Wszystko wskazuje na to, że po serii kosmicznych perturbacji Ilunga Makabu (26-2, 24 KO) i Michał Cieślak (19-0, 13 KO) w piątek wyjdą do ringu w Kinszasie i powalczą o wakujący pas czempiona organizacji WBC w kategorii junior ciężkiej. Tak niedorzecznie organizowanej walki na mistrzowskim poziomie nie było jednak w świecie boksu od dawna. Na ostatniej prostej kłody rzucano pod nogi z każdej niemal strony. W tle przewijają się kontrowersje dotyczące architektów całego przedsięwzięcia i bezpieczeństwa polskiej ekipy.
Afryka raczej nie kojarzy się w ostatnich latach z wielkim boksem. W XXI wieku zdarzały się co najwyżej pojedyncze wyjątki od tej reguły. W kwietniu 2001 roku w RPA doszło przecież do jednej z największych sensacji w historii wagi ciężkiej, gdy Lennox Lewis (38-1-1) został znokautowany przez Hasima Rahmana (34-2). I to właśnie ten kraj wyróżniał się najbardziej na tle całego kontynentu. Duża w tym zasługa Rodneya Bermana – obrotnego promotora, który chętnie przedstawia się jako najbardziej wpływowa postać w afrykańskim boksie.
Demokratyczna Republika Konga (dawniej znana jako Zair) nie jest może przesadnie pięściarskim krajem, ale pojawiły się ambitne plany, by wkrótce to zmienić. Do wywołania boomu na boks potrzeba jednak wybitnego reprezentanta – najlepiej mistrza świata. Stąd też pomysł, by zorganizować pojedynek o najwyższą stawkę z udziałem Makabu, który według statystycznego portalu Boxrec jest dziś najlepszym pięściarzem pochodzącym z tego kraju. Ważny jest jeszcze kontekst historyczny – Kongo nigdy w historii nie miało zawodowego mistrza świata.
Nie oznacza to jednak, że ten kraj nie jest istotny dla rozwoju całej dyscypliny. W końcu to właśnie w Kinszasie doszło do jednej z największych walk w historii, która wstrząsnęła nie tylko sceną wagi ciężkiej. W 1974 roku niepokonany George Foreman (40-0) zmierzył się z doświadczonym Muhammadem Alim (44-2). Faworytem był ten bez porażki w rekordzie. Z prostej przyczyny – nokautował wszystkich jak leci, a w mistrzowskich walkach potrafił błyskawicznie wygrywać przed czasem z Joe Frazierem (29-0) i Kenem Nortonem (30-2) – jedynymi do tej pory pogromcami Alego.
Pomysł na zorganizowanie pierwszej tak wielkiej walki w Afryce zrodził się w głowie Dona Kinga. Wcześniej wydawało się, że do tego pojedynku nie dojdzie, bo obaj pięściarze zażądali kosmicznej jak na tamte czasy gaży – 5 milionów dolarów. Stawiający pierwsze kroki w boksie promotor zagrał jak stary wyjadacz – najpierw uzyskał pisemne potwierdzenie, że jeśli zapewni odpowiednie pieniądze, to Ali i Foreman wyjdą do ringu w dowolnym miejscu na ziemi. Z papierem w ręku ruszył na poszukiwanie sponsora i znalazł go nadspodziewanie łatwo.
Kongo idzie w boks
Wtedy mistrzowską walkę firmował nazwiskiem i pieniędzmi dyktator Mobutu Sese Seko. Dziś sytuacja w jakimś sensie się powtarza, bo pomysł na galę zrodził się w głowie generała Ferdinanda Ilungi Luyoyo. To szef kongijskiej policji, ale także prezes bokserskiej federacji, który zamierza sprawić, że kraj pojawi się na pięściarskiej mapie. Nie jest to jednak postać wolna od kontrowersji. W 2016 roku miał odpowiadać za brutalne stłumienie antyrządowych zamieszek, co przypłaciło śmiercią przynajmniej 17 osób (według opozycji ponad 50).
“Był odpowiedzialny za użycie siły w sposób nieproporcjonalny oraz dopuszczenie się brutalnych represji we wrześniu 2016 r. w Kinszasie. (…) Z racji pełnionej funkcji jest odpowiedzialny za niedawne przypadki naruszeń praw człowieka popełnionych przez kongijską policję państwową (PNC)” – można przeczytać w rozporządzeniu wykonawczym Rady Unii Europejskiej z 9 grudnia 2019 roku. Na mocy tego dokumentu Luyoyo nie może dziś w ogóle pojawić się na terytorium UE.
Protesty były zjawiskiem wielowątkowym, ale głównym czynnikiem zapalnym była postawa ówczesnego prezydenta. Joseph Kabila przejął władzę w 2001 roku – tuż po tym jak zamordowano jego ojca. Miał wówczas 29 lat – był najmłodszą głową państwa na całym świecie. W grudniu 2011 roku ogłoszono, że wygrał wybory na drugą kadencję, ale wyniki krytykowali nawet kongijscy biskupi.
Kabila rządził twardą ręką, często działając na granicy prawa lub poza nim. Nie miał większości konstytucyjnej wymaganej do tego, by znieść przepis o dwóch kadencjach prezydenta, więc… zaczął przedłużać bez końca tę ostatnią. Do wyborów powinno dojść w grudniu 2016 roku, ale ostatecznie wydarzyło się to dopiero dwa lata później. Prezydent kończył kadencję jako antybohater – powszechnie zarzuca mu się, że wykorzystał urząd do gromadzenia majątku, kompletnie ignorując narastającą w kraju biedę.
Generał Luyoyo był jego prawą ręką. Po odejściu Kabili pozostał istotny, choć prezydentem został Felix Tshisekedi – kandydat, z którym poprzednikowi nie było po drodze. Już po zaledwie dwóch miesiącach w urzędzie nowy prezydent uwolnił ponad 700 więźniów politycznych wsadzonych przez Kabilę. Nic jednak nie było do końca oczywiste i łatwe. Nowa głowa państwa musiała powołać koalicyjny rząd, którego szefem jest Sylvestre Ilunga Ilunkamba, który dał się zapamiętać jako przyjaciel poprzednika.
W nowym układzie generał Luyoyo odpowiada między innymi za krajowy boks. Pomysł zorganizowania mistrzowskiej walki w Kinszasie to właśnie jego inicjatywa. Wciąż nie jest to postać wolna od kontrowersji – w grudniu 2019 roku pobił w barze w Lubumbashi prawnika, który próbował załagodzić jego kłótnię z innym mężczyzną. Został za to zawieszony przez policję, ale… wciąż działa w boksie.
Zbliżająca się wielkimi krokami mistrzowska walka do końca była owiana aurą tajemnicy i niedopowiedzeń. Termin? Po drodze zdążył zmienić się trzykrotnie, a Cieślak z myślą o tym występie odwołał planowaną na grudzień walkę. Na kilka dni przed najważniejszą walką w karierze Polak wciąż nie wiedział, w którym dokładnie miejscu odbędzie się pojedynek. Być może w luksusowym hotelu, w którym został zakwaterowany. Może na nieodległym stadionie? A może w ogóle gdzieś indziej? Nic nie jest pewne, a ostateczną decyzję podejmie generał Luyoyo.
Różne drogi do pasa
Pretendent wyleciał do Afryki we wtorek bladym świtem w towarzystwie promotorów i trenera Andrzeja Liczika. Pod okiem tego ostatniego wykonał w ostatnich miesiącach spory progres. W ringu potrafi boksować cierpliwie, a do tego ograniczył skłonność do fauli – problemem były zwłaszcza ciosy bite w tył głowy. Dla pochodzącego z Radomia 30-latka wariacka walka w Kinszasie to mimo wszystko życiowa szansa. W 2019 roku zaliczył najpoważniejsze testy w zawodowej karierze – najpierw odprawił Youriego Kalengę (24-5), też zresztą Kongijczyka. Potem już w drugiej rundzie znokautował doświadczonego, ale wyboksowanego już Olanrewaju Durodolę (29-6).
Makabu to jednak pięściarz na innym poziomie. Przez wiele lat wydawał się jednym z najbardziej unikanych zawodników kategorii junior ciężkiej, ale zdążył sprawdzić się już z dużo lepszymi przeciwnikami. Wygrywał z niepokonanymi Europejczykami – Tomasem Lodim (9-0-1), Dmytro Kuczerem (24-0). W rekordzie ma także cenne zwycięstwa przed czasem z Thabiso Mchunu (16-1), Erikiem Fieldsem (22-1) i dobrze znanym polskim kibicom Taylorem Mabiką (19-2-1).
Przełom przyszedł jednak dopiero w 2019 roku, choć Makabu mógł zostać mistrzem świata już trzy lata wcześniej. Wtedy to on udał się na wyjazd – zmierzył się z Tonym Bellew (26-2-1) na stadionie Evertonu, ukochanego klubu Brytyjczyka. Już w pierwszej rundzie potwierdził swoją klasę – potężnym uderzeniem z lewej ręki sprawił, że faworyt gospodarzy padł na deski i zaliczył efektownego fikołka. Kongijczyk zbyt mocno zaufał swojej sile i w trzeciej rundzie wdał się w bójkę z większym Bellew. Choć był blisko wygranej przed czasem, to ostatecznie przyjął o kilka ciosów za dużo i pojedynek zakończył ciężko znokautowany.
Ta porażka wykoleiła Makabu na dłużej. W poszukiwaniu kolejnych okazji w 2018 roku zaboksował w ojczyźnie, gdzie został podjęty jak bohater. Ostatnie miesięcy upłynęły mu jednak na podbijaniu Rosji. Dwukrotnie podejmował trudne wyjazdowe wyzwania i w obu przypadkach kończył zwycięski. Najpierw w czerwcu 2019 roku po szalonej wojnie znokautował potężnie bijącego Dimitrija Kudriaszowa (23-2). Dwa miesiące później zweryfikował ambicje niepokonanego Aleksieja Papina (11-0), wygrywając po ciężkiej przeprawie na dystansie dwunastu rund.
I to właśnie doświadczenie w boju wydaje się największym atutem rywala. Cieślak nigdy w karierze nie wyszedł poza dziewiątą rundę, z kolei Makabu robił to aż cztery razy. Wiemy, że Kongijczyk potrafi przyjmować potężne bomby – jego rywal takich testów w karierze jeszcze nie miał. Polak był liczony tylko raz – w okrytej złą sławą walce z Nikodemem Jeżewskim w grudniu 2016 roku. Wygrał tam przed czasem, jednak po walce okazało się, że obaj byli na dopingu – i to podwójnym. To był zdecydowanie najgorszy moment w karierze Cieślaka, który został zawieszony na rok. W piątek jego głównym atutem mogą być warunki fizyczne – jest wyższy (190 cm vs 183 cm) i ma zdecydowanie większy zasięg ramion (201 cm vs 188 cm).
Trzeba się jednak liczyć z tym, że gospodarzowi będą pomagać ściany. Znakiem zapytania jest też pogoda – w piątek wieczorem powinno być ciepło (ok. 23 stopnie Celsjusza), ale spodziewane są również opady deszczu. Problemem może być też wysoka wilgotność powietrza (ponad 70%) – oczywiście przy założeniu, że do walki dojdzie pod gołym niebem. Głównym sędzią ma być doświadczony Michael Griffin, który był w ringu podczas sensacyjnej porażki Anthony’ego Joshuy z Andym Ruizem. Widział też z bliska tragiczne zakończenie starcia Adonisa Stevensona z Ołeksandrem Gwozdykiem, po którym ten pierwszy wracał do zdrowia przez wiele miesięcy.
Pewnych podstaw do optymizmu można szukać także w historii polskiego boksu. Wyjazdowe zwycięstwa w wielkich walkach zdarzały się w XXI wieku kilkukrotnie. W Niemczech Tomasz Adamek wygrywał z Thomasem Ullrichem, a Grzegorz Proksa z Sebastianem Sylvestrem. Krzysztof “Diablo” Włodarczyk kończył przed czasem Danny’ego Greena w Australii i Rachima Czakijewa w Rosji. W każdym z tych przypadków Polacy nie zostawiali decyzji w rękach sędziów punktowych.
“Pójdę na niego, ale zrobię to z głową. Wszyscy będą przeciwko mnie, ale jestem facetem, który lubi takie sytuacje. Robię swoje, zabieram pas i wracam do domu” – zapowiada Cieślak w rozmowie z portalem bokser.org. W Kinszasie wylądował we wtorek. Wiadomo, że do tego momentu nie wpłynęły przelewy ze strony organizatorów, co powinno się wydarzyć już w poprzednim tygodniu.
W piątek wszystko zweryfikuje ring. W “normalnych” warunkach Makabu byłby nieznacznym faworytem, ale na ringu w Kinszasie jego notowania siłą rzeczy będą jeszcze wyższe. Style obu pięściarzy zapowiadają, że bez względu na wyniki pojedynek powinien być elektryzującą wojenką, która raczej nie ma prawa potrwać na pełnym dystansie. Szkoda tylko, że egzotyczna gala z Kinszasy zostanie pokazana w Polsce w systemie Pay-Per-View (Cyfrowy Polsat/IPLA). To mogła być idealna okazja do szerszego wypromowania nowej twarzy polskiego boksu w otwartym paśmie – tym bardziej, że obaj zawodnicy wyjdą do ringu kilka minut po 22:00 naszego czasu.
A tak ciężko będzie przekonać kogoś o zdrowych zmysłach – poza garstką bokserskich fanatyków – do wydania 40 złotych za kota w worku. Kibice w Polsce są przyzwyczajeni, że za taką ceną dostają kilka emocjonujących pojedynków w świetnej oprawie podczas gal KSW, a nie jedną walkę, w której do końca nie wiadomo, czy w którymś momencie nie zawali się ring…
KACPER BARTOSIAK
>>> POSŁUCHAJ AUDYCJI “CIOSEK NA WĄTROBĘ” O WALCE MICHAŁA CIEŚLAKA <<<