Piąta minuta meczu przy Łazienkowskiej. Arvydas Novikovas pada w polu karnym Cracovii, o karnym nie ma mowy, sam Litwin nawet nie bardzo zgłasza jakiekolwiek pretensje do arbitra. Wtem z trybun rozlegają się krzyki o jebaniu PZPN, a następnie rozbrzmiewa jakże kreatywna przyśpiewka “chuj ci na imię, Marciniak ty skurwysynie”. Później jeszcze kilkukrotnie fani zasiadający głównie na Żylecie próbowali wytłumaczyć sędziemu, że w dowodzie w rubryce “imię” ma błąd.
Przywykliśmy już do tych wulgarnych okrzyków pod adresem sędziów, ale wydaje nam się, że jeszcze jakiś czas temu trybuny stosowały ten ostracyzm tylko przy jakichś ewidentnych błędach arbitrów. Z daleka widać, że chłop poszedł na złamanie nogi, a sędzia nie widzi nawet faulu. Albo jakiś kilometrowy spalony puszczony przez asystenta. Wiecie o co chodzi – żeby wybuchnęło ognisko hejtu na pana z gwizdkiem potrzeba było jakieś solidnej podpałki, a nie byle iskry puszczonej z zapalniczki bez gazu.
Ale w starciu Legii z Cracovią byliśmy świadkami jakiejś niezrozumiałej i dzikiej napinki na Szymona Marciniaka. W trakcie meczu wyzywano go od chuja, kurwy i skurwysyna kilkukrotnie. Przypuszczamy, że on już dorobił się tak twardej skóry, że puszczał to mimo uszu, natomiast zadajmy sobie kilka pytań:
– czy Marciniak coś w tym meczu zawalił? No nie. Karny dla Pasów słuszny (zresztą uratował go tu VAR, więc w pierwszym tempie podjął decyzję korzystną dla klubu, którego kibice mieszali go z błotem), kartki dla obu stron też raczej bez poważniejszych wątpliwości, ogólnie utrzymany wysoki poziom faulu w obie strony. Zaśmierdziało nam jedynie czerwoną kartką dla Siplaka, ale mówimy tu o sytuacji z 94. minuty.
– czy takie wyzwiska mają jakikolwiek sens, jeśli weźmiemy pod uwagę, że kibice mogą wywierać presję na arbitrze? Cóż, mamy wrażenie, że nie. Gdyby na Łazienkowską przyjechał jakiś młody arbiter z nikłym doświadczeniem na takim poziomie, to jeszcze bylibyśmy w stanie uwierzyć, że taką pojechanką od pierwszych minut można sobie ustawić arbitra pod siebie. Wiecie, buracka logika na zasadzie “gwiżdż pod nas albo spalimy ci auto”. Ale przy Marciniaku? Prędzej uwierzymy, że taki facet podświadomie podyktuje jakieś wapno przeciwko bluzgającym.
– czy da się obronić obrażenie kogokolwiek od chujów i skurwysynów za błędne decyzje, gdy obrażający ma zdecydowanie gorszy punkt widzenia od obrażanego, a ponadto obrażany ma za sobą asystentów, asystentów na wozie oraz monitor z powtórkami?
Zaraz pewnie ktoś nam powie, że nie kumamy atmosfery stadionu, że stadion to nie teatr i jak nam się nie podoba, to możemy spadać na żużel. My zdajemy sobie sprawę, że bluzg na obiektach piłkarskich jest sprawą powszechną. Ale próbujemy odnieść sobie te dzisiejsze wrzutki na Marciniaka do jakichś życiowych przykładów. Widzieliście na przykład, żeby ludzie czekający na spóźniony tramwaj skandowali na przystanku “chuj ci na imię, motorniczy, ty skurwysynie”? Albo widzieliście, by ludzie w kolejce krzyczeli do kasjerki, która ma problem z odróżnieniem bułki wiejskiej od góralskiej “kasjerka! Co? Ty kurwo!”?
My nie widzieliśmy. Ale może chodzimy na złe przystanki i do złych sklepów.
Zabawne w tym wszystkim jest to, że Marciniakowi od połowy Polski dostaje się po głowie za to, że jest sędzia prolegijnym. A gdy przyjeżdża na Ł3, to dostaje sowitą porcję bluzgów jako przedstawiciel ogólnopolskiego spisku wymierzonego w stołeczny klub. A nam się wydaje, że Marciniakowi po prostu czasami przydarzy się błąd. I wtedy te bluzgi jeszcze jakoś można zrozumieć – nie usprawiedliwiać, ale po prostu zrozumieć wkurzonego kibica.
Dzisiaj wyglądało to tak, jakby Żylecie zabrakło refrenu w repertuarze i ktoś z tłumu rzucił “to co, może coś o Marciniaku?”.
fot. FotoPyk