Wisła Płock od dawna szukała nowego napastnika. Ktoś złośliwy doda: jak 3/4 klubów Ekstraklasy. No i wreszcie się udało, choć zapewne takiego nazwiska nikt się nie spodziewał. “Nafciarzom” odpadło kilka opcji – pisano m.in. o Airamie Cabrerze i jakimś Brazylijczyku z ligi cypryjskiej – dlatego koniec końców sięgnęli po nazwisko, które polscy kibice już znają.
Półtoraroczny kontrakt z drużyną Radosława Sobolewskiego podpisał Cillian Sheridan. Nic się nie zmienił. Nadal wygląda jak jakiś ekologiczny freak mieszkający w przyczepie bez bieżącej wody i odżywiający się energią słoneczną. Mamy przekonanie graniczące z pewnością, że nic się też nie zmieniło w jego piłkarskim asortymencie. Można grać w tytułach, że występował kiedyś w Lidze Mistrzów dla Celtiku i APOEL-u Nikozja, ale to fakty, które w odniesieniu do teraźniejszości już dawno nie mają żadnego znaczenia, są jedynie ciekawostką.
Sheridan w połowie ubiegłego sezonu pożegnał się z Jagiellonią. Odszedł 31 grudnia, było to ostatnie wydarzenie, o którym napisaliśmy w 2018 roku. W Białymstoku żegnano go z poczuciem ulgi, bo znacząco odciążono budżet płacowy. Pozostawił po sobie sporo niedosytu, mimo że całościowy bilans miał przyzwoity: 62 mecze, 20 goli, 5 asyst. Problem w tym, że Irlandczyk spełniał oczekiwania jedynie przez pierwsze pół roku, gdy “Jagę” prowadził jeszcze Michał Probierz. Zaliczył świetną wiosnę 2017, w czternastu ligowych spotkaniach zdobył osiem bramek i cztery wypracował. Pojawiły się nawet pogłoski, że po wielu latach przerwy mógłby zostać odkurzony w irlandzkiej reprezentacji. Ale potem coś się popsuło. Po obiecującym początku nowego sezonu Sheridan zaczął gasnąć i coraz częściej irytował. Ślamazarnością, nieskutecznością, stwarzaniem wrażenia, że czy strzeli, czy nie strzeli – i tak jest fajnie, wrzućmy na luz. Dopóki robił swoje, jego ekscentryczny styl bycia wydawał się sympatycznym dodatkiem, ale gdy na boisku było źle, obracało się to przeciwko niemu.
No dobra, minął rok i co się w tym czasie w karierze Sheridana wydarzyło? Niewiele dobrego. Najpierw pokopał sobie w Australii. W Wellington Phoenix dzielił szatnię m.in. z Filipem Kurtą i Michałem Kopczyńskim. Skończyło się na jednym golu i trzech asystach w siedemnastu występach. Bieda straszna. Okoliczności łagodzące? Przeważnie wchodził z ławki, tylko dwa razy zaczynał w wyjściowym składzie.
Ten sezon Irlandczyk zaczął w izraelskiej ekstraklasie. Przeszedł do jakichś cieniasów, jego Hapoel Kiryat Shmona aktualnie zajmuje trzecie miejsce od końca. Cztery gole i trzy asysty to jak na prawie 1500 rozegranych minut (19 meczów) kiepska rekomendacja. Widzimy jeden pozytyw. Sheridan przychodzi w rytmie meczowym i z marszu może wskakiwać do składu. Od początku miał pewne miejsce w Hapoelu, a jeszcze w środę rozegrał jedną połowę w lidze. Być może będzie potrzebował chwili na poznanie założeń Radosława Sobolewskiego i zgranie z kolegami, ale nie ma prawa mieć zaległości fizycznych.
Przez ostatni rok brodaty napastnik najbardziej zasłynął z tego, że chcąc uwolnić małego żółwia nieświadomie rzucił go na pożarcie większemu żółwiowi. Nie wydaje nam się, żeby taka sława mogła się przydać na zielonej murawie.
Good job 👏 pic.twitter.com/aCSXwGQq1P
— CCTV_IDIOTS (@cctv_idiots) December 27, 2019
Patrząc na konkurentów w ataku – rozczarowujący Kuświk, jeszcze bardziej rozczarowujący Zawada i wracający po n-tej kontuzji Angielski – transfer Sheridana, mimo wielu potencjalnych minusów, nie zapowiada się tragicznie. Nie możemy jednak wyzbyć się wrażenia, że sprowadzono go trochę z braku laku, będąc pod presją czasu. A takie historie rzadko dobrze się kończą.
Fot. Wisła Płock/Accredito