Reklama

Jak wszyscy, to wszyscy. Barcelona również za burtą Pucharu Króla

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

06 lutego 2020, 23:33 • 4 min czytania 0 komentarzy

Real odpadł? Odpadł. Valencia odpadła? Odpadła. Barcelonie nie pozostało więc nic innego, jak wykorzystać słabość największych rywali i wskoczyć na autostradę do pucharu. Taki pewnie był plan, no ale nie pykło. Zamiast tego Setien i spółka dołączą do reszty faworytów spędzających półfinały Copa del Rey przed telewizorem. Athletic Bilbao awansował po golu w doliczonym czasie gry, ale na pewno nie psim swędem. Po prostu wykorzystał to, że goście nie mieli dziś pomysłu na to, co zrobić z piłką. A jak już zdarzały im się przebłyski, to wyrastał przed nimi Unai Simon.

Jak wszyscy, to wszyscy. Barcelona również za burtą Pucharu Króla

– Athletic zasłużenie awansował, czy to wy straciliście?

– Zasłużenie, proszę pana, zasłużenie.

I choć statystyki o tym nie świadczą, to faktycznie tak było. Nie dlatego, że Barcelona nie miała niezłych sytuacji, bo miała. Dlatego, że nie miała na nie pomysłu. W pierwszej połowie brakowało gościom polotu. Bilbao stawiało zaporę, goście tłukli w nią jak w bęben i tak to się toczyło. Oczywiście przewaga Katalończyków była dobrze widoczna, ale wszystko sprowadzało się do tego, że przyjezdni byli przy piłce. Ekipa Setiena ewidentnie liczyła, że awans należał im się przed wyjściem na boisko. Brak pomysłów widać też było po frustracji mistrzów Hiszpanii. Cztery kartki, w tym jedna dla Messiego, który brzydkimi sankami wjechał w rywala po stracie piłki. Faworytom zwyczajnie puszczały nerwy.

Nie powiemy jednak, żeby gospodarze starali się troszkę bardziej niż Barca. Najlepszą sytuację Athletic miał w 10. minucie spotkania, kiedy Inaki Williams posłał piłkę do siatki po rzucie rożnym, ale wcześniej w górę powędrowała chorągiewka sędziego asystenta. Baskowie nie kryli nawet, że to na stałe fragmenty gry nastawiają się najbardziej, bo przez pierwsze pół godziny nie stworzyli praktycznie żadnego zagrożenia.

Reklama

Pewnie nie zmieniłoby to się do końca pierwszej części spotkania, gdyby nie pomoc Ter Stegena. Niemiec grał nogami tak fatalnie, że aż ciężko było uwierzyć, że ktoś go nie podmienił.

Dwa podania golkipera Barcy trafiły wprost pod nogi rywali i koledzy mogli się tylko modlić, żeby nie padła z tego bramka. Na szczęście dla nich robili to skutecznie, bo Athletic nie skorzystał z okazji. Tuż przed zejściem do szatni Blaugrana mogła w końcu się odegrać, ale nawet Messiemu szło jak krew z nosa. 20 metrów do bramki, linia prosta, idealna okazja z wolniaka. I co? I mur. Jak wiadomo komu w deszcz.

Nadzieje odżyły po przerwie. Zarówno nasze, że mecz jednak przyniesie jakieś emocje i pozwoli chociaż unieść brew, gospodarzy, którzy zobaczyli, że tę Barcę to w sumie można dziś ukąsić, jak i gości, którzy mieli 15 minut, żeby ogarnąć, że wypada zacząć coś grać. Nie do wszystkich jednak dotarło, że w takim stylu to można co najwyżej dołączyć do grona faworytów za burtą pucharowych rozgrywek. Ter Stegen jak podawał pod nogi Basków, tak nie zmienił swoich upodobań. Nie dojeżdżał też Frankie de Jong, który zarobił żółtko za żenującą symulkę, kiedy próbował minąć bramkarza po dobrym, prostopadłym podaniu. Inna sprawa, że Holender karnego mógł wywalczyć kilka chwil później, gdy został popchnięty od tyłu w szesnastce, ale cóż, sędzia widział to inaczej.

Z biegiem czasu Barcelona naciskała jednak coraz konkretniej. Było widać pomysł, którego wcześniej brakowało. Np. wtedy, kiedy Messi świetnie przerzucił piłkę do Alby w pole karne, a ten z ostrego kąta trafił wprost w bramkarza. Albo kiedy Griezmann z 10 metrów uderzył wprost w Unaiego Simona. Albo wreszcie gdy tuż przed końcem meczu oko w oko z golkiperem Basków stanął Messi, ale musiał uznać wyższość rywala. Nadal nie szło, nadal nic nie chciało wpaść. Gospodarze zaliczali właśnie doktorat z defensywy.

Wszyscy już szykowaliśmy się na dogrywkę, ale raczej bez entuzjazmu. Po takim widowisku każdy chyba zgadzał się z opinią Andrzeja Strejlaua, który komentując spotkanie krytykował pomysł rozgrywania dodatkowych 30 minut. Athletic postanowił więc wręczyć prezent byłemu selekcjonerowi i zakończyć męki nieco wcześniej. Ibai Gomez, który dopiero co pojawił się na boisku, posłał centrę w pole karne, a Inaki Williams strącił piłkę głową w kierunku dalszego słupka. San Mames eksplodowało radością, bo wszyscy widzieli, że do końca meczu pozostało jakieś 60 sekund. Ironią losu jest fakt, że Williams wcześniej w niezłych sytuacjach dwie piłki posłał gdzieś w stratosferę, a jednak tym razem wyczekał okazji i siadło. Nie musimy chyba dodawać, że był to pierwszy celny strzał gospodarzy w tej części spotkania i drugi w ogóle.

Reklama

Cóż, gdy nie strzela się trzech setek, nie można mieć pretensji, że odpada się w takich okolicznościach.

Baskowie wywinęli dziś niezłe numery w Copa del Rey i sprawili, że półfinały będą jeszcze ciekawsze. Athletic dopiero co męczył się z Teneryfą, doprowadzając do karnych rzutem na taśmę, a tu cyk, wskakują do najlepszej czwórki obok Realu Sociedad, innego sensacyjnego bohatera czwartkowych potyczek. W grze o trofeum pozostają jeszcze Mirandes i Granada, więc cholera wie, co tu się jeszcze wydarzy.

Rollercoaster, jakim są tegoroczne zmagania o Puchar Króla, sprawia, że we wskazywanie faworyta nie ma nawet sensu się bawić, ale jedno jest pewne – emocji tu nie zabraknie.

Athletic Bilbao 1:0 Barcelona

Inaki Williams 90′

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

0 komentarzy

Loading...