– Za niektórych piłkarzy polskie kluby płacą nie wiadomo jakie kwoty, a potem patrzy się na nich i pyta: za co? Gdzie ta jakość? Tymczasem kilka dodatkowych osób do sztabu czy skautingu i tak nie kosztowałoby tyle co jeden taki gracz – Ireneusz Mamrot o kulejących transferach, gdzie piłkarze w ESA są sprowadzani na bazie video InStat, gdzie wywiad środowiskowy ogranicza się do telefonu znajomego, dlatego czasem kupuje się po protu kota w worku. Mamrot przekonuje, że zawsze w pierwszej kolejności chciał do Jagiellonii Polaków z Ekstraklasy.
Na przykładzie Patryka Klimali rozmawiamy o tym jak ciężko polskiego zawodnika zatrzymać, gdy pojawia się oferta z Zachodu. O szajbie w Polsce na punkcie przebiegniętych w trakcie meczu kilometrów. O tym, że w Ekstraklasie nie da rady bez fizycznych zawodników od walki, ale może być błędnym kołem, bo ich braki później wyjdą w pucharach.
Rozmawiamy też o tym na co znalazł czas podczas ostatnich kilku tygodni, jak czuł się będąc pierwszy raz w życiu zwolnionym z pracy, a także jakie przemyślenia ma o… upływie czasu – w tym roku trenerowi stuknie pięćdziesiątka.
***
Wiadomo, że nie ma co porównywać poziomów, ale trendy idą z samej góry – Liverpool ma nawet trenera od autów. Jak to wyglądało w Jagiellonii?
Brakowało analityka. Nie chcę powiedzieć, że to tragedia, bo to za duże słowo, ale to obciążenie. Widzimy, w którą stronę idzie futbol. Jako trener muszę mieć więcej czasu na to, żeby obserwować zespół, zająć się taktyką, a jak jeszcze nad analityką siedzę… tego czasu brakuje. Żałuję, taki analityk powinien być standardem w każdym polskim klubie. Każdy szczegół dziś decyduje o zwycięstwie bądź porażce. My wszystko robiliśmy sami. Z drugiej strony przykład Rakowa, który miał trenera specjalizującego się w stałych fragmentach – nie tylko tym się zajmował, ale za to był odpowiedzialny. Od tego kierunku się nie odejdzie, pierwszy trener nie może robić wszystkiego.
Wolałby pan mieć dwóch mniej piłkarzy, a czterech więcej ludzi w sztabie?
Wolałbym, żeby w klubie był i analityk, i skauting, a wtedy, szczerze, dwóch zawodników mniej jak najbardziej. Prawda jest taka, że jak przeliczymy, ile niektórzy zawodnicy mieli minut, ilu nie wywalczyło miejsca, przegrało rywalizację, a jakie były na nich koszty… Paradoks polega na tym, że te kilka dodatkowych osób do sztabu czy skautingu i tak nie kosztowałoby tyle co jeden taki gracz.
Ostatnio rozmawiałem z jedną osobą i doszliśmy do wniosku, że w Polsce oceniamy piłkarzy tylko pod względem sportowym. A rolą skauta jest też poznać jego cechy charakterologiczne. Jak zareaguje, gdy nie będzie grał, jak się zaaklimatyzuje, jaki jest jego poziom profesjonalizmu.
Tego nie było w Jagiellonii? Ponoć to dziś standard.
Były zbierane informacje, ale głównie przez kogoś, na przykład rozmowę z kimś, kto z nim grał. Z perspektywy czasu jak na to patrzę…
Telefon do znajomego.
O to chodzi.
Zero obiektywizmu.
Nie mogę sobie przypomnieć, żeby ktoś powiedział o takim sondowanym graczu coś negatywnego.
Mocno się potrafiło to rozminąć z prawdą?
Bardzo mocno. W przypadku jednego zawodnika, szokująco mocno. Powiedziałbym nazwisko, ale wtedy wyszłoby i skąd dostaliśmy “recenzję”, a tego nie chcę.
Pan nie podejmował ostatecznych decyzji transferowych, ale brał w tym procesie aktywny udział. Bywa tak, że czasem problem polegał na tym, że na sprowadzenie zawodnika jest kilka godzin, bo akurat trafia się taka okazja?
Wiadomo, że największy wpływ na transfery w Jagiellonii ma prezes Kulesza. Czasami była okazja, trzeba było szybko kogoś przechwycić, prezes działał. Pod względem negocjatorskim prezes potrafi działać bardzo mądrze, sprytnie, tego nikt nie może mu odmówić. Ale mi się marzy, żeby transfery w polskim klubie były przygotowywane. Piłkarz jest w naszej orbicie zainteresowań, a za pół roku kończy mu się kontrakt? Dowiedzmy się jak najwięcej na jego temat, pojedźmy go zobaczyć. Tymczasem najczęściej to jest jednak bazowanie na transferach w ostatniej chwili. Pada kilka kandydatur, a potem jest weryfikacja video na platformach InStat i WyScout. A taki program jest przydatny, ale wszystkiego nie powie. Mecz video, choćby się oglądało całe mecze, nigdy nie zastąpi meczu na żywo. Czasami ogląda się takiego zawodnika, on strzela dużo, ale zapomina się, że w tamtych ligach są większe wahania poziomów i choć najlepsi górują nad polskimi klubami, tak tamtejsi średniacy są słabsi.
Trudność polega jednak również na tym, że na tym poziomie, na którym są polskie kluby, jest szalona konkurencja. Gracz ma opcji multum, w różnych kierunkach. I Polska zazwyczaj nie jest priorytetem. Można sondować zawodnika, a w kluczowym momencie okaże się, że on tu nie chce iść.
To jedno, ale moje zdanie jest takie, że za pieniądze, jakimi operujemy w Ekstraklasie, gdzie wydajemy na zawodników kwoty rzędu kilkuset tysięcy euro, można znaleźć takiego samego piłkarza za darmo drogą skautingu. Za niektórych piłkarzy polskie kluby płacą nie wiadomo jakie kwoty, a potem patrzy się na nich i pyta: za co? Gdzie ta jakość? Uważam, że szkolenie to podstawa, ale też skauting. Musi być na wyższym poziomie.
Dużo było w ostatnich latach mówienia o szkoleniu, moim zdaniem to ruszyło…
Ruszyło. Potwierdzam.
…i teraz musi za tym pójść skauting, bo samą młodzieżą mocnego zespołu nie zbudujesz. Sprawdzałem ostatnio, ile Ekstraklasa otrzymała za zawodników w tym sezonie – bijemy wiele wyżej stojących w rankingu UEFA lig, jak norweska, szwedzka, grecka, nawet w pewnym momencie czeska. Pieniądze są, tylko teraz trzeba je z głową pytać.
Dwa tematy przy okazji. Nie chcę powiedzieć, że to mnie irytuje, ale wali się w nas, trenerów, że my w pucharach nic nie osiągamy. Ja też miałem problemy i w klubie, i wszędzie, rozmawialiśmy z prezesem dużo i też pytał:
– Irek, jak to jest, że my tak szybko odpadamy? Wy chyba pracujecie trochę inaczej.
Ja wtedy wskazuję, że w innych ligach porównywalnych do naszej, takich jak czeska, serbska, chorwacka, są dominujące drużyny. One skupują najlepszych piłkarzy ze swojego kraju, będąc ich pewnymi, bo obserwują ich tydzień w tydzień, a potem te zespoły reprezentują kraj w pucharach. Pamiętam, chcieliśmy do Jagiellonii środkowego obrońcę Slavii Praga. Grał całą rundę, ale przychodzili nowi i miał powiedziane, że nie będzie miał miejsca w składzie. My go bardzo chcieliśmy, on też był zdeterminowany, by do nas trafić. Ale Slavia postawiła sprawę jasno: idziesz do klubu w Czechach, my stamtąd bierzemy młodego zawodnika, rozwojowego, a ciebie im oddajemy. Nie było innej opcji. Nie mieli interesu w tym, że go nam dać. Prezes chciał sięgnąć do kieszeni, ale interes klubu był inny. Jaki klub w Polsce stać, żeby postąpić tak jak Slavia w tym przypadku? Albo zatrzymać zagraniczny transfer?
[etoto league=”pol”]
Mamy za sobą okienko, w którym nawet mocne kluby Ekstraklasy miały problem ze zrobieniem wzmocnień. Jakie są najczęstsze przeszkody przy transferach?
Ja za każdym razem zgłaszałem kandydatury polskich zawodników z Ekstraklasy. Umówmy się, oglądam w polskiej lidze wszystkie mecze. Wiem kto jak gra, znam kulisy, tło, wiem jaki kto ma charakter i z czym się wiąże postawienie na takiego zawodnika. Obejrzę poza Ekstraklasą niektóre mecze topowych lig, Champions League, ale co mam zrobić więcej? Kiedy mam oglądać ligę serbską, chorwacką, czeską? Nie znam piłkarzy stamtąd na tyle, by proponować nazwisko. Więc oni są oglądani na video i to tyle. Problem w tym, że Polaków nie udało się pozyskać. A później pretensje, także do mnie, że przychodzą głównie piłkarze z zagranicy. Ilu odeszło w tym okienku Polaków z Jagiellonii? Sandomierski, Klimala, mówi się o Kwietniu. Przyszło dwóch młodszych, Wdowik i Szymonowicz, ale poza tym trzech z zagranicy. Sytuacja zmusza kluby, bo o Polaków ciężko.
Kluby nie chcą ze sobą handlować?
Chcą, ale jaki mają w tym interes, jeśli klub z Polski oferuje pięćset tysięcy euro, a klub z zagranicy 2-3 miliony?
Ale mówię o ligowych średniakach, wiadomo, że gwiazdy nie chcą tu zostać.
Też jest ciężko, zawodnicy mają spore oczekiwania finansowe. Zmieniając klub z polskiego na polski, chcą dużo więcej zarabiać.
Fakt jest też taki, że dziś łatwo z ESA wyjechać.
Bardzo łatwo. Nie mam wrażenia, żeby u Czechów było podobnie. Tam jest hierarchia: najlepsi trafiają do najmocniejszych klubów, coś tu ugrają, a potem jadą dalej.
Ale nie da się zatrzymać w Polsce piłkarza, który ma dobrą ofertę.
Nie ma szans.
Może jedyne, co można osiągnąć, to zyskać za nich dobre pieniądze. A te, moim zdaniem, są.
Czytałem dzisiaj do kawy wywiad z prezesem Bońkiem i podobała mi się jedna wypowiedź. Gdyby polskie zespoły grały w grupie, nawet Ligi Europy, to za tego samego piłkarza zamiast czterech milionów można by wziąć dwanaście milionów. Ale nikt nie chce poczekać.
Jest pan pewien, że by tak było, od samej gry w fazie grupowej?
Wydaje mi się, że tak.
Legia dziś więcej zarobiła niż wtedy, gdy sprzedawała zawodników po Lidze Mistrzów, w tym gwiazdy jak Nikolić czy Prijović.
Zgadza się, ale weźmy pod uwagę, że oni nie byli już najmłodsi, nie wiem też kiedy im się kontrakty kończyły, co jest kluczowe. Odwróćmy sytuację. Legia zatrzymuje Szymańskiego, dokłada Karbownika, Majeckiego, i gra w Lidze Europy. Ile by za nich wzięła? Gdzie Szymański już wtedy łączyłby puchary z reprezentacją Polski?
Ale rozmawia pan z polskim piłkarzem, który ma ofertę z Zachodu – nie wiem jak go można skłonić, żeby tu został.
To prawda, że jest ciężko. Pamiętam jak z Patrykiem Klimalą rozmawialiśmy. Na początku, gdy nie miał jeszcze oferty, sam mówił:
– Trenerze, ja jeszcze powinienem w Polsce pograć, na pewno przynajmniej do czerwca, muszę się ograć.
Ale gdy zaczęły się pojawiać oferty, coraz konkretniejsze, gdy dzwonili trenerzy, zaczął inaczej myśleć. Pod koniec był już bardzo zdecydowany na transfer. Do końca w Jadze zachowywał się fantastycznie, miał super podejście do pracy i treningów – chcę to podkreślić. Ale nie zapomnę, gdy rozmawialiśmy po jego badaniach w Szkocji. Zadzwonił i był całkowicie zdecydowany, by podpisać kontrakt. Cieszyło mnie, że nie mówił o pieniądzach, a podawał za argument boiska, 52 tysiące sprzedanych karnetów na Celtic Park, znakomitą bazę. Był zachwycony.
No to może to po prostu jest nasze miejsce w łańcuchu pokarmowym europejskiej piłki.
Nie zgadzam się. Uważam, że szkolenie młodzieży bardzo poszło do przodu i można by je bezpośrednio przełożyć na wyniki sportowe w Europie. Przepis o młodzieżowcu ma swoje minusy, ale i plusy. Ubolewam, że nie jest tak, że gra ten młodzieżowiec, dostaje czas, robi postępy, a po roku zostaje w klubie, już ograny, już na pierwszą jedenastkę na zupełnie normalnych prawach. Wychowujemy potem kolejnego młodzieżowca, on idzie tą samą drogą, w ciągu paru lat możemy dochować się pół składu zgranych, mocnych Polaków w składzie. Ale tak się zrobić nie da, bo po trzech miesiącach, gdy młodzieżowiec pokaże się choć trochę z lepszej strony, wyjeżdża. Oddajemy ich w momencie, gdy oni dopiero zaczynają dawać coś drużynie. Wciąż jesteśmy więc w punkcie zero.
Ale został w lidze dłużej o rok Szymon Żurkowski, który był w szerokiej kadrze Adama Nawałki przed mundialem, już wtedy ponoć było zainteresowanie Fiorentiny. Trudno dziś powiedzieć, że to zostanie w Ekstraklasie wyszło mu na zdrowie.
Każdy przypadek jest indywidualny, możemy się nimi przerzucać. Możemy też podać Karola Świderskiego, który pierwsze pół roku wchodził z ławki, a teraz walczy o króla strzelców. Każdy przykład jest inny. Ja wierzę, że Szymon sobie poradzi, mam bardzo dobre zdanie o tym piłkarzu, tak o jego umiejętnościach, jak i charakterze.
Zakładam, że tak jak wy często nie wiecie dość o zagranicznym piłkarzu, tak on nie wie dość i potem występują z tego problem.
Wielu podczas rozmów jest mocno niezdecydowanych, nie chcą iść do Polski, dopiero na miejscu doceniają pewne rzeczy – stadiony, zainteresowanie mediów, całą otoczkę. Wyobrażenie o Ekstraklasie jest na pewno takie sobie. Inna rzecz, że oni nie mają świadomość, jak wyrównana to liga. Najgorsza jest sytuacja, jak drugi-trzeci mecz grasz z beniaminkiem. Dla graczy zwłaszcza z Bałkanów, przyzwyczajonych, że tam są duże różnice w poziomach, mecz z beniaminkiem oznacza spacerek. A tutaj jest szok i uświadamianie sobie, że słabych nie ma, różnice są nieduże. Jakby pan zapytał Ivana Runje co wiedział o polskiej lidze, powiedziałby, że nic. Dziś wie wszystko, ogląda wszystkie mecze.
Dobry piłkarz wejdzie do każdej ligi i sobie poradzi, ale średni, ewentualnie średni z plusem, może potrzebować tego rozeznania.
Jak się z nimi rozmawia, zaskakuje ich zazwyczaj, ile w polskiej lidze się biega. Czasem są to piłkarze, którzy mieli kiedyś przygody w dużo mocniejszych ligach, i zawsze mówią: tam tyle się nie biegało, ważniejsza była taktyka, umiejętności. U nas jest z tym przesada, jak masz o dwa kilometry mniej przebiegnięte, to już zaczyna się jazda. Nikt nie patrzy jak ten mecz wyglądał.
Od razu jest w domyśle: nie chciało im się zap…
Tak się mówi, a nieważne, że jak więcej operujesz piłką, to siłą rzeczy przeciwnik biega więcej.
Ostatnio rozmawiałem ze Sławkiem Morawskim, polskim analitykiem, który rozmawiał swego czasu z trenerami Portugalii U20. Powiedzieli mu, że oni w ogóle na przebiegnięte kilometry nie patrzą. Wolą biegać 8 km, ale wiedzieć gdzie. U nas jest troch szajba na tym punkcie.
Wystarczy porozmawiać z Hiszpanami z polskiej ligi. Każdy mówi to samo: nie biegali bez piłek, siłowni nie mieli, wszystko z piłkami, a nacisk na to jak poruszać się po boisku. Po Imazie to widać, nawet w tym jak piłkę przyjmuje. Zawsze jest to przyjęcie kierunkowe, już z decyzją co robić dalej. To jego największy atut – rozumienie gry. Imaz zawsze tak się ustawi w polu karnym, że nie ma wokół niego obrońców. Świetnie wykorzystuje przestrzenie. Wbiegnie w odpowiednim momencie i już jest różnica. Jesteśmy z niego… byliśmy bardzo zadowoleni. Jego atuty są efektem hiszpańskiego szkolenia. Ale i u nas to się poprawia u młodych zawodników, naprawdę idzie to do przodu.
Powiedział pan “jesteśmy”. Widzę, że ciężko się przestawić.
No ciężko jeszcze momentami.
Co jeszcze z takich kwestii jak przebiegnięte kilometry pana zdaniem jest przeszacowane?
Kiedyś myślałem, że nacisk na stałe fragmenty jest za duży, ale nie jest to przesadzone, bo to element, który daje punkty, to widać praktycznie co weekend. My nie pracowaliśmy nad nim nie wiadomo ile, ale byliśmy w czołówce strzelanych w ten sposób bramek, natomiast wiem, że są trenerzy, którzy od pierwszego dnia pewne schematy wrzucają. Może tak jest, że czasem czym więcej czegoś robisz, tym niekoniecznie to musi dać lepsze efekty. Na pewno też posiadanie piłki nie jest kluczowe – ważne gdzie masz piłkę, w którym sektorze.
A niesamowita – w mojej opinii – liczba dośrodkowań?
Patrząc na Camarę, Imaza, gdy oni mają piłkę w bocznym sektorze, szukają zagrania po ziemi. Natomiast boczni, na pewno, z reguły dośrodkowują. Co tu kryć, zdarza się sporo takich dośrodkowań, które są ewidentnie przeczytane od razu. Ja na pewno nie chciałbym tak grać. Jak przeliczymy, ile jest dośrodkowań, a ile z nich pada bramek, to nie wypada to zbyt efektywnie.
Pan rozmawiał ze swoimi piłkarzami na temat dośrodkowań?
Nie, ale my się na nich nie skupialiśmy na treningach. Kiedyś zostałem źle zrozumiany: Mudrinski tracił na naszej mniejszej liczbie dośrodkowań, bo on bardzo dobrze grał głową. Bardziej przydawali nam się zawodnicy mobilni, a Ongjen jest zupełnie innym zawodnikiem.
To pan nie wiedział, że Mudrinski jest takim piłkarzem?
Wiedzieliśmy, tylko że… wydawał się bardziej dynamiczny na video. Miał łatwość zdobywania bramek, ale to jest to, o czym mówiłem, ta waga goli w innej lidze może być inna, a inna w naszych rozgrywkach. Nic nie mogę mu zarzucić, patrząc na treningi: dobre uderzenie, świetny strzał głową. Na pewno też aklimatyzacja nie przebiegła u niego tak dobrze, choć nie chcę przesadzać, przyszedł Prikryl i od razu grał.
A obcokrajowcy aklimatyzujący się tylko w grupie bankietowej?
To przesada z tą grupą bankietową. Oni zażartowali w wywiadzie z Piotrem Wołosikiem i tak zostało.
Łatki ciężko odpruć, a szybko powstają.
Mnie to denerwuje, bo z tego rodzą się opinie, że w Jagiellonii dyscypliny nie było. Bzdura, nie było żadnych problemów pod tym kątem. Nie jestem natomiast w stanie 24 godziny chodzić za zawodnikiem. On też musi mieć sam odpowiednią świadomość.
Ale w jednym z wywiadów ostatnio powiedział pan, że w kolejnym klubie będzie bardziej stanowczy w karach.
Nie chodzi o kary. Mogłem być bardziej stanowczy w kilku sytuacjach.
W jakich?
Przegrywamy mecz, grafik na kolejny tydzień jest już dopięty, ustalony. I nic w nim nie zmieniam. Idziemy tym ustalonym torem. Brałem pod uwagę chociażby, że obcokrajowcy, mając dwa dni wolnego, jadą do rodziny. Natomiast czasem trzeba dać drużynie odczuć, że jesteś niezadowolony, zabrać to wolne i zorganizować dodatkowy trening.
Czy byli piłkarze, co do których determinacji miał pan wątpliwości?
Nigdy do determinacji. Natomiast widać było, że nie są tak skoncentrowani na wszystkich meczach jak na meczach z rywalami z czołówki. Wracając do tej legendarnej motoryki – mamy szczegółowy raport z ESA z kamer, drugi mamy swój, wszystko jest widoczne dokładnie. Nawet jak w treningu piłkarz mniej przebiegnie, to od razu to widzimy.
Czego się pan nauczył o Ekstraklasie przez te dwa i pół roku?
Zacznijmy od tego, że moje wejście do szatni 2,5 roku temu było trudniejsze, niż będzie następne. Fajnie to powiedział na ostatniej konferencji Arrigo Sacchi. Broń Boże, żeby ktoś nie odebrał, że się porównuję, chodzi mi o ten cytat:
– Jak wszedłem do Milanu, dla piłkarzy byłem Pan Nikt.
Ja byłem kimś takim zjawiając się w Jadze. Większość pewnie nawet nie wiedziała, kim jestem. Oni byli wicemistrzem, ja przychodziłem z Głogowa, który akurat zajął jedenaste miejsce.
To zmiana pana statusu, ale czego się pan nauczył?
Bardzo ważną rzecz chcę teraz powiedzieć. Decydowałem się na takich piłkarzy, którzy mieli większe umiejętności i choć to dziwnie zabrzmi, ale taka jest prawda: więcej drużynie dawali tacy, którzy umieli mniej, ale posiadali więcej waleczności, charakteru. Taka jest niestety nasza liga.
A więc jednak.
Jestem zwolennikiem piłkarzy technicznych, zawsze takich szukałem. Ale polska liga… OK, mój ostatni okres w Jadze był negatywnie odbierany. Ale przez dwa lata byliśmy w czołówce, doszliśmy do finał Pucharu Polski. To są fakty. Ostatnie pół roku było słabe, ale spotkania z Pogonią, Wisłą Płock, Zagłębiem – tych punktów powinno być zdecydowanie więcej. Myśmy fajnie grali, a w kluczowych momentach przeciwnik przepchnął, był silniejszy fizycznie… W polskiej lidze na pewnych pozycjach trzeba silnych, którzy nie dadzą się przepchnąć, którzy walczą. Nigdy nie będę trenerem, który włoży takich dziesięciu do składu, ale nie zda tu egzaminu drużyna, która ma samych zawodników kreujących grę.
Nie wpadamy tu w błędne koło? Na ligę potrzeba zawodników walecznych, a potem przychodzą puchary i ta nasza waleczność jest archaizmem, bo inni grają w piłkę.
Niestety to prawda. Pamiętam jak moi zawodnicy mówili po Gencie, że grało im się lepiej niż w Ekstraklasie. Bo większa kultura gry, bo można grać zamiast walczyć. W polskiej lidze jest dużo większe przywiązanie do stałych fragmentów, do walki. A jak tracisz przez to bramki, to dobierasz pod to zawodników.
Czyli zweryfikował pan jakie są potrzebne proporcje.
Muszę to wyważyć. Jak mam super środkowego obrońcę, którzy świetnie rozgrywa, ale napastnik go przepchnie, za dużo tracę tym w defensywie.
A pan, sam o sobie, czego się o sobie przez ten czas nauczył?
Generalnie między pierwszą ligą a Ekstraklasą są jednak lata świetlne. Trener przychodzący z pierwszej ligi ma problem w ocenie. Potem, gdy się rozezna, nauczy, gdy już jest gotowy, to często zdąży już zdąży stracić pracę. Szkoda, bo wielu moich kolegów miało dużą wiedzę, wizję. Na pewno też nauczyłem się, że muszę wydłużyć dystans w relacjach, byłem za blisko i są tacy, którzy to wykorzystują.
Wchodzą na głowę?
Nie, naprawdę, był szacunek, natomiast zawsze piłkarz, który czuje większy respekt, jest lepiej w stanie się skoncentrować. To balansowanie – trzeba mieć kontakt dobry, ale nie za bliski. Niestety, to balansowanie jest nie tylko tu, nie oszukujmy się, nasze pozycje nie są za silne. Choć coś się zmienia. Dominik Nowak zachował pracę mimo spadku. W ŁKS-ie też mogą spokojnie pracować, choć była długa passa porażek.
Gdy ostatnio rozmawialiśmy, powiedział pan, że to prezes musi być gotowy na pierwszy kryzys, nie pan.
Wiem, gdzie zostały popełnione błędy w Jagiellonii w tej rundzie, ale największe były popełnione w selekcji zawodników latem. Za mało Polaków, za dużo obcokrajowców. Jeszcze jeśli z jednej nacji jest za dużo graczy… Nie mówię tego złośliwie, ale na pewno nie pomaga, by ta drużyna miała swojego wspólnego ducha, swój szkielet, wspólny głos. Nawet jak masz dobrych zawodników, a tego brakuje, to widać.
Każdy polski zawodnik marzył o Ekstraklasie. Żaden obcokrajowiec nigdy o niej nie marzył. To wychodzi w krytycznych, stykowych momentach.
Czym jest mistrzostwo Polski dla Polaka, czym dla obcokrajowca? To później wiele determinuje. Obcokrajowiec, oczywiście, też się będzie cieszył, ale dla Polaka to często spełnienie marzenia. Dla obcokrajowca celem głównym w lidze jest wypromowanie się do lepszej albo zarobienie pieniędzy. Polak też chce zarabiać, też chce bardzo wygrać, ale chyba rozumiemy o co chodzi.
Była szansa na Stipicę w Jagiellonii?
(cisza). Nie chcę mówić za bardzo o takich sprawach, ale tak, mógł tu trafić.
Pana rozstanie z Jagiellonią odbyło się z klasą, przynajmniej taki był medialny odbiór. Zapytam jednak: czy zawsze czuł pan dość wsparcia ze strony szefostwa?
W Polsce jest tak, że jak na początku za coś cię chwalą, a po dwóch latach robisz to samo, to za to cię krytykują. Było chyba zmęczenie moją osobą. Nie narzekam, to jest normalne jakoś, choć ja na pewno nie czułem się zmęczony Jagiellonią, ale widziałem po rozmowach z niektórymi osobami zmianę podejścia. Nie oszukujmy się, w ostatnim roku, od remisu z Górnikiem Zabrze, w mediach pojawiały się informacje o moim potencjalnym zwolnieniu. Skądś też miały takie wiadomości, prawda? A to działa na szatnię. Masz w szatni zawodników, którzy nie grają. Każdy ma zwolenników i przeciwników w zespole, nikt mi nie powie, że jest inaczej. Czułem, że drużyna mi pomaga, zawsze będę o tym mówił, ale to, że trener gra o posadę, nie wpływa dobrze na jego autorytet. Może gdyby prezes powiedział to tak, żeby drużyna nie wiedziała:
– Irek, słuchaj, nie wygrasz tego meczu, może być problem.
I ok. Ale drużyna ma o tym nie wiedzieć. Drużyna musi czuć, że jesteś mocny. U was też był wywiad z jednym z piłkarzy, że docierały do nich różne głosy.
To pana pierwsze w życiu zwolnienie z pracy.
Tak. Zawsze zastanawiałem się jak to będzie.
I jak się pan czuł po tej informacji?
Byłoby pewnie trudniej, gdybym nie wiedział, że tak może się stać. Choć sądziłem, że pewne decyzje zostaną podjęte po rundzie, a tu będę miał jeszcze szansę. Ale mecz z Zagłębiem był bardzo słaby w naszym wykonaniu i zapadła klamka. Szczerze? Myślałem, że gorzej to zniosę. Normalnie to przyjąłem. Wiadomo, że szkoda, ale od jakiegoś czasu było już ciężko, zamknąłem się strasznie.
Odpoczął pan teraz?
Tak. W grudniu nie było szans, żebym podjął pracę. Jakbyśmy rozmawiali miesiąc temu, nie miałbym tyle energii. Dziś odzyskałem. Na pewno cieszę się też, że zaczyna się liga, ktoś powie, że jestem nawiedzony, ale nawet pracując w Głogowie uwielbiałem ją oglądać. Tak teraz nie mogłem się doczekać startu ligi, po prostu ją lubię.
Była wtedy w grudniu propozycja?
Z pierwszej ligi. Nawet jakby była z Ekstraklasy, wtedy bym nie przyjął, dzisiaj już tak. Obejrzałem w grudniu tylko mecze Jagiellonii, bo to mnie interesowało, poza tym do meczu nie mogłem się zmusić.
Dziwnie oglądało się Jagiellonię?
Strasznie dziwnie. Ciężko. Widziałem, że zespół gra wciąż w ten sposób, nad którym pracowaliśmy. Tylko wygląda dużo lepiej.
Denerwowało pana dlaczego nie można tak było wcześniej?
Nie. To normalna rzecz. Zmiana trenera to impuls. Może dostali trochę luzu. Myślałem raczej o swoich błędach, co mogłem zrobić inaczej z podejściem. A z drugiej strony myślałem też o tej rundzie, jak wyglądała, że do tych kilku punktów więcej, które zmieniłyby nasze postrzeganie, nie brakowało wiele. Przykładem mecz z Górnikiem.
Daliśmy wtedy Chudemu notę 10.
No właśnie. To dziwnie zabrzmi, ktoś może źle odebrać, ale uważam, że to była dobra runda, ale nie poparta tak dobrym punktowaniem.
Widzę, że jednak siedziało to w panu.
Oczywiście, zżyłem się z drużyną, z miastem, z klubem, z kibicami. To bardzo pozytywne doświadczenie, piękna przygoda. Jest poczucie niedosytu o te kilka punktów, które zmieniałyby odbiór.
Na co podczas wolnego miał pan wreszcie czas?
Na filmy. Ja od dwóch lat nie obejrzałem żadnego.
I jakie pan oglądał?
Dużo historycznych, opartych na faktach. Przede wszystkim o drugiej wojnie światowej, o Auschwitz. To jak więźniowie funkcjonowali, jak starali się ratować, pomagać sobie… Nie ukrywam, potem już żona mnie stopowała jak tyle tego oglądałem. Człowiek sobie potem myśli: OK, pracuję pod presją, narzekam na presję, ale po takim filmie… do czego ty się porównujesz? Nierealne. Docenia się to co ma. Tamte czasy to była katastrofa.
To były też pierwsze od dwudziestu lat święta, podczas których nie oglądałem meczów, zawodników, że piłki nie było przy stole. Coś fantastycznego. Spotkałem się z kolegami – niektórych nie widziałem od kilku lat. Poczytałem książki, choćby o Pochettino. Teraz już w styczniu wszedłem w nowości typowo warsztatowe, szkoleniowe, poczytałem trochę specjalistycznych materiałów, kolega ze stażu w Hiszpanii przywiózł nagrania, obejrzałem wszystkie. Załatwiam sobie też staże, jeden do Niemiec, drugi do Włoch, mam nadzieję, że się uda.
Po czasie uważam, że może nawet dobrze się stało, że rozstaliśmy się z Jagiellonią. Każdemu szkoda tracić pracę, ale jak pracujesz bez przerwy. Nawet ludzie, którzy mnie spotykali, mówią, że wyglądam dziś dużo młodziej niż w październiku czy listopadzie. Były też ważne rozmowy z żoną.
Odchodząc od piłki, rozmawialiśmy o życiowych sprawach, mam do pana pytanie z jeszcze innej beczki. Wiem, że niedawno miał pan urodziny, ale w tym roku pięćdziesiątka. To działa na wyobraźnie, pojawiają się ważne przemyślenia?
Na pewno. Z jednej strony patrzę, są trenerzy jak Czesław Michniewicz, Michał Probierz, którzy są w moim wieku, a mają dużo większe doświadczenie ligowe. Można powiedzieć: lepiej późno niż wcale. To jedna rzecz.
Druga, że na pewno inaczej bym trochę poukładał swoje życie. Więcej poświęcił rodzinie. To na sto procent. Są tu rzeczy, których potem się nie da nadrobić. Gonimy za bardzo, nie mówię tu o trenerach, tylko my, Polacy, jako naród. Z kim nie rozmawiam, każdy gdzieś zarobiony, a jeszcze w dodatkowej pracy, w nadgodzinach. Po zmianach ustroju, gdzie dawniej każdy kombinował jak się nie przemęczyć, poszliśmy w drugą stronę. Tak żyć się nie da, życie ucieka. Mam kolegę, który wcześniej to zrozumiał, dziś dba o to, by znaleźć czas także na swoje pasje. Weekend w górach, wyjazd na ryby, proste rzeczy. Patrzę na swój wiek i wiem, że niewiele świata widziałem. Na pewno warto byłoby na to poświęcić czas, podróże kształcą, a świat jest piękny.
Jest refleksja – kurczę, kiedy to zleciało? Ja mam 32 lata a czasem się na tym łapię.
To jest masakra, trzeba to powiedzieć. Przykre słowa, ale zostało mi mniej jak więcej. Taka kolej rzeczy. Córka za chwilę będzie miała 27 lat. Będę dziadkiem. Wydaje mi się to nierealne, jeszcze pamiętam, jak przepis o młodzieżowcu mnie obowiązywał. Jak masz 18-19 lat, myślisz, pięćdziesiąt? Jezu, kiedy to będzie. Ale potem nadchodzi. Tak samo myślałem o roku 2000, kiedy to będzie. A to już dwadzieścia lat po. Dziś chciałbym, żeby znowu był 2000 i żebym miał 30 lat, a to leci tak szybko. Dlatego trzeba się zatroszczyć o przyjemności w życiu. Mam swoje plany, mocno pozapiłkarskie. Wiadomo, chcę coś osiągnąć w sporcie, to priorytetowo, ale nie wyobrażam sobie dzisiaj, że za dziesięć lat będę trenerem.
Naprawdę? W wieku 60 lat wielu trenerów pracuje i to ze świetnymi wynikami.
Może mi się zmieni, ale dzisiaj tak myślę. Nie chciałbym wtedy jeszcze wszystkich weekendów mieć zajętych. Chętnie będę pracował przy sporcie, ale w innej roli, nie tak obciążającej. Kwestie finansowe są tu drugorzędne.
Wszystko co tak naprawdę mamy to czas.
O to chodzi. A trener jest trenerem od rana do wieczora. Nie nauczyłem się nigdy zostawiać pracy po wejściu do domu. Nie umiem zapomnieć o piłce. Teraz to doceniam, jak zacząłem rozmawiać z kolegami o rzeczach zupełnie innych niż o futbolu. Dzięki temu jeszcze bardziej odpocząłem.
Za bardzo pan tym żył.
Trzeba sobie stworzyć inne przestrzenie, alternatywę. To był mój mankament, nie miałem odskoczni. Nie szło, to zaszywałem się w domu i pracowałem jeszcze więcej. Mnie się wydawało, że robię dobrze, ale czasem trzeba z tego wyjść, spojrzeć jakby z boku, wtedy, na świeżo, podjąć decyzję. Na pewno to też zmienię.
To co jest najważniejsze w życiu, żeby nie mieć potem poczucia, nie wiem, niedosytu?
Rodzina. Jak nie jesteś przy wychowywaniu swoich dzieci, to potem tego brakuje najbardziej. Na pewno robienie w życiu tego, co się chciało zawsze robić. Miałem różne prace, na budowie też się pracowało, gdy w Brzegu Dolnym szef nas do tego odsyłał. Wiem jak to jest pracować, gdy patrzysz na zegarek i odliczasz kiedy będzie piętnasta. A tak z wartości – szczerość, uczciwość. Spotykać dobrych ludzi w życiu. Ja nie jestem mściwy, ale jak ktoś mnie zawiódł, to nic złego mu nie robię, ale na pewno postaram się, by tej osoby więcej w życiu nie spotkać.
Rozmawiał Leszek Milewski
Fot. FotoPyK