, mógł być z tego dumny. To była fajna wskazówka i motywacja dla zawodników. Mogli zobaczyć, ile mają strat, ile mają przebiegniętych kilometrów i w jakim tempie. Natomiast dokąd my zmierzamy, kiedy zawodnicy drugoligowi, a są tam byli reprezentanci krajów, ciekawi młodzieżowcy, piłkarze z niezłymi CV, zaliczają po trzy-cztery dryblingi po jednej stronie i trzy-cztery dryblingi po drugiej stronie. Jak my gramy w piłkę, skoro nie potrafimy podjąć walki jeden na jeden. To są dylematy, które wynikają ze statystyk. Optycznie tego nie widać, bo zespół gra podaniami, ale zespół gra podaniami w komforcie.

SULEJOWEK 01.09.2015 30. TURNIEJ O PUCHAR SYRENKI U-17 MECZ: POLSKA - CYPR 4:0 --- SYRENKA CUP TOURNAMENT U17 MATCH: POLAND - CYPRUS 4:0 JANUSZ BASALAJ MARCIN SASAL FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Dlaczego więc, przy tej całej świadomości, pana zespoły nie grały ładnie?

Proszę mi powiedzieć, czy tylko Korona grała taki futbol?

Dużo drużyn tak grało i gra. 

Nie przypominam sobie, żeby za czasów Maaskanta w Wiśle, oni grali tam jakąś spektakularną piłkę. Proszę popatrzeć na innych zagranicznych trenerów pracujących w naszej lidze. Czy dokonaliśmy skoku do przodu? Wcześniej odpadaliśmy z pucharów wiosną, teraz już jesienią nie gramy. Ale jest szansa, puchar konfederacji. (śmiech)

Nie no, momentami się to przyjemnie oglądało. 

Jakoś Korona nie przegrała wtedy z Wisłą. Zabraliśmy im też wtedy mistrzostwo Polski. Wygraliśmy z nimi 1:0 na wyjeździe i pozbawiliśmy ich pierwszego miejsca w tabeli.

To z trenerem Maaskantem sobie ręki teraz nie podacie, jak przyjedzie do Polski na jakąś konferencję trenerów MZPN.

Podamy sobie. Nie jestem na nikogo obrażony.

Naprawdę?

Przechodzi mi szybko. Nie czuję negatywnych emocji do nikogo.

Nawet, jak ktoś zmuszał pana do spakowania walizek? To najcięższy moment w karierze każdego trenera.

Na pewno w czasach Motoru miałem duży żal do prezesa Bartnickiego, bo inaczej się umawialiśmy. Spakowałem się, kiedy mieliśmy trzy punkty straty do  miejsc premiowanych awansem. Zwolniono mnie po remisie. Później zespół przegrał jeden mecz i nie awansował. Kto wie, jakby to było, jeśli prezes posłuchałby mnie i wyrzucił czterech piłkarzy wcześniej.

Brzmi to bezdusznie. 

Wiem, ale w tym biznesie liczy się efekt końcowy. Nikt nie będzie pamiętał, czy się będzie grało ładnie, czy skutecznie. Proszę zobaczyć, w Legionowie zrobiłem awans z zespołem bez większego doświadczenia. Wygraliśmy piętnaście meczów z rzędu. W klubie też nie było różowo. Jeżeli przychodzisz codziennie i pokazujesz:

– Może weźmiemy tego zawodnika?

– Nie mamy kasy.

– A może tego?

– Nie mamy kasy.

To tak się nie da na dłuższą metę funkcjonować. Po co mamy pchać się do wyższych lig, jak nie mamy kasy? Po co mamy pchać się do wyższych lig, jak nie mamy nawet boisk? Myślenie bezsensowne. Udało się wygrać piętnaście meczów z rzędu, ale udało się też przegrać osiem z rzędu. Taka jest historia trenera. W Szczecinie miałem serie dziewięciu meczów bez porażki, w Kielcach tak samo, ale były też serie gorszych meczów, bo przez ileś tam czasu nie wygrywaliśmy na wyjeździe.

W Siedlcach, po barażach w pierwszej lidze, zostało w klubie dwóch piłkarzy. Resztę trzeba było dobrać. Zbieraniną utrzymaliśmy ligę. Zawodnicy wyrzuceni z innych klubów, oddani nam, dzisiaj robią karierę: Wrzesiński zarabia krocie w Kazachstanie, Augustyniak wrócił do większego grania i gra w Rosji, Rybicki odbudował się po nieudanym czasie w Widzewie. Zawodnicy po współpracy ze mną korzystają.

Zastanawia mnie jedno: wobec tego, że też nie miał pan w życiu łatwo, jak to możliwe, że jest pan w stanie patrzeć na tych zawodników tylko przez pryzmat ich piłkarskiej przydatności? Trochę w tym wszystkim odejmuje im pan takich ludzkich cech. 

Znowu bazujecie na opinii tych, którym nie wyszło, albo złośliwych, czy leniwych. Daję drugie szanse. Frączczak nie dostałby drugiej szansy, a dostał. Trochim nie dostałby drugiej szansy, a dostał. Wielu zawodników tak samo.

A jednak potrafi pan pójść do prezesa i prosić o wyrzucenie zawodnika. 

Czasami zawodnicy nie pasują do koncepcji albo przychodzą do mnie i proszą o zmianę pozycji. Przykład Pietruszki. U mnie grał na lewej obronie, u trenera Płatka na skrzydle, a u trenera Mandrysza na ósemce. Fenomen?

Nie.

Został źle dopasowany. Trzeba szukać deficytów. Teraz miałem taką sytuację, że na środku obrony dysponowałem czwórką zawodników – dwóch doświadczonych i dwóch młodzieżowców. Jeden młody 2001, drugi 1999. Przywołałem na rozmowę tego drugiego.

– Widziałbym cię na pomocy.

– Dlaczego?

– Bo zobacz, tutaj jesteś czwarty do grania, to twój ostatni rok jako młodzieżowiec, raczej będę stawiał na tego 2001, bo jest bardziej perspektywiczny w perspektywie przyszłego sezonu. A na pomocy będziesz miał większe szanse grania.

– To ja nie chcę.

– Czego nie chcesz?

– Nie chcę grać w pomocy.

I zszedł do okręgówki. Nie rozumiem tego kompletnie. Wyrzucił wszystko, co ja mówię do kosza. Gdzie jest ambicja? To jest dla mnie coś nowego. Młodzi ludzie są tak roszczeniowi i bardzo szybko się poddają. Kompletnie tego nie rozumiem.

Przeszkadzają panu w szatni smartfony?

W Legionowie zawodnicy grali mecze z telefonami, bo korzystaliśmy z aplikacji mierzącej parametry motoryczne w meczu, więc nie było z tym problemu. Na meczu w Łomży Kacper Będzieszak wyjął telefon po strzeleniu czterech bramki i zrobił selfie z kolegami na boisku (śmiech). Żyjemy w takich czasach, że telefon ma każdy. Nie jestem zwolennikiem regulaminów, chociaż czasami miałem regulaminy i zostawałem trochę ich niewolnikiem. Powiedzmy, że byłby zapis o tym, że jeśli zawodnik przyjdzie napity na trening, to trzeba go wyrzucić z drużyny. Jeśli przyjdzie osiemnasty zawodnik z drużyny, to okej, mogę go wyrzucić. Ale jeśli przyjdzie największa gwiazda, to co mam zrobić? Odwołać zapis? Przecież to jest utrata autorytetu. Regulamin musi być dla wszystkich.

Znalazłem złoty środek. Denerwowało mnie przekopywanie piłkochwytu, więc ustaliłem, że taki strzał, to są dwa złote do skarbonki. W niektórych klubach była dyszka. To samo jeśli chodzi o dziurę w dziadku. I to wpływa na nich pozytywnie. Koncentrują się. Oprócz intensywności, zwiększa się skupienie. Zawodnicy na moich treningach są skoncentrowani. Tak do nich docieram.

Może się boją.

Może, nie wiem, dużo się nauczyłem przez te lata. W klubach nigdy nie przychodziłem na gotowe. Zazwyczaj trafiam na sprzątanie świata, jak to nazywam. Muszę dokonywać znaczących rzeczy –  niejednokrotnie trudnych wyborów, muszę wymieniać zawodników, wprowadzać nowych, dokonywać rewolucji. Jeśli w jednym klubie było tak, że można było się ładnie ubrać w garnitur i pójść na konferencję, bo były klubowe garnitury, a nie ma piłek, to nie o to chodzi, nie ten klub.

W Dolcanie też zaczynaliśmy od zera grając w III lidze i tłumaczyłem prezesowi Szczęsnemu, że nie może być tak, że gramy pięcioma różnymi rodzajami piłek, a jeden chłopak ma dres Olimpii Warszawa, drugi kogoś tam, a trzeci kogoś jeszcze innego. Prezes mówił zawsze, że to nie jest Real Madryt, ale to jest sytuacja płynna. Po jakimś czasie to się zmieniło. Rozmawiamy, żeby pewne rzeczy poprawić.

Prezes Szczęsny też mówił zawsze, że ładnie to się gra w filharmonii. Dlatego może nie ładnie, tylko skutecznie. Wajcha na stronę wyniku.

Spotkał pan kiedyś zawodnika, który był liderem drużyny, a nie był lubiany przez zespół?

Zdarzyło się, ale w piłce seniorskiej to już nie jest zabawa w kopanie piłki, tam się zarabia na tym pieniądze. Zawsze powtarzam moim chłopakom, że nie musimy się zapraszać na imieniny, ale jeśli on pomaga drużynie, to nawet z jego podłym charakterem, powinniśmy to akceptować. Modne jest wkupne, ale nie każdy jest na nie zapraszany albo nie każdy na nie przychodzi.

Trener jest zapraszany na wkupne?

Byłem dwa razy, ale tylko na pierwsze pół godziny, potem poszedłem. Zaprosili mnie, bo uważali, że jestem częścią drużyny i nikomu nie będę zawadzał. Ale w większości przypadków nie chcą, żeby trener pewnych rzeczy widział.

Najgorsze co się może trenerowi przydarzyć, to być bardziej człowiekiem niż trenerem? Jeśli teraz opowiada pan o merytorycznym punkcie widzenia, to dyskutujemy na poziomie merytorycznym. Ale kiedy na świat wychodzi życie prywatne trenera, to automatycznie ta optyka i tematyka się zmienia. W pewnym momencie nagle zaczęto na pana temat plotkować – Marcin Sasal jest alkoholikiem, Marcin Sasal jest pieniaczem, Marcin Sasal jest nałogowym palaczem papierosów. Irytowało to pana?

Nie wiem, czy to najgorsze, co może przydarzyć się trenerowi. Dużo nieprawdziwych informacji na mój temat rozsiała moja była żona. Potrafiła dzwonić do władz PZPN i MZPN, oczerniając mnie w oczach innych. Niektórzy moi wrogowie to wykorzystali. Myślę, że na moją impulsywność, oraz pewne sytuacje w jakich się znalazłem miało wpływ to, co działo się wokół mnie. Ale to już mam za sobą…

Nie było dla pana niezręczne obcych ludzi, żeby odpowiadać na pytania, czy jest pan alkoholikiem?

Widocznie ktoś chciał zrobić mi kuku, nie podobało się ludziom, że pracowałem w Ekstraklasie, że pracowałem w młodzieżowej reprezentacji Polski. Myślę, że na moją impulsywność, to jaki się czasami wydawałem, również miało wpływ to, co działo się wokół mnie.

Zdarzyło się panu przesadzić w szatni? 

Kiedyś nakrzyczałem niepotrzebnie na młodzieżowca. Miałem moralniaka. Pogadaliśmy, wyjaśniliśmy wszystko, choć coś pewnie w nim zostało. Ale co, uważa pan, że szatnia to miejsce, gdzie nie można się unieść?

Jeśli ma pan wielu zawodników wrażliwych w szatni, to po co się wyżywać, skoro nie prowadzi to do niczego?

To jak oni się znaleźli w tej szatni?

Są różni ludzie. 

Miałem w szatni do czynienia z wieloma kulturami, z wieloma religiami, z wieloma sytuacjami i naprawdę byłem tolerancyjny. Pomagałem. Tłumaczyłem przykładowo, że Ramadan nie obowiązuje w podroży. Jeden z zawodników pojechał specjalnie do klasztoru, żeby jego duchowy przywódca dał mu specjalnie pozwolenie na jedzenie posiłków, bo on trenuje w sporcie i musi regularnie jeść. Dostał zgodę. Jak to miałoby w ogóle wyglądać? Nie jeść od wschodu do zachodu, a zarazem mieć dwa treningi dziennie? Ciężko, ale to jest kwestia rozmowy, można to uszanować, jeśli potrzebowałby tego dla swojego komfortu psychicznego.

Trzeba kształtować swój charakter. Jeśli nie jesteś pewny siebie, to nie będziesz funkcjonować dobrze. I z tym się nie rodzisz. Możesz poprawiać, możesz doszkalać, możesz modyfikować swój charakter. Jeśli ktoś jest słaby, to drugi raz go na moją łajbę nie zaproszę.

PRUSZKOW 01.08.2015 MECZ 1. KOLEJKA I LIGA SEZON 2015/16 --- POLISH FIRST LEAGUE FOOTBALL MATCH: POGON SIEDLCE - DOLCAN ZABKI 0:4 MARCIN SASAL FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Jest pan dalej pracholikiem?

Lubię coś robić. Nie umiem inaczej. Jak mam trochę wolnego, to szukam sobie roboty. Moją inspiracją są moje dzieci. Mają po kilka lat, muszę im poświęcać czas. Ciężko jest wziąć komputer do domu i przenieść pracę do domu. Często Justyna mówi mi:

– Idź na górę, zamknij się i zrób, co masz zrobić.

Ale dla mnie nie ma takiego komfortu, bo wiem, że oni są na dole. Starszej córce nie poświęciłem wcześniej tyle czasu, ile powinienem, i stąd też część moich problemów. Zawsze gdzieś biegłem, zawsze gdzieś jakieś szkolenia, zawsze coś do zrobienia, zawsze jakieś przenosiny i nie było dla niej czasu.

Choć też w pewnym momencie potrafił pan przedłożyć czas dla córki nad pracę w klubie. 

Jestem w małym procencie ojców, którzy dostali sądownie prawa do opieki nad córką, więc ma to swój wymiar. To były trzy lata gimnazjum. Musiałem zrezygnować z pracy, nie mogłem wyjechać do innego miasta, musiałem wszystko zorganizować, żeby rano wyjechać na kolejkę, bo mieszkamy pod Warszawą, a córka jeździła na Powiśle do szkoły, musiałem chodzić na wywiadówki, bo sprawdzano mnie z każdej strony, miałem naloty o każdej porze dnia i nocy. Ten etap mam za sobą.

Teraz wychowujemy wspólne dzieci z Justyną i też mój ograniczony czas wykorzystujemy maksymalnie. Ostatnio na kontrolę kursu pojechaliśmy całą rodziną. Zrobiłem wszystko, co miałem zrobić, a wieczorkiem zjedliśmy razem obiad.

Jest pan surowym rodzicem?

Raczej pobłażliwym. To Justyna jest tym złym rodzicem, a ja tym dobrym. Przynajmniej ona tak mówi (śmiech). Kupuję często jakieś prezenty, niespodzianki dla chłopaków, staram się, żeby chwilowy brak ojca im czymś zastąpić. Często jest tak, że wracam późno, kiedy chłopaki już śpią, ale widzimy się rano, bo oni wstają wcześniej – zjemy razem śniadanie i zadają mi pytania:

– Tato, kiedy wrócisz?

– Wyjeżdżam, będę jutro popołudniu.

– A gdzie będziesz spał?

I to do mnie trafia. Oni się tym interesują.

Zresztą też była taka grupa zawodników, o których się mówiło, że jest pan ich tatą. 

Chociażby Artek Jędrzejczyk. Chłopak zaimponował mi wszystkim. Próbowałem go polecić do reprezentacji Polski. Rozmawiałem z trenerem Smudą. Powołał go na mecz z Kamerunem, ale później dzwoni:

– Kogo ty mi dałeś? Przyjechał chłop, gipsu się nałykał i jaki efekt? 0:3 z Kamerunem przegrałem!

– Kurwa, on nawet nie zagrał, a ty mówisz, że przegrałeś przez niego z Kamerunem?!

Coś widziałem w tym chłopaku, próbowałem go na różnych pozycjach i to, że akurat zagrał u mnie na prawej obronie, to była potrzeba chwili. Pamiętam, że graliśmy ze Śląskiem Wrocław. Jędza zrobił dwa wślizgi – jeden na Ćwielongu i żółta kartka, drugi na Madeju i druga żółtka kartka. Konsekwencja? 20. minuta, czerwona kartka, szatnia, prysznic, gramy w osłabieniu. Tolerowałem to, rozmawiałem o tym z nim i nigdy nie powiedziałbym, że do niego jest ciężko trafić. To jest kwestia nadawania na tych samych falach. Jędza miał taką pozę, że lubił dowcipkować, gęba mu się nie zamykała, ale jeśli były pewne wymagania, to umiał być skoncentrowany. Myślę też, że on tymi żartami, tymi jajami, dodawał sobie po prostu pewności i odwagi. To był młodzieżowiec, któremu ciężko było wejść w nowe środowisko. Przyjechał z Dębicy, z domu z problemami rodzinnymi, ciężko było mu się znaleźć, a tak każdy go lubił. Nie było chłopca, który nie lubił Jędzy.

Najważniejsza wartość w pana życiu?

Rodzina. Tego, czego brakowało mi zawsze. Nie miałem nigdy wsparcia, kogoś, do kogo mogę zadzwonić, gdy jest źle. Potrzebowałem czasami dobrego słowa od rodziny, takiego zwykłego ciepła i to chcę dać moim dzieciom. Bo najprościej jest wysłać kasę, ale nie o to chodzi. Rozmowa o niczym jest najważniejsza. Pogadanie. Moja córka kiedyś powiedziała mi:

– Tato, chodzi o to, żeby pogadać. O nic więcej.

Tak, o to właśnie chodzi.

ROZMAWIAŁ: JAN MAZUREK

Fot. 400mm.pl

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

21 komentarzy

Loading...