Zimą Żilina kupiła Dawida Kurminowskiego z Lecha Poznań za 250 tysięcy euro, korzystając z opcji pierwokupu po półrocznym wypożyczeniu. W miniony weekend reprezentant Polski U20 strzelił dla Żiliny swoją pierwszą bramkę.
Rozwój swojej kariery przez Słowację to świadomy wybór: Kurminowski zwraca uwagę, że rok w rok z Żiliny na Zachód wyjeżdżają zawodnicy, ostatnio choćby Robert Bozenik za 4 miliony euro do Feyenoordu. Wraz z nim w klubie mającym ustaloną markę promowania młodych znajduje się także dziewiętnastoletni Jakub Kiwior.
Czy za nimi pójdą następni? Jaki poziom prezentuje słowacka Ekstraklasa? Gdzie zdaniem zawodnika są największe różnice między szkoleniem w Polsce i na Słowacji?
***
Jak się czujesz na Słowacji?
Lepiej niż czułem się Polsce. Większy spokój. I każdy wie, że trzeba więcej pracować, żeby coś osiągnąć.
Czyli w Polsce jest więcej jazdy na talencie?
Nie mówię o samych piłkarzach. Ogólnie. Po prostu tutaj każdy, zaczynając od zawodników, przez trenerów, po klub, jest świadomy, tego gdzie jest, ale też, że trzeba dołożyć coś od siebie. W Polsce jest wielu ludzi, którzy myślą, że wystarczy, że się jest w klubie i jakoś to już będzie.
Żebym cię dobrze zrozumiał: masz zarzut wobec tego jak byłeś prowadzony w Poznaniu?
Nie. Żadnych zarzutów wobec Lecha nie mam, podkreślam: żadnych. Wychowałem się tam, wiele nauczyłem. Ale moim zdaniem to, że wyjechałem na Słowację, bardzo wiele mi dało. Uczyniło mnie dużo lepszym zawodnikiem.
Bardzo się wahałeś przed przenosinami? Słowacja to niecodzienny kierunek, a twój pierwszy klub, Zemplin Michalowce, do potęg nie należy.
Były pomysły, żeby zostać w Polsce, iść na wypożyczenie do I ligi. Ale powiedziałem sobie, że chcę być innym zawodnikiem. Nie podążać taką drogą jak wszyscy, tylko samemu ją kreować. Gdy więc dostałem ofertę ze słowackiej ekstraklasy, nie bałem się, chciałem spróbować tam swoich sił, widziałem w tym potencjał. Wiadomo, że to nie ta otoczka ekstraklasy co w Polsce, ale otoczka nie jest w rozwoju najważniejsza.
Słowacka liga jest w Polsce niedoceniana?
Myślę, że tak. Choć kiedyś pewnie bardziej, dziś po pucharach mogliśmy się przekonać, że są tu mocne kluby, niemniej przenosiny tutaj pewnie wciąż są dla wielu kontrowersyjne. Ja każdego, komu do śmiechu myśląc o słowackiej piłce – zapraszam, niech przyjedzie, zobaczy jak się tu trenuje.
To jakie widzisz największe różnice treningowe?
Moim zdaniem każdy trening jest dużo cięższy niż w Polsce. Sama jego objętość, dynamika treningów, jest większa niż u nas. Takie przynajmniej jest moje odczucie – nie byłem wszędzie, nie wiem jak trenuje każdy trener, mówię na swoich doświadczeniach. Do tego też dużo pracy taktycznej, ściśle warsztatowej, czyli wszystkie elementy zachowane, dołożony aspekt fizyczności też, tylko jakby więcej dynamiki. Czasowo też myślę, że trenujemy więcej.
Jakie największe różnice widzisz między polską a słowacką piłką?
Nie grałem w Ekstraklasie, ale wydaje mi się, że tu mniej gra się siłowo. Po drużynach, które grają o mistrzostwo, naprawdę widać, że umieją grać w piłkę. Druga strona jest taka, że te kluby mniejsze graja prostszy futbol, ale też zdarzają się, że wystawiają praktycznie samych młodych zawodników. Żilina jest akurat specyficzna, bo z jednej strony średnia wieku w szatni jest bardzo niska, ale z drugiej strony ambicje są duże, na pewno pucharowe, i w każdym meczu staramy się kontrolować grę. Ostatnio mieliśmy okazję grać w sparingu z pierwszoligowym GKS-em Tychy – przewaga w posiadaniu piłki była zdecydowanie po naszej stronie.
Ambicje klubu pokazuje też fakt, że rezerwy grają tylko poziom pod słowacką ekstraklasą, a tam też są w czubie tabeli, najwyżej ze wszystkich rezerw – ty jesienią tutaj strzeliłeś dziewięć bramek, zaliczyłeś cztery asysty.
Tak, tam też byliśmy w czołówce, choć grali czasem naprawdę bardzo młodzi zawodnicy, dużo młodsi ode mnie. Ja wiedziałem po co tam jestem – mam się pokazać, mam pomagać, a wtedy trafię do pierwszego zespołu.
W grudniu, gdy skończyło się wypożyczenie, były dylematy?
To było zależne od Żiliny – czy mnie wykupią czy nie. Na koniec okazało się, że wykupią. Powiem tylko, że bardzo cieszyłem się z takiego obrotu spraw. Od pierwszego momentu, gdy tu trafiłem, wiedziałem, że chcę tu zostać. Zobaczyłem jak trenerzy ze mną pracują, jaki robię postęp z treningu na trening, o ile pewniej czuję się z każdymi zajęciami i po prostu, że jestem coraz lepszym zawodnikiem.
250 tysięcy euro, jakie dali za ciebie Słowacy – czasem działa na wyobraźnię? Jednak nieprzypadkowa kwota.
Nie, zupełnie, to poza mną, sprawa między klubami.
Żilina ma tradycję sprzedawania zawodników na Zachód. Które przykłady działają na ciebie najbardziej?
Na pewno Robert Bożenik, mój rocznik, 1999. Jeszcze sezon temu grał w rezerwach Żiliny, potem trafił do pierwszego zespołu, strzelił jedenaście bramek i dziś jest w Feyenoordzie. W ten weekend strzelił tam debiutancką bramkę. Praktycznie co roku zawodnicy Żiliny wyjeżdżają na Zachód, klub ma już ustaloną markę, rozpoznawalną za granicą. Widać to szkolenie też po meczach reprezentacji – bodaj teraz w eliminacjach Euro było spotkanie, gdzie w wyjściowym składzie zagrało siedmiu wychowanków Żiliny.
W ten weekend strzeliłeś pierwszą bramkę dla Żiliny. Duża sprawa dla ciebie?
Bardzo się cieszę, jest to potwierdzeniem mojej pracy, tego że idę w dobrą stronę. Aż tak się nie ekscytuję, strzeliłem kilka goli w Michalowicach, także raczej to jest potwierdzenie szlaku, który wybrałem.
Które miejsce zajęłaby Żilina w Ekstraklasie?
Górna ósemka.
Powiedziałeś wcześniej, że kluczem jest dokładanie dodatkowych kwestii, to jak pracujesz nad swoim warsztatem poza klubem
Takich rzeczy się nie zdradza. Niech to pozostanie moją tajemnicą, moją tajną bronią. Powiem tylko, że moimi wzorami są Robert Lewandowski, Zlatan Ibrahimović, Lautaro Martinez. To zupełnie inny styl ode mnie, ale i tak można dużo wyciągnąć, nie tylko z tego co robią na boisku.
Analizujesz jednak ich grę na filmach?
Analiza dzisiaj to podstawa. Analizuje się każdego napastnika, na każdym poziomie. U każdego można coś podpatrzeć, czy to zagranie, czy samo zachowanie w danej sytuacji boiskowej.
W Lechu grałeś z całym szeregiem uznanych dziś ligowców.
Grałem między innymi z Kamilem Jóźwiakiem, Robertem Gumnym, Tymkiem Puchaczem, Serafinem Szotą, Kacprem Chodyną, Kubą Moderem. Mieliśmy bardzo dobrą, zgraną ekipę, z którą zdobyliśmy mistrzostwo juniorów młodszych. Bardzo dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie, bardzo dobrze we Wronkach. Cały czas spędzaliśmy razem, czy na posiłkach, czy w szkole, to nam pomagało również potem w relacjach na boisku. Czuliśmy, że o pewne rzeczy nam łatwiej niż innym zespołom. Oczywiście są takie momenty, kiedy trzeba od siebie odpocząć, ale jednak plusów było znacznie więcej.
W Lechu II debiutowałeś jako szesnastolatek, od razu strzelając dwa gole Włocławii. To była III liga, więc nie jakiś niski poziom.
Na pewno nie myślałem wtedy, że muszę wejść i strzelić nie wiadomo ile bramek. Cieszyłem się, że dostałem szansę debiutu, czułem wsparcie trenera i chłopaków, dlatego na boisku czułem się pewnie i strzeliłem dwie bramki. Myślę, że mecze w rezerwach sporo mi dały pod kątem fizycznym, wiadomo, że mierzysz się tu często ze sporo starszymi zawodnikami, więc musisz umieć z nimi rywalizować nie tylko piłkarsko.
Zawsze myślałeś tylko o piłce czy były alternatywy?
Od małego tylko piłka, tylko to chciałem robić w życiu. Mój tata miał chwilę, gdy grał w piłkę w Huraganie Morąg, mój brat też organizował mi “treningi” na podwórku, czy zabierał mnie na mecze ze starszymi kolegami. Pamiętam, miałem cztery czy pięć lat, a uczył mnie pierwszych technicznych zagrań. Mieliśmy na podwórku bramkę, a z drugiej strony drzewo – kazał mi tak podkręcać zza drzewa, żeby trafiać w bramkę.
To jak w wieku czterech lat uczyłeś się podkręcać, zgadzam się: byłeś skazany na piłkę.
Też tak myślę.
Twój brat też jest przy piłce?
Nie, mieszka i pracuje w Niemczech. Ale jest moim pierwszym kibicem, rozmawiamy codziennie.
Codziennie to naprawdę sporo.
Relacje w naszej rodzinie są bardzo zaciśnięte, przez to, że dziś jesteśmy daleko od siebie, praktycznie jeszcze bardziej. Każda moja decyzja jest przedyskutowana w rodzinie, z bratem, z siostrą, z rodzicami. Wyjazd na Słowację także był przemyślanym wyborem. Czuję ich wsparcie, rodzice zaszczepili mi też, żeby być pracowitym i honorowym, to mój drogowskaz.
Z drugiej strony, skoro masz tak bliskie więzi z rodziną, ciężko było w pierwszej chwili odnaleźć się daleko od domu?
Nie, już będąc we Wronkach dużo się nauczyłem, bo nie byłem w domu za często, choć to było tylko 100km. Byłem więc przygotowany, choć na pewno jest inaczej, gdy nie możesz ot tak wrócić do domu, jeśli akurat z jakiejś przyczyny potrzebujesz. Były na początku jakieś zawahania, wiadomo, swoje robiła bariera językowa – wszyscy rozmawiają, ty nic nie rozumiesz, choć na pewno pomagał mi Gerard Bieszczad. Jechałem tam jednak zbierać doświadczenie, grać w piłkę, rozwijać się. Nauczyłem się też sporo samodzielności w Michalowicach. Wiadomo, sprzątanie i inne takie podstawowe rzeczy wynosi się z domu, ale uczyłem się gotowania, ogólnej odpowiedzialności za dom.
Jak dziś u ciebie z językiem słowackim?
Dziś mówię bardzo dobrze. To język pokrewny polskiemu, więc nauka idzie szybko. Choć trzeba się wystrzegać pewnych słówek, o czym przekonał się Tomek Nowotka, gdy powiedział trenerowi po polsku, że czegoś “szuka”. Trener zrobił wielkie oczy, musiałem iść wytłumaczyć sytuację. Czytelnikom pozostawię sprawdzenie co znaczy to słowo po słowacku.
Dziś prowadzi cię Pavol Stano, więc z językiem tak czy siak nie ma problemu.
Tak, zdecydowanie, trener zna polski bardzo dobrze. Rozmawiamy całkiem sporo, bo jest takim trenerem, który ma kontakt z każdym zawodnikiem i dużo poświęca uwagi. Nad czym najwięcej dyskutujemy – nie będę zdradzał przeciwnikom.
Dziś nie jesteś też już sam, raz, że jest w drużynie Kuba Kiwior, to dojechała do ciebie dziewczyna.
Byliśmy rok osobno, gdy byłem w Michalowicach, ona mieszkała we Wronkach skąd pochodzi. Cały czas się wspieraliśmy i ta więź przetrwała, ale jak trafiłem do Żiliny postanowiliśmy zamieszkać razem. Nie jest to łatwe dla Marietty. Zostawiła rodzinę, pracę i szkołę, do której teraz dojeżdża zamiast mieć ja blisko. Ale cieszymy się tym, że jesteśmy tu razem. Fajnie też, że klub stworzył warunki – każdy zawodnik, który przychodzi do klubu, może wybrać czy chciałby sam mieszkać czy też na przykład w internacie przy stadionie. W wolnym czasie lubimy z Mariettą zwiedzać, bo jest co. Okolice Żiliny to piękne miejsce, góry, jeziora, wody termalne, aquaparki i naprawdę niesamowita liczba zamków. A poza tym sporo czasu spędzam z Kubą Kiwiorem, zagramy niejedną partyjkę w FIFĘ.
Dawid, jaki masz plan na najbliższe półrocze?
Nie zakładam z góry celów, chcę z każdego tygodnia i każdego treningu wyciągać jak najwięcej, tak samo jak do tej pory.
Polecałbyś Słowację polskim zawodnikom?
Myślę, że jak ktoś już gra w Ekstraklasie, to nie. Ale jak są zawodnicy, którzy nie czują się z jakiejś przyczyny za dobrze, chcą poszukać swojej szansy – wtedy polecam.
LM
Fot. Instagram