Faworyt dzisiejszych derbów Mediolanu był oczywisty. Inter jest w ostatnich miesiącach świetny, Inter walczy o mistrzostwo Włoch, Inter ma w swoim składzie piłkarzy, którzy po zakończeniu rozgrywek wylądują w najlepszej jedenastce sezonu Serie A. Milan? To obecnie po prostu ligowy średniak, z ambicją załapania się do ligowego TOP6. Ale – tak, tak, wiemy, to oklepane – derby rządzą się swoimi prawami. Wyzwalają w piłkarzach dodatkowe emocje, uwalniają nieodkryte dotychczas pokłady energii i umiejętności. Tak było także i dziś.
Do przerwy na murawie San Siro niepodzielnie rządzili bowiem zawodnicy Rossonerich, formalnie przystępujący do dzisiejszych derbów w roli gości. Milan najzwyczajniej w świecie zaskoczył Inter. Chyba nawet nie taktycznie, bo Antonio Conte to taki gość, którego niełatwo akurat na tym polu przechytrzyć. Raczej chodziło o narzucone tempo – Nerazzurri z pewnością nie spodziewali się, że odwieczni rywale siądą dziś na nich z aż tak wielką zajadłością. To nie był smętny, apatyczny, nudny do obrzydliwości Milan, który tak okrutnie rozczarowuje w bieżących rozgrywkach. Podopieczni Stefano Piolego mieli pomysł na grę i – co najważniejsze – wyszli na murawę wystarczająco nabuzowani, by taktyczne idee trenera z powodzeniem wcielać w życie. Na efekty tej przewagi gości trzeba było czekać w sumie dość długo, bo do czterdziestej minuty. Ale jak już się udało przełamać defensywę Interu, to od razu podwójnie.
Najpierw ukąsił Ante Rebić, wykorzystując świetne zagranie piłki głową przez Zlatana Ibrahimovicia, no i korzystając na błędzie golkipera gospodarzy. Daniele Padelli, zastępujący między słupkami Samira Handanovicia, totalnie się przy golu na 0:1 nie popisał. Niby chciał zostać na linii, a jednak wyszedł, żeby przeciąć podanie. Efekt był taki, że do piłki nie zdążył i zostawił rywalowi pustą bramkę. Wystarczyło dostawić szuflę, co też uczynił Rebić.
Drugie trafienie to już dzieło samego Zlatana.
Szwed dopadł do trochę przypadkowo zagranej piłki i z najbliższej odległości wpakował ją do sieci, podwyższając prowadzenie Rossonerich tuż przed przerwą. Trudno sobie właściwie było w tamtym momencie wyobrazić bardziej pozytywny scenariusz dla kibiców Milanu. Nie dość, że ich zespół prowadził w derbach dwiema bramkami, to drugą z nich zdobył 38-letni Ibra, postrzegany często w czerwono-czarnej części Mediolanu jak Mesjasz. Zresztą – szwedzki goleador generalnie prezentował się znakomicie. Pracował dla zespołu, dominował w powietrzu, inteligentnie dzielił się futbolówką. Widać było po nim wielką motywację i chęć, by stać się bohaterem Derby della Madonnina. Ale nie on jeden grał wspaniale. Właściwie cała jedenastka Milanu wyglądała znakomicie. Inter nie grał źle, a jednak dał się zdominować. W powietrzu można było poczuć swąd sensacji.
Po przerwie potwierdziło się jednak, że prowadzenie 2:0 to wynik niebezpieczny. Inter kontakt złapał już po sześciu minutach drugiej odsłony spotkania za sprawą atomowego uderzenia Marcelo Brozovicia. Wydaje się, patrząc na przebieg meczu na chłodno, że to był ten moment, w którym zadecydowały się losy wyniku. Gdyby Nerazzurri dłużej męczyli się z poszukiwaniem bramki kontaktowej, Milan okrzepłby psychicznie i dowiózł prowadzenie, albo chociaż remis do końcowego gwizdka arbitra. Ale gol Chorwata zasiał niepewność w sercach Rossonerich. Co w konsekwencji doprowadziło do ich klęski.
Już trzy minuty później stadionowy zegar wskazywał wynik 2:2. Po kwadransie Inter wyszedł na prowadzenie, a w doliczonym czasie gry Romelu Lukaku wyjaśnił sprawy do końca, zdobywając czwartego gola dla Interu.
Tak jak przed przerwą przewaga Milanu była bezdyskusyjna, tak w drugiej połowie gospodarze całkowicie zdominowali przebieg gry. Oczywiście goście mieli swoje sytuacje – było trafienie w słupek, było kilka innych, całkiem niezłych akcji. Ale kiedy Inter się już rozpędził, to trudno było tę machinę zatrzymać. Tym bardziej, że widać było gołym okiem, jak wiele ekipę Rossonerich kosztowała intensywność gry, narzucona w pierwszej odsłonie meczu. W końcówce każda odbita piłka spadała pod nogi piłkarzy Interu. Każde starcie w środkowej strefie kończyło się na korzyść zawodnika Interu. Z każdego wyścigu na skrzydle górą wychodził zawodnik Interu. I tak dalej, i tak dalej. Gospodarze po prostu znacznie lepiej znieśli trudy tego spotkania. Oni mogli dzisiaj jeszcze pohasać na San Siro przez dobre pół godziny. Milan zaczął natomiast pomału wymiękać już po sześćdziesięciu minutach gry.
Co wynik dzisiejszego spotkania oznacza dla układu sił w Serie A?
Sporo. Bo nie możemy napisać, że „typowy Inter” jak zwykle frajersko stracił szansę na nadrobienie strat do Juventusu. Ekipa Antonio Conte wygrywa, więc zrównuje się punktami ze „Starą Damą”. Walka o scudetto nabiera więc jeszcze większej temperatury.
A Milan? Cóż. Dziesiąte miejsce w tabeli. Rossoneri pewnie marzyli o tym, by spektakularne zwycięstwo w derbach było dla nich swoistym meczem na przełamanie. Euforia po takim triumfie mogłaby posłużyć za paliwo na końcową fazę sezonu. W ostatnich tygodniach i tak punktowali przyzwoicie, dodatkowy zastrzyk optymizmu mógłby zapewnić im powrót do ligowej czołówki. Tymczasem jest bolesna porażka. Ale z drugiej strony – z porażki poniesionej w takim stylu i okolicznościach też można coś pozytywnego wyciągnąć. Piłkarze Milanu udowodnili dziś, że przy odpowiedniej organizacji i nastawieniu są w stanie pokazać kawał pięknego futbolu. Szkoda, że zdarza im się to tak rzadko. Może trzeba derby Mediolanu organizować co tydzień?
INTER MEDIOLAN 4:2 AC MILAN
(M. Brozović 51′, M. Vecino 54′, S. de Vrij 70′, R. Lukaku 90+3′ – A. Rebić 40′, Z. Ibrahimović 45+1′)
fot. NewsPix.pl