Reklama

Do momentu kontuzji nie wiedziałem, czy zostanę w Stuttgarcie

redakcja

Autor:redakcja

01 lutego 2020, 09:46 • 8 min czytania 0 komentarzy

Marcin Kamiński w ubiegłym sezonie zwiększył swoje notowania udanym wypożyczeniem do Fortuny Dusseldorf, za to oddający go wtedy VfB Stuttgart niespodziewanie zleciał z niemieckiej ekstraklasy. Przyszłość polskiego obrońcy nie była wyjaśniona, ale w lipcu zagrał na inaugurację nowego sezonu 2. Bundesligi i niestety zerwał więzadła w kolanie, co przekreśliło wszelkie tematy transferowe. Teraz Kamiński wreszcie rozpoczął ostatni etap przed powrotem do gry. Rozmawiamy z nim o długiej rehabilitacji i… plusach tej kontuzji, a także o sytuacji w Stuttgarcie, letnich zawirowaniach i nadziejach związanych z Euro 2020. 

Do momentu kontuzji nie wiedziałem, czy zostanę w Stuttgarcie

Doczekałeś się. Wreszcie zacząłeś treningi z piłką.

Długo na to czekałem. Pod względem piłkarskim był to najpiękniejszy dzień od momentu kontuzji. Już samo wyjście na boisko i zwykłe bieganie było czymś fajnym. To jest miejsce, na którym piłkarz zawsze chce być.

Stało się to po sześciu miesiącach od kontuzji. Zakładałeś na początku, że leczenie potrwa krócej? Dziś po zerwaniu więzadeł zdarzają się dużo szybsze powroty nie tylko do treningów, ale i samej gry.

Był to już najwyższy czas na powrót do zajęć, ale nie napinałem się zbytnio, żeby coś przyspieszać. Myślę, że gdybym się uparł na wcześniejszy powrót, byłoby to do zrobienia. Trenerzy i fizjoterapeuci byli zadowoleni z tego jak wygląda moja noga, ale trzymaliśmy się planu, który przedstawiono mi na początku rehabilitacji i który zaakceptowałem. Konsekwentnie szedłem tą drogą, wolałem nie zmieniać kierunku w trakcie leczenia. Może przyspieszyłbym wszystko o dwa tygodnie, może nie miałoby to żadnego znaczenia, wolałem jednak minimalizować ryzyko.

Reklama

Lepiej później, ale z pewnością, że zrobiło się wszystko jak należy. Odnowienie takich urazów nieraz się zdarza.

Wiadomo, że nikt mi nie zagwarantuje, że teraz już na pewno nigdy nic się nie stanie. Bywa, że masz pecha i nic nie zrobisz, a nieraz zawodnicy wracają do gry po czterech miesiącach i więcej więzadła się nie odzywają. Nie ma reguły. Ale wiem już też, jakie jest w Niemczech podejście do takich spraw. Sztywno trzymają się ustalonych ram, mają dokładnie ustalone przedziały czasowe dla poszczególnych etapów rekonwalescencji. Nawet gdybym po trzech czy czterech miesiącach stwierdził, że chcę coś przyspieszyć, staraliby się mnie wstrzymywać. Zdałem się więc na ich plan.

GER, 2. FBL, VfB Stuttgart vs Hannover 96

Podczas długich rehabilitacji najbardziej dobijająca potrafi być monotonia. Miałeś takie kryzysowe chwile?

Na szczęście niespecjalnie mnie ten problem dotyczył. Miałem o tyle fajnie, że różne etapy leczenia przechodziłem w różnych miejscach. Dwa razy po dwa tygodnie byłem w Polsce, mogłem więcej pobyć w domu, bliżej rodziny. Odchodziłem od rutyny centrum rehabilitacyjnego, głowa odpoczywała. Generalnie starałem się do absolutnego maksimum wykorzystać ten czas dla żony i córeczki. Cieszyłem się każdą chwilą spędzoną z nimi, a było ich znacznie więcej niż przed kontuzją. Nie pamiętam, kiedy mogłem powiedzieć, że naprawdę mam wolny weekend. A teraz przez sześć miesięcy praktycznie każdy taki był, poza sobotnimi zajęciami. Żadnych meczów, zgrupowań, wyjazdów do hoteli. Skoro sportowo musiałem się zatrzymać, nasycałem się życiem prywatnym, co bardzo ułatwiło mi przetrwanie kolejnych miesięcy poza boiskiem.

Nie rozsiadłeś się za bardzo w tej sielskiej rzeczywistości? Teraz wracasz do treningowego reżimu.

Reklama

Aż tak to nie, spokojnie. Już się przestawiłem. Pewnie gorzej przyjdzie to mojej żonie, która mogła zdążyć się przyzwyczaić, że ciągle byłem na miejscu i wiele rzeczy łatwiej było zaplanować.

Po kontuzji długo musiałeś dochodzić do siebie mentalnie i układać sobie w głowie nową sytuację?

Nie, serio. Dość szybko nastawiłem się na to, co mnie czeka i ile to będzie trwało. Najtrudniejsze były pierwsze dwa tygodnie. Musiałem chodzić o kulach, w domu nie byłem w stanie wykonać wielu prostych czynności, czegoś przenieść i tym podobne. Oprócz tego nie czułem, żebym był zdruzgotany i załamany. Przyjąłem rzeczywistość, stało się, nie ma co rozpamiętywać.

Dla ciebie była to nowa sytuacja.

Nigdy wcześniej nie doznałem tak poważnej kontuzji, wypadałem co najwyżej na sześć tygodni. Na samym początku perspektywa co najmniej półrocznego dochodzenia do siebie mogła przytłaczać, ale czas jednak leci. Krok po kroku widziałem postępy, mogłem robić kolejne rzeczy. Doradzano mi, żebym stawiał sobie krótkoterminowe cele i nie miał od razu na horyzoncie efektu końcowego. Najpierw odstawić kule, potem zacząć z ćwiczeniami obciążającymi nogi, później zacząć biegać na bieżni. Przy takim podejściu masz wrażenie, że leczenie przebiega szybciej i jakoś poszło.

Nie obawiałeś się, że w głowie pozostanie strach przed ostrzejszym starciem w trakcie meczu?

Większość osób po takich urazach mówi, że obawy są do pierwszego kontaktu na treningu, jakiegoś pojedynku. Jeżeli solidnie pracowałeś, to w takim momencie blokada puszcza. Na razie tego nie czuję i sobie nie wyobrażam, ale jak przyjdzie co do czego, sądzę, że wszelki strach zniknie.

Pilka nozna. Eliminacje Euro 2020. Reprezentacja Polski. Trening. 09.06.2019

Kontuzja mogła cię zmartwić tym bardziej, że na początku sezonu byłeś przewidziany do pierwszego składu Stuttgartu. 

To prawda, wywalczyłem sobie plac i podwójnie było mi szkoda, zwłaszcza że dość długo moja sytuacja nie była jasna. Nie wiedziałem, czy zostanę w klubie, czy znów odejdę.

Aktualnie w drużynie macie sporo kontuzji, najwięcej właśnie wśród obrońców.

Trochę tego jest, ale przeważnie chodzi o niezbyt poważne urazy, nie oznaczające długich pauz. Tak już jest w piłce, ale miejmy nadzieję, że niedługo czerwone krzyżyki znikną przy każdym nazwisku.

Ile jeszcze poczekamy na twój występ w 2. Bundeslidze?

Zakładamy, że ostatnia prosta potrwa około miesiąc. Liczę, że od marca będę już do grania.

[etoto league=”ger”]

Zakończyliście jesień na trzecim miejscu, bezpośredni awans pozostawał na wyciągnięcie ręki, a mimo to doszło do zmiany trenera. Tima Waltera zastąpił Pellegrino Matarazzo, który był asystentem Juliana Nagelsmanna w Hoffenheim.

Patrząc na sytuację w tabeli mogłoby się wydawać, że takie zdecydowane ruchy nie są potrzebne, że nic straconego. Zarząd uznał jednak, że biorąc pod uwagę jakość i potencjał drużyny, wyniki nie są zadowalające. Przed startem sezonu byliśmy wskazywani jako wyraźny faworyt całej ligi i w zarządzie patrzą na to tak samo. Bardzo dobrze zaczęliśmy, sześć zwycięstw i dwa remisy po ośmiu meczach, ale później było słabiej. W klubie nie chcą czekać na awans do ostatniej kolejki, chcieliby zapewnić go sobie szybciej, dlatego zdecydowali o zmianie. Inny scenariusz jak powrót do 1. Bundesligi nawet nie wchodzi w grę.

Matarazzo zaczął pracę od 3:0 w ważnym meczu z będącym tuż za wami Heidenheim. 

Morale podskoczyło, mamy już nad nimi cztery punkty przewagi. Ale spokojnie, nikt w euforię nie wpada. Tabela za nami jest bardzo spłaszczona, każdy mecz będzie ważny. W sobotę jedziemy na St. Pauli i od nowa trzeba będzie udowodnić klasę.

Po tym meczu można już wyciągnąć pierwsze wnioski odnośnie tego, co ma się zmienić w waszym graniu? Na razie widać, że macie nowe ustawienie, przeszliście na 4-4-1-1. 

Za wcześnie na jakieś wnioski. Jeszcze wiele rzeczy się zmieni i wydarzy przez następne tygodnie.

Wspominałeś, że latem długo nie wiedziałeś, jaka będzie twoja przyszłość. Na któryś scenariusz bardziej się nastawiałeś?

Powiem szczerze, że po kilku rozmowach prędzej spodziewałem się, że odejdę. Widziałem, że klub szukał różnych rozwiązań, paru zawodników przyszło, ale wyszło tak, że zostałem do inauguracji sezonu. Zagrałem w pierwszej kolejce, doznałem kontuzji i w zasadzie dopiero wtedy stało się jasne, że klamka zapadła i nigdzie się nie ruszam.

Czyli wywalczenie miejsce w składzie na 2. Bundesligę nie przesądzało, że temat powrotu do Fortuny Duesseldorf stał się zamknięty?

Nie przesądzało. Cały czas rozmawialiśmy z Fortuną, ale nie mogliśmy się porozumieć finansowo, pewne rzeczy nie wyglądały tak jak chciałem. W Stuttgarcie od początku jednak zaznaczałem, że to czy się coś wydarzy jest wątkiem pobocznym, a na co dzień skupiam się na walce o skład. Nie wiadomo, jaki byłby koniec, ale wypadnięcie na wiele miesięcy automatycznie zamknęło temat zmiany barw.

kaminski marcin kadra kucza

Wypożyczenie do Fortuny ostatecznie zbudowało cię jako bundesligowca pełną gębą? Do tamtego momentu nie wszyscy byli przekonani, że niemiecka ekstraklasa cię nie przerasta.

Jasne, bardzo dużo mi dał ten rok. Chyba dałem do zrozumienia pewnym osobom, że nie są to dla mnie za wysokie progi. Mocno na mnie w Duesseldorfie postawili i myślę, że swoją szansę wykorzystałem.

Jak wyjaśnić spadek Stuttgartu? Mówimy przecież o klubie, który ma możliwości, żeby być przynajmniej w środku tabeli 1. Bundesligi.

Nie potrafiłem tego wyjaśnić obserwując mecze VfB i chyba tak naprawdę nikt nie udzieli tutaj pełnej odpowiedzi. Może chodzi o to, że przez ostatnie lata było w klubie sporo zawirowań. Częste zmiany trenerów, zmiana dyrektora sportowego – brakuje stabilizacji, co pewnie potem rzutuje na boisko. Kadra też dość mocno się zmieniała. Ostatnie lata w Stuttgarcie jak na potencjał klubu były rozczarowujące. Przez kilka sezonów do końca walczono o utrzymanie, aż wreszcie utrzymać się nie udało. Powrót nastąpił już po roku, dobry sezon jako beniaminek i potem kolejny spadek. W pewnym sensie trudno się dziwić, że klub ciągle szuka swojej drogi. Jak już znajdzie się ten złoty środek, łatwiej będzie o stabilizację i ograniczenie zmian.

Nie ukrywasz, że ciągle wierzysz w wyjazd na Euro 2020. Jesteś na łączach z Jerzym Brzęczkiem?

Aktualnie nie. Rozmawiałem z selekcjonerem jakoś dwa miesiące po operacji. Uczulał, żebym był ostrożny i nie przyspieszał powrotu na siłę. Zapewnił, że będą ze sztabem obserwować rozwój sytuacji. Od tamtego czasu nie mieliśmy kontaktu.

Mimo to Euro 2020 jest dla ciebie celem, a nie marzeniem? Przed kontuzją twoja pozycja w reprezentacji nie była zbyt mocna. 

Każdy taki turniej w pewnym sensie jest też marzeniem. Na razie chcę wrócić do grania w Stuttgarcie i zobaczymy, co to przyniesie. Jak wspomniałeś, nie pełniłem nie wiadomo jakiej roli w kadrze, pewniakiem nie byłem, więc muszę prezentować wysoką formę. Z drugiej strony, na większość zgrupowań Jerzy Brzęczek mnie powoływał, cały czas znajdowałem się w kręgu zainteresowań. Chciałbym znów się w nim znaleźć.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. Newspix/FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...