Kiedy Jan Sobociński przechodzi na zielonym świetle, to tak naprawdę przechodzi na czerwonym. Gdyby Jan Sobociński stołował się w wegańskiej knajpie, na pewno znalazłby w sałatce schabowego. Jeżeli Jan Sobociński ma dwa złote i ty masz dwa złote, to ty masz więcej. Moglibyśmy się tak podśmiewywać jeszcze długo, ale naprawdę robi nam się chłopa żal. Co zagra, zepsuje. Dziś z Legią usiadł na ławce ŁKS-u, nie był przewidziany do składu i mimo to zdążył zaszkodzić zespołowi.
Kazimierz Moskal względem rundy jesiennej zupełnie przemeblował drużynę. Duet stoperów tworzyli Maciej Dąbrowski i Carlos Moros Garcia. Na lewej obronie pojawił się Tadej Vidmajer, a w ataku Samu Corral. Do tego debiut w Ekstraklasie zaliczył Przemysław Sajdak, którego łodzianie latem sprowadzali z Puszczy Niepołomice. Sobociński miał sobie spokojnie siedzieć na ławce, niczego nie dotykać i nie rzucać się w oczy, ale na kwadrans przed końcem pewnie grający Dąbrowski doznał kontuzji. Musiał zejść, zastąpił go więc 20-letni wychowanek ŁKS-u. Niedługo potem piłka po strzale Jose Kante trafiła go w wyciągniętą rękę. Bartosz Frankowski nie zareagował od razu, lecz po obejrzeniu powtórek podyktował rzut karny i pokazał żółtą kartkę. Domagoj Antolić precyzyjnie strzelił z wapna i Legia zaczęła prowadzić 2:1.
Sytuacja z karnym dla Sobocińskiego przykra i pechowa, no ale arbiter miał mocne podstawy, żeby użyć gwizdka.
Przez kilkanaście minut drugiej połowy goście byli w niebie. Mecz zaczęli obiecująco, kilka akcji im wyszło, dość szybko jednak Legia całkowicie zdominowała grę. Mogło się wydawać, że beniaminka czeka klasyczna porażka w niezłym stylu. Aż tu nagle wydarzyły się rzeczy niebywałe. Maciej Wolski przypadkowo znalazł się w dobrej sytuacji w polu karnym. Został zblokowany, ale piłka jakoś dziwnie się potoczyła, Radosław Majecki nie zdołał jej złapać i przy okazji chyba się poślizgnął. Głupieli po kolei wszyscy zawodnicy Legii, którzy mogli tu coś zrobić. Wolski zdołał wycofać do Michała Trąbki, który mimo obecności Artura Jędrzejczyka i Igora Lewczuka przytomnie odegrał do zupełnie niepilnowanego przed bramką Łukasza Piątka. Domagoj Antolić krył powietrze, jakby chciał się upewnić, że rywal będzie miał pełen komfort przy strzale. Michał Karbownik natomiast zupełnie nie trzymał linii spalonego. W efekcie Piątek – zapewne ku własnemu zdziwieniu – spokojnie przyjął i posłał piłkę do siatki.
Sensacyjne 0:1 i to jeszcze po bramce wieloletniego kapitana Polonii Warszawa. Najbardziej fakt ten musiał zaboleć tych kibiców Legii, którzy wywierają presję na potencjalnym inwestorze „Czarnych Koszul”, by porzucił swoje zamiary. Powiedzieć, że to słabe, to nic nie powiedzieć.
W szeregi gospodarzy wkradła się nerwowość. Ok, mieli kontrolę nad wydarzeniami, ale nie stwarzali sytuacji za sytuacją. Jak to często w Ekstraklasie bywa, brakowało „tylko” ostatniego podania. Arkadiusz Malarz tak naprawdę do tego momentu musiał się wysilić dwukrotnie, z czego raz na własne życzenie – niepewnie interweniował po słabym uderzeniu Novikovasa, więc dla odmiany efektownie zatrzymał dobitkę Kante.
I wtedy do akcji wkroczyli rezerwowi. Walerian Gwilia idealnie dośrodkował między stoperów, a Maciej Rosołek idealnie w tempo wyskoczył do główki. 1:1. Rosołek zaraz potem mógł zostać absolutnym bohaterem. W zamieszaniu świetnie przepchnął Jana Grzesika, ale piłka zatrzymała się na słupku. ŁKS-owi pomogła obecność stojącego na linii bramkowej napastnika Corrala. Nie wpadło, dopiero Sobociński musiał stać się antybohaterem, żeby Legia prowadziła. Na koniec Jose Kante precyzyjnie przywalił sprzed pola karnego, Malarz nie zdołał tego zatrzymać.
Dłuższą chwilę zastanawialiśmy się, komu przyznać miano plusa meczu. Na każdego bowiem jakiś paragraf się znalazł. Antolić i Karbownik zawalili przy golu, ale ogólnie grali dobrze. Chorwat w pełni zrewanżował się pewnym wykonaniem karnego i przechwytem, który zakończył się asystą na 3:1. Od pierwszego gwizdka generalnie wypełniał swoje zadania, więc ostatecznie wygrywa walkę z Kante, który gola powinien strzelić wcześniej niż w 88. minucie. Malarz akurat po jego uderzeniach notował najlepsze interwencje. Gwinejczyk na pewno żałował zwłaszcza fajnej przewrotki z drugiej połowy.
ŁKS przegrał, ale po pierwsze – było to wkalkulowane. Po drugie – zagrał lepiej niż wielu się spodziewało, poważnych i naiwnych błędów mimo wszystko oglądaliśmy mniej niż w większości meczów jesiennych. Widać jakieś światełko w tunelu. Legia? Co by nie mówić, pokazała trochę charakteru, a Vuković przekonał się, że ma bogactwo wyboru. Jesteśmy w lekkim szoku: na inaugurację wiosny wszystkie drużyny z podium sięgnęły po trzy punkty.
Fot. Newspix