Reklama

Żurawski, Sobiech, Masłowski. Największe transfery Polaków wewnątrz ligi

Autor:

27 lutego 2020, 17:06 • 9 min czytania 0 komentarzy

Bartek Slisz bijąc transferowy rekord przeszedł z Zagłębia Lubin do Legii Warszawa, a przy tym wszystkim przypomniało się, że ogółem hitowe transfery Polaków wewnątrz ligi są rzadkością. Patrzymy w przeszłość Ekstraklasy szukając najbardziej jaskrawych przykładów transferowych sztosów.

Żurawski, Sobiech, Masłowski. Największe transfery Polaków wewnątrz ligi

Niech nam wybaczy Dariusz Dziekanowski i jego transfer do Widzewa, po którym w całej Polsce zawrzało, ale bierzemy pod lupę czasy po transformacji ustrojowej.

OFENSYWA BOGUSŁAWA CUPIAŁA

W zasadzie można by zbudować całą listę tylko wokół transferów Wisły Bogusława Cupiała. Bo jakkolwiek pierwszym najbardziej imponującym wydarzeniem był fakt, że oto w Polsce ktoś jest w stanie sprowadzić Polaków zza granicy – to nie mieściło się w głowie, wyjazd na Zachód był uznawany za skok w inną rzeczywistość, a tu komuś opłacało się wracać – tak zarazem Wisła patrzyła równie uważnie na polskie podwórko.

Powiedzmy sobie jasno i dobitnie – to była sytuacja tak bez precedensu, jak i bez kontynuatora. Wisła w pierwszych latach traktowała bowiem Ekstraklasę jak swoje osobiste zaplecze, z którego może wyciągnąć praktycznie każdego. OK, może nie mieliśmy – dajmy na to – ekspresu z Łazienkowskiej 3 na Reymonta, który wykoleił się już przy próbie sprowadzenia Mięciela, ale generalnie Wisłę stać było na bardzo wiele.

Reklama

Wiecie jakie to były proporcje siły nabywczej w stosunku do innych zespołów?

Takie jak dzisiaj w ligach – mniej więcej – które są tuż przed nami w rankingu UEFA. Te wszystkie Chorwacje, Czechy, Serbie – jest w lidze cholernie mocny zespół (ewentualnie jeden, dwa które są w stanie nawiązać z nim boiskową walkę), który wyciąga od słabszych najlepsze ogniwa i stanowi jeden z naturalnych kroków między grą w lidze a wyjazdem.

Transfery Żurawskiego, Kosowskiego, Głowackiego, Szymkowiaka, Dubickiego, Kałużnego, a później choćby Zieńczuka, Dawidowskiego czy nawet jeszcze Wojtka Łobodzińskiego miały swój wymiar. Niemniej jest wyraźna różnica między pierwszym etapem ery Cupiała, a już choćby czasami sprowadzania Łobo – tak zmienił się stosunek Cupiała do swojej zabawki, jak i zmieniła się liga oraz jej uwarunkowania ekonomiczne.

POGOŃSPOR SABRIEGO BEKDASA

Był taki czas, gdy Janusz Wójcik miał najlepszą pracę w polskiej piłce jako doradca Sabriego Bekdasa, wszechwładnego sponsora Pogoni. Wójt odpowiedzialny jako trener, ale miał dużą władzę i sporą pensję, odpowiadając tylko przed prezesem. Mecze oglądali zawsze razem na trybunie. Sabri często pytał:

– Janusz, co ty myślisz o tym piłkarzu? Dobry jest? Czy on nie za wolny? Co sądzisz o jego grze?

Reklama

A Janusz, mistrz dyplomacji, odpowiadał:

– Sądzę to samo co pan.

Co tak naprawdę sądził Wujo, tego nie wie nikt, ale Bekdas obdarzył Wójcika ogromnym zaufaniem. Świętej pamięci selekcjoner finalnie tego zaufania nadużył, ale przez krótką, intensywną chwilę trwało w Szczecinie finansowe eldorado. W krótkim czasie zameldował się tu szereg ponadprzeciętnych ligowców z wyciągniętymi z innych klubów Skrzypkiem, Węgrzynem, Bednarzem, Gęsiorem czy Mosórem na czele. Poza nimi nieźli obcokrajowcy, piłkarze wracający z Zachodu… Bekdas jednak tak szybko się pojawił, tak szybko również zwinął manatki.

LEGIA LAT DZIEWIĘĆDZIESIĄTYCH. ROMANOWSKI I DAEWOO

Legia w latach dziewięćdziesiątych miała kilka faz. Wiadomo, że najlepszą ekipę zmontował Janusz Romanowski na Ligę Mistrzów, ale tutaj kwestie transferowe były dość osobliwe, bo piłkarze szli przez marionetkową Pogoń Konstancin, a niektórzy byli tanimi strzałami w dziesiątkę – Radosław Michalski przed tym, jak został wynaleziony przez Wójcika, dorabiał jako trójmiejski taksówkarz. Na pewno jednak Romanowski gdy chciał, to umiał sięgnąć głęboko do kieszeni.

Klasyczna ofensywa i traktowanie ligi jak sklep z zabawkami to pewno końcówka Daewoo, gdy sprowadzono Smudę (choć przeszkadzał fakt, że jeszcze bardziej szastała kasą Wisła). Franz do sprowadzonych już wcześniej z pompą graczy takich jak Śrutwa, dołożył pół Widzewa z Łapińskim i Citką na czele. Przyjechał Wyparło, uważany za duży talent Bojarski, do tego gracze z Zachodu… Eksperyment nie wypalił i po erze Smudy Daewoo dało sobie spokój z polską piłką.

NIKT NIE DA CI TYLE, ILE OBIECA WIDZEW

Trio Koussan-Pawelec-Grajewski, czyli epickie tridente na długo przed Suarez-Messi-Neymar. Panowie mieli pieniądze, ale jednak nie tak duże, by w mistrzowskim Widzewie, jednej z najlepszych polskich drużyn ostatnich 30 lat, nie przyzwyczaić piłkarzy do nieustających obsuw finansowych.

Niemniej albo byli mistrzami pisania bajek, albo ligowcy po prostu chcieli dołączyć do tak mocnego zespołu, bo był on olbrzymią szansą na tytuły oraz ewentualny kolejny, już zagraniczny transfer. Do Widzewa przyszli wtedy z ligi Szczęsny, Michalski, Wojtala, Dembiński, Gęsior, Siadaczka, Jaskulski.

JÓZEF WOJCIECHOWSKI SIĘGA DO KIESZENI

Milion euro za Sobiecha, sześćset tysięcy za Sadloka. Józef Wojciechowski potrafił iść szeroko. Problem w tym, że zbyt często stawiał na złego konia, względnie w ogóle horrendalne pieniądze były wydawane na zawodników, którzy potem grali piach i – co więcej – należało się spodziewać, że będą grali piach.

Sobiech i Sadlok piachu nie grali, ale też na pewno nie byli gwiazdami ciągnącymi zespół, na co liczył Wojciechowski – tak czy inaczej pozostali flagowymi okrętami jego czasów i dowodem tego, że dysponował kieszenią bez dna i gdyby chciał, pewnie mógłby się bawić tak samo albo prawie tak samo jak Cupiał na przełomie wieków.

Ciekawym przykładem natomiast z dzisiejszej perspektywy jest Sobiech: Wojciechowski wydał na młodego napastnika duże pieniądze, a po roku odzyskał je dzięki przenosinom Sobiecha do Hannoveru. No i jeszcze ten Adrian Mierzejewski… Kolejny krajowy transfer, na którym Wojciechowski bardzo godnie zarobił. Jeszcze jeden dowód, że na polskiej piłce naprawdę da się zrobić jakieś pieniądze, trzeba „jedynie” działać szeroko. No i z nieco większą rozwagą, bo co Polonia zyskała na Sobiechu czy Mierzejewskim, to straciła na całej armii przepłacanych najemników.

ekstraklasa-2020-02-27-14-02-26

POCZĄTEK LEGII ITI

ITI było o włos od wejścia w sypiący się Widzew: włodarze odwiedzali stadion Widzewa, robili profesjonalny audyt.  Umowa była dogadana, tylko na finiszu – jak się słyszy dzisiaj – Andrzej Grajewski chciał jednak pewne szczegóły pozmieniać. ITI więc dało sobie spokój, a potem postawiło na Legię.

Bartłomiej Grzelak kosztował ponad pół miliona euro, 650 tysięcy Marcin Burkhardt, Piotr Giza kilkaset tysięcy, Maciej Iwański 650 tysięcy. Wymownym przykładem jest szczególnie Burkhardt, który najlepiej grał w momencie, gdy był z Amiki tylko wypożyczony i walczył o transfer. Nic dziwnego, że przy truskawkowym zaciągu parę lat później postawiono już na zawodników zagranicznych. Choć z podobnym skutkiem.

WŁODAR NA KREDYT

W 1999 roku Śląsk Wrocław był ligowym beniaminkiem. Nie, nie miał nagłego wsparcia szejków, a jednak postawił na awanturniczą politykę transferową, której symbolem kupiony z Legii Warszawa za około milion marek Piotr Włodarczyk. Śląsk wtedy się bawił: sprowadzono Janusza Wójcika na trenera, a przecież poprzednią fuchą Wójta była praca selekcjonera. To było wrocławskie bizancjum: wiosną zorganizowano nawet płatny sparing… z Benfiką Lizbona.

Taktyka była prosta: zrobić taki szum wokół Śląska, żeby sprowadzić sponsorów. Ludzi, których byłoby stać na płatne sparingi z Benfiką i kupowanie Piotrów Włodarczyków mieli dopiero przyjść. Oczywiście nie przyszli, i choć akurat za Włodara dzięki transferowi do Auxerre udało się odzyskać pieniądze, tak Śląsk wkrótce w konsekwencji długów zaczął kolekcjonować spadki i zajrzało mu w oczy widmo bankructwa.

NIE WSZYSTKIE MARZENIA MOŻNA SPEŁNIĆ

Lato 2015 roku, Śląsk chce się pozbyć Sebastiana Mili. Były piękne chwile, mistrzostwo, ale wysoki kontrakt Mili zaczyna uwierać. Mila jest dostępny za darmo, ale nie udaje się znaleźć chętnego, który byłby w stanie zapłacić wysoką pensję.

Potem nadchodzi jednak jesień, Mila strzela bramkę na 2:0 Niemcom, ma świetną rundę w Ekstraklasie, jest też ważnym elementem układanki Nawałki w kolejnych meczach. Zimą chce go Lechia, ale Śląsk już chce konkretne pieniądze za pomocnika.

Transfer udaje się dopiąć po długich negocjacjach, a kilkaset tysięcy euro za zawodnika po trzydziestce może być rekordem nie prędko pobitym. Mili udało się przeżyć sen na Narodowym, ale w Lechii, której jest wychowankiem, a w której na dzień dobry dostał opaskę, marzeń nie spełnił – gra była średnia, potem lądował coraz dalej na ławce.

SPALONY MASŁOWSKI

Rozgrywający miał dobry czas w Zawiszy Bydgoszcz, gdzie grał pierwsze skrzypce, wyróżniał się. Legia postanowiła wyłożyć za niego 800 tysięcy euro. Co więcej, Masłowski nie był już wówczas graczem najmłodszym, bo 26-letnim, czyli perspektywa potencjalnej odsprzedaży z zyskiem była dość iluzoryczna. Transfer budził kontrowersje, bo jednak Masłowski był szerzej niesprawdzonym graczem, który po prostu błysnął w lidze.

W Legii pomocnik się spalił, nie dorównał nigdy do oczekiwań, jakie przed nim stawiano i od tamtej pory zaczął się jego zjazd. To o tyle pouczający dla Slisza przykład, że łatka kwoty na stale została przypięta do Masłowskiego, on i 800 tysięcy euro zaczęły był w języku piłkarskim nieodmiennie zespolone jak Jarosław Przybył z Kluczborka.

PAZDAN BOY

Dla równowagi dla Masłowskiego jest i Pazdan, czyli piłkarz, który też miał już swoje lata, gdy za około 700 tysięcy euro robił transfer wewnątrz ligi, odchodząc z Jagi do Legii. Tym razem nie tylko jednak został ważną postacią warszawskiego klubu, wjeżdżając tutaj na swój życiowy poziom, co po Euro można go było sprzedać z grubą przebitką. Tak czy siak, choć późniejsze losy Pazdana są słodko-gorzkie, tak tamtych pieniędzy raczej nikt nie żałuje.

BORYSIUK I ŁUKASIK NA TRASIE WARSZAWA-GDAŃSK

Łukasik miał 23 lata i za sobą mecze w reprezentacji Polski Fornalika. Wydawało się, że jego zachodni transfer jest kwestią czasu. Ale został, potem w Legii zaczął mieć problemy i pojawił się jako dostępna opcja na rynku. Lechia zaryzykowała osiemset tysięcy euro i co tu kryć – to ryzyko się nie opłaciło. Zjechał do poziomu typowego przecinaka, a może od początku był przeceniany?

W Lechii zasłynął głównie ze słynnej wypowiedzi na temat trenowania rzutów wolnych:

– Nie zawsze da się poćwiczyć, czasem brakuje chęci, by znaleźć bramkarza.

Wiosną 2015 roku za porównywalną kwotę ruszył z Gdańska do Warszawy Ariel Borysiuk, gwiazdą raczej nie został, ale pomógł zdobyć mistrza i co więcej, udało się na nim zarobić sprzedając go za 1.8 miliona do QPR.

PIO PIO PIO

Znowu analogia do Slisza, bo mamy do czynienia z gościem zbierającym szlify w Zagłębiu. Transfer przedstawiano jako przenosiny bez przegranych, bo Piątek wcale nie miał tak mocnej pozycji w Lubinie, właśnie ściagano tam też Nespora, a w Pasach akurat brakowało dziewiątki.

Krzysiek miał 21 lat, kosztował 700 tysięcy euro, a Cracovia po dwóch latach zarobiła z nawiązką. Piątek z jednej strony pomógł przez dwa lata na boisku, a z drugiej okazał się inwestycją finansową. Nie ukrywajmy – w Legii liczą, że Slisz pójdzie tą drogą.

***

Duże transfery Polaków w polskiej lidze to nawet biorąc pod uwagę tak długi okres kwestia problematyczna. Jak się dobrze przyjrzeć, to historycznie miały najczęściej miejsce w dwóch przypadkach:

– Pojawia się kasiasty sponsor i sypie forsą bez opamiętania, tworząc swoistą bańkę ekonomiczną

– Transfery w stylu „zastaw się, a postaw się”.

To są archaizmy, nie biznes piłkarski, gdzie umówmy się: dziś na futbolu można zarobić, a piłkarz to realny finansowy aktyw. Dlatego też trzymamy kciuki i za Slisza, i za każdego innego bohatera wewnętrznego transferu ligowego. Również z tego względu, że po prostu tęsknimy za Dziczkiem czy Kapustką i zdecydowanie lepiej czulibyśmy się, gdyby pozostali w Ekstraklasie.

Fot. NewsPix

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...