Jest kilka takich lig w Europie, które każdy szanujący się kibic piłkarski powinien uważnie śledzić. Bo zwyczajnie wypada wiedzieć, co w trawie piszczy, jeśli mowa o angielskiej, hiszpańskiej, włoskiej czy niemieckiej ekstraklasie. Ale wszystkich rozgrywek Starego Kontynentu monitorować na co dzień oczywiście nie sposób. O wielu ligach przypominamy sobie zatem dopiero wtedy, gdy polski klub trafia na przedstawiciela jednej z nich w europejskich pucharach, co zazwyczaj – przynajmniej w ostatnich latach – kończy się dla nas dość smutno.
Postanowiliśmy więc nieco uprzedzić fakty i już zimą zrobić mały przegląd sytuacji.
Co słychać w świecie słowackiego, luksemburskiego czy rumuńskiego futbolu? Kto wielkimi krokami zbliża się do zgarnięcia mistrzostwa Węgier, a kto musi jeszcze powalczyć, by zanotować triumf w Słowenii? Wszystkiego się zaraz dowiecie.
Rzucamy dziś okiem na sytuację w ligach – nazwijmy je – nieoczywistych. Wybraliśmy takie rozgrywki, które w rankingu współczynników UEFA na 2020 rok są na ten moment notowane niżej od dwudziestej ósmej PKO Bank Polski Ekstraklasy, ale w ostatnich dwóch sezonach (czyli – obecnym oraz poprzednim) ich wynik jest już wyższy niż w przypadku naszej ligi.
Casa Liga 1 (29. miejsce w rankingu UEFA 2020)
Wygląda na to, że rumuński futbol klubowy pomalutku otrząsa się z marazmu. Przez kilka ostatnich lat tamtejsze kluby radziły sobie na europejskiej arenie mniej lub bardziej nieudolnie, tymczasem w bieżącym sezonie CFR Cluj nie tylko dostało się do fazy grupowej Ligi Europy, ale i wyszło tam z grupy, eliminując w niej między innymi rzymskie Lazio. W pierwszej rundzie play-offów zawodnicy Cluj zmierzą się z Sevillą. Pewnie na tej przeszkodzie się ich pucharowa przygoda zakończy, ale i tak nastąpił pewien przełom. Ostatnie lata w lidze rumuńskiej stoją zresztą pod znakiem dominacji tej właśnie ekipy i właściwie niewiele wskazuje na to, by w bieżącym sezonie cokolwiek miało się zmienić. Zawodnicy Cluj zdobyli mistrzostwo kraju rok i dwa lata temu, a obecnie też liderują w tabeli, miarowym krokiem zmierzając po trzeci tytuł z rzędu.
CFR CLUJ POKONA NA WYJEŹDZIE GAZ METAN MEDIAS? KURS: 1.90 W ETOTO!
Jasne, przewaga punktowa nad pościgiem jest dość skromna i niczego jeszcze nie gwarantuje na sto procent, ale trudno się spodziewać, by ktokolwiek miał eksplodować formą i strącić “Kolejarzy” z piedestału.
I pomyśleć, że jeszcze całkiem niedawno ten klub znajdował się na skraju bankructwa. W 2017 roku Cluj zostało przejęte przez Mariana Băgăceana, rumuńskiego biznesmena, który dosłownie rzutem na taśmę doprowadził klubowe finanse do jako-takiego ładu. Całkowity upadek był naprawdę bliski. A przypadek “Kolejarzy” nie jest bynajmniej w Rumunii odosobniony, wiele zasłużonych ekip popadło tam w ostatnim czasie w podobne tarapaty.
Do zakończenia sezonu zasadniczego pozostały w Rumunii trzy serie spotkań. Później ligowa stawka zostanie przecięta na pół i nastąpi podział na grupę mistrzowską oraz spadkową, podobnie jak w polskiej ekstraklasie. Z tą różnicą, że w Rumunii wciąż dzielone są punkty. To na pewno nie ułatwi ekipie Cluj życia, ostatecznie nigdy nie wiadomo, kiedy nadejdzie jakiś kryzys formy, ale z drugiej strony – w poprzednim sezonie “Kolejarze” poradzili sobie z podziałem bez mrugnięcia okiem, ani razu nie spadając z pierwszego miejsca w tabeli na finiszu sezonu.
Teraz może być jednak nieco trudniej, z klubu napływają bowiem pewne niepokojące sygnały o wewnętrznych niesnaskach.
Drużyną dowodzi obecnie nie kto inny, tylko Dan Petrescu, który powrócił do pracy w ojczyźnie po krótkim pobycie w Chinach. Jego podopieczni kapitalnie spisują się przede wszystkim przed własną publicznością. Na stadionie imienia doktora Constantina Rădulescu gospodarze są właściwie nietykalni – przytrafił im się tam jeden remis, poza tym wygrali wszystkie ligowe starcia, większość z nich wysoko i do zera. Co innego jednak na wyjazdach. Tutaj Cluj zdarzają się już dotkliwe wpadki. Po porażce z Botoșani w dwudziestej kolejce ligowych zmagań faworyci spadli nawet na moment na drugie miejsce w tabeli, tracąc fotel lidera na rzecz Astry Giurgiu.
ASTRA GIURGIU ZWYCIĘŻY U SIEBIE Z CHINDIA TARGOVISTE? KURS: 1.66 W ETOTO!
Tak się jednak złożyło, że już tydzień później właśnie te dwie ekipy zmierzyły się ze sobą w bezpośrednim starciu. Astra opuściła obiekt rywali z dwiema bramkami w bagażniku i porażką na koncie.
Wszystko wróciło zatem do normy, lecz Petrescu nie ukrywa rozczarowania postawą klubowych działaczy. Ostatnio udzielił kilku głośnych wywiadów, uskarżając się w nich na brak należytych wzmocnień. Choć przecież do Cluj nie dołączył zimą jedynie Grzegorz Sandomierski, ale również Alexandru Chipciu i Denis Ciobotariu.
Zwłaszcza ściągnięcie tego pierwszego robi spore wrażenie – mówimy ostatecznie o gwieździe rumuńskiego futbolu.
Szkoleniowiec Cluj przesadza, czy rzeczywiście zbyt wąska kadra może się okazać problemem dla jego zespołu? Cóż, wydaje się, że to mimo wszystko strachy na lachy. Na razie “Kolejarze” wyglądają na zdecydowanych faworytów do mistrzostwa, choć w jakimś sensie ich siłą jest też słabość niektórych konkurentów. No i na pewno boli ich utrata Emmanuela Culio, być może największego ulubieńca lokalnej publiczności.
Fortuna liga (30. miejsce w rankingu UEFA 2020)
Wydaje się, że na Słowacji wszystko jest już w miarę jasne, jeżeli chodzi o wyścig po mistrzowski tytuł.
Po osiemnastu ligowych kolejkach Slovan Bratysława przewodzi stawce ze zdecydowaną przewagą nad peletonem. Podopieczni Jána Kozáka jr mają już dziesięć punktów zapasu i naprawdę nie zanosi się na żaden spektakularny krach w ich wykonaniu, tym bardziej, że Słowacy nie dzielą punktów po sezonie zasadniczym, więc tabela nie zostanie regulaminowo spłaszczona, żeby dodać trochę emocji na finiszu rozgrywek. Poprzednie rozgrywki Slovan zakończył z siedemnastoma oczkami przewagi nad wicemistrzami z Dunajskiej Stredy, ale jest prawdopodobne, że tym razem uda się “Błękitnym” zdobyć tytuł w jeszcze bardziej spektakularnym stylu.
Nawet pomimo utraty największej gwiazdy, Andraža Šporara, który kilkanaście dni temu odszedł do Sportingu Lizbona za siedem milionów euro, co jest rekordem słowackiej ekstraklasy. Słoweniec bezlitośnie punktował oponentów nie tylko w lidze, ale i na europejskiej arenie, stąd nie może dziwić, że zapłacono za niego tak dobre pieniądze.
Skąd jednak taka dominacja Slovana po latach średniawki w jego wykonaniu?
Klub obecnie broni tytułu mistrzowskiego, ale w latach 2015 – 2018 na szczycie słowackiego futbolu znajdowały się inne ekipy. Cóż, wielkiej zagadki tutaj mimo wszystko nie ma – decydują pieniądze. Ivan Kmotrík, właściciel klubu, to jeden z najbogatszych przedsiębiorców w kraju. “Błękitni” są klubem – jak na słowackie warunki – mlekiem i miodem płynącym, doskonale zorganizowanym. Powrót na ligowy tron był w tym przypadku kwestią czasu.
Zresztą, jako się rzekło, Slovan zaczyna dokazywać również w kontynentalnych rozgrywkach, w tym sezonie grał w fazie grupowej Ligi Europy i dzielnie stawiał się tam faworytom. – Slovan jest najlepiej płacącym klubem Słowacji, jeśli chodzi o kontrakty na pewno bliżej mu do tego, co oferuje Legia niż inne polskie kluby. Jeśli byłaby walka o zawodnika z kartą na ręku, myślę, że finansowo przebiłby każdego poza Legią. Przykładowo kontrakt Sporara opiewa na pół miliona euro, a przychodził z Bazylei za 800-900 tysięcy euro – mówił w rozmowie z nami Paweł Zimończyk, CEO agencji FairSport International. – Jest tu bogaty sponsor, który kiedyś stał za Artmedią Petrzałka. To naprawdę majętny człowiek, który jednoosobowo może podjąć kluczowe decyzje – jeśli on się uprze na zawodnika, to nie musi go puszczać, jeśli kogoś chce kupić, to po prostu kupi. Działa w klubie od 2007 roku, ale dużo zmieniło się wraz z otwarciem nowego stadionu. Poprzedni był ze starej epoki, miał już problemy, żeby otrzymywać licencję. Ten wyzwolił nową energię u właścicieli i zdecydowanie większe zainteresowanie ogółem, a przecież to i tak najbardziej medialny klub na Słowacji. Teraz Slovan ma jasne ambicje: faza grupowa Ligi Europy jako obowiązek, a marzenia o Lidze Mistrzów.
Wygląda na to, że dominacja Slovana na krajowym podwórku może trochę potrwać.
Prva liga Telekom Slovenije (32. miejsce w rankingu UEFA 2020)
Jeżeli chodzi o ligę słoweńską, na razie zanosi się na zmianę warty, choć wiele się tutaj jeszcze może pozmieniać. W poprzednim sezonie mistrzostwo zdobył NK Maribor, ale w bieżących rozgrywkach górą są w tym momencie mistrzowie z sezonu 2017/18, odwieczni rywale “Purpurowych” – Olimpija Lublana. Trzeba przyznać, że sytuacja w ligowej tabeli jest naprawdę bardzo ciasna, a przed ekipami walczącymi o tytuł jeszcze mnóstwo bezpośrednich starć.
W słoweńskiej ekstraklasie występuje bowiem jedynie dziesięć zespołów, ale sezon ligowy składa się aż z trzydziestu sześciu kolejek. To oznacza aż cztery konfrontacje między wszystkimi zespołami.
Olimpija to w istocie klub o olbrzymiej historii, choć formalnie w 2020 roku będzie obchodziła swoje… piętnastolecie. To dlatego, że w 2005 roku drużynę trzeba było zawiązać na nowo. Przyczyną takich manewrów było, jak to zwykle w świecie futbolu, bankructwo zasłużonej marki i potrzeba nowego otwarcia z czystą kartą. “Smoki” błyskawicznie wspięły się jednak po szczeblach drabiny słoweńskiego futbolu, rok po roku robiąc kolejne awanse. Wystartowano z piątej ligi, nie zatrzymano się aż do samiuśkiej do ekstraklasy. W sezonie 2015/16 udało się odbić natomiast mistrzostwo kraju z rąk Mariboru, przerywając tym samym trwającą pięć lat dominację “Purpurowych”.
Teraz Olimpija i Maribor biją się już o majstra jak równy z równym. Wszystko za sprawą Milana Mandaricia – amerykańskiego biznesmena o jugosłowiańskich korzeniach, który pomógł klubowi z Lublany w powrocie na szczyt. Jego nazwisko na pewno kojarzą sympatycy Premier League – wcześniej Mandarić inwestował między innymi w Portsmouth oraz Leicester City, z całkiem niezłym skutkiem zresztą.
W “Przeglądzie Sportowym” mogliśmy przeczytać: “Dla starszego pana, który obecnie jest właścicielem mistrza Słowenii, Olimpiji Lublana, futbol nie jest wcale zachcianką ani sposobem na zagospodarowanie czasu na biznesowej emeryturze. Od lat siedemdziesiątych piłka nożna towarzyszy mu codziennie, może o niej opowiadać godzinami. Nic dziwnego, skoro jego największym nauczycielem futbolu i przyjacielem był George Best. – Poznaliśmy się w latach 70. w USA, kiedy byłem właścicielem San Jose Earthquakes i współzałożycielem profesjonalnej ligi piłkarskiej. Pewnego dnia na zebraniu akcjonariuszy ligi pojawił się pomysł, żeby sprowadzić do Stanów największe gwiazdy z Europy. Dzięki temu poznałem George’a Besta, mojego wielkiego przyjaciela. Grał u mnie w San Jose. Był po prostu najlepszy, kochałem go. Nasze żony się przyjaźniły, dał swojemu synowi na imię Milan na moją cześć“.
W sezonie 2017/18 o mistrzostwie “Smoków” zadecydował korzystny bilans bramek w meczach z Mariborem. I chyba nie można wykluczyć, że w bieżących rozgrywkach sprawa mistrzostwa Słowacji też będzie się rozstrzygała na samym finiszu. Co ciekawe – na króla strzelców rozgrywek idzie Ante Vukušić, chorwacki napastnik, który jakiś czas temu miał krótki i niezbyt udany epizodzik w Olimpii Grudziądz. Na razie Vukušić zdobył dla Lublany szesnaście bramek w dwudziestu występach.
Nemzeti Bajnokság I (33. miejsce w rankingu UEFA 2020)
W węgierskiej ekstraklasie nie zanosi się na niespodziankę. W sezonie 2018/19 rozgrywki zostały wygrane przez budapesztański Ferencvárosi Torna Club i wszystko wskazuje na to, że “Zielone Orły” obronią tytuł mistrzowski po raz pierwszy od ćwierćwiecza.
Podopieczni słynnego Serhija Rebrowa mają już naprawdę bezpieczną przewagę nad pościgiem.
Właściwie nie bardzo widać, kto miałby Ferencvárosowi zagrozić w drugiej części rozgrywek. Imponować może wprawdzie Puskas Akademia, która najpierw sprała rywali 4:1 przed własną publicznością, a potem zremisowała 2:2 na wyjeździe, no ale tytuły zgarnia się regularnym punktowaniem na przestrzeni całego sezonu, a nie tylko ambitną postawą w meczach na szczycie.
FERENCVAROS POKONA UJPEST? KURS: 1.83 W ETOTO!
Tymczasem regularność jest właśnie podstawowym atutem “Orłów”. Nawet kiedy spotkanie się nie układa, tak jak w poprzedniej kolejce, koniec końców udaje się jednak wymęczyć trzy punkty.
Ferencváros z całkiem niezłej strony pokazał się również w tym sezonie Ligi Europy, ocierając się o wyjście z grupy w tych rozgrywkach. Skąd ten nagły wzlot węgierskiego klubu? Cóż – prezydentem “Zielonych Orłów” od niemalże dekady jest Gábor Kubatov – wirtuoz zakulisowych gierek, prominenty polityk Fideszu, najważniejszej siły politycznej na Węgrzech. Z takim wsparciem Ferencváros musiał zanotować progres, tym bardziej jeśli weźmie się pod uwagę, jak mocno na rozwój krajowego futbolu naciska Viktor Orban. Oczkiem w głowie premiera jest rzecz jasna Puskas Akademia, Orban jest również kibicem drugiego w tabeli Fehérváru (dawnego Videotonu), ale także i Ferencváros w obecnym układzie politycznym ma się zupełnie nieźle.
Nie tylko jeżeli chodzi o sekcję piłki nożnej mężczyzn. W samym tylko 2019 roku dorośli sportowcy reprezentujący barwy “Zielonych Orłów” na rozmaitych mistrzostwach indywidualnych oraz drużynowych zdobyli w sumie 373 medale, w tym 128 złotych krążków.
UJPEST POKONA NA WYJEŹDZIE FERENCVAROS? KURS: 3.95 W ETOTO!
– To dla nas złoty rok – komentował Kubatov, dumny jak paw. – Sukcesy sekcji piłkarskiej już teraz wykraczają poza nasze plany, wyprzedziliśmy własne założenia. Zatrudnienie Rebrowa okazało się strzałem w dziesiątkę. To niezwykle twardy człowiek, podobnie jak ja. Ale za tą twardą powłoką kryje się fenomenalna wiedza i wielkie doświadczenie. Mogę obserwować mecze naszej drużyny z olbrzymią satysfakcją nawet wówczas, gdy przegrywamy. Chciałbym oczywiście, by w zespole częściej pojawiali się młodzi Węgrzy, lecz zdaję sobie sprawę, że nie zawsze to możliwe. (…) W ciągu ostatnich dziewięciu lat klub bardzo się zmienił, ale wierzę, że są to zmiany na lepsze. Podwoiliśmy frekwencję na trybunach. Jesteśmy największym węgierskim klubem. Musimy pokazywać ludziom dobre wyniki, żeby ściągać ich na stadion.
Cóż – na razie się udaje. Choć ściągnięcie ludzi z powrotem na stadion w przypadku Ferencvarosu oznaczało znacznie więcej niż tylko wykręcenie optymalnych wyników na boisku. Klubowi ultrasi – słynący z wyczyniania rozmaitych, często krwawych ekscesów – przez bite trzy lata bojkotowali domowe mecze swojego zespołu, protestując przeciwko działaniom Kubatova. Z którym wcześniej, zanim polityk przejął klub, ponoć blisko współpracowali podczas rozmaitych manifestacji propagandowych Fideszu.
BGL Ligue (34. miejsce w rankingu UEFA 2020)
Na koniec rzut oka na Luksemburg, a tam – co tu dużo mówić – zanosi się na wielką sensację.
Słynna ekipa F91 Dudelange, która w ostatnich latach płatała tak liczne figle w europejskich pucharach, meldując się dwa razy z rzędu w fazie grupowej Ligi Europy, po trzynastu ligowych kolejkach zajmuje zaledwie piątej miejsce w tabeli. Dwanaście punktów straty do lidera. To jest przepaść, którą niełatwo będzie zasypać w rundzie wiosennej. Tym bardziej, że przewodząca w stawce ekipa Union Titus Pétange prezentuje naprawdę solidną, równą formę i jak do tej pory ma na swoim koncie zaledwie jedną porażkę. Tymczasem Dudelange poległo aż pięciokrotnie. Gra na wielu frontach okazała się najwyraźniej zbyt obciążająca.
W XXI wieku Dudelange tylko pięć razy nie sięgnęło po mistrzostwo Luksemburga. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że w 2020 roku dojdzie do szóstego potknięcia pogromców warszawskiej Legii.
Union Titus Pétange to klub założony w 2015 roku na bazie fuzji dwóch innych ekip. Dlaczego akurat ta drużyna wyrosła nagle na faworyta do przerwania dominacji Dudelange na luksemburskim podwórku? Trudno powiedzieć, dotychczas próżno było jej szukać w ligowej czołówce Być może ojcem tego niespodziewanego sukcesu jest Yannick Kakoko, były zawodnik Arki Gdynia, obecnie reprezentujący barwy UTP. Zresztą – ktokolwiek to mistrzostwo ostatecznie zgadnie, na tego trzeba będzie w kolejnym sezonie europejskich pucharów uważać.
Zdetronizowanie Dudelange byle komu się przecież nie może udać.