O tym, z czego jest dumny, co ceni w sporcie i dlaczego angażuje się w ruch paraolimpijski mówi Michał Pol, czołowy polski dziennikarz sportowy, korespondent Wirtualnej Polski, który wspólnie z Alicją Jeromin i Marcinem Ryszką został ambasadorem programu „Pomarańczowa Siła”, promującego sport wśród dzieci z niepełnosprawnościami.
Kibice znają cię z działalności dziennikarskiej i w mediach społecznościowych. Nie każdy wie o tym, że jesteś mocno zaangażowany również w ruch paraolimpijski. Zawodowo jesteś attaché prasowym polskiej reprezentacji paraolimpijskiej, a prywatnie jej przyjacielem. Jak zaczęła się ta działalność wokół sportu osób z niepełnosprawnościami?
– Kiedy jeszcze pracowałem w „Gazecie Wyborczej”, byłem na stażu w dziale reportażu. Miałem wtedy możliwości pisania większych materiałów. Starałem się, żeby były one okołosportowe. Pewnym razem, szukając tematów, trafiłem na sport niepełnosprawnych. To było coś niesamowitego, bo to był czas, kiedy w Polsce w ogóle się o tym nie mówiło. Natomiast niezależnie od tego, zderzenie z tymi sportowcami zrobiło na mnie gigantyczne wrażenie. Od pierwszego momentu byli to dla mnie tytani. Gdy zostałem redaktorem naczelnym „Przeglądu Sportowego”, porozumiałem się z Łukaszem Szeligą, czyli ówczesnym szefem Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego. Razem szybko doszliśmy do wniosku, że sport niepełnosprawnych jest nienależycie relacjonowany w mediach.
Czy powstanie takiej funkcji jak attaché prasowy, było waszym pomysłem?
– Z PKPar-em przymierzaliśmy się do takiej ramowej współpracy. W 2016 roku Łukasz powiedział mi, że nie ma kogo wysłać jako dziennikarza na Igrzyska Paraolimpijskie do Rio de Janeiro. Zapytał, czy dziennikarze „Przeglądu Sportowego”, któremu przewodziłem, mogą zostać w Brazylii na paraolimpiadę. Ale ona była dwa tygodnie później i trwała miesiąc. W końcu wpadłem na pomysł, że przecież sam mogę tam lecieć. Łukasz się zgodził i była to jedna z najlepszych decyzji zawodowych, jakie kiedykolwiek podjąłem. Zostałem attaché prasowym, który w teorii odpowiada za współpracę z mediami, ale okazało się, że na miejscu nie było żadnych polskich dziennikarzy poza ekipą TVP. Dzięki temu miałem czas i sposobność poznać naszych sportowców. To było dla mnie najważniejsze. Na zawodach zazwyczaj jest tak, że dziennikarz ma ograniczony limit czasu spędzonego z zawodnikami. Tutaj niesamowite było to, że mogłem zostać członkiem tej ekipy, znajdowałem się we wnętrzu wszystkiego. Mieszkałem w wiosce olimpijskiej, miałem prawo wejść wszędzie, razem chodziliśmy na stołówkę i spędzaliśmy wolny czas. Na zawodach często miałem okazję być pierwszym, któremu wpadali w ramiona po sukcesie, a potem towarzyszyłem im podczas ceremonii dekoracji. Chodziłem za nimi wszędzie, gdzie się da, żeby dowiedzieć się jak najwięcej. To był raj dla reportera, mogłem przedstawić czytelnikowi inspirujące historie ludzi, o których prawie nikt nie słyszał.
W swojej długiej karierze dziennikarskiej byłeś na najważniejszych imprezach sportowych, takich jak igrzyska olimpijskie czy mistrzostwa Europy i świata w piłce nożnej. A jednak to pracę przy igrzyskach paraolimpijskich nazywasz największym wyzwaniem dziennikarskim.
– Tak, to było coś niezwykłego. Miałem wtedy nawet możliwość wyjść z nimi na ceremonię otwarcia jako część ekipy. Wszystkie oczy zwrócone na nas, krzyki „Polska, Polska!” z trybun. Poczułem się wtedy jak sportowiec, niezapomniane przeżycie. Dziennikarz na ogół siedzi na trybunach, a ja mogłem być tam z nimi, na płycie stadionu. Oczywiście wielkim przeżyciem było uczestnictwo w finałach mistrzostw świata, Ligi Mistrzów czy w zwycięstwach Polaków na igrzyskach. „Mazurek Dąbrowskiego” na takich imprezach zawsze wywołuje ciarki. Jednak w przypadku mojego pobytu na paraolimpiadzie to było coś zupełnie innego. Tak naprawdę nie byłem nawet attaché prasowym w słownikowym znaczeniu tego pojęcia. Z własnej woli stałem się taką agencją informacyjną. Sam pisałem do wszystkich mediów i nagle widziałem, że moje korespondencje znajdowały się na łamach gazet i portali.
Nasi paraolimpijczycy to prawdziwi herosi, którzy przywożą z kolejnych igrzysk worki medali. Razem z dwójką z nich, sprinterką Alicją Jeromin i zawodnikiem blind football Marcinem Ryszką, zostałeś ostatnio ambasadorem programu „Pomarańczowa Siła”, w którym będziecie zachęcać dzieci z niepełnosprawnościami do sportowej zabawy. Czy mógłbyś przybliżyć sylwetki Alicji i Marcina?
– Z Alicją miałem przyjemność nie tylko być na igrzyskach w Rio, byłem też na lekkoatletycznych Mistrzostwach Europy w Berlinie, gdzie oglądałem jej sukcesy na własne oczy. Jest wybitną sprinterką, aż siedmiokrotną medalistką paraolimpijską, a w przeszłości jeszcze trenowała – z sukcesami – tenis stołowy, ale porzuciła to na rzecz lekkoatletyki. Odnieść sukces to jedno, trzeba jeszcze wiedzieć jak o nim dobrze opowiedzieć. Widziałem jaki ma świetny kontakt z kibicami, z mediami. Alicja ma ten dar opowiadania o sporcie i nie tylko. Wiedziałem od pierwszego momentu, że jest osobą, która emanuje pozytywną energią, nie tylko osiąga sukcesy, ale również potrafi samodzielnie złapać dobry kontakt z otoczeniem i „sprzedać” swoje dokonania i historie w bardzo interesującej formie.
Co do Marcina, to można powiedzieć, że on jest łącznikiem między mną i Alicją. Poza byciem paraolimpijczykiem w pływaniu, jest też dziennikarzem jak ja. Jednocześnie warto podkreślić, że jest też czynnym zawodnikiem blind footballu. Jako miłośnik piłki wybrałem się oczywiście zobaczyć ich mecze. To niesamowite, jak oni potrafią grać w piłkę! Marcin jest również bardzo aktywny na Twitterze, staje się coraz bardziej znany i rozpoznawalny. Ludzie zachwycają się, że uczy ich tego, na czym bardzo zależy paraolimpijczykom i osobom z niepełnosprawnościami w ogóle. Żeby nie pomagać na siłę, bo on jest dumny z tego, że sobie samodzielnie radzi. Poza tym ma niesamowity dystans do swojej sytuacji. Często z tego żartuje, często pisze „nie widzę przeszkód”. Widzę, że historia i sukcesy Alicji i Marcina inspirują ludzi, więc tym bardziej są idealnymi ambasadorami „Pomarańczowej Siły”, w której w końcu chodzi o zaangażowanie dzieciaków w sport.
Mamy przynajmniej kilka dużych inicjatyw w Polsce, które zachęcają dzieciaki do ruchu. Ale po raz pierwszy – w ramach „Pomarańczowej Siły” – będziecie zachęcać do ruchu dzieci z niepełnosprawnościami, jednocześnie integrując je z pełnosprawnymi koleżankami i kolegami. Dlaczego zdecydowałeś się dołączyć do tej akcji?
– Właśnie dlatego, że zarażamy dzieciaki tą otwartością, tą akceptacją dla niepełnosprawności. One są osobami w tym wieku, w którym można pójść drogą akceptacji, zrozumienia, współdziałania, ale też można ukierunkować się na brak tolerancji. Znam wiele takich historii, jak np. Joanny Mazur, która traciła wzrok w młodzieńczych latach, a złośliwi koledzy i koleżanki podstawiali jej nogi czy chowali rzeczy. Sam wiele razy spotykałem się z okrutnością dzieci w stosunku do niepełnosprawnych rówieśników, czasem poprzez bezpośrednie złośliwości, a czasem poprzez alienowanie, które jest równie krzywdzące. Dlatego chcemy dotrzeć z naszym przekazem do dzieciaków. Z tym, że ich niepełnosprawny kolega jest taki sami jak oni, ma te same pasje, te same marzenia i tak samo, a czasem może bardziej, stara się je osiągnąć. Myślę, że taka inicjatywa jak „Pomarańczowa Siła” jest idealna do tego, by osiągnąć te cele właśnie poprzez sport.
Dzisiaj, korzystając ze swojej wiedzy, doświadczenia, rozpoznawalności, jesteś twarzą akcji „Pomarańczowa Siła”. A kto był twoim idolem z dzieciństwa? Takim sportowym wzorem.
– Myślę, że to byli piłkarze. Tutaj trzeba wymienić Zbigniewa Bońka, bo wtedy wszyscy na boisku chcieli być Bońkami. Pamiętam, że kiedyś sam odbyłem taką kłótnię z kolegą na wczasach w Augustowie. Kolega, który od początku chciał być Nawałką, w momencie, gdy Boniek tak błysnął na Mundialu w 82 roku, nagle zmienił zdanie i chciał zostać Bońkiem. A bycie nim już wcześniej zaklepałem ja! No i stoczyłem z nim kłótnię, co pokazuje, że Zbigniew Boniek bardzo działał na wyobraźnię młodych chłopaków w tamtych czasach. Potem, jak już byłem w liceum, to kimś takim stał się również piłkarz – Dariusz Dziekanowski. Trochę to wynikało z tego, że mieszkał niedaleko mnie. Widywałem go na co dzień, jak czasem podjeżdżał pod dom i parkował, więc z kolegami mogliśmy podbiec, zobaczyć go. Jednak niezwykle inspirującymi postaciami byli też reprezentanci innych dyscyplin. Możliwość spotkania takich mistrzów sportu, jak Irena Szewińska czy Władysław Kozakiewicz, z którym nawet udało mi się wspólnie napisać książkę o jego życiu, była czymś wspaniałym. Ale w przypadku pani Ireny i pana Władysława mówimy o ikonach niebotycznych rozmiarów.
Na sam koniec powiedz, czym jest program „Pomarańczowa Siła”, jak można się do niego zapisać i co jest stawką w tej zabawie?
– To inicjatywa, w której jako ambasadorzy chcemy zachęcać dzieci do uprawiania sportu. Trwająca edycja jest olimpijską, do której mogą zgłaszać się drużyny składające się z dzieci z niepełnosprawnościami, ale też ich pełnosprawnych kolegów i koleżanek. Chcemy poprzez sport pozwolić im zawierać piękne przyjaźnie na całe życie. Swoje zaproszenie kierujemy do szkół, klubów i innych organizacji pracujących z dziećmi (klasy 1-8 szkoły podstawowej) z niepełnosprawnością ruchową, wzroku lub słuchu. Przyjmujemy zapisy drużyn składających się z maksymalnie 12 osób, w tym co najmniej 6 z niepełnosprawnościami. Można zgłaszać się do 11 lutego. Aby to zrobić, wystarczy wysłać film, zdjęcie lub inny plik multimedialny, pokazujący jak drużyna cieszy się sportem. Oczywiście czym kreatywniej, tym lepiej. Następnie razem z Fundacją ING Dzieciom wybierzemy 22 drużyny, które zagrają z nami w rundzie sportowej. Przez 5 miesięcy będziemy próbować różnych dyscyplin sportu, a uczestnicy otrzymają od nas sprzęt potrzebny do ich uprawiania. Czeka nas mnóstwo niezapomnianych emocji!