W Poznaniu kilku kibiców Lechii Gdańsk rzucało racami w sektorów Lecha Poznań – czuli się sprowokowani wywieszeniem ich skradzionych flag. Na skutek tego zdarzenia kibice trzech następnych klubów, które przyjadą do Poznania, nie będą mogli wejść na sektor gości.
Rozłóżmy to na czynniki pierwsze…
1. Kiedy miałem dziesięć czy dwanaście lat, już dokładnie nie pamiętam, podczas obozów harcerskich zdobywało się „obozówkę” (czyli flagę) podobozu dziewczyn, oczywiście po cichu i bez agresji. Większość osób z tego wyrosła i teraz żadnych flag nie zdobywa, ale są na świecie i tacy, dla których to sens życia. Różne ludzie mają hobby, pewnie zdobywanie flag nie jest najdziwniejszym możliwym, ale umówmy się – jednak dość dziwacznym.
2. Lech Poznań po zajściach w Poznaniu wydał komunikat, w którym czytamy między innymi:
„Jako klub dokładamy wszelkich starań, żeby Stadion Poznań był bezpieczny. Współpracujemy z wojewodą wielkopolskim Łukaszem Mikołajczykiem, a także lokalnymi służbami, żeby kibice pojawiający się na trybunach czuli się komfortowo. I nie mamy wątpliwości, że tak właśnie jest, ponieważ takie incydenty, jak w niedzielny wieczór, mają miejsce bardzo rzadko”.
Oczywiście papier wszystko przyjmie, ale trzeba sporej dawki bezczelności, by takie pismo sklecić. Mnie się wydaje, że właśnie na stadionie w Poznaniu – na którym rzekomo wszyscy mają czuć się komfortowo – fani Lechii czuli się niekomfortowo, ponieważ wniesiono ich kradzione flagi. Nie wiem, czy Lech aby na pewno działał sprawnie wraz z lokalnymi służbami i czy dołożył wszelkich starań, bo ja tu żadnych starań nie widzę, tylko ich kompletny brak. Żeby otrzeć się chociaż o prawdę, Lech powinien napisać, że są na jego obiekcie ludzie, którzy mogą wnieść wszystko i wszędzie, bo strach im zabronić, a nikt się nie będzie narażał dla marnych groszy (i ja to rozumiem). Udawanie, że fani „Kolejorza” przy całkowitej bierności służb nie mieli udziału w sprowokowaniu zajścia jest nieprzyzwoite. Prawda jest taka, że na stadion kibice Lecha wnieśli coś, czego nie powinni wnieść, a kibice Lechii… wnieśli coś, czego nie powinni wnieść. I wygląda na to, że mimo wszystko Lech jest dumny z organizacji.
3. Kibice Lechii zrobili to, co zawsze robią kibice widząc swoje flagi w obcych rękach – dostali małpiego rozumu. Rzucanie w ludzi racami, które osiągają temperaturę 1600 stopni Celsjusza powinno w końcu być traktowane w Polsce jak przestępstwo ciężkiego kalibru. U nas tymczasem jest to ciekawostka na zasadzie „no porzucali, ale czy można już grać dalej, czy ciągle dym przeszkadza?”. To mniej więcej tak jakby ktoś wszedł na koncert z pistoletem, a muzyk zapytał: “Skończyły ci się naboje? Postrzelałeś? Możemy grać dalej, czy dalej będziesz hałasował?”. Oczywiście i u nas się to zmieni, ale dopiero po ofierze śmiertelnej – drobne poparzenia to zbyt mało, by zrobić wrażenie. Taką ofiarą mógł być swego czasu… bramkarz Lechii Zlatan Alomerović, ale w meczu Pucharu Polski wystrzał z rakietnicy minął go o pół metra.
4. Race powinny być na stadionach zakazane dokładnie tak samo, jak zakazane są noże, czy też znajdując lepsze porównanie – płonące pochodnie. Gadki o tym, że w bezpiecznych rękach raca nie jest groźna są idiotyczne, ponieważ na stadionach nie ma bezpiecznych rąk – są tylko ręce, które trzymają race dziarsko, pod warunkiem, że ktoś nie zamacha zdobytą flagą. Wtedy małpi rozum, piana na ustach i atak. Ktokolwiek więc próbuje wnieść racę na stadion, powinien być traktowany jak ktoś, kto próbuje wnieść racę do samolotu. U nas jednak samo odpalenie rac – a żeby je odpalić, to trzeba je też najpierw wnieść – nawet nikogo nie dziwi i na pewno nikogo nie wzrusza. Nikt nie przeprowadza audytów bezpieczeństwa: „Jak do tego mogło dojść, gdzie jest słaby punkt w naszym systemie”. Nikt nie wzywa szefa ochrony na dywanik.
5. Oczywiście kibice Lechii Gdańsk – jako grupa – doskonale wiedzą, kto rzucał i z pewnością, jak każda grupa kibicowska, robili bardzo dużo, aby pomóc tym osobom się odpowiednio zakamuflować. Jednak kwestią czasu jest także to, że będą krzyczeć o odpowiedzialności zbiorowej. Może nawet wrzucą zdjęcia jakiejś starszej kobiety albo jakiegoś dziecka i napiszą, że z powodu skandalicznej decyzji Komisji Ligi owa kobieta lub dziecko nie będą mogły pojechać na mecz. Jest to zasada dotycząca całej ligi i wszystkich klubów: najpierw korzysta się z obecności innych osób na stadionie, aby oszukać system, nie dać się rozpoznać, odpowiednio ukryć, przebrać itd. Te osoby – czasami właśnie starsze kobiety i dzieci – nie mają absolutnie żadnego prawa głosu, gdy przychodzi do podejmowania decyzji na trybunie, za to stanowią piękną tarczę, kiedy już się mleko się rozleje. Można te osoby wziąć za medialnych zakładników i mówić: no patrzcie, przez Komisję ucierpią! Nigdy „przeze mnie”, „przez nas”, „przez naszą głupotę” – zawsze „przez Komisję”. Kibice w Polsce są pierwsi do krzyczenia o odpowiedzialności zbiorowej, ale ostatni, aby pomóc w egzekwowaniu odpowiedzialności indywidualnej.
6. Lech nie chce kolejnych grup kibiców u siebie. Na pozór to bez sensu – nie da się racjonalnie wytłumaczyć, w jaki sposób fani następnych trzech drużyn odpowiadają za zachowanie fanów Lechii i co takiego miałoby się stać, że po tych trzech meczach czwarty będzie już przeprowadzony w zdrowej atmosferze. Czy na stadionie planowane są jakieś prace remontowe? Może zmieni się ochrona? Może poleci szef bezpieczeństwa? No chyba nie, bo Lech nie ma sobie nic do zarzucenia. Więc co?
Otóż chętnie odpowiem – w polskiej piłce, bez względu na to, kto wydaje decyzje, jest nieformalne porozumienie, aby ukracać wyjazdy kibicowskie. Bo odpowiedzialność zbiorową można rozszerzyć: nie karać wyłącznie kibiców konkretnego klubu, ale uznać z góry, że wszystkie te grupy są mniej więcej takie same (niewykluczone, że jest to całkowita prawda). Nie znalazł się jeszcze odważny, który z otwartą przyłbicą powie to wprost, ale jest bardzo wielu troszeczkę mniej odważnych, którzy mówią to na wewnętrznych spotkaniach działaczy czy prezesów: wyjazdy kibicowskie to utrapienie. Oczywiście potem prezes klubu X zapewni swoich kibiców, że akurat on to widzi zupełnie inaczej, ale powiedzieć można wszystko. W istocie, gdyby zastanowić się, jakie są plusy i minusy wyjazdów, to chyba minusów będzie więcej. Oczywiście temperatura meczów trochę by spadła, ale nie mam wrażenia, że to źle: natężenie chamstwa, wulgaryzmów, słownej i fizycznej agresji w dużej mierze bardzo często wynika z obecności kibiców drugiej drużyny. A cały ten wyjazdowy styl życia jest elementem scalającym i integrującym wszelkie bojówki, budującym ich pozycję w kibicowskim świecie, pretekstem do mniej lub bardziej legalnych interesów. Niestety, być może jedyne, do czego dorośliśmy, to “liga domowa”.
7. Kibiców Wisły Kraków nie chce u siebie także Cracovia, więc zażądała „depozytu” (finansowego zabezpieczenia na poczet przyszłych szkód). Oczywiście i Cracovia najchętniej ogłosiłaby, że w ogóle nie chce kibiców gości – tych z Wisły, ale też tych z innych klubów – ale wówczas miałaby znowu na pieńku z kibicami własnymi, więc udaje, że chce, ale pod pewnymi warunkami. Wisła płacić nie zamierza, czemu się nie dziwię, bo dlaczego klub ma awansem płacić za zniszczenia – to sprawcy zniszczeń powinni być naliczani, a nie prywatna firma. Z niezrozumiałego dla mnie powodu w Polsce gdy nie wiadomo, kogo konkretnie można ukarać – Nowaka, Iksińskiego czy Stanowskiego – karze się klub, a niech on sobie to potem jakoś odzyska albo wliczy w koszty. Wiele osób już przywykło, że prywatna firma ma wliczać w koszty konsekwencje przestępstw i wykroczeń popełnianych przez jakichś zbirów, którymi policja nie ma ochoty się zajmować. W ogóle scedowano walkę z przestępczością stadionową na prezesów klubów, tylko czekać aż za walkę z kieszonkowcami w autobusach będzie odpowiedzialny dyrektor zajezdni.
8. Czy w ogóle wyjazdy można zdelegalizować? Wyjazdów pojedynczych osób oczywiście nie, ale wyjazdy całych grup tak. Czy to może się wydarzyć? Oczywiście nie, ponieważ wymagałoby to czegoś, na co polska piłka w żadnym elemencie nie jest gotowa i w czym nie ma doświadczenia – wieloletniego planu (w sensie: dziesięć lat i więcej). Nasz futbol nie ma żadnych wieloletnich planów, więc i takiego nie stworzy – albo stworzy, ale się wycofa. Wiadomo przecież, że w pierwszym roku byłyby wokół tego awantury, obrażanie, wyzwiska, szmaty na płotach. W drugim też, ale troszkę mniej. W trzecim – znowu też i znowu troszkę mniej. Trzeba byłoby wytrzymać lata obelg i obserwować, jak temperatura wygasa. Nikt tego sobie na plecy nie weźmie, bo i po co? Rozmowy pozostaną rozmowami i nie przeistoczą się w nic konkretnego. Dlatego race będą sobie latać w powietrzu razem z latającymi w powietrzu wulgaryzmami, a na płotach dalej wywieszane będą flagi z jakże pięknym hasłem “jazda z kurwami”, o ile akurat na płocie będzie miejsce, bo nie będzie trzeba pozdrowić połowy osiedla, która wpadła za dealerkę.
KRZYSZTOF STANOWSKI