W Ekstraklasie nic nie jest logiczne, więc niewiele brakowało, a Lechia Gdańsk w składzie, którego jeszcze kilka tygodni temu nikt z jej kibiców nawet by sobie nie wyobrażał, wygrałaby we Wrocławiu. No ale sędziowie często złośliwie doliczają kilka minut. Tak też zrobił Tomasz Musiał i właśnie wtedy Śląsk uciekł spod topora. Topora, pod którym chciał go umieścić Diego Żivulić.
O wyczynach słabego defensywnego pomocnika przekwalifikowanego z konieczności na jeszcze słabszego stopera osobno tutaj, dlatego nie będziemy się aż tak rozpisywali na jego temat. W każdym razie, facet wyglądał, jakby na tej pozycji zagrał pierwszy raz w życiu i to w kapciach, obudzony w środku nocy. A przecież miał już podobno doświadczenie w tej roli. Vitezslav Lavicka liczył, że do solidności obronnej dołoży dobre rozegranie. Nie było ani tego, ani tego. Oba gole dla gości w największym stopniu zawalał właśnie Żivulić, z kolei podania do przodu wykonywał często nerwowo i niedokładnie.
Facet już wcześniej znajdował się na cenzurowanym wśród kibiców – jeśli tak dalej pójdzie, będzie oddawał koszulkę jak Igors Tarasovs w zeszłym sezonie.
Druga bramka mocno obciąża także konto Lubambo Musondy, który w prostej sytuacji bezsensownie kopał na oślep i tak Lechia przejęła piłkę, którą potem szybko rozegrała. Zambijczyk również został poddany eksperymentowi. Na skrzydłowego jest za słaby, więc spróbowano go na prawej obronie. Przed przerwą nawet kilka razy potrafił pokazać się z przodu, ale w defensywnie nie dawał rady. Nie najlepsze ustawianie się próbował rekompensować agresją, co mogło skończyć się szybkim zjazdem do bazy po wejściu łokciem w Filipa Mladenovicia. Sędzia Musiał ukarał Musondę żółtą kartką, dla pewności jednak obejrzał jeszcze powtórki. Nie byłoby skandalu, gdyby zmienił decyzję na ostrzejszą, na szczęścia dla zawodnika WKS-u pozostał przy pierwszej wersji. Swoją drogą, to wielka rzadkość, żeby arbiter w jednej połowie dwukrotnie podchodził do monitora i w obu przypadkach nie zmieniał decyzji. Wcześniej Musiał analizował, czy nie powinno być rzutu karnego po ręce Rafała Kobrynia. Nie powinno i tak też zdecydowali sędziowie.
No właśnie, wspomnieliśmy o składzie Lechii. Zimowe osłabienia (Haraslin, Sobiech, Łukasik), zawieszenie Peszki za kartki (i tak był wystawiony na listę transferową) plus kontuzje (Arak, Kubicki) i choroby (Lipski, Fila) sprawiły, że Piotr Stokowiec musiał wystawić każdego, kto ma dwie nogi, jest zdrowy i nie wierzy już w Świętego Mikołaja. W normalnych okolicznościach Kobryń, Tobers czy Mihalik nie pojawiliby się na boisku, a już na pewno nie w podstawowej jedenastce. Ten pierwszy plamy nie dał, wypadł solidnie jako prawy obrońca. Gorzej z Łotyszem i Słowakiem, którzy byli najsłabszymi punktami. Tobers zebrał pochwały za sparingi, ale dziś pokazał się jako rosły człapak, podający głównie do tyłu i często spóźniony, gdy tylko przeciwnik nieco przyspieszy grę. Mihalik miał jakiś udział przy golu na 1:0, ale to wszystko, później już nic nie zrobił.
Jeśli ktoś z nowych w ekipie przyjezdnych mógł się podobać, to Brazylijczyk Conrado. Rywale ostro go przywitali, po kilkudziesięciu sekundach leżał podeptany, jednak nie spękał. To on urwał się Żivuliciowi w polu karnym i z pomocą wślizgu Łabojki sprawił, że piłka trafiła na głowę Flavio Paixao. Nieźle radził sobie w pojedynkach i dopóki miał siły, nie zaniedbywał obrony. A miał ich mniej więcej na godzinę. Później odnosiliśmy wrażenie, że trochę odpuszcza powroty i kumuluje energię na akcje ofensywne. Można byłoby go zmienić, podobnie jak wcześniej Tobersa i Mihalika, tyle że nie było za kogo.
Średnia wieku na ławce Lechii wynosiła… 17,5! Nic dziwnego, że dopiero w 87. minucie na murawie zameldował się Paweł Żuk i na tym się skończyło. W trakcie meczu gdański klub ogłosił, że Łukasz Zwoliński już na tę rundę przychodzi z HNK Gorica, co w obliczu takiego kadrowego dramatu jest dla Stokowca niczym wygrana na loterii.
Gdy Lechia podwyższyła na 2:0 po świetnym dograniu Mladenovicia i dołożeniu nogi przez Paixao, wydawało się, że jest po wszystkim. Brak sił dał jednak o sobie znać, Lechia nie wytrzymała. Podejmującego przeważnie złe decyzje Erika Exposito po godzinie zmienił debiutujący Filip Raicević, co być może miało decydujące znaczenie. Serb udanie przywitał się z wrocławską publicznością. Oddał bardzo groźny strzał głową, zmuszając Dusana Kuciaka do dużego wysiłku, zaś w doliczonym czasie okazał się znacznie sprytniejszy od Malocy przy górnej piłce. Chciał ją chyba przyjmować, nie zrobił tego najlepiej, ale nadbiegający Chrapek ładnym strzałem uratował remis. To jego możemy chwalić najbardziej. Najczęściej spośród zawodników Śląska sensownie podawał, no i wcześniej wywalczył rzut karny – w jego kolano uderzyło kolano Makowskiego, Musiał od razu użył gwizdka.
Podział łupów oznacza, że Śląsk zachował czteropunktową przewagę nad Lechią i wskoczył na podium. Zleci z niego, jeżeli Pogoń w niedzielę nie przegra w Płocku.
Fot. Newspix