Reklama

Najcenniejszy ze skalpów, czyli El Clasico w Lidze Mistrzów

Autor:

01 marca 2020, 13:33 • 7 min czytania 0 komentarzy

Tylko czterokrotnie w całej historii istnienia europejskich pucharów zdarzyło się, że los na drodze do finału rozgrywek skonfrontował ze sobą odwiecznych rywali z Madrytu i Barcelony. Za każdym razem były to spotkania w ramach tego najbardziej elitarnego turnieju. Dziś zwanego Ligą Mistrzów, a dawniej Pucharem Europy. Summa summarum, wyszło osiem zaciętych, spektakularnych, niezapomnianych batalii. Bo czy można sobie właściwie wyobrazić cenniejszy skalp na drodze po europejskie trofeum, niż wyrzucenie za burtę swojego największego krajowego oponenta?

Najcenniejszy ze skalpów, czyli El Clasico w Lidze Mistrzów

Powspominajmy „Klasyki” w europejskim wydaniu.

1413753308577_wps_3_Referee_Reg_Leafe_second_

PUCHAR EUROPY 1959/60

W 1960 roku doszło do starcia Realu Madryt i FC Barcelony na etapie półfinału Pucharu Europy. Katalończycy w rozgrywkach brali udział jako mistrzowie Hiszpanii. „Królewskim” przysługiwało natomiast prawo do obrony tytułu. Madrycka ekipa zatriumfowała bowiem we wszystkich czterech dotychczasowych edycjach pucharu – po prostu niepodzielnie rządziła w nowo powstałych rozgrywkach. To czyniło z niej rzecz jasna faworyta dwumeczu z Barcą, niezależnie od okoliczności. Może i na krajowym podwórku Real dał się „Dumie Katalonii” zdetronizować, ale Puchar Europy to inna bajka. Tam na „Królewskich” zwyczajnie nie było wówczas mocnych. Dominowali jak Mariusz Pudzianowski w zawodach StrongMan.

Reklama

Co oczywiście nie może dziwić – potęga kadrowa Realu była onieśmielająca. Alfredo Di Stéfano, Ferenc Puskás, Didi, Francisco Gento… Można długo wymieniać legendarne nazwiska. W madryckim zespole grali najwybitniejsi piłkarze tamtych czasów.

Z drugiej strony – Barca też miała się kim pochwalić i miała kim straszyć, przez przypadek mistrzostwa kraju przecież nie zdobyła. Ladislao Kubala, Antonio Ramallets, Sándor Kocsis, Evaristo, Luis Suárez – wszystko to byli zawodnicy prezentujący absolutnie najwyższy poziom, nie ustępowali klasą gwiazdorom Los Blancos. Szczególnie ekscytująco zapowiadała się pucharowa konfrontacja dwóch bohaterów węgierskiej Złotej Jedenastki – Puskasa z Realu i Kocsisa w Barcelony.

Obrońcy tytułu w Pucharze Europy 1959/60 radzili sobie początkowo przyzwoicie. Dołączyli do rywalizacji w drugiej rundzie i zaczęli od rozwalcowania luksemburskiej ekipy Jeunesse Esch. Barca też spisywała się nieźle – najpierw rozprawiła się z CDNA Sofia, by na drugim etapie turnieju zmiażdżyć AC Milan. 7:1 w dwumeczu. Nie było żadnych wątpliwości, kto w tej parze lepiej gra w piłkę.

W ćwierćfinale Real napotkał natomiast na pierwsze problemy. „Królewscy” przegrali bowiem 2:3 wyjazdową konfrontację z Niceą. Oczywiście w rewanżu udało im się straty z nawiązką nadrobić, ale niepokojący sygnał już poszedł w świat. Potencjalni rywale madryckiej drużyny przekonali się, że nie jest to bynajmniej rywal na europejskiej arenie nie do ruszenia. Tymczasem kiedy Real męczył się z Francuzami, to Barcelona demolowała Wolverhampton Wanderers. W katalońskim obozie wzrastała wiara, że finał może być w zasięgu.

Nic bardziej mylnego.

Reklama

W półfinałowym dwumeczu „Królewscy” bez większych problemów pokonali Barcę. Najpierw 3:1 u siebie, potem zwycięstwo w identycznych rozmiarach na Camp Nou. Aż trzy gole zapakował w tym dwumecz Ferenc Puskas, dwa trafienia dorzucił Di Stefano, a jednego gola zapisał na swoim koncie Gento. Dla Barcelony strzelali Kocsis i Eravisto. Ostatecznie Real zwyciężył zresztą w całych rozgrywkach, zdobywając tym samym piąty tytuł z rzędu, co do dzisiaj pozostaje osiągnięciem rekordowym.

png;base64118b01ff5a831a68

PUCHAR EUROPY 1960/61

Szóstego trofeum nie udało się jednak „Królewskim” zgarnąć. W kolejnej edycji Pucharu Europy madrytczycy wylecieli bowiem za burtę rozgrywek już w drugiej (albo pierwszej, jeśli nie liczyć pre-eliminacji) rundzie. Pokonani przez… Barcelonę.

Na Estadio Santiago Bernabeu padł remis 2:2, choć gospodarze na prowadzenie wyszli już w pierwszej minucie spotkania. W rewanżowym starciu Barca okazała się już wyraźnie lepsza – zwyciężyła wprawdzie tylko 2:1, ale goście zdobyli honorowego gola na Camp Nou dopiero w końcówce spotkania i zabrakło im już czasu, żeby doprowadzić do wyrównania. To swoją drogą dość wymowne, że europejska dominacja Los Blancos dobiegła końca akurat na stadionie Barcelony.

Starcie na Camp Nou zaowocowało dużym sędziowskim skandalem. Angielskie arbiter Reginald Leafe miał ponoć przegapić co najmniej kilka sytuacji, w których gościom należał się rzut karny. Realowi nie uznano również czterech bramek. Emocji nie wytrzymał nawet prezydent madryckiego klubu, Santiago Bernabeu, na co dzień niezwykle elegancki w swoich wypowiedziach.

– Pan Leafe był dzisiaj najlepszym zawodnikiem Barcelony – stwierdził Bernabeu po końcowym gwizdku.

Zdaniem Phila Balla, historyka zajmującego się dziejami dwóch najsłynniejszych hiszpańskich klubów, pretensje madryckiego obozu do sędziego były uzasadnione, bo żadna z nieuznanych bramek nie wyglądała na zdobytą nieprawidłowo. – UEFA miała dość naszej dominacji w Pucharze Europy – skomentował Di Stefano. – Dlatego wyznaczono sędziego, który zadbał o to, żebyśmy odpadli z rozgrywek. Angielscy arbitrzy cieszyli się reputacją najlepszych w Europie, więc nie spodziewaliśmy się tego ciosu.

Barcelona ostatecznie dotarła w 1961 roku do finału Pucharu Europy, ale po trofeum sięgnąć nie zdołała. Lepsza była Benfica Lizbona.

1893980_w2

LIGA MISTRZÓW 2001/02

Na kolejne europejskie El Clasico trzeba było zaczekać aż 41 lat.

W kwietniu 2002 roku Real i Barca znów zmierzyły się ze sobą w półfinale rozgrywek, zwanych już wówczas Ligą Mistrzów. Spotkanie miało mnóstwo smaczków i podtekstów – z jednej strony barykady „galaktyczny” Real. Drużyna zbudowana z niewyobrażalnym rozmachem, dla której wręcz obowiązkiem było zatriumfowanie w Champions League. Z drugiej zaś strony pogrążona w nie do końca przemyślanej przebudowie Barca. Marząca o nawiązaniu do sukcesów z lat dziewięćdziesiątych. Dla Katalończyków ewentualny triumf na europejskiej arenie byłby jednak mimo wszystko osiągnięciem mocno ponad stan. Dla Realu, jako się rzekło, zwyciężenie w LM było celem numer jeden.

W dniu meczu związane z Katalonią pismo „Sport” opublikowało wyjątkowo bulwersującą okładkę, na której Javier Saviola, napastnik Barcy, dosiadając białego konia przebijał włócznią smoka, upodobnionego do Fernando Hierro, kapitana Realu. Co tu dużo mówić – atmosfera była naprawdę gorąca. W Barcelonie zaroiło się od transparentów z wymownym napisem: „Katalonia to nie Hiszpania”.

Brakowało tylko, żeby w barwach „Królewskich” pojawił się na boisku Luis Figo, najbardziej znienawidzona na Camp Nou postać od czasu generała Franco. Ale Portugalczyk zagrać nie mógł, był zawieszony. Barca też przystąpiła do rywalizacji osłabiona – kontuzji nie zdążył wyleczyć Rivaldo.

I bez swojej wielkiej gwiazdy Real zdołał w wielkim stylu podbić Camp Nou.

Los Blancos zwyciężyli Barcę na wyjeździe 2:0 po trafieniach Zinedine’a Zidane’a i Steve’a McManamana. To nie były jeszcze czasy nagminnych remontad w Champions League, więc tak korzystny rezultat przywieziony z obiektu przeciwnika właściwie zamknął temat awansu do finału. Gospodarze mogli pluć sobie w brodę, bo przez większą część spotkania przeważali na boisku, ale nie potrafili odnaleźć drogi do siatki. Na Estadio Santiago Bernabeu niespodzianki nie było – padł remis 1:1 i Real wskoczył do finału, gdzie pokonał Bayer Leverkusen i sięgnął po dziewiąty Puchar Mistrzów w swojej historii.

0001EQ6T4TUTLIRC-C116-F4

LIGA MISTRZÓW 2010/11

No i wreszcie – ostatnia pucharowa konfrontacja Barcelony i Realu w Lidze Mistrzów. 2011 roku, znów półfinał. Choć w tym przypadku można nawet mówić o przedwczesnym finale rozgrywek. Z jednej strony gang Jose Mourinho, z drugiej ekipa Pepa Guardioli. Chyba nigdy wcześniej ani nigdy później El Clasico nie było toczone w takiej temperaturze, jak w tamtych czasach. Brutalne faule, boiskowe awantury, sędziowskie skandale, wredne sztuczki – konfrontacje Barcy i Realu wręcz ociekały brudną grą. Portugalski szkoleniowiec taki wybrał sposób na zmniejszenie dysproporcji między „Królewskimi” a „Dumą Katalonii”.

Z perspektywy czasu można powiedzieć, że w tym szaleństwie była metoda. Real w 2012 roku odzyskał mistrzostwo Hiszpanii z rąk Barcy, która jeszcze chwilę wcześniej wydawała się zespołem nie do ruszenia.

– Ta drużyna została zdefiniowana rywalizacją z Barceloną – dowodził  Michael Cox, sportowy publicysta i analityk. – El Clasico zawsze było największym wydarzeniem w hiszpańskim futbolu, ale nigdy wcześniej te mecze nie odbywały się aż tak regularnie. To był prawdziwy duopol. W ciągu ośmiu sezonów przed przybyciem Mourinho do Madrytu, Real i Barca zmierzyły się szesnaście razy. Za trzyletniej kadencji Portugalczyka doszło do siedemnastu „Klasyków”.

Jednak wiosną 2011 roku Barca była jeszcze dla Los Blancos zbyt mocna.

A właściwie – Leo Messi był dla nich zbyt mocny.

Dwumecz przebiegł analogicznie do rywalizacji sprzed niespełna dekady. Najpierw Real poległ przed własną publicznością 0:2 po dwóch trafieniach Messiego, a potem zremisował na wyjeździe 1:1, już bez większej wiary w sukces. – Jeżeli powiem, co naprawdę myślę o tym meczu, moja kariera trenerska będzie skończona – grzmiał Mourinho na pomeczowej konferencji prasowej po porażce 0:2. Jego zdaniem arbiter oszukał tamtego dnia Real, wyrzucając z boiska Pepe. – Rozmawiamy o Barcelonie, drużynie fantastycznej. Ale dlaczego o niej rozmawiamy? Ovrebo trzy lata temu. Dlaczego Chelsea nie mogła awansować do finału? Dlaczego w zeszłym roku mój awans z Interem był cudem? Dlaczego w tym roku kończymy dwumecz po pierwszym spotkaniu, które zakończyłoby się bezbramkowym remisem? Nie rozumiem. Nie wiem, czy chodzi o reklamę UNICEF-u na koszulce, czy o władzę Villara w UEFA. Nie wiem, kto tu z kim sympatyzuje. Nic z tego nie rozumiem. W Chelsea zawieszony Drogba, Bosingwa. W Interze Thiago Motta. Z Arsenalem zawieszony Wenger, Nasri. Dzisiaj zawieszony jestem ja. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Może któregoś dnia ktoś mi na to odpowie.

– Guardiola? To fantastyczny trener. Powtarzam: fantastyczny. Ale do tej pory wygrał jedną Ligę Mistrzów. I to taką, której ja bym się wstydził. Zwyciężył dzięki skandalowi na Stamford Bridge. Jeżeli w tym roku zdobędzie drugą, to dzięki skandalowi na Bernabeu. Tak znakomity szkoleniowiec zasługuje na szansę, żeby kiedyś wygrać Ligę Mistrzów uczciwie – dodał trener.

Cóż – Mourinho i jego oblężona twierdza w najlepszym wydaniu.

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpania

Kryzys? Jaki kryzys? Real dostaje po tyłku, ale jak zwykle się ogarnie

Kamil Warzocha
8
Kryzys? Jaki kryzys? Real dostaje po tyłku, ale jak zwykle się ogarnie

Komentarze

0 komentarzy

Loading...