Reklama

Przeciętność z twarzą Simeone. Na co choruje Atletico Madryt?

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

25 stycznia 2020, 09:41 • 15 min czytania 0 komentarzy

Przez ostatnią niecałą dekadę cały piłkarski świat poznawał ideę Diego Simeone.

Przeciętność z twarzą Simeone. Na co choruje Atletico Madryt?

Cholismo.

Wojna na boisku. 

Sam twórca przedstawiał ten sposób gry jako umiejętne wykorzystanie swoich żołnierzy w każdym kolejnym meczu i pacyfikowanie rywali za pośrednictwem skutecznej, choć zazwyczaj brzydkiej gry.

Działało, przynosiło sukcesy, emocje, finały i trofea. Atletico Madryt miało charakter. Ząb czasu jednak mocno nadgryzł Cholismo i doprowadził do tego, że filozofia charyzmatycznego Argentyńczyka od kilku miesięcy znajduje się zakręcie. Jak to się stało?

Reklama

Tegoroczne Atletico nie ekscytuje. Wychodząc przeciw niemu rywale nie muszą bać się o swój boiskowy komfort. Nie czują się, jak zagrożona zwierzyna, która od pierwszej do dziewięćdziesiątej minuty musi rozpaczliwie walczyć o wytchnienie. To była tożsamość drużyny Diego Simeone w najlepszych czasach jego filozofii. Tych czasach, kiedy potrafili przełamać hegemonię Barcelony i Realu w lidze (2013/14), kiedy szaloną agresywnością wygrywali kolejne mecze w Lidze Mistrzów i dwukrotnie dochodzili do samego finału tych rozgrywek (2013/14, 2015/16). I tamte starcia z Realem definiowały ten zespół. Napierali, gryźli trawę, zaciekle walczyli, dawali z siebie dużo ponad swoje możliwości – mimo że przeciwnik miał silniejszą i bogatszą kadrę – żeby na końcu padać ze zmęczenia.

W dogrywkach, jednej przegranej trzema bramkami, drugiej zremisowanej, ale zakończonej przestrzelonymi karnymi, Atletico ciągnęło na oparach. Widać było, że to drużyna, która przez cały sezon na boisku zostawiała coś więcej niż serce. Jeszcze wątrobę, kilkanaście innych narządów odpowiedzialnych za funkcjonowanie organizmu i przede wszystkim wojowniczą duszę. Nie było tam za dużo odpowiedzialnej gospodarki energetycznej.

Nie sposób tego nie pamiętać. Po bramce Ramosa na wagę remisu, w praktycznie ostatniej akcji regulaminowego czasu gry, oczywistym stało się, że ten mecz padnie łupem Królewskich. Ten gol złamał ostatnią linię obrony Atleti – tę wolicjonalną. Gareth Bale jeździł z wyczerpanymi defensorami, jak tylko mu się żywnie podobało. Juanfran, wycieńczony i pozbawiony sił witalnych, przestrzelał decydującego karnego. No, więcej było w tym romantyzmu na granicy rozumu niż przemyślanej strategii.

Ale taki był styl Simeone. Pragmatyzm, ale oparty na wkładaniu całych sił w jeden mecz. Ten, który akurat trwał, tak jakby nie było jutra.

W lidze jego podopieczni byli nie do zdarcia w defensywie. Rzut oka na statystyki:

2012/13: 31 bramek straconych

Reklama

2013/14: 26 bramek straconych

2014/15: 29 bramek straconych

2015/16: 18 bramek straconych

2016/17: 27 bramek straconych

2017/18: 22 bramki stracone

2018/19: 29 bramek straconych

W całej lidze nikt nie tracił mniej. Nikt nie miał nawet do nich startu. Bronił cały zespół. Kiedy Atletico było w pełni dysponowane, żaden przeciwnik nie czuł się w meczach przeciwko nim komfortowo. A zazwyczaj było, bo Cholo zgromadził w swoim zespole charakternych zawodników na każdej pozycji, którzy idealnie pasowali do jego koncepcji.

No, może wyjątkiem były derbowe starcia z Realem. Te zazwyczaj wygrywali Królewscy. Huraganowe ataki przeprowadzane przez Cristiano Ronaldo i spółkę potrafiły przezwyciężyć agresję Atletico. Ale już taka Barcelona regularnie potykała się na Atletico. Bo było brutalne, bo atakowało na całej rozciągłości boiska, bo Diego Costa demolował Pique, bo Gabi wkładał głowę tam, gdzie kreatywni pomocnicy Barcy bali się włożyć małego palca u nogi, bo nawet Messi nie lubił starć z Diego Godinem.

skysports-diego-simeone-simeone-atletico-madrid_4098497

Można wspominać w nieskończoność, ale to już przeszłość. Było, minęło i nie wróci więcej. Tamten zespół dopadł czas. Powoli, po kolei, wykruszali się kolejni członkowie wspaniałego kolektywu. Starzeli się, dalej prezentowali równy poziom, ale nie można było oczekiwać, że dadzą jakiś element ekstra. Aż w końcu władze Atletico zadeklarowały, że nie będą przedłużały kontraktów z zawodnikami po trzydziestce.

I tak odchodziła stara gwardia: Miranda, Gabi, Tiago, Felipe Luis Juanfran, Godin. A oprócz nich Rodri, Hernandez i Griezmann, choć w ich przypadku nie chodziło o wiek czy cokolwiek w tym stylu, a zwyczajnie o to, że sami chcieli zmienić pracodawcę. Zgłosiły się Barcelona, City i Bayern, zapłaciły porządną kwotę i już ich w Madrycie nie ma.

Przyszedł czas na rewolucję.

***

– W futbolu najbardziej lubię wyzwania. Nie ma stagnacji. Jednego dnia, w jednej minucie, w jednej sekundzie musisz podejmować wielkie decyzje, które niosą za sobą cały szereg kłopotów. I sztuką jest te kłopoty rozwiązywać. Uwielbiam rewolucje, bo nic tak człowieka nie rozleniwia, jak pracowania ciągle nad tym samym materiałem.
Diego Simeone

***

Cholo stanął więc przed największym wyzwaniem od lat. Musiał zbudować zespół kompletnie od nowa, niemal od zera, biorąc pod uwagę to, że w piłce zmieniły się czasy. Sam doskonale widział, że jego zespół, rok w rok zasilany nowymi piłkarzami, ale dalej skupiony wokół znanego sobie trzonu, już nie osiąga takich sukcesów, jak w latach 2013-16. Że coś się skończyło. Że nie jest źle, ale to jego Cholismo nikogo już nie zaskakuje. Atletico nie było już nowicjuszem na salonach. Nie było lekceważonym underdogiem, który atakuje szczyt z samego dołu, mając przy tym wygodną pozycję do odbicia się od powierzchni bez większego stresu. Żadna porażka nie była traktowana jako wielka klęska. Ten zespół miał charakter, budził strach, obawę, dyskomfort, ale przestał zadziwiać. Wpadł w pułapkę solidności.

2016/17: 3. miejsce w tabeli, 15 punktów straty do mistrza

2017/18: 2. miejsce w tabeli, 14 punktów straty do mistrza

2018/19: 2. miejsce w tabeli, 11 punktów straty do mistrza

Dramatu nie było. Dwa sezony z rzędu wyżej od Realu, największego rywala. Satysfakcja – tak, ale w tym wszystkim pojawia się wrażenie stagnacji. W Lidze Mistrzów Atletico szło z różnym skutkiem, ale w międzyczasie udało im się wygrać Ligę Europy. Kolejny rzut oka:

2016/17: łatwa drabinka – w 1/8 pokonanie Bayeru Leverkusen (2:4, 0:0), w ćwierćfinale pokonanie Leicester (1:1, 1:0), odpadniecie z Realem (0:3, 2:1) w półfinale

2017/18: trzecie miejsce w grupie z Karabachem, Chelsea i Romą, na osłodę zwycięstwo w Lidze Europy

2018/19: odpadnięcie z Juventusem (2:0, 0:3) w 1/8 fazy pucharowej

Ostatni sezon przyniósł wspomniane zmiany. Atletico zaszalało na rynku transferowym. Zaczęło od grubej transakcji, wykładając na stół 126 milionów za 19-letnią perełkę z Portugalii w osobie Joao Felixa, który w drużynie miał przejąć rolę Griezmanna. Gwiazdy, wolnego elktornu, który przemieszczać będzie się między skrzydłem, rozegraniem, a środkiem ataku i przy okazji gwarantować przyzwoite dwucyfrowe liczby, choćby w klasyfikacji kanadyjskiej. Potem też było ciekawie: Marcos Llorente i Hector Hererra (wzmocnienie środka pola), Mario Hermoso i Felipe (do środka obrony), Kieran Trippier (prawa obrona), Lodi (lewa obrona), Ivan Saponjić (perspektywiczny napastnik na przyszłość). Większość z tych ruchów to transfery gotówkowe, niezłe, przemyślane i na papierze wyglądające na wartościowe.

Właściwie najważniejsze w budowaniu nowego systemu dla Diego Simeone były trzy kwestie:

  1. Znalezienie lidera defensywy po odejściu Diego Godina
  2. Zbudowanie Felixa na wzór Griezmanna
  3. Zadbanie o to, żeby zespół zachował swój charakter, który piekielnie niewygodną defensywą robił przewagę i miejsce dla do bólu skutecznej ofensywy

Wszystko to nie wydawało się łatwe, ale początek sezonu wskazywał na to, że może być nieźle. Większość sparingów Atletico wygrało przekonująco i w dobrym stylu. Taki Real roznosiło nawet 7:3 po fenomenalnym meczu, i choć przerażony Zidane deklarował, że był zszokowany, że podopieczni Cholo podeszli do tego meczu jak do wojny, to nie sposób nie odnieść było wrażenia, że po czerwono-białej części Madrytu rodzi się coś fajnego.

***

– Ślicznie, uroczo, pięknie? Lubię to słowa, każdy lubi, ale czy one pasują do piłki nożnej? Dużo bardziej lubię, jak coś jest wykonane dobrze, a niekoniecznie przepięknie.
Diego Simeone

***

Argentyńczyk mógł być zadowolony.

Tym bardziej, że trzy pierwsze ligowe mecze Atletico wygrało. W stylu, który odpowiadał pragmatycznej filozofii swojego szkoleniowca:

– 1:0 z Getafe – ciężki mecz, wybiegany, wywalczony, wybroniony, wygrany po golu Moraty i twardej brutalnej walce obu zespołów z dwoma czerwonymi kartkami;

– 1:0 z Leganes – znów nic spektakularnego, znów pewne problemy, znów tylko jedna bramka, znów walka – Atletico nie dominowało, oddało identyczną liczbę celnych strzałów na bramkę rywala, ile on sam, i mniej strzałów w ogóle, ale wygrana to wygrana;

– 3:2 z Eibarem – pierwszy gol Felixa, bramka Parteya na zwycięstwo w ostatnich minutach, sporo problemów, brak płynności gry, dziwaczna zachowawczość w pewnych momentach spotkania, nawet, kiedy trzeba było gonić wynik, ale znów, powtórzymy: wygrana to wygrana…

Trzy zwycięstwa w trzech pierwszych meczach ligowych. Do samych wyników nie sposób było się przyczepić. Stara gwardia Atleti też raczej nie narzekałaby na dziewięć punktów po trzech kolejkach, tym bardziej, że to był najlepszy ligowy start w historii klubu, ale… coś nie grało. Tak, coś ewidentnie nie grało. I wszystko posypało się już w kolejnej kolejce, kiedy Atletico przegrało mecz z Realem Sociedad.

Wtedy wyszła ta cała zachowawczość, bezradność przy sprawniej operującym piłką rywalu, i weryfikacja realizacji pomysłów Simeone przez jego nowych podopiecznych.

***

– W tegorocznym Atletico Madryt najbardziej irytujące jest podejście do kolejnych meczów. Taki skrajny minimalizm. Wychodzenie na boisko z myślą, żeby wygrać 1:0. Jedna bramka, obrona, dziękujemy, wracamy do domów. Nie o to chodzi. Nie można zadowalać się marzeniami o 1:0, kiedy w każdym meczu traci się bramkę.
Legenda Atletico Madryt, Kiko Narvaez

***

Sprawa wyglądała prosto: Atletico nie imponowało. Ani w defensywie, ani w ofensywie. Jan Oblak, jeden z najlepszych bramkarzy świata, nagle zaczął popełniać głupie błędy, czego najlepszym przykładem mecz z Juventusem w Lidze Mistrzów. Takie coś mu się nigdy nie zdarzało. Ale i tak Słoweniec to najmniejszy problem.

Simeone błądził, szukając optymalnego systemu, który sprawnie połączyłby formacje defensywne z ofensywnymi. Zmieniał, szukał, rotował, przestawiał swoich podopiecznych w różnych wariacjach – od 1-4-4-2 przez 1-4-1-2-1-2 i 1-3-5-2 po ponowne 1-4-4-2, a w międzyczasie jego podopieczni rozgrywali szereg przeciętnych meczów.

Grali w kartkę w lidze, przeplatając wymęczone zwycięstwa przeciętnymi remisami i porażkami w słabym stylu. W konsekwencji na przełomie listopada i grudnia Atletico znalazło się na najgorszym od lat siódmym miejscu w tabeli z marnym bilansem bramkowym, który przywodził na myśl statystyki drużyn ze strefy spadkowej, a nie ekip walczących o mistrzostwo kraju.

Diagnoza: ten zespół pozbawiony jest gwiazd, adekwatnych do potencjału pomysłów i umiejętności ich realizacji.

Problemy kwitły wszędzie. W obronie Atletico nagle zaczęło tracić bramki po stałych fragmentach gry, co wcześniej prawie nigdy im się nie zdarzało. I tak, jak z Gimenezem wyglądało to jeszcze wszystko w miarę przyzwoicie, bo on akurat zna ten system, jest twardy i szybki, tak Savić nie poprawił się ani trochę, a od momentu przyjścia do Madrytu zawodzi. Podobnie, jak Mario Hermoso, który jest raczej przeciętniakiem niż kimś pokroju Godina czy Mirandy, co doskonale pokazują wszystkie jego występy przeciw trochę silniejszym rywalom niż ligowe średniaki.

Podobny problem wykwitł na prawej obronie, gdzie ewidentnie brakowało zawodnika, który byłby w stanie wejść w system Simeone. Tak, celowo podkreślamy, że chodzi o system, a nie żadnego konkretnego zawodnika, bo o to właśnie sprawa się rozchodzi. Kieran Trippier całymi miesiącami grał do bólu bezpiecznie, nie popełniał większych błędów, ale wyglądał, jakby był nieprzystosowany do hiszpańskiej piłki. Choć jemu akurat trzeba oddać, że przed kontuzją, której doznał w poprzednim tygodniu, kilka meczów rozegrał na przyzwoitym poziomie. Zupełnie inaczej niż Arias, który raz na jakiś czas zastępował Trippiera (ten jest znacznie wszechstronniejszy, więc łatwiej było mu wpasować się w zmieniające się formacje proponowane przez sztab szkoleniowy) i przeważnie zawodził. Nie wspomnimy nawet o Vrsaljko, którego w Madrycie trzymają głęboko w szafie i ani myślą wyjmować.

Diego Simeone

Żeby jednak nie było, że jest tylko źle, dwójka Lodi-Felipe niespodziewanie – dlatego, że pierwszy miał być melodią przyszłości, a drugi raczej rezerwowym stoperem – prezentowała naprawdę wysoki poziom, godny swojego miejsca i swoich poprzedników, i obaj na półmetku sezonu nie musieli się wstydzić praktycznie za żadne spotkanie. To już jakiś pozytyw, ale tak czy inaczej, słynny monolit w defensywie już nie istnieje. Dzisiaj defensywa Atletico składa się z bardziej lub mniej utalentowanych zawodników, którzy starają się zrobić wszystko, żeby nie stracić gola. I z niczego więcej. Nawet, jeśli tylko Real stracił mniej bramek w lidze na tym etapie sezonu.

Długo zapalną była też dyspozycja środka pola, w którym było tak tłoczno, tak ciasno, tak niewygodnie, że aż skrajnie nieskutecznie. Wystarczy spojrzeć na ligowe statystyki pomocników Atletico:

– Koke – 17 meczów, 1 gol, 1 asysta

– Saul – 19 meczów, 2 gole, 0 asyst

– Hector Herrera – 12 meczów, 0 goli, 0 asyst

– Thomas – 18 meczów, 1 bramka, 0 asyst

– Llorente – 12 meczów, 0 goli, 0 asyst

I można tłumaczyć, że u Simeone pomocnicy nie muszą być najskuteczniejsi na świecie, ale to żaden argument. Drużyna długo nie funkcjonowała jak należy właśnie dlatego, że brakowało jej kreacji, słynnej agresji w środku pola i jakiegoś jednego lidera, który wziąłby to wszystko na siebie. Dopiero, kiedy przy okazji meczu z Osasuną (2:0), w garść wziął się Saul, od którego wszyscy najwięcej wymagali, to wszystko zaczęło jakoś sensownie wyglądać. Przyszły dwa kolejne zwycięstwa ligowe, poprawiła się sytuacja w tabeli i już nie było takiego dramatu.

[etoto league=”ger”]

Atletico za całej kadencji Argentyńczyka tak często nie utrzymywało się przy piłce. Sęk w tym, że jest to posiadanie puste i trochę zakrywające obraz. Bo nie jest ono przesadnie dominujące, zazwyczaj na poziomie 51%-55%, a nie prowadzi do zwiększenia liczby sytuacji pod bramką rywali. Los Rojiblancos w 20 dotychczasowych ligowych meczach strzelili raptem 22 bramki. To mało, nawet bardzo mało. I tu dochodzimy do meritum wszystkiego, co nie działa na Wanda Metropolitano – atak, atak i jeszcze raz atak.

Ani Lemar (15 meczów, 0 goli, 0 asyst), ani Diego Costa (11 meczów, 2 gole, 2 asysty), ani Vitolo (14 meczów, 2 gole, 1 asysta), ani Correa (15 meczów, 3 gole, 5 asyst), ani Felix (16 meczów, 2 gole, 1 asysta) nie są w stanie zagwarantować Atletico bramek i asyst. A głównie tego się od nich wymaga. Bo każdy z nich teoretycznie potrafi kiwnąć, strzelić, poklepać, rozegrać, rozrzucić, wykończyć, ale w tym sezonie żaden z nich zupełnie tego nie udowadnia.

Zawodzi przede wszystkim ostatni z wymienionej piątki. Felix kosztował Atletico kolosalne pieniądze i chyba śmiało można powiedzieć, że nie spłacił na razie ani jednego eurocenta. Nie wiemy, czy w madryckiej szatni siedzi na miejscu, które niegdyś należało do Griezmanna, ale jeśli tak jest, to jak najszybciej powinien się stamtąd przesiąść, bo zwyczajnie mu nie wypada. Chyba największe transferowe rozczarowanie europejskiego okienka transferowego sprzed pół roku.

Jedynym gościem, który gwarantuje znośne statystyki jest Alvaro Morata (17 meczów, 7 goli, 1 asysta), ale jego problem jest taki, że ma dziwaczną skłonność do marnowania doskonałych okazji strzeleckich, średnio odnajduje się w grze kombinacyjnej i zwyczajnie znajduje się w trzecim-czwartym szeregu snajperów Starego Kontynentu. I do tego ma trudne zadanie, bo od wielu lat w rolę czołowej dziewiątki Atletico wcielali się zawodnicy ze światowego topu – Forlan, Aguero, Falcao, Diego Costa w swoim primie. No, jakoś ten Morata do tego zestawu nie pasuje.

W ogóle cały ten zespół pozbawiony jest tożsamości. Jeśli byłaby to Sevilla, Valencia czy jakikolwiek klub z drugiej hiszpańskiej półki, to można byłoby zaakceptować taki kult średniości. Ale w tym przypadku mówimy o Atletico, które słynęło z tożsamości na każdej pozycji. Świetny bramkarz, wybitna defensywna, zadziorny i pchający do przodu środek pola, wnoszący powiew świeżości skrzydłowi i albo bardzo skuteczni, albo bardzo waleczni i rozkochujący w sobie kibiców snajperzy.

Teraz z tego opisu został tylko bramkarz.

***

– Wierzę w to, że porządek może być stylem życia. Pracuję z młodymi ludźmi, którzy dopiero kształtują swój charakter. On wyjdzie dopiero z czasem. Tak jest u każdego. Inaczej rozmawia się z dwudziestolatkiem, a inaczej z trzydziestolatkiem. U pierwszego więcej możesz zmienić. Możesz go ulepić, zmienić, polepszyć. U drugiego wszystko zależy od tego, z kim pracował wcześniej, bo niewiele można już u niego zmienić. Ale ich wszystkich da się ogarnąć i połączyć w jedną całość przez porządek. Uporządkowanie każdego elementu gry w piłkę.
Diego Simeone

***

Porządku i ukształtowanego charakteru na Wanda Metropolitano brakuje, jak niczego innego i nie da się tego podważyć. Weźmy pod uwagę ostatnie tygodnie. Najpierw przegrany Superpuchar Hiszpanii z Realem Madryt, potem 0:2 z Eibarem w lidze po słabym występie, a na deser sromotna porażka 1:2 z trzecioligowym Cultural Leonesa w Pucharze Hiszpanii, gdzie jedną z głównych ról zagrał wypluty przez polską ekstraklasę i Lecha Poznań Dioni.

Nie zamierzamy Atletico potępiać za każdą porażkę. Część można jakoś tam usprawiedliwiać, jak choćby tę w Superpucharze Hiszpanii z Realem po uprzednim wyeliminowaniu Barcelony. Po karnych, równym meczu, dramatycznym wślizgu Fede Valverde na wychodzącym sam na sam Moracie, bez większego wstydu.

Ale to wszystko, ten cały styl tego sezonu, tych porażek, wychodzenia z kryzysów, rywalizacji z przeciwnikami, pokazuje coś zupełnie innego – filozofia Diego Simeone znalazła się na zakręcie, bo zmienili się wykonawcy. Symbolem tego wszystkiego jest przepłacony Felix, który niewykluczone, że jeszcze odpali, ale na dzień dzisiejszy nie jest wart nawet połowy kwoty, którą Atletico za niego zapłaciło. Symbolem tego wszystkiego jest linia defensywy, której najjaśniejszym punktem jest trzydziestoletni Felipe, choć przecież zawodnicy po trzydziestym roku życia mieli nie być tu mile widziani. Symbolem tego wszystkiego jest pomoc, która zamiast być ciasną dla pomocników rywali, staje się za ciasna dla samej siebie, bo kilku utalentowanych i doświadczonych zawodników zupełnie nie wie, jakie role ma w tym systemie odgrywać. Symbolem tego wszystkiego jest Morata faulowany przed Fede, kiedy pędzi sam na sam z bramkarzem Realu, ale tak naprawdę mało kto wierzy, że byłby w stanie wykorzystać tę okazję – za dużo takich już w tym sezonie marnował.

I symbolem tego wszystkiego jest sam Cholo, który nie wygląda, jakby miał pomysł na rewolucję swojego zespołu. Atletico już teraz ma osiem punktów straty do liderujących Realu i Barcelony, nie potrafi im zagrozić, bo zwyczajnie nikt już dzisiaj się go nie boi. Nie tak to miało wszystko wyglądać.

***

– W twoim życiu nie możesz zmienić tylko dwóch rzeczy – twojej matki i twojego klubu piłkarskiego.
Diego Simeone

***

49-letni szkoleniowiec kocha Atletico, a Atletico kocha go z wzajemnością. On postawił sobie tutaj pomnik. Przeprowadził całe pokolenie solidnych piłkarzy przez mozolną drogę do wielkości. Zbudował w nich iście żołnierskie fundamenty, zaszczepił w nich miłość do swojej filozofii, ale to pokolenie odeszło. Na jego miejsce przyszło inne. Mniej wyraziste, mniej charakterne, choć na pewno nie mniej, jeśli nie nawet bardziej, utalentowane. Pytanie tylko, czy Simeone ma jeszcze na nich pomysł i czy aby na pewno nie powinien zastanowić się na tym, czy miłość nie polega też na tym, żeby umieć usunąć się w cień, kiedy gloria chwały świeci jeszcze najmocniej?

Ten sezon pokazuje, że pomysł, który proponuje, wyblakł. I chyba najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie wygląda to tak, jak w przypadku końca Juergena Kloppa w Borussii Dortmund. Kiedy BVB ewidentnie przegrywało mecz za meczem, prawie szorowało brzuchem o dno tabeli i odejście było naturalnym krokiem w takiej sytuacji.

Tutaj Atletico po prostu gra o dwa poziomy niżej niż najlepsze Atleti Cholo. Ale to jest dalej o poziom wyżej niż przeciętność, o dwa wyżej niż słabość.

JAN MAZUREK

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
10
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Hiszpania

Hiszpania

Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Aleksander Rachwał
3
Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”
Hiszpania

Hiszpańska prasa krytycznie o Lewandowskim. “Nie pracuje jak reszta jego kolegów”

Aleksander Rachwał
11
Hiszpańska prasa krytycznie o Lewandowskim. “Nie pracuje jak reszta jego kolegów”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...