Patrząc na boiskowe poczynania Korony Kielce, mamy szklankę do połowy pustą i do połowy pełną. Zależy, z której strony spojrzeć. Z jednej – drużyna stała się monolitem w defensywie. Nie straciła gola od czterech meczów, a Marek Kozioł czyste konto zachowuje już od 440 minut. Tyle że samym graniem na zero z tyłu złocisto-krwiści się nie utrzymają. Nadal mają olbrzymie problemy w ofensywie, 12 bramek w dwudziestu dwóch kolejkach to dorobek wręcz zatrważający. Częściej do siatki rywali nie trafiali (12) niż trafiali (10). Wydaje się jednak, że dziś największe problemy Korony nie znajdują się na boisku.
Coraz częściej nawet dotychczasowi optymiści w Kielcach zaczynają obawiać się o przyszłość klubu jako taką. Niemieccy właściciele regularnie zdają się dawać do zrozumienia, że Korona staje się dla nich ciężarem i jeżeli jej nie porzucą, to tylko w razie utrzymania. W tym tygodniu odbyło się kolejne walne zgromadzenie akcjonariuszy w sprawie dokapitalizowania klubu i ponownie nie przyniosło żadnego przełomu. Znów też nie pojawił się nikt z rodziny Hundsdorferów, jeszcze raz familia wysłała jedynie swojego pełnomocnika. W środowisku zaczyna się plotkować, że tu nawet w pierwszej kolejności nie chodzi o złą wolę Niemców, ile o prozaiczny fakt, że nie mają już kasy.
A to byłaby wiadomość dla klubu tragiczna, bo bez zasilenia dodatkowymi środkami nie ma szans na zachowanie choćby jako takiej płynności finansowej. Miasto i tak jest gotowe pomóc ponadprogramowo, już jakiś czas temu kieleccy radni wydali zgodę na podniesienie kapitału klubu i dołożenie 1,4 mln zł. Stanie się to jednak tylko wtedy, gdy niemieccy właściciele wyłożą swoją część, czyli 3,6 mln zł. Jak dotąd w dwóch “próbach” im nie wyszło, a przecież czas leci. Zimą zobowiązania Korony zamiast zmaleć jeszcze wzrosły, bo pozyskano kilku nowych zawodników w oparciu właśnie o wydające się już formalnością dokapitalizowanie.
[etoto league=”pol”]
Bez niego mogą być olbrzymie schody z uzyskaniem licencji na nowy sezon w Ekstraklasie, nawet w razie utrzymania na boisku. Miasto nie będzie mogło pomagać w nieskończoność, zwłaszcza nie będąc większościowym udziałowcem. Teorie, że przejęcie klubu przez Niemców jedynie przedłużyły nieuniknione o kilka lat zdają się przybierać na znaczeniu.
W takiej atmosferze trudno skupić się wyłącznie na grze, choć wczoraj Arka Gdynia pokazała, że można się odciąć od zawirowań wokół klubu i stworzyć super widowisko. A sytuacja kielczan w tabeli staje się coraz trudniejsza. Po wygranej Arki zlecieli na przedostatnie miejsce. Dziś w meczu o podwójnym znaczeniu dla kibiców zmierzą się z mającą tyle samo punktów Wisłą Kraków, która jest jednak rozpędzona, odniosła cztery zwycięstwa z rzędu i jak tak dalej pójdzie, za chwilę będzie mierzyła w grupę mistrzowską. Mimo że obie ekipy mają taki sam dorobek, faworyt dziś jest tylko jeden.
Ciekawi nas, jak Wisła rozwiąże sprawę z młodzieżowcem pod nieobecność zawieszonego za kartki Kamila Wojtkowskiego. Najbardziej prawdopodobny wariant to wystawienie na prawej obronie 18-letniego Dawida Szoty, zwłaszcza że kontuzjowany jest Łukasz Burliga. Istnieje też możliwość, że jednocześnie w ataku szansę od początku dostanie Aleksander Buksa. Alon Turgeman na swoim Instagramie lekko się wysypał wrzucając zdjęcie z opuchniętą kostką, sugerując trzy tygodnie przerwy. Szybko je usunął, ale bezlitośni internauci zdążyli porobić dowody. Czyżby Izraelczyk wyjawił coś, co miało być utrzymane w tajemnicy?
Wisła w ubiegłym sezonie zdobyła kosztem Korony sześć punktów, a 6:2 w Kielcach jeszcze długo będzie pamiętane. U siebie w ostatnich ośmiu meczach z kieleckim rywalem “Biała Gwiazda” poległa raz, w sześciu przypadkach kielczanie nawet nie strzelali gola, co niejako pasuje do ich obecnej charakterystyki. Na logikę – Wisła dziś wygrywa. Na logikę ekstraklasową – Korona przywiezie co najmniej remis.
Fot. Newspix