– Oprócz ubrań i PlayStation, wziąłem fotki z moją dziewczyną Izą i zdjęcie, które dostałem od chłopaków z Puław, gdy przechodziłem do Legii. Jest podzielone na trzy części, pod nim jest ważne przesłanie. Jakie? „Walcz o swoje marzenia”. Nawet jeśli dziś są nieosiągalne, jutro mogą być na wyciągnięcie ręki. Na jednym zdjęciu jestem w barwach Wisły Puławy, na drugim w koszulce Legii, a na trzecim w Realu Madryt. Okazało się, że zamiast Realu jest Portland – mówi Jarosław Niezgoda na łamach “Przeglądu Sportowego”. Co poza tym dziś w prasie?
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Ciekawy wywiad Izy Koprowiak z Jarosławem Niezgodą. Ładnie wyłożone całe kulisy transferu do Portland Timbers – od badań, przez ponowną ablację, po stres i nerwy.
11 stycznia wsiadł pan do samolotu i poleciał do Stanów Zjednoczonych, by przejść testy medyczne. Spodziewał się pan komplikacji?
Nie byłem w stu procentach pewny, że wszystko będzie OK. Półtora roku temu przeszedłem ablację serca, inne moje problemy ze zdrowiem też powodowały, że miałem obawy. Nie chcę za bardzo wchodzić w szczegóły, bo nie o wszystkich sprawach na razie wiem. Kiedy wylądowałem, od razu miałem mieć zrobione EKG, jednak szpital był już zamknięty, wykonali mi je po kilku dniach. Wtedy się dowiedziałem, że po raz drugi muszę przejść ablację.
Co się działo w pana głowie, kiedy to usłyszał?
Z jednej strony czułem irytację, że znów spotyka mnie to samo. Z drugiej wiedziałem, że to nie jest moja wina, że to nie ode mnie zależy. Pomyślłem, że po prostu muszę to przejść. Krótka piłka. Działamy. Ludzie z Portland też tak do tego podeszli.
Pojawiła się myśl, że mogą się wycofać?
Od razu po tym, jak usłyszałem o ablacji, zapewniali mnie, że nie jest to dla nich wielki problem. Niejeden klub mógłby zrezygnować, odesłać mnie do Warszawy, wtedy na pewno bardziej bym ucierpiał, historia poszłaby w świat. Jednak oni zaproponowali mi dwie opcje: albo przejdę ten zabieg od razu, albo wrócę do Polski na trzy dni, po tym czasie przylecę do Portland i wtedy zaczniemy działać. Zdecydowałem się na drugą wersję. Wróciłem do Stanów w niedzielę, w poniedziałek miałem mieć zabieg, ale wykonano mi go dopiero w piątek, bo czekali na lekarza, który jest w sprawach ablacji najlepszym specjalistą.
Sklejka wypowiedzi Domagoja Antolicia. O rodzinie w Warszawie, stylu gry Legii czy ostatnim 1,5 roku w barwach wicemistrzów kraju.
Z Andre mamy bardzo podobne warunki i atuty. Lubię z nim grać, zdążyliśmy się poznać, jeden nie musi patrzeć w kierunku drugiego, by wiedzieć, gdzie jest. Obaj dużo widzimy. Różnice? Andre lubi pobiec z piłką slalomem między rywalami, ja częściej gram na jeden kontakt, podaję i wychodzę na pozycję. Świetnie się uzupełniamy – w Legii nie ma klasycznego defensywnego pomocnika, numeru „sześć”, który tylko przerywa akcję rywali i zagrywa do najbliższego partnera. Z Andre jesteśmy typowymi „ósemkami”. Mamy podobny podział obowiązków. Kiedy jeden biegnie do przodu, drugi zostaje zabezpieczyć tyły. W ekstraklasie Legia dominuje i często zdarza, że obaj jesteśmy blisko pola karnego rywala. Z przodu porusza się Luquinhas. Nie rozumie innego języka niż portugalski, więc mogę go chwalić, nie poczuje się gwiazdą. To świetny piłkarz, z piłką potrafi zrobić wszystko: przytrzyma ją, okiwa rywala, poda i strzeli. Andre mu tłumaczy, ale to inteligentny chłopak, a język futbolu jest wszędzie taki sam. Imponuje mi, jak przeciwstawia się większym od siebie – nie traci piłki, jest najczęściej faulowanym ligowcem.
Niezła rozmowa z Maciejem Sadlokiem. Trzy zwycięstwa z rzędu nie windują humorów piłkarzy Wisły w stany euforyczne, choć nam najbardziej do gustu przypadł ten uroczy fragment o 0:7 z Legią.
W Warszawie przegraliście aż 0:7. Wraca pan do tego?
Muszę panu powiedzieć, że oglądałem to spotkanie chyba z pięć razy. Nie z własnej inicjatywy.
Kto pana tak katował?
Mój trzyletni syn Milan. On jest fanatykiem meczów. Proszę żonę o nagrywanie moich, żebym rano mógł zobaczyć. Milan o tym wie. I mówi: – Tato, puść mecz. – Który? – Ten z Legią.
Dla dziecka ciekawy, bo dużo goli.
Dla niego tak, a dla mnie odwrotnie. Zapamiętałem go, bo często leciał w naszym domu. Nie oglądałem od pierwszej do ostatniej minuty, robiłem coś innego, a w tle: „I proszę państwa kolejna bramka dla Legii…”.
A jak przeżywał pan to na boisku?
Tracisz kolejnego gola i myślisz o jednym.
Żeby ten koszmar już się skończył?
Tak.
Sylwetka Marcina Listkowskiego z Pogoni, który wreszcie po dłuuuuuugim okresie czekania zdobył swojego debiutanckiego gola w Ekstraklasie.
Ulokowano go w czteroosobowym pokoju z Jakubem Wawszczykiem (dziś Arka Gdynia) i Kajetanem Sikorą, więc jedno łóżko było ekstra. To znaczy czasem kogoś im dobierano, ale najczęściej stało puste, więc grali w „Papier, kamień, nożyce”, zwycięzca łączył je ze swoim i miał jedno wielkie. Można powiedzieć królewskie. Nic, tylko wypoczywać po treningach. Oczywiście były i przeszkody. Musiały być. Jednak raczej łatwe do przeskoczenia. Dla przykładu – pierwsze obozy reprezentacji regionu przebiegały w sztywnej atmosferze. – Ja byłem takim zadziornym chłopakiem, nie odpuszczałem, lubiłem się pokłócić. No i na tym pierwszym zgrupowaniu widziałem, że krzywo na mnie patrzą, bo z kilkoma miałem jakąś spinkę na boisku. Złapałem kontakt z zawodnikami ze Świecia: Patrykiem Jarantowiczem, potem był w Zagłębiu Lubin, i Maćkiem Górą. Z nimi rozmawiałem więcej, ale poza tym był dystans. Nie każdy gadał z każdym. Na szczęście lody szybko zostały przełamane – opowiada Listkowski.
Mówili o nim Yeti, bo nikt go nie widział, ale ponoć gdzieś tam był. Rozmowa z Juliuszem Letniowskim, który wreszcie zadebiutował w Lechu po dojściu do zdrowia.
Co się jeszcze u pana zmieniło przez ten rok naznaczony nawracającymi urazami?
Teraz zwracam większą uwagę na odpowiednie przygotowanie przed treningiem, na zrobienie solidniejszej rozgrzewki. Gdy nie było kontuzji, wychodziłem na zajęcia i od razu kopałem piłkę. Dziś podchodzę do tego bardziej świadomie. Wykonuję też więcej ćwiczeń siłowych, żeby wzmocnić nogi, bo wtedy mięśnie lepiej stabilizują i trzymają to nieszczęsne kolano.
A to nie było właśnie tak, że urazy wynikały z pana sylwetki? Bo dużo mówiło się o tym, że jest pan po prostu za chudy (zawodnik waży 62 kg przy wzroście 183 cm – przyp. red.).
Wiem, że takie głosy się pojawiały, ale przecież Pedro Tiba i Robert Gumny przeżywali takie same problemy z łąkotką jak ja, a o nich na pewno nikt nie powie, że mają nieodpowiednią sylwetkę. To był uraz mechaniczny. Czasem wystarczy nieodpowiedni ruch nogą na treningu i kolano może zostać uszkodzone. Pan ma inną sylwetkę niż ja, ale wychodząc po wywiadzie ze stadionu każdy z nas może przecież źle postawić nogę i skręcić kostkę. Postura w takim wypadku nie ma znaczenia.
Kolejny powrót Jacka Kiełba do Korony Kielca. Skrzydłowy opowiada m.in. o wyjaśnieniu sobie przeszłości z władzami kielczan.
Tym razem to nie pierwszy krok był najtrudniejszy. Przez telefon łatwiej zaprosić na rozmowę niż wyjaśnić nieporozumienia w cztery oczy. A tych było sporo. Od nieudanych negocjacji, po niezbyt eleganckie pożegnanie, pół godziny przed meczem i przy pustych trybunach. – Zachowaliśmy się jak dorośli faceci. O przeszłości rozmawialiśmy minutę. Uścisnęliśmy sobie z prezesem ręce i powiedzieliśmy, że patrzymy w przyszłość – zapewnia gracz. Przeszłość pokazuje, że o podobnych sprawach 32-latek potrafi zapomnieć. Rozstanie numer trzy wyglądało bardzo podobnie. Z tą różnicą, że urzędujący wtedy prezes Marek Paprocki po prostu umowy z pomocnikiem nie przedłużył. Żal był, ale kiedy pojawiła się możliwość p o w r o t u , szybko minął. – To mój dom. A w domu człowiekowi najlepiej – wyjaśnia.
Jeden z najciekawszych transferów zimowego okna transferowego – Omran Haydary w Lechii Gdańsk.
O ile w piłce juniorskiej nowy piłkarz Lechii zdobywał wiele bramek, o tyle w drużynie narodowej nie ma tak imponującego dorobku. W pięciu ofi – cjalnych spotkaniach raz trafi ł do siatki. Najtrudniejszy moment przeżył we wrześniu. Afganistan mierzył się z Katarem, zwycięzcą ostatniego Pucharu Azji. Do przerwy było 4:0 dla rywali i Dastgir postanowił, że Haydary nie wyjdzie na drugą połowę. Piłkarzowi bardzo się to nie spodobało i po meczu przyszedł z pretensjami do szkoleniowca. Złamał tym samym zasady, które ten wprowadził w zespole. – Zabraniam zawodnikom rozmawiania ze mną o takich sprawach zaraz po meczu. W pierwszej chwili nie chciałem z nim dyskutować i zdenerwowałem się na niego, ale potem pomyślałem, że podoba mi się ta jego bezczelność. Lubię coś szalonego w napastnikach. O ile obrońcy czy pomocnicy muszą zachowywać się spokojniej, to w ataku taki charakter się przydaje. Pod tym względem przypomina Zlatana Ibrahimovicia czy Luisa Suareza – obrazowo mówi Dastgir. W kolejnych dwóch spotkaniach reprezentacji zawodnik nie znalazł się w kadrze. Selekcjoner zapewnia jednak, że nie była to kara. – W meczu z Bangladeszem (cztery dni po starciu z Katarem – przyp. red.) nie wystąpił z powodu grypy. Dopadła ona trzech moich zawodników W kolejnym spotkaniu dałem mu się skupić na grze w klubie – opowiada.
Igor Angulo nadal nie podpisał nowej umowy z Górnikiem. On sam jest cierpliwy – czeka też na oferty z innych klubów.
Umowa Hiszpana z Górnikiem wygasa w czerwcu. Napastnik, który na łamach „PS” ogłosił, że latem żegna się z Zabrzem, od początku stycznia może podpisać kontrakt z innym klubem, obowiązujący od lata. Wciąż jednak tego nie zrobił. Czy po sezonie 36-letni piłkarz trafi do tureckiej Adany Demirspor, która już trzykrotnie chciała go wykupić z Górnika? – Tego nie wiem. Kilka klubów jest zainteresowanych, czekam na oficjalne oferty. Jeśli w najbliższym czasie nie otrzymam propozycji, cierpliwie poczekam do lata. Dla mnie to żaden problem. Nie marnuję czasu na rozmyślanie o tym, bo obecnie najważniejsze są mecze Górnika w ekstraklasie. Na tym się skupiam – przyznaje piłkarz, który jest najbardziej bramkostrzelnym piłkarzem zabrzańskiego klubu.
“Chwila z…” Rafałem Gikiewiczem. Dużo o Unionie Berlin, ale i bardzo ciekawy fragment o roli kobiety w życiu piłkarza.
Za sukcesem piłkarza zazwyczaj stoi mądra kobieta?
Uważam, że 30–40 procent wypłaty klub powinien przelewać na konto naszych kobiet. To ogromnie ważne, kogo masz obok siebie. Dzięki temu, że poznałem Anię, dziś jestem w tym miejscu. Zawsze była przy mnie, nawet gdy kilka lat nie grałem, nie zniechęcała mnie, nie musiałem słuchać, że pora, abym poszedł do normalnej roboty. To niesamowite, jak o mnie dba. Kiedy okazało się, że syn ma różyczkę, pierwsze co powiedziała, to: „Zadzwoń do lekarza, zapytaj, czy to zaraźliwe. Jeśli tak, idź spać do hotelu. Nie możesz być chory, grasz mecz w Lipsku”. Organizuje nam życie, o nic się nie martwię. W niemieckich klubach wiedzą, jak życie prywatne jest dla piłkarza istotne.
Przed transferem prześwietlają także tę część życia?
We wszystkich niemieckich zespołach przed podpisaniem kontraktu byłem na rozmowach razem z rodziną. Każdy trener chciał poznać żonę, dzieci. Pod koniec kolacji zawsze słyszałem to samo: „Masz obok siebie piękną, mądrą kobietę. Z nią na pewno sobie poradzisz”. W Polsce nikogo nie interesowało, czy mam poukładane życie prywatne. W Niemczech dbają o każdy aspekt. Kiedy dogadaliśmy warunki fi nansowe, mówili, abym poszedł zobaczyć miasto. „Wiemy, że umiesz złapać piłkę. Ale pokażesz to tylko wtedy, kiedy będziesz się tu dobrze czuł” – stwierdzili. Dopiero po tym wszystkim podpisywałem kontrakt. W Polsce, za moich czasów piłkarza traktowano jak przedmiot, na którym można zarobić. Miał grać i tyle, nic więcej nikogo nie interesowało. W Niemczech patrzą na piłkarza jako na człowieka. Każdy chciałby być na moim miejscu.
“SPORT”
Śląsk zagłębiem trenerskim. Połowa polskich szkoleniowców z Ekstraklasy jest mocno powiązana z tym regionem.
Bytomska kuźnia Jest coś, co łączy wszystkich tych trenerów. To Polonia Bytom. Przewinęła się przez nią cała piątka. Fornalik, Probierz, Brosz i Skowronek swego czasu prowadzili ją samodzielnie. Choć „swego czasu” to byłoby określenie zbyt banalne, zbyt płytkie i nieprecyzyjne. Dla Fornalika, Probierza i Brosza, właśnie ulica Olimpijska 2 była miejscem, gdzie debiutowali w roli pierwszego szkoleniowca drużyny seniorów. To też i tam z profesjonalną seniorską piłką – tyle że w roli drugiego trenera – zderzył się Smyła. Samodzielnie sterów tam nie objął (jeszcze…?), ale przed laty na łamach „Sportu” złożył nawet deklarację, że „Polonii nigdy bym nie odmówił”. Z całego kwintetu śląskich ekstraklasowych trenerów źle pobyt w Bytomiu wspomina zapewne tylko Skowronek; to było kilka miesięcy przeciętnych wyników na poziomie rozgrywkowym nr 3, naznaczonych w dodatku niechęcią trybun, które nie były w stanie przejść do porządku dziennego nad jego radzionkowskim rodowodem. W mieście „Cidrów” osiedlił się nie tylko Skowronek, ale też Smyła, choć miejsce ich urodzenia – podobnie jak Probierza – to Bytom.
Hubert Kostka wyśmiewa jednak tezę i istnieniu śląskiej szkoły trenerów – statystykę uważa za przypadek.
Czy jest coś takiego, jak śląska szkoła trenerska?
– (śmiech) Wyście chyba powariowali. Nie dalej jak tydzień temu dzwonił do mnie dziennikarz z Warszawy i pytał czy jest coś takiego, jak polska szkoła bramkarska. A ja się pytam, co to jest szkoła trenerska? Żeby mówić o czymś takim, to najpierw trzeba by zdefiniować, co to jest szkoła trenerska, bo ja uważam, że albo się umie prowadzić zespół, albo nie. Nie ma czegoś takiego, jak taka czy inna szkoła trenerska. Czy jak w lidze będzie pracowało iluś trenerów z Gdańska, to będziemy mówili i pisali o gdańskiej szkole trenerskiej? Spójrzmy na takie kraje, jak Niemcy czy Holandia, gdzie dobrych szkoleniowców nie brakuje, a nie mówimy przecież w tym wypadku o takiej czy innej szkole. Takie jest moje zdanie i jak mówię, najpierw trzeba zdefiniować co to jest szkoła trenerska.
To inaczej, w ekstraklasie na 16 trenerów aż pięciu jest z Górnego Śląska. Skąd się to bierze?
– Ktoś te zespoły musi trenować. Trafiło akurat na tych szkoleniowców. Tyle mam do powiedzenia w tym temacie.
Prochazka pomoże Górnikowi w meczu z Arką. CV ma bardzo ciekawe, w Zabrzu mocno na niego liczą.
W starciu z ekipą z Pomorza zabrzanie mają zagrać z jednym ze swoich nowych liderów, a chodzi o Romana Prochazkę. Z debiutem i grą tego zawodnika związane są bardzo duże oczekiwania. Ten były piłkarz takich klubów, jak Spartak Trnava, Lewski Sofia czy ostatni Viktoria Pilzno ma spore doświadczenie. Jeszcze sezon temu grał z czeskim klubem w fazie grupowej Ligi Mistrzów, gdzie w starciu z CSKA Moskwa na wyjeździe zdobył nawet bramkę. Na swoim koncie ma trzy występy w reprezentacji Słowacji. Z Koroną nie mógł zagrać z powodu urazu, teraz – jak mówi trener Marcin Brosz – wszystko jest już w porządku i 30-letni pomocnik powinien się pokazać kilkunastotysięcznej publiczności na Stadionie im. Ernesta Pohla
Piast z Lechią zagra natomiast bez swojego najlepszego lewego obrońcy – kto zastąpi Kirkeskova?
W Gdańsku Mikkel jednak, mimo wielkich chęci, zagrać nie będzie mógł. To efekt czterech żółtych kartek. Jego brak może być sporą stratą, bo Duńczyk trzymał równy poziom, a poza tym niezbyt często sztab szkoleniowy wystawiał na tej pozycji innego piłkarza. – Dobrze wiemy, że Mikkel jest silnym punktem tej drużyny. Są też jednak zawodnicy, którzy czekają na swoją szansę i taką dostaną przy okazji najbliższego meczu. Liczę, że jakość i poziom gry zespołu nie ucierpią – mówi trener Waldemar Fornalik, który ma kilka alternatyw. – Są Jakub Holubek, Tomasz Mokwa, Martin Konczkowski, więc mamy opcje przetasowań w obrębie składu. Poczekajmy, w piątek wszystko będzie jasne – odpowiada szkoleniowiec mistrzów Polski.
Wykluczeni z Ekstraklasy – kibice Legii protestują w sprawie decyzji Komisji Ligi i rozpoczynają własną akcję w mediach społecznościowych.
To oświadczenie niewiele wniosło do sprawy, w przeciwieństwie do orzeczenia Komisji Ligi. Nałożyła ona na wicemistrzów Polski karę w wysokości 50 tysięcy złotych (na trybunach odpalono również pirotechnikę) oraz zakaz wejścia na kolejne spotkanie „wojskowych” w Warszawie (z Jagiellonią) wszystkich osób, które znajdowały się na trybunie północnej. Dotyczy to ok. 8 tysięcy osób, mimo że większość nie była w żaden sposób związana z transparentami, część zapewne nawet ich nie widziała. Środowisko kibiców Legii nie zgadza się z tak surową – ich zdaniem – karą. Grupa ultras, Nieznani Sprawcy, postanowiła zareagować i rozpoczęła akcję pt. „Wykluczeni z PKO ekstraklasy”. Zachęca ona kibiców Legii do tego, aby w mediach społecznościowych dodawali zdjęcia z takim właśnie opisem, niezależnie od tego, czy było się na spotkaniu z ŁKSem, czy nie. Nieznani Sprawcy nawołują też, aby akcja zahaczyła o oficjalne profile społecznościowe banku PKO oraz ekstraklasy.
Raków w dwóch meczach będzie musiał sobie radzić bez Marka Papszuna. Ten uważa, że decyzja jest niesprawiedliwa, a sędziowanie ze spotkania z Lechem nazywa tendencyjnym.
Trener Papszun został ukarany dyskwalifikacją na dwa najbliższe spotkania Rakowa. Nie poprowadzi więc drużyny w sobotę i w kolejnej grze z Arką.W jego opinii kara nałożona przez Komisję Ligi nie jest do końca sprawiedliwa… – Jeżeli ktoś dobrze przeanalizował ten mecz, to widział, że sędziowanie w nim było bardzo tendencyjne. Wiele było kontrowersyjnych sytuacji, a co za tym idzie także decyzji. To doprowadziło mnie do frustracji. Karę zawieszenia przyjmuję, choć uważam ją za surową. Jednak dostałem ją tylko ja, nie słyszę jednak, by sędzia poniósł karę za swoje decyzje. W poprzednim spotkaniu z Lechem sędzia Złotek popełniając dwa błędy został odsunięty od prowadzenia spotkań na jakiś czas, a arbitra, który popełnił ich dużo więcej nie spotkała kara – powiedział Papszun, myśląc o decyzjach Pawła Raczkowskiego.
Podbeskidzie na kursie w stronę Ekstraklasy? Górale trafiają z transferami i są jednym z faworytów do awansu.
Kibice Podbeskidzia optymistycznie mogą spoglądać w przyszłość. Tym bardziej, że kolejny raz okazuje się, iż trener Krzysztof Brede, we współpracy z Grzegorzem Więzikiem i Sławomirem Cienciałą, mają przysłowiowego „nosa” do transferów. W meczu z Graficzarem bardzo dobrze spisali się dwaj piłkarze, którzy dołączyli do zespołu zimą. Mateusz Marzec strzelił bramkę, a wcześniej zaliczył świetną asystę. Do innego z nowych, czyli Kamila Bilińskiego. Warto przypomnieć, że wspomniany tercet, czyli szkoleniowiec, a także dwaj członkowie działu sportowego klubu z Bielska-Białej, drugi raz kompleksowo odpowiadają za wynajdywanie zawodników dla drużyny. Latem spisali się bardzo dobrze, a sprowadzeni przez nich gracze stanowią wartość dodaną dla zespołu. Wystarczy tylko wspomnieć o najskuteczniejszym strzelcu „górali”, czyli Karolu Danielaku, którego wyciągnięto z rezerw Arki Gdynia. Albo o Rafale Figlu, którego nie chciano w Rakowie Częstochowa. Obaj, a także środkowi obrońcy, czyli Kornel Osyra i Dmytro Baszłaj, grają pod Klimczokiem od początku tego sezonu i z pełną powagą można stwierdzić, że są filarami zespołu.
Kacper Radkowski z Zagłębia Sosnowiec na celowniku zachodnich klubów. Pytał Standard Liege, teraz 18-latka obserwuje Watford.
Po reprezentanta Polski do lat 19 zgłosił się tymczasem kolejny klub. Tym razem angielski Watford FC, którego skauci od dłuższego czasu obserwują Radkowskiego. – Przedstawiciele angielskiego klubu sondowali możliwość zaproszenia Kacpra na testy, ale ustaliliśmy, że wyjazd do Belgii na tę chwilę wystarczy. Działacze Standardu w samych superlatywach wypowiadali się o naszym zawodniku. Na pewno Kacper nadal będzie pod ich obserwacją. Nie chcemy jednak dopuszczać do sytuacji, że piłkarz zamiast przygotowywać się do rundy wiosennej jeździ od klubu do klubu, od kraju do kraju. Na ten moment Radkowski zostaje w Zagłębiu. To ważna postać w naszym zespole i chcemy, żeby pomógł nam wiosną w walce o jak najlepszy wynik. Co będzie po zakończeniu sezonu czas pokaże – tłumaczy Robert Tomczyk, dyrektor sportowy sosnowieckiego klubu.
“SUPER EXPRESS”
Mało dziś o samej piłce w Superaku. Jest tekścik o tym, że kara dla Legii powinna być wyższa. I o tym, że Kamil Jóźwiak oraz Jesus Jimenez jako pierwsi przekroczyli w tym sezonie liczbę 100 udanych dryblingów w Ekstraklasie.
W ekstraklasie Jóźwiak debiutował przed czterema laty. Pomocnik Lecha jest jednym z liderów klubu i kluczowym graczem młodzieżowej reprezentacji Polski. – To typ skrzydłowego, który lubi zaczynać akcję, jak ma piłkę przy nodze – mówi nam Czesław Michniewicz, selekcjoner kadry U-21. – Dlatego ma dużo dryblingów. Zawsze musi kogoś okiwać, aby dalej pchnąć akcję. To nie jest typ zawodnika, który pokazuje się i wychodzi na pozycję. Musi mieć większy asortyment zwodów, jeśli chce w przyszłości wyjechać za granicę itam zaistnieć. Musi dokładać kolejne elementy, nie ograniczać się do jednego zwodu. Generalnie w naszej lidze jest bardzo mało zawodników, którzy grają jeden na jeden na skrzydle – zauważa szkoleniowiec naszej młodzieżówki.
“GAZETA WYBORCZA”
A jeszcze mniej piłki w dzisiejszej Wyborczej. Bo po prostu wcale jej nie ma.
fot. FotoPyk