Napastnik Wisły Płock, Karol Angielski, jako dziecko musiał zbić wiele luster. Co prawda w Ekstraklasie w barwach Korony Kielce debiutował jeszcze przed siedemnastymi urodzinami, ale później w dorosłej karierze towarzyszył mu głównie zdrowotny pech. Dziś jednak wierzy, że limit wszelkich nieszczęść wyczerpał z nawiązką i zacznie wreszcie marsz ku górze w piłkarskiej hierarchii.
Będąc wypożyczonym z Piasta Gliwice do Olimpii Grudziądz rozgrywał świetny sezon w I lidze, był poważnym kandydatem do korony króla strzelców, ale wszystko przerwała okropna kontuzja w meczu z Wigrami Suwałki. Czytając raport medyczny mogło się wydawać, że chodzi o zderzenie z tirem, a nie z rywalami na boisku: wstrząs mózgu, złamana kość czołowa, połamane przegrody nosowe, złamanie ściany zatoki czołowej, złamanie górno-przyśrodkowej ściany oczodołu. Płytka w głowie pozostanie mu do końca życia. Rok później, latem 2018 roku, Karol przeszedł z Piasta do Wisły Płock. Zaczęło się obiecująco: w ciągu tygodnia strzelił dwa gole w lidze i trafił w Pucharze Polski, ale dobra passa szybko się skończyła. Po raz drugi doznał poważnego urazu głowy, tym razem po zderzeniu z bramkarzem na treningu. W tym sezonie zaś praktycznie stracił rundę jesienną, bo w krótkim odstępie dwukrotnie łamał kość śródstopia – najpierw w jednej stopie, potem w drugiej. Niejeden na jego miejscu już dałby sobie spokój i postarał o rentę, ale on czuje, że najlepsze w karierze dopiero przed nim.
***
Umieściliśmy cię w gronie dziesięciu zawodników Ekstraklasy, którzy dotychczas byli w cieniu, a wiosną mogą wreszcie z niego wyjść. Słusznie?
Oczywiście, że tak. Już kiedyś podkreślałem, że mam duży kredyt zaufania do spłacenia – i wobec klubu, i wobec trenera Radosława Sobolewskiego. Stanął za mną i chciał, żebym teraz został w Płocku. Jesienią znów męczyły mnie kontuzje, z wielu stron otrzymywałem pewne sygnały, że może warto coś zmienić, że może być różnie. Ja jednak chciałem zostać i na szczęście trener patrzył na to tak samo. Miałem się wyleczyć na sto procent i być gotowym do walki o skład na tę rundę. Trener jasno mi zakomunikował, że nikt mnie z Wisły nie wygania, nawet na wypożyczenie.
Czyli to suwerenna decyzja Sobolewskiego, że zostajesz?
To trener wystawia skład. Wychodzę z założenia, że skoro on mnie widzi w klubie, to innego potwierdzenia nie potrzebuję. Zrobię wszystko, żeby grać. I tak będzie.
Ile wskazuje na to, że zaczniesz grać od początku wiosny? W sparingach aż tak dużo nie występowałeś.
Nie występowałem, bo trener uznał, że powinienem wprowadzać się pomału i mocniej popracować podczas samych treningów. Decyzji co do składu jeszcze nie ma. Fizycznie jestem gotowy do gry od pierwszej kolejki.
Masz duże nadzieje związane z tą rundą, ale rywalizacja o miejsce w ataku się nie zmniejszyła. Dopiero co przyszedł Cillian Sheridan.
To prawda. Ricardinho odszedł, ale sprowadzono Cilliana. Jest też Grzesiu Kuświk, jestem ja i młody Dawid Kocyła. Wielu rywali do gry, ale gdybym miał się ich obawiać, to chyba pozostałoby mi skończyć z piłką. Rywalizacja jest duża, nie w każdym klubie tak to wygląda, ale bez rywalizacji nie zrobi się kroku do przodu, ona jest niezbędna. Szanuję każdego z chłopaków, jednak otwarcie walczę o pierwszy skład. A trener na pewno się cieszy, ma szeroki wachlarz możliwości w ataku, może dobierać zawodników pod taktykę na konkretnego rywala.
Krótko mówiąc, liczysz, że jeśli zdrowie dopisze, ta runda będzie dla ciebie przełomowa.
Bardzo bym chciał, żeby tak było. Przygotowuję się najlepiej jak mogę, pracuję też indywidualnie po treningach. Chcę wreszcie wykonać krok do przodu. Za mną wiele przejść z kontuzjami, ale wierzę, że wszystko co złe już minęło. Ktoś mnie chyba, kurczę, kiedyś przeklął. Już się nawet nie chcę nad tym zastanawiać, tyle tego było.
Jeżeli chodzi o poważne kontuzje, jesteś przeważnie kojarzony z tym okropnym starciem z czasów Olimpii Grudziądz, ale nie wszyscy wiedzą, że w Wiśle Płock twoja głowa ponownie mocniej ucierpiała.
Sam widzisz, ile razy musiałem się zbierać. Po tych jesiennych urazach robiłem badania na gęstość kości, prześwietlono mnie od stóp do głów. Nic nie wyszło, po prostu pech. Za pierwszym razem kość pękła mi na treningu, typowo zmęczeniowa kontuzja. W drugim przypadku chodziło już o normalne starcie z rywalem podczas sparingu.
Czyli badania nie wykazały, że masz jakąś zwiększoną tendencję do niektórych urazów?
Nic nie wykazały, wszystko w normie. Wolałem się jednak upewnić, czy genetycznie nie mam jakichś problemów i na szczęście z tej strony jest w porządku. Zwróciłem za to jeszcze większą uwagę na odżywianie. Mam zalecenie, żeby jeść więcej galaret drobiowych czy słodkich galaretek, co dodatkowo wzmocni kości. Jeżeli więc miałem jakieś rezerwy, gdzie można było robić coś lepiej niż do tej pory, to właśnie w tym aspekcie.
Jeżeli ktoś dziś nazwie cię młodym zawodnikiem, to jak zareagujesz?
Uznam, że przesadził. Mam świadomość, że wiek przestał już być moim atutem, w marcu skończę 24 lata. Może to jeszcze nie jest dla mnie ostatni dzwonek, ale czas również samemu sobie pokazać, że zasługuję na grę w pierwszym składzie w ekstraklasowym klubie.
[etoto league=”pol”]
Do pewnego momentu miałeś w Ekstraklasie więcej klubów niż goli. Teraz jest po równo: 4 do 4. Ta nietypowa statystyka ci ciąży lub ciążyła?
Kiedyś mogłem się tym trochę przejmować. Liczby klubów i meczów rosły, ale z drugiej strony nie było tak, że rozegrałem kilkadziesiąt pełnych spotkań jako “dziewiątka”. Bardzo często wchodziłem z ławki i nie zawsze wędrowałem do ataku. Zdarzało się, że byłem ustawiany jako boczny pomocnik czy cofnięty napastnik. Nie chcę się jednak tłumaczyć, te liczby na pewno są do poprawienia.
Faktem jest, że choć masz już ponad 60 meczów na najwyższym szczeblu, nie zaliczyłeś przynajmniej jednej rundy, gdy tydzień w tydzień pojawiałeś się w wyjściowej jedenastce.
Tak jak mówiłem, wszystko było dość szarpane, przeplatane kolejnymi kontuzjami. Gdyby nie to fatalne zderzenie w meczu z Wigrami Suwałki, sądzę, że dziś rozmawialibyśmy o czymś zupełnie innym, znacznie dla mnie przyjemniejszym. Niestety, wyszło inaczej. Wsadziłem głowę tam, gdzie normalnie nie wsadza się nogi i zapłaciłem za to wysoką cenę. Teraz mam więcej doświadczenia i wiem, jak już powinienem się zachowywać w takich sytuacjach.
Krótko mówiąc, gdybyś mógł cofnąć czas, tamto starcie byś odpuścił?
Na pewno nie poszedłbym na taki żywioł. Ostatnia minuta meczu, piłka gdzieś na środku boiska, daleko od bramki. Bardzo odważnie zaatakowałem piłkę, obrońca Wigier mnie nie widział, dostałem w głowę i był nokaut.
Wracając do braku regularnych występów w pierwszym składzie. Jeżeli w ogóle się o nie w Ekstraklasie ocierałeś, to wiosną 2018 roku w Piaście Gliwice. Skończyło się tylko na jednym golu i jednej asyście. Masz poczucie, że powinieneś lepiej spożytkować tamten okres?
Tak. Brakowało mi liczb. Dochodziłem do sytuacji, w wielu przypadkach mogłem się lepiej zachować. Ale to już historia, patrzę przed siebie.
Rok po twoim odejściu z Gliwic Piast sięgnął po mistrzostwo. Wyrzucałeś sobie, że gdybyś wcześniej się lepiej pokazał, to zostałbyś i też odbierał złoty medal?
Nie miałem żalu czy poczucia straty. Jesteśmy mężczyznami, podejmujemy decyzje i ponosimy ich konsekwencje. Nikt nie mógł zakładać, że Piast sięgnie po tytuł, gdy dopiero co ledwo się utrzymał po wygranej w ostatniej kolejce. Gratulacje dla Piasta, dla trenera Fornalika i moich byłych kolegów.
Po kontuzji w Olimpii nie od razu pozbyłeś się obaw na boisku.
To prawda. Gdy wróciłem do Piasta, to podczas treningów, sparingów i nawet na początku sezonu nie było mi łatwo. Grałem nieco bardziej asekuracyjnie. Chodziło przecież o bardzo poważną sprawę, miałem połamanych wiele kości twarzy. Mimo że straciłem w Olimpii końcówkę sezonu, pojawiało się sporo zapytań z innych klubów. Nie byłem pewny, czy pozostanę w Piaście. Koniec końców tak się stało, ale u Dariusza Wdowczyka nie miałem wysokich notowań, dopiero Waldemar Fornalik bardziej na mnie postawił, zwłaszcza po zimowym okresie przygotowawczym.
Kiedy coś ci przeskoczyło w głowie i ten strach na boisku minął?
Czas działał na moją korzyść, z tygodnia na tydzień było coraz lepiej. Dziś już nawet nie pamiętam, że miałem coś złamanego (śmiech). No, nie licząc opadającej powieki, czego już raczej nie zmienię, chyba że zrobiłbym sobie operację plastyczną. Podczas pierwszych treningów po powrocie do zdrowia musiałem zakładać maskę ochronną. Wtedy miałem największe obawy, że coś może mi się stać, że głowa znów zacznie boleć czy puchnąć. Przez kilka pierwszych miesięcy czasami coś takiego się działo po dużym wysiłku.
Już w Płocku po raz drugi twoja głowa mocno ucierpiała, gdy zderzyłeś się z Bartłomiejem Żynelem.
Na szczęście oberwałem z drugiej strony głowy. Co nie zmienia faktu, że gdyby ktoś mnie nie znał, mógłby sądzić, że nie gram w piłkę, tylko boksuję. Tamto starcie to też wielki niefart. Graliśmy na sztucznej murawie, chciałem być szybszy od Bartka, który się poślizgnął, a ja razem z nim i dostałem z kolanka. Miałem połamane oczodoły i kość jarzmową. Miałem szybko wrócić, a okazało się, że pauzowałem przez trzy miesiące. A wszystko to dwa dni przed wyjazdem na zimowy obóz.
Psychiczna blokada nie powróciła? Mogłeś przecież zostać trafiony w to samo miejsce i nie wiadomo, co byłoby dalej.
Później już tego nie analizowałem, nie zastanawiałem się. Gdybym tak robił, pewnie do dziś by mi nie przeszło i nie wróciłbym do równowagi. Najtrudniejsze były pierwsze zagrania głową podczas treningów i jakieś starcia podczas gierek. Ale szczerze mówiąc, o drugiej kontuzji zapomniałem szybciej niż o pierwszej.
Rodzina nigdy nie sugerowała ci, żeby dla własnego dobra odpuścić?
Nigdy. Narzeczona, rodzice, siostry – zawsze mogłem liczyć na ich wsparcie. Oni też wierzą, że limit pecha wyczerpałem już do końca kariery.
Na początku wspominałeś, że masz w Wiśle dług wdzięczności do spłacenia. W tym wypadku można powiedzieć, że miałeś szczęście, bo trafiłeś na klub, który nie zostawia zawodnika na lodzie, nawet jeśli dotychczas nie był znaczącą postacią.
Tym bardziej to doceniam. Nie byłem kluczowym zawodnikiem w zespole, mimo to nigdy się na klubie nie zawiodłem podczas leczenia kontuzji, więc chciałbym się w końcu odwdzięczyć. W Wiśle jeszcze chcą coś ze mną zdziałać. Trener Sobolewski powtarza nam, że nawet z pestki mamy wyciskać maksa. I to zamierzam zrobić.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyK