Od czerwca ubiegłego roku do końca stycznia obecnego Górnik Zabrze pozostawał bez prezesa. Władzę w klubie sprawował dwuosobowy zarząd. Dopiero niedawno funkcję prezesa objął Dariusz Czernik, jeden z członów wspomnianego zarządu, wcześniej przez ćwierć wieku dziennikarz “Sportu”, kierownik działu sportu Muzeum Miejskiego w Zabrzu, a także od kwietnia 2019 roku członek Rady Nadzorczej klubu z Roosevelta.
Z nowym prezesem Górnika rozmawiamy o okienku transferowym, bo to w wykonaniu Górnika jest bardzo intensywne. Przyszedł Erik Jirka i Roman Prochazka, nie trafił do Zabrza za to Lukas Podolski, nie udało się też przedłużyć umowy z królem strzelców poprzedniego sezonu Igorem Angulo. Czernik zabiera nas za kulisy tych wszystkich rozmów. Mówi o poszukiwaniu następcy baskijskiego snajpera. Zdradza, że latem Borisa Sekulicia nie będziemy już oglądać ani w Zabrzu, ani pewnie w polskiej lidze. Komentuje słowa Lukasa Podolskiego, który w “Przeglądzie Sportowym” stwierdził, że nie przyszedł do Górnika, bo nie czuł, że jego zarząd jest do tego przekonany. Opowiada o trzech dużych inwestycjach na już i jednej ogromnej na za kilka lat, które mają zrobić z Górnika jeden z klubów szkolących młodych piłkarzy w najlepszych warunkach w kraju.
Dlaczego tak długo trzeba było czekać w Górniku na nowego prezesa? Bartosza Sarnowskiego w klubie nie ma od czerwca zeszłego roku, pan został nim ogłoszony pod koniec stycznia.
– To akurat nie pytanie do mnie, tylko do właściciela i Rady Nadzorczej, bo to te dwa ciała powołują prezesa. Sytuacja od czerwca była w miarę jasna – jest dwuosobowy zarząd. Przypomnę, że większościowym udziałowcem Górnika jest miasto Zabrze, więc pani prezydent powiedziała „Pracujecie w dwójkę. Wiecie, co macie robić”. Nie naszą rolą było interesować się, czy właściciel szukał prezesa na zewnątrz, czy były prowadzone jakieś rozmowy. Kilka dni przed nominacją usiedliśmy, pani prezydent zapytała mnie, czy to biorę. Byłem bogatszy o pół roku pracy w dwuosobowym zarządzie, kiedy za wszystkie decyzje odpowiadaliśmy z Małgorzatą Miller-Gogolińską. Gdyby nie to doświadczenie, myślę że o wiele trudniej byłoby powiedzieć „tak”. Dopiero będąc w środku człowiek widzi, jak duża jest odpowiedzialność, jakiej wagi decyzje się podejmuje. Doświadczenie życia w sporcie i przy sporcie – choć w zupełnie innej roli – plus trzy lata pracy w Górniku, w tym blisko w zarządzie sprawiły, że się zdecydowałem.
Trudniej rozmawiało się z potencjalnymi partnerami, sponsorami, którzy wiedzieli, że Górnik oficjalnie nie ma prezesa? To była dość dziwna sytuacja, że w klubie ekstraklasy nie ma takiej osoby przez ponad pół roku.
– Dopiero po nominacji zobaczyłem, jakie to ma znaczenie. Choćby po liczbie SMS-ów, telefonów, odbytych rozmów. Człowiek robi w zasadzie to samo, co wcześniej, a jednak jest różnica, kiedy przedstawiasz się jako prezes, a nie członek zarządu. Szczególnie z nowymi podmiotami. Proszę tylko nie odbierać tego jako próżność. Wracając do pytania, przez te pół roku nie czułem, że rozmawia się trudniej – chyba wynikało to z tego, że w środowisku jestem od lat i często rozmawiałem z osobami, które znam od wielu lat.
Kilka dni po nominacji na koszulce Górnika pojawia się jednak kolejny duży sponsor – Węglokoks.
– Taki sponsor nie pojawia się znikąd, zapewniam, że nie załatwiliśmy tego w trzy dni. Pierwsze rozmowy z Węglokoksem prowadziliśmy cztery miesiące temu. O współpracy, o Górniku, bo prezes tej firmy także jest kibicem naszego klubu. Zaczęło się od tego, że zaproponowałem mu lożę na jeden-dwa mecze, żeby zobaczył, jak z tej perspektywy ogląda się mecz. Zdecydowali się i byli bardzo zadowoleni. Przyjeżdżali ich biznesowi partnerzy, w innych lożach spotkali duże firmy jak PGG, JSW, działające w podobnej branży. Zobaczyli, że na Roosevelta można przyjemnie spędzić czas, zobaczyć mecz i przy okazji załatwić trochę biznesów. To jest plus posiadania nowoczesnego stadionu i lóż. Rzecz dziś potrzebna, może nawet niezbędna do stałego rozwoju. Po którymś ze spotkań zaproponowaliśmy: to może koszulka? Mieliśmy wolne miejsce z tyłu. Zaczęły się rozmowy zarządu klubu i zarządu firmy, w pewnym momencie włączyła się w nie też pani prezydent jako właściciel Górnika, z całym swoim autorytetem i pozycją, jaką ma nie tylko na Śląsku.. A że zbliżał się początek rundy rewanżowej, trzeba było podjąć konkretne decyzje. To wszystko zbiegło się z powołaniem mnie na stanowisko prezesa. Najpierw nominacja, kilkadziesiąt godzin później ogłoszenie podpisania umowy z Węglokoksem. Na pewno nie było żadnej ustawki, choć wyszło fajnie. Życzyłbym sobie i wszystkim prezesom w Polsce podobnego początku pracy, bo nasza piłka potrzebuje wsparcia poważnego biznesu.
Umowa jest podpisana na pół roku. Jak się domyślam jej przedłużenie jest uzależnione od waszego pozostania w lidze?
– Umowa wygasa latem, więc nie trzeba było umieszczać w niej zapisów uzależniających czas trwania czy płaconą kwotę od wyniku sportowego. Jestem oczywiście przekonany, że latem będziemy negocjować nowe umowy jako zespół ekstraklasy. Rozmawialiśmy o dłuższej współpracy. Na konferencji prasowej padła deklaracja, że to początek czegoś większego. A nawet słowa prezesa naszego partnera, że chętnie Węglokoks znalazłby się na przodzie koszulki, tylko że to miejsce jest obecnie zajęte. Dziś mamy jedną z najdroższych koszulek meczowych. Są na nich STS, Węglokoks, Polska Grupa Górnicza, Renault. To są wielkie firmy i za tym idą naprawdę bardzo przyzwoite, jak na polskie warunki, pieniądze.
Gdzieś wyczytałem, że to ligowe TOP4 pod kątem wartości reklam na koszulce.
– Trudno to zweryfikować, bo nie znamy dokładnych kwot jakie wynegocjowały inne kluby, my ich też nie podajemy. Ale rozeznanie na rynku mamy, ludzie z marketingu spotykają się ze swoimi kolegami z innych klubów, rozmawiają, dzielą się swoimi obserwacjami. Wydaje nam się, że faktycznie jesteśmy w pierwszej czwórce.
Dariusz Czernik z prezydent Zabrza Małgorzatą Mańką-Szulik
Skoro zahaczyliśmy o temat finansów, to w tym temacie pozostańmy. O Wiśle Kraków mówi się, że jeśli spadnie z ligi, to będzie jej koniec. A jak bardzo ewentualny spadek zraniłby Górnika? Za sezon 2018/19 klub dostał ponad 8,3 miliona złotych z samych praw telewizyjnych, w obecnych rozgrywkach są one warte jeszcze więcej. Do tego dochodzi konieczność spłaty dwóch wielomilionowych kwot – za obligacje wypuszczone w 2015 i za podwyższenie kapitału w 2017, co łącznie daje kolejnych 8 milionów rocznie, które trzeba znaleźć w budżecie.
– Kiedy Górnik spadał w 2016 roku, był w o wiele trudniejszej sytuacji finansowej niż teraz i dzięki ogromnemu wysiłkowi dał sobie radę. Po roku wrócił i wypełniał stadion dwudziestoma tysiącami ludzi. To jedna z tych przyczyn, dlaczego sobie poradził i będzie sobie radził. Gdyby w 2016 roku Górnik stadionu nie miał, rzeczywistość byłaby zupełnie inna i nie wiem, czy dziś nie rozmawiałby pan z prezesem klubu II albo i III ligi. Takie przypadki też przecież na Śląsku są, wcale nie tak daleko od Zabrza. Teraz sytuacja jest lepsza. Klub nie ma w zasadzie żadnych długów krótkoterminowych, spłaca jedynie zaległości rozpisane na lata, na które pieniądze w budżecie są. Nie przelewa się, liczymy każdą złotówkę, ale ma zagrożenia, że coś się zawali. Byłoby na pewno trudniej, byłoby inaczej, mówilibyśmy o zupełnie innej drużynie. Ale zapewniam, że będąc pełnym pokory, nie bierzemy dziś pod uwagę innego scenariusza niż utrzymanie. Mamy skład, który powinien się utrzymać. Jestem realistą, to nie będzie spacer, ale sobie poradzimy. Jesienią zajęliśmy 12. miejsce, a dziś jesteśmy mocniejsi niż wtedy – mamy Jirkę i Prochazkę. Z punktu widzenia sportowego nasza wartość poszła w górę o 15-20%. Do tego mamy bardzo dobre zaplecze, jeśli chodzi o zawodników młodych, 19-, 20-, 21-letnich. Nie wiem, czy wypalą już teraz, czy dostaną szansę, bo system rozgrywek jest chory, skoro dzieli się tabelę na dwie części i trzy z ośmiu zespołów spadają. Trenerzy będą bardzo ostrożni w stawianiu na młodych piłkarzy, czemu trudno się dziwić, bo wtedy umiejętności to 30 procent sukcesu. Pozostałe 70 to głowa, umiejętność gry pod ogromną presją, w stresie, przy kilkunastotysięcznej widowni. Ale w sporcie trzeba szukać pozytywów, a choćby pierwszy sparing rozegrany w tym roku, z Banikiem Ostrawa, pokazał, że mamy wielu chłopaków, którzy mają przed sobą przyszłość.
Górnik odrobił wtedy jednobramkową stratę do przerwy, wygrał 2:1.
– Grał w tym meczu po przerwie drugi skład, młode chłopaki. Oczywiście, to tylko sparing. Pierwszy mecz w roku, na boisku, które nie było najwyższej klasy. Ale pozwolił uwierzyć, że praca wykonywana przez trenerów CLJ-ki, gdzie szkoleniowcem jest Jan Żurek, czy przez Marcina Prasoła w zespole rezerw ma sens. Swoją drogą, w którym klubie z zapleczem pierwszej drużyny pracują tak doświadczeni, wykształceni i klasowi trenerzy? Pierwszy kilkanaście lat trenował zespoły ekstraklasy, a drugi jeszcze 2,5 roku temu był asystentem Adama Nawałki na mistrzostwach świata. Powiem więcej – mamy 5-6 chłopaków, o których nawet kibice Górnika nie do końca wiedzą, a którzy mają duży potencjał i przy dobrej pracy klubu i własnej chęci rozwoju, wcześniej czy później odpalą. Pewnie nie wszyscy, bo nigdy tak nie jest, ale wierzę, że będziemy bardzo zadowoleni. A to nie koniec. W orbicie mamy 2-3 niezwykle zdolnych juniorów ze Śląska, których chcemy sprowadzić do Zabrza.
Rzecz w tym, że spadają trzy zespoły, więc będąc punktowo blisko najsłabszej trójki trzeba rozważać każdą ewentualność.
– Dlatego wiemy, że to najtrudniejsza wiosna, jaką sobie sami – jako Ekstraklasa – zgotowaliśmy. A przynajmniej najtrudniejsza, jaką pamiętam. Tym bardziej te trzy szalone miesiące trzeba przeżyć i podporządkować wszystko “jedynce”. I mieć „z tyłu głowy”, że trzeba stworzyć taki fundament klubu, by nie był on zależny od jednego transferu czy wyłącznie wyniku sportowego, bo to stąpanie po cienkim lodzie.
Były prezes, Bartosz Sarnowski w wywiadzie dla Weszło mówił nam, że podwyższenie kapitału w 2017, które od 2019 do 2031 roku trzeba spłacać, wynikało w dużej mierze z tego, że klub spadł do I ligi. Gdyby więc stało się to po raz kolejny, potrzebne byłyby kolejne duże pieniądze zagwarantowane przez miasto?
– Inna była sytuacja wyjściowa i kadrowa. Po spadku wielu dobrych piłkarzy mogło odejść, Górnik na nich nie zarobił nawet złotówki. Dziś jest inaczej. Mamy naprawdę mądrego, odpowiedzialnego właściciela, który nigdy Górnika nie zostawił. Dlatego mamy świadomość, że gdyby – odpukać – stało się coś bardzo złego, to klub nie będzie zostawiony sam. Naszą rolą jest jednak sprawić, by właściciel nie miał takiego problemu. Mamy silniejszy skład, jest potencjał ludzki, a przez to finansowy. Umowy są tak konstruowane, że w każdym wypadku to klub będzie decydował o tym, kto i kiedy nas opuści. I za ile. Zresztą bierzemy pod uwagę, że pozostając w ekstraklasie jeden-dwóch zawodników latem nas opuści. Taka jest naturalna kolej rzeczy.
Był pan już w Radzie Nadzorczej, gdy żegnano się z Bartoszem Sarnowskim. Jak pan ocenia to pożegnanie? Nie było żadnego jasnego komunikatu, konferencji prasowej, prezes nie miał okazji się wypowiedzieć.
– Skoro były prezes nigdy się na ten temat nie wypowiedział, skoro nie skomentował tej decyzji właściciel, to niezręcznie byłoby, gdybym dziś zabierał głos.
Pan, wraz z panią Małgorzatą Miller-Gogolińską, przejmował jako dwuosobowy zarząd schedę bezpośrednio po prezesie Sarnowskim. Na stronie igol.pl przeczytałem: “prezes Sarnowski nie przekazał żadnego planu działania dla przyszłego zarządu, zupełnie jakby nie interesowało go to, co po jego odejściu będzie się w Zabrzu działo”. Zgodzi się pan z tymi słowami?
– Nie zostawił, ale absolutnie nie mamy o to żadnych pretensji. Zresztą cytowane zdanie uważam za bezpodstawny zarzut. Jego kadencja dobiegła końca, nie został powołany na kolejną, nie miał żadnego obowiązku, by zostawiać plan działania. Pamiętajmy też, że sytuacja w Górniku była o tyle specyficzna, że nie pojawiła się wtedy osoba z zewnątrz, która weszła na dziewiczy teren i musiała się wszystkiego uczyć od nowa. Wiceprezes, odpowiedzialna za sprawy finansowe, pani Małgorzata Miller-Gogolińska, jest w klubie dwa lata i w naturalny sposób robiła to, co wcześniej, a robi to świetnie i odpowiedzialnie. Ja byłem w klubie od trzech lat, a w zarządzie od kwietnia ubiegłego roku. Wszystko odbyło się w sposób bardzo naturalny. Skłamałbym mówiąc, że ta sytuacja nas nie zaskoczyła, ale też nie uważam, by to odbiło się w jakiś sposób na funkcjonowaniu klubu.
Na transferach też nie? Latem można było odnieść takie wrażenie, że przeciąga się podpisywanie kontraktów z nowymi zawodnikami właśnie dlatego, że zapanowało swojego rodzaju bezkrólewie.
– Zapewniam, że żaden transfer przez to, co wydarzyło się latem ubiegłego roku nie został przesunięty w czasie choćby o pięć minut.
PR-owo pana początek był naprawdę mocny. W pierwszym tygodniu prezesury wspomniany Węglokoks, ale też ogłoszenie transferu Romana Prochazki, zawodnika występującego przez ostatnie półtora roku regularnie w Viktorii Pilzno.
– Jak już mówiłem, wyszło… fajnie. Tylko proszę nie myśleć, że przyszedł Czernik i w tydzień załatwił te tematy. Jestem pełen pokory i uznania dla wszystkich ludzi, którzy wykonali ciężką pracę, by te rozmowy doprowadzić do końca. O Węglokoksie już rozmawialiśmy, z Prochazką też nie siedliśmy do stołu trzy dni przed podpisaniem kontraktu. Rozmowy były prowadzone miesiąc, od kiedy Artur Płatek dostał cynk, że Roman wiosną nie będzie miał miejsca w wyjściowej jedenastce. Gdyby nie ten miesiąc rozmów i wielkiej determinacji kilku osób, to jestem przekonany, że Prochazka by do nas nie trafił. W przypadku jego transferu przekonałem się najlepiej, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Sam byłem przez 25 lat dziennikarzem, który chciał wiedzieć, kto i kiedy przyjdzie, a kto odejdzie. I wiele razy wiedziałem. Teraz jeszcze lepiej zrozumiałem tych prezesów, dyrektorów i trenerów, którzy mówili: „poczekaj, nie pisz, nie nie możemy powiedzieć”. Myślę, że gdyby ta informacja ujrzała światło dzień czy tydzień wcześniej, to Prochazka by do nas nie trafił. Po tym, jak pojawił się pierwszy przeciek – ze swoich źródeł wiem, że od czeskiego dziennikarza, zawodnik dostał dwie-trzy propozycje lepsze finansowo od tego, co zaproponowaliśmy mu w Zabrzu. Z tym, że on był już po wizycie w szatni, po obiedzie z trenerem Broszem, po kilku spotkaniach z Arturem Płatkiem i ze mną. Kiedy zobaczył, jaką widzimy dla niego rolę w Górniku, że jest ważną częścią rozpisanego na 2,5 roku projektu, a że to nie jest transfer na trzy miesiące, tylko po to, by utrzymać się w lidze, wtedy się zdecydował. Wkrótce przyjedzie do Polski jego żona, dwójka dzieci. To też ważne, bo pokazuje, że Górnik nie jest tylko kolejnym przystankiem.
Prochazkę chciały od was przechwycić kluby ekstraklasy czy spoza granic naszego kraju?
– Wiem na pewno o dwóch polskich. Nie chcę mówić o nazwach, w każdym razie to dwa polskie kluby, które są w pierwszej ósemce. Słyszałem też o jednym klubie zagranicznym.
Czy jeszcze pojawią się jakieś nowe twarze w klubie? I w jakim stopniu jest to uzależnione od wyników kolejnych spotkań?
– Piłkarze, których pozyskaliśmy, otwierali listę życzeń Marcina Brosza. Na giełdzie było kilkanaście nazwisk, które przygotował Artur Płatek. Każdy prześwietlony, obserwowany… Różnie je w klubie ocenialiśmy, najważniejsze było oczywiście zdanie dyrektora sportowego i trenera. Ostatecznie stanęło na tym, że sprowadziliśmy tych, którzy otwierali listę życzeń trenera. On najlepiej wie, co dziś jest drużynie potrzebne. Ale tak, jak pan powiedział, luty może być bardzo różny i nie wykluczam, że coś się jeszcze wydarzy. Mamy listę zawodników i możemy reagować na wydarzenia najbliższych dwóch tygodni. Z jednym założeniem, utrzymania obecnej jakości drużyny.
Czyli bardzo ważny w tym kontekście będzie mecz z Arką.
– Na pewno. Nie tylko dla nas, ale dla całej tabeli. Wynik tego meczu może ustawić układ dolnej części tabeli w niej na kilka ładnych tygodni.
Już wiadomo, że w klubie nie zostanie po sezonie Igor Angulo.
– Z tego, co wiem, Igor nie podpisał do tej pory z żadnym klubem kontraktu, więc nie wiemy na sto procent, jak się ta telenowela skończy. Zakładamy, że odejdzie, powiedział o tym wiele razy głośno, ale… Póki nie ma podpisanej umowy z innym klubem – nas o tym jeszcze nie informował, czego oczywiście robić nie musi – to nie wiemy, co się wydarzy. Dziś nie zaprzątamy sobie tym głowy. Igor ma ważny kontrakt, jest zdrowy, chce strzelać gole i wygrywać.
Czy klub będzie próbował ściągnąć jego następcę już teraz, by adaptował się do zespołu? Czy może rynek jest teraz tak trudny, że będziecie czekać do lata?
– Była w klubie burza mózgów. Był pomysł, by już teraz sprowadzić napastnika szykowanego w miejsce Igora pod kątem rundy jesiennej przyszłego roku. Rynek jest jednak w tym momencie bardzo ubogi, a my potrzebujemy napastnika nie na dziś, tylko od lata. Nie na pół roku, tylko kogoś, kto pogra u nas przez dwa-trzy sezony, najlepiej w takim wieku, by można było na nim w perspektywie dobrze zarobić, bo w tej zabawie to też ma znaczenie. I to niebagatelne. Dlatego wolimy dłużej wybierać, ale wybrać dobrze. Rozmawialiśmy o tym, oglądaliśmy wielu napastników dostępnych już teraz. Decydowała również cena – dziś nie jesteśmy w tak komfortowej sytuacji, by brać drogiego piłkarza na ławkę. Mało który polski klub może sobie na to pozwolić, zresztą Górnik nie chce iść tą drogą. Ściąganie napastnika, nawet mającego papiery na dobre granie, który jednak nie grałby regularnie, bo pozycja Igora w talii trenera Brosza jest bardzo mocna, to duże ryzyko. Jednak cały czas szukamy, oglądamy, rozmawiamy… Nawet dziś rano wspólnie z Arturem Płatkiem oglądaliśmy dwóch ciekawych napastników. Pewnie jutro zobaczymy kolejnych. Piłkarzy jest mnóstwo, trzeba tylko wybrać tego właściwego. A najlepiej wychować.
Jak rozumiem, w Polsce nie szukacie.
– W Polsce jest, jak wiemy, ogromny deficyt piłkarzy na tej pozycji. Nie mówię już o cenach. Dlatego naszym marzeniem jest, by na boisko wybiegł chłopak wcześniej strzelający bramki w naszej akademii. Prędzej czy później tak się stanie. Wystarczy spojrzeć na miejsce w tabelach naszych drużyn młodzieżowych. Nie jest przypadkowe. Ostatni tak dobry rocznik mieliśmy w drużynie, w której byli Bartosz Kopacz, Rafał Kurzawa, Adam Wolniewicz, czy Dawid Kudła. A to nie koniec, bo penetrujemy nie tylko rynek śląski. Mogę zdradzić, że tej zimy prawdopodobnie trafi do nas dwóch-trzech świetnych 17-latków. Tą drogą musimy iść, innej nie ma.
Do prac akademii został ostatnio włączony Janusz Kowalski z Gwarka Zabrze. Aż chce się spytać: dlaczego dopiero teraz?
– W mojej ocenie to jeden z trzech najlepszych fachowców w pracy z młodzieżą w Polsce. Urodził się i mieszka w Zabrzu, jego ojciec to legenda Górnika. Zawsze uważałem, że Zabrza jako miasta nie stać na to, by w pełni nie wykorzystać potencjału jakiego kogoś, jest Janusz.
A jednak długo trwał impas, Górnikowi przez lata z Januszem Kowalskim nie było po drodze.
Może pomogło to, że znamy się od ćwierć wieku, może wszyscy musieli do tego momentu dojrzeć… My jesteśmy wszyscy „chłopcy z Zabrza”. Artur Płatek też zna Janusza… chyba od zawsze. W Górniku powstała sytuacja, jakiej nie pamiętam, odkąd obserwuję ten klub, a obserwuję od kilku dekad. Wszyscy ludzie są stąd, znamy się nawzajem pół i więcej życia. Z Arturem Płatkiem, Marcinem Broszem, Januszem Kowalskim, Janem Żurkiem…. To wszystko pomogło. Od stycznia Janusz współpracuje z naszą akademią. już widzimy, że to zaczyna „trybić”. Nikt nie mówi, że było źle, ale zawsze może być lepiej, a ja jestem zdeterminowany, by ten projekt się udał. Urodziłem się w Zabrzu i nigdzie się nie wybieram. Od jednego transferu wolę, by zostawić po sobie coś trwałego, co pozwoli Górnikowi się rozwijać i wzmocni jego fundament. To również fajny sygnał na zewnątrz. Chcemy, by wokół panowało przekonanie, że do Górnika warto przyjść, mimo że inne kluby płacą więcej. Bo płacą, ale kasa to nie wszystko. Chłopak ze Śląska i jego rodzice mają być przekonani, że mamy najlepiej zorganizowaną akademię, która ma na niego pomysł. Zainwestuje, postawi, da szansę, zapewni szkołę, pokaże ścieżki rozwoju, bo nie każdy będzie wielkim piłkarzem, ale może zostać trenerem, skautem, menedżerem, fizjoterapeutą, a już na pewno kibicem i dobrze przygotowanym do życia młodym człowiekiem. Powiem nieskromnie, że już dziś jesteśmy numerem jeden na Śląsku. Nie jesteśmy mistrzem Polski, nie jesteśmy najstarszym klubem na Śląsku, ale potencjał Górnika jest największy. Tego nie możemy zmarnować, niewykorzystanie byłoby z naszej strony grzechem. Dlatego dzięki wsparciu miasta podjęliśmy trzy projekty dotyczące rozbudowy naszej infrastruktury.
Czyli przebudowa boiska treningowego przy stadionie Górnika, modernizacja hali MOSiR i budowa boisk na terenach byłego klubu “Koksownik”.
– Dokładnie. Mam nadzieję, że w niedługiej perspektywie – może kilkunastu miesięcy – powstaną fantastyczne ośrodki do trenowania, trzy pełnowymiarowe boiska. Jedno – świetlone i podgrzewane na Roosevelta, drugie – pod namiotem na byłym boisku Koksownika, gdzie 25 lat rosły chaszcze i zamiast grać w piłkę, raczej panowie pili tam wino owocowe, oraz trzecie – w planie jest montaż sztucznej nawierzchni w hali na Matejki, gdzie 35 lat temu oglądałem w akcji Erika Cantonę. Takiej hali w Polsce nie ma. To będzie absolutna rewolucja, jeśli chodzi o bazę sportową w Zabrzu. Osobiście takiej nie pamiętam, a żyję w tym mieście ponad 50 lat. W każdej z tych inwestycji stroną, która gwarantuje połowę finansowania jest miasto. To jest ogromna przewaga Zabrza nad innymi miastami. Tutaj stawia się na medycynę i sport, ale władze doskonale wiedzą, że jedna wydana złotówka na sport, to trzy zaoszczędzone na służbie zdrowia. W Zabrzu wszyscy wiedzą, że to właściwa droga. Górnika nie będzie stać na kupowanie piłkarzy za 500 tysięcy euro, milion euro, więc musi wychowywać, a lepiej te 500 tysięcy euro zainwestować w boisko. Wszyscy o tym mówią, nie tylko w Zabrzu, ale tutaj zaczyna to mieć konkretne ramy. Nie drepczemy w miejscu, tylko zaczynamy budować i szkolimy. A będziemy to robić jeszcze lepiej.
Czy nie lepiej byłoby wybudować ośrodek treningowy w jednym miejscu niż wciąż mieć obiekty rozrzucone po całym Zabrzu?
– Oczywiście, że tak. Trudno z takim zdaniem polemizować. Powiem więcej – w Zabrzu jest już wydzielona potężna działka, która ma być w przyszłości miejscem pod akademię z 5-6 boiskami. To fantastyczne miejsce. Prawda jest jednak taka, że wiąże się to z kosztami sięgającymi 30-40 milionów złotych. Dziś takich środków po prostu nie ma, a oprócz budowy wspomnianych boisk jest chęć dokończenia budowy stadionu, czyli oddanie czwartej trybuny. Jednak oddając trzy wspomniane boiska, w co gorąco wierzę, możemy spokojnie czekać, aż będą możliwości, by zająć się budową ośrodka, o którym pan mówi. Różnica jest taka, że nie staniemy pod ścianą, bo w akademii dziś jest blisko 1000 dzieciaków, a będzie ich za rok-dwa kilkuset więcej. Nie powiemy im: “nie przychodźcie, nie mamy gdzie was trenować”.
Jeśli chodzi o jedną z tych trzech inwestycji, tereny klubu Koksownik, pojawiały się wątpliwości, czy jest to teren, który się nadaje do budowy boiska. Miały tam być swego czasu zwożone odpady chemiczne.
– Nie mam wiedzy, aby istniało jakiekolwiek zagrożenie tej inwestycji, za kilkanaście dni będziemy składać odpowiedni wniosek do Ministerstwa Sportu.
Wróćmy jeszcze do transferów, bo kilka kwestii pozostało do wyjaśnienia. Mówił pan na łamach mediów, że odrzuciliście atrakcyjną ofertę Chicago Fire za Borisa Sekulicia, któremu latem kończy się kontrakt.
– To są te trudne decyzje. Mieć czy być? Każdy klub w Polsce staje co kilka miesięcy przed takim dylematem. Dziś Boris jest z nami, szykuje się do meczu z Arką… Wiemy, że dostał ofertę kontraktu w Chicago na takim poziomie finansowym, że nie tylko Górnika, ale chyba żadnego klubu w Polsce nie byłoby stać, by przekonać go do pozostania w ekstraklasie.
Zimą nikt z Górnika nie odejdzie?
– Jednoznacznie takiej deklaracji nie złożę, ale mogę zapewnić, że na każdą pozycję mamy przygotowanych piłkarzy obserwowanych przez Artura Płatka, naszych skautów i … będących obecnie w klubie. Od trenera i dyrektora sportowego będzie zależało, w którą stronę ewentualnie pójdziemy. Kontaktujemy się z trenerami, z menedżerami, osobami znającymi tych piłkarzy. Tak było choćby w przypadku Jirki i Prochazki, kiedy rozmawialiśmy na przykład z Erikiem Grendelem, który zna ich z ligi słowackiej. To często tak samo ważne jak mecz, obraz wideo, bo poznaje się też człowieka, a nie tylko piłkarza. Chcieliśmy wiedzieć, jacy są w szatni, jak reagują na niepowodzenia, jaki mają kontakt z zespołem, jak radzą sobie ze strasem. Oglądamy, jak zachowują się w mediach społecznościowych, dostajemy raporty: co piłkarz pisze, o czym pisze, jakie zdjęcia wrzuca. Znalazł się taki, który był bardzo blisko Górnika, ale po przejrzeniu tego, jak zachowuje się w mediach społecznościowych, zapaliła się lampka: czy strona rozrywkowa nie zwycięży u niego nad chęcią rozwoju i gry dla Górnika?
A co takiego wrzucał?
– Między innymi zdjęcia kieliszka z czymś zmrożonym.
Długa jest lista zawodników, którym w czerwcu kończą się kontrakty. Sekulić, Angulo, o których rozmawialiśmy, Kamil Zapolnik, Szymon Matuszek, Martin Chudy, Łukasz Wolsztyński. David Kopacz wraca z wypożyczenia do Stuttgartu, podobnie Erik Jirka.
– Nie do końca. Martin Chudy i Łukasz Wolsztyński mają umowy dłuższe niż do czerwca, zmienił się nieco status Kopacza, w wypadku Jirki mamy prawo pierwokupu.
Jak wysoka jest klauzula wykupu Jirki? Mówimy o zawodniku z dobrymi liczbami w Crvenej Zvezdzie w trwającym sezonie ligi serbskiej. Górnika będzie latem stać na jego wykup?
– Klauzula jest wysoka. Nie będę ukrywał, że to kwota, jakiej nigdy Górnik Zabrze na zawodnika nie wydał. Bardzo nam jednak zależało, żeby ten zawodnik do nas trafił. Taka mała dygresja: czytam w Internecie, co się pisze o transferach. Dziennikarze mają manierę pisania o “kolejnym wzmocnieniu polskiego klubu”. Tylko, że obok pojawia się anonimowe nazwisko. Byłbym ostrożny z takim pisaniem, życie potem weryfikuje takie stwierdzenia. Wolałbym napisać “kolejny piłkarz trafił do klubu”, bo często wzmocnieniem okazuje się 15% tych graczy. Nie może być inaczej, skoro bierzemy często graczy „wolnych”, z ławki, nie grających w swoich poprzednich klubach, ewentualnie płacimy kwoty, które na zachodzie są traktowane jak kieszonkowe. Ale chcę wierzyć, że jeśli ktoś pisał o Prochazce i Jirce jako wzmocnieniach Górnika, to się nie pomylił. Oni naprawdę mają mocne papiery. Choć apeluję, dajmy im czas. Nawet jeżeli wiemy, że tego czasu nie mamy.
Wracając do pozostałych – co dalej z Zapolnikiem, Matuszkiem czy Wolsztyńskim? Kontrakty kończą się też Ryczkowskiemu czy Arnarsonowi, ale to, jak wiadomo, nie są postaci z taką liczbą występów, by miało to szczególnie klub osłabić.
– Na to pytanie dziś nie odpowiem. Na pewno wszyscy przez pana wymienieni nie odejdą z Zabrza, na pewno też wszyscy nie zostaną. Zagrajmy tę rundę, piłkarze wiedzą, o co walczą. Powiem oficjalnie: żaden z zawodników, którym kończy się kontrakt, poza Igorem Angulo, nie dostał jeszcze oferty przedłużenia umowy. Czekamy, oni też mówią głośno: chcemy wiosną pokazać, że warto na nas postawić.
Jaka jest pana rola w procesie transferowym? Artur Płatek opisywał go jesienią na naszych łamach tak: “Jest trener, on musi chcieć zawodnika, musi on pasować do jego koncepcji. Jest właściciel, który musi to opracować finansowo. Jest sztab medyczny, bo wszystko musi się zgadzać w kwestiach zdrowotnych”. Chce pan w tym aktywnie uczestniczyć, czy z pełnym zaufaniem powierza to pan wspomnianym osobom?
– Niech każdy robi to, na czym się zna i za co odpowiada. Artur zjadł na tym zęby, jeździ, ma kontakty w całej Europie, wykonuje najważniejszą robotę, jeśli chodzi o transfery. Potem musi nas też do nich przekonać, a nam muszą się zgadzać zera, bo transfer jest ważną, ale tylko częścią całej układanki, jaką jest klub. I za tę układankę odpowiada zarząd, dlatego tworzymy ofertę, wpisujemy transfer w szerszy kontekst, biorę udział w ostatecznych rozmowach z zawodnikiem czy menedżerami. Przy każdym z dotychczasowych transferów była merytoryczna dyskusja. Czy nas stać? Czy to najlepszy wybór? Jakie są perspektywy, szansa rozwoju, szybkiego wdrożenia się w system drużyny… Składa się to w jedną, uważam, że sensowną całość. Ale też mam świadomość, że pomyłki będą. Sa w tym biznesie nieuniknione. Jak zdarzą się dwie na dziesięć, to będzie super. Jak odwrotnie, to znaczy, że się nie nadajemy.
Zawodnikiem, którego nie udało się przekonać tej zimy, jest Lukas Podolski. Mówiliście podczas konferencji, że tak naprawdę to nie wy decydujecie, kiedy on przyjdzie tu grać, tylko on. Natomiast w “Przeglądzie Sportowym” Podolski stwierdził: “Nie czułem, że zarząd jest w stu procentach za tym transferem. Nie mówię, że ktoś nie chciał, tylko na koniec wszystko musi do siebie pasować. Jak magnes. A tak nie było”.
– Znam Łukasza lata i byłem trochę zaskoczony jego słowami. Byliśmy w stałym, kontakcie, wiedział, że wszyscy w klubie są na „tak” . Nie chcieliśmy jednak nigdy na Łukaszu wywierać jakiejkolwiek presji. Jak dziś czytam jego słowa, to myślę sobie, że może była potrzebna. Ale uważaliśmy, że to musi być decyzja jego, rodziny… Pojawiały się sformułowania o negocjacjach z Górnikiem. Żadnych negocjacji nie było, bo być nie mogło. On, jego żona, jego dzieci musiały chcieć przyjechać, grać i mieszkać w Polsce. Żadnych nacisków nie było, może dlatego tak to odebrał. Gdyby był jeden sygnał: “Zdecydowałem, będę wiosną grał w Zabrzu”, na pewno ruszyłaby lawina zdarzeń. Nie ruszyła, bo decyzji ze strony Łukasza nie było. Ale podchodzimy do tego spokojnie, bez zbędnych emocji. Myślę, że nasze relacje pozostaną takie, jakie były przez wiele, wiele lat – pozytywne.
Jaka jest pozycja trenera Marcina Brosza w Górniku? Pytam, bo zastanawiam się, czy jest w Polsce drugi trener, który zapuścił tak silne korzenie w klubie, ma w nim tyle do powiedzenia przez staż, przez osiągnięcia. Jesienią było blisko jednej z najgorszych serii w dziejach Górnika – 11 meczów bez wygranej to było tylko o 2 mniej niż niechlubny rekord. A jednak o grze o posadę nawet nie wspominano.
– Pamiętajmy, że w tej serii było dużo wartościowych remisów – z Lechią, z Cracovią, Pogonią, z Piastem Gliwice. To nie była seria jak jednej czy drugiej Wisły, które przegrywały mecz za meczem. Widzieliśmy jaką pracę wykonują trener i piłkarze. Górnik przyzwyczaił w ostatnim czasie, że reaguje bardzo spokojnie. O ile pamiętam, każda nerwowa reakcja w tym klubie kończyła się spadkiem – w sezonach, kiedy spadaliśmy było dwóch-trzech trenerów. Nic te zmiany finalnie nie dały, tylko zwiększyły chaos i koszty. Marcin Brosz zasłużył sobie na pozycję, jaką dziś ma. Zrobił awans, doprowadził klub do pucharów. On już zapisał się w historii tego klubu. I wierzymy, że będzie pisał ją co najmniej przez półtora roku, bo tak długo obowiązuje jeszcze jego umowa. Co nie znaczy, że wyłącznie klepiemy się po plecach. Czasami rozmowy są… gorące. Ważne, że zostają w czterech ścianach i mają jeden cel. Górnik ma wygrywać i być coraz lepszy.
Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA
fot. Michał Chwieduk, 400mm.pl