Mecz z Wisłą Płock. Pogoni nie układa się kompletnie nic. Wszystkie jej ataki są niemrawe. Nie da się oprzeć wrażeniu, że do pewnego momentu „Portowcy” rozgrywają najgorszy mecz w sezonie. Także Michalis Manias nie pokazuje niczego szczególnego. Strzela, owszem, ale do swojej bramki. Kosta Runjaić zdejmuje go z boiska na ostatni kwadrans. Cztery minuty po jego zejściu następuje przebudzenie. Pogoń strzela trzy gole w pięć minut. Rzutem na taśmę wygrywa mecz.
Wina Maniasa? Trzeba mieć dużą odwagę, by zrzucić niepowodzenie właśnie na Greka, ale ten mecz jest w kontekście całego jego pobytu w Polsce symboliczny. Manias to póki co chodząca kumulacja pecha.
Maj 2019. Pogoń jest już pogodzona z odejściem Adama Buksy, do którego spływają kolejne oferty. Wie, że musi poszukać dla niego zastępstwa i działa na rynku bardzo szybko. – Potrzebujemy pierwszego napastnika – słyszy podczas rozmów Grek. – Szczecin to bardzo dobre miasto. To miało dla mnie znaczenie, gdyż Tripoli, w którym grałem poprzednio, nie było zbyt duże. Pamiętam, że rok przed podpisaniem kontraktu byliśmy na obozie w Gniewinie. Byłem zaskoczony, jakie w Polsce panują warunki. Postanowiłem nie czekać na inne oferty. Wiedziałem, że Pogoń mnie chce. Decyzja była prosta – opowiada Manias.
Już w maju podpisał umowę z „Portowcami”.
Jeszcze wtedy był przekonany, że w nowym klubie zaliczy miękkie lądowanie. Czas mijał, a Buksa wciąż był w Szczecinie, ku zaskoczeniu wszystkich. A wiadomo, że Buksa na kontrakcie to pewniak do pierwszej jedenastki. Raz, że po prostu robił różnicę. Dwa – musiał grać, by podbijać swoją wartość. Maniasowi rywalizacji nie ułatwił fakt, że w Grecji – już po podpisaniu umowy z „Portowcami” – nabawił się przeciążeniowego urazu. Stracił przez niego praktycznie cały okres przygotowawczy.
Opowiada Grek: – Od pierwszego treningu rozumiałem, że Adam to kluczowy piłkarz, więc nie byłem rozczarowany. Czasem w piłce tematy się opóźniają, transferu za takie pieniądze nie robi się jak za pstryknięciem palcami. Jeśli piłkarz ma takie liczby, nie możesz posadzić go na ławce.
– Przychodziłeś jako pierwszy napastnik. Byłeś rozczarowany? – dopytujemy.
– Rozczarowany? Nie, bardziej zaskoczony, że tak dobry piłkarz zostanie z nami jeszcze na pół roku. Pytałem sam siebie: jak to możliwe, że nigdzie nie odszedł? Zaakceptowałem to i czekałem. Czasami idzie gładko, czasami musisz uzbroić się w cierpliwość. Piłka to biznes i doskonale to rozumiem.
Manias nastawił się na regularne granie, a siłą rzeczy jesienią nie dostawał zbyt wielu szans. Liga? Przed odejściem Buksy – tylko jeden mecz w podstawie i ledwie cztery epizody z ławki. Inna sprawa, że dotąd na boisku nie pokazał kompletnie nic. A gdy już dochodził do sytuacji – wzorowo je partaczył. – Jeżeli dostanie więcej minut i nabierze więcej pewności siebie – będzie strzelał bramki. Wiem to po sobie – w Zagłębiu czy Lechii ciężko było mi wejść na wyższy poziom grając tylko epizody. Szczególnie, że napastnikowi potrzebne są centymetry, ułamki sekund, rzadko ma piłkę przy nodze, a jak już ją dostaje – zazwyczaj musi zamienić akcje na gola. Trzeba mieć dużo pewności, luzu i rytmu meczowego. Jeśli to dostanie – będzie strzelał – przekonuje Adam Buksa, który rozumie, że kluczową cechą dla napastnika jest pewność siebie.
Pewność siebie, którą Manias zatracił, z czego sam zdaje sobie sprawę. Nie da się jej wypracować wchodząc od biedy na ogony.
– Próbuję odnaleźć zagubioną pewność siebie. Jedyną drogą, by ją zbudować, są bramki. Jeśli strzelasz – jesteś pewny siebie. Nawet jeśli zaliczasz dobre występy bez gola, to nie jest to samo. Możesz zagrać słaby mecz i strzelić, a i tak będziesz tym zbudowany. Dla napastnika ważne są tylko liczby – przekonuje Grek.
Inną sprawą jest aklimatyzacja. W naszym kraju gra się w piłkę o wiele ostrzej niż chociażby w Grecji. Manias potrzebował chwili, by się przyzwyczaić: – Początkowo nie byłem zaadaptowany w stu procentach, dopiero po kilku tygodniach zacząłem rozumieć, jak się gra tutaj w piłkę. Na czym polega różnica? Więcej sprintów, wiele pojedynków. W Grecji liga jest taktyczna. Pięć-sześć drużyn gra w piłkę, a reszta czeka w polu karnym, by wyprowadzać kontrataki. Tutaj piłka jest bardzo otwarta, musisz biegać od jednego pola karnego, do drugiego. I każdy może wygrać z każdym – opowiada. Dodaje, że same treningi są o wiele bardziej intensywne niż w Grecji.
– Nie wyciągnęliśmy go z kapelusza – przekonują skauci Pogoni, podając konkretne fakty: 161 meczów w lidze greckiej, 51 bramek, ocieranie się o reprezentację. – Wiedzieliśmy, że kończy mu się kontrakt i ma na tyle dużą markę w lidze greckiej, że spokojnie znajdzie tam nowego pracodawcę, jeśli się szybko nie zdecydujemy – słyszymy, gdy pytamy o kulisy jego transferu.
[etoto league=”pol”]
Co na pierwszy rzut oka mogło niepokoić? To, że o ile w poprzednich sezonach Manias przekraczał granicę przyzwoitości napastnika – dziesięć bramek na sezon – o tyle w poprzednim się zaciął. Bilans sezonu 18/19? 28 meczów dla Asteras Tripolis i tylko cztery gole. Przed rozgrywkami Manias czekał na inne oferty. Czuł, że to ostatni moment na odejście do lepszego klubu. Ale żaden z tematów nie doszedł do finalizacji.
– Słaby wynik bramkowy to głównie moja wina, bo nie byłem w stu procentach skoncentrowany na strzelaniu. Czekałem na oferty. Gdy okno transferowe się zamknęło i okazało się, że muszę zostać w Asterasie… Moje podejście nie było zbyt dobre. Nie byłem skupiony na robocie.
– Dlaczego nie udało się odejść? – pytamy.
– Klub potrzebował pieniędzy. Miałem wtedy 28 lat, zawodnika w tym wieku nie jest łatwo dobrze sprzedać. Gdybym miał pięć lat mniej, pewnie nie byłoby problemu. W Grecji tylko pierwsze pięć-sześć zespołów może sprzedawać piłkarzy za dobre pieniądze do lepszych lig. W Polsce każdy zespół może sprzedawać wszędzie, to kolejna różnica – opowiada Manias.
Pogoń wciąż mu ufa. Nie ściągnęła zimą żadnego napastnika mimo wielkich wpływów za transfery Walukiewicza czy Buksy. O skład walczy z Soufianem Benyaminą, którego start w Polsce był jeszcze bardziej pechowy – doznał okropnej kontuzji twarzy, przez pewien czas nie było wiadomo, czy nie będzie miał poważnych problemów ze wzrokiem. Kolejnym konkurentem jest Adam Frączczak – piłkarz, który też przeżył spore perypetie zdrowotne. Szans Manias będzie miał więc aż nadto. – Chcę pomóc drużynie, bo zdaję sobie sprawę, że jesienią nie pomogłem tak, jak chciałem. Klub mnie wspierał wszystko poza moją grą było dobre. Napastnikowi ufa się, gdy ma liczby. Muszę coś udowodnić by wszyscy byli szczęśliwi – przyznaje.
I jeśli tego nie zrobi, trzeba będzie uznać go za jedyny niewypał transferowy Pogoni w tym sezonie. Z jednej strony należy zrozumieć Maniasa – jego wejście do Pogoni nie było usłane różami. Z drugiej – to już czas, by schować wszelkie wymówki do szafy.
JAKUB BIAŁEK
Fot. FotoPyK