Reklama

Federer uciekł spod topora, Osace i Williams się to nie udało

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

24 stycznia 2020, 16:52 • 3 min czytania 0 komentarzy

Wiadomo, zawsze komuś może powinąć się noga. Nawet najbardziej klasowym zawodniczkom. Ale żeby od razu dwóm naraz? Najpierw w 3. rundzie z Australian Open odpadła Serena Williams, a niedługo potem dołączyła do niej Naomi Osaka. Bliski niespodziewanej porażki był też Roger Federer, ale on akurat zdołał oszukał przeznaczenie. To wszystko? A skądże. Na dokładkę, ostatni mecz w karierze rozegrała Karoliny Woźniackiej. Chyba potrzebujemy momentu na oddech…

Federer uciekł spod topora, Osace i Williams się to nie udało

Żaden inny pojedynek nie przyniósł nam dzisiaj takich emocji. Na drodze Rogera Federera stanął John Millman. Zawodnik, który w drugiej rundzie już sprawił małą niespodziankę, wyrzucając z turnieju wyżej rozstawionego Huberta Hurkacza. To jego nic w porównaniu do tego, co działo się tym razem. Australijczyk – może ze względu na doping własnej publiczności – grał, jakby miał super moce. Udało mu się doprowadzić bardziej doświadczonego rywala do sytuacji, w której o wszystkim zdecydować miał super tie-break.

A w nim wyglądało to tak, jakby tenisiści zamienili się ciałami. I to Federer pod maską niepozornego reprezentanta Kraju Kangurów, po prostu robił swoje. Millman dawał z siebie sto albo i dwieście procent, zaciskał pięść, prowadził już 8:4 i szczerze: nic nie zapowiadało zmiany obrazu gry. W zwycięstwo Szwajcara wierzyła już pewnie tylko rozemocjonowana Mirka Federer, która przeżywała ten pojedynek, tak jakby jego stawką był wielkoszlemowy tytuł. Koniec końców Roger zdołał wyjść z tarapatów. W dużej mierze za sprawą rywala, który mając wielki sukces na wyciągnięcie ręki, psuł proste piłki. Końcowy wynik: 6:4, 6:7 (2:7), 4:6, 6:4, 6:7 (8:10).

Po tym, jak została matką, nie wygrała jeszcze ani jednego wielkoszlemowego turnieju. Serena Williams wciąż była jednak ostatnimi czasami groźną zawodniczką, potrafiła wygrać z każdym i gościła w finałach wielkich imprez. I to mimo tego, że coraz bliżej jej już do czterdziestki. Porażka z Wang Qiang w 1/16 nie mogła więc wchodzić w grę. W końcu ostatni raz Serena przegrała podczas pierwszego tygodnia turnieju wielkoszlemowego na twardych nawierzchniach w… 2006 roku. A jednak, stało się. Chinka triumfowała 6:4, 6:7 i 7:5 i w następnej fazie turnieju zmierzy się z Ons Jabeuer, pogromczynią Karoliny Woźniackiej.

No właśnie, przystańmy na chwilę przy byłej numer jeden światowego rankingu, bo tak się składa, że rozegrała właśnie ostatni mecz w karierze. To oczywiście żadna niespodzianka, bo o swoich zamiarach porzucenia rakiety Dunka polskiego pochodzenia poinformowała już w grudniu ubiegłego roku. Australian Open miał być jej ostatnim przystankiem w karierze. A jej ostatnią rywalką okazała się być 25-letnia Tunezyjka, która jako pierwsza reprezentantka kraju arabskiego w historii, awansowała do IV rundy turnieju wielkoszlemowego. Jak widać, Woźniacka pożegnała się z nami w naprawdę ciekawych okolicznościach. A teraz czeka ją nowy etap w życiu. Jeszcze w ramach przypomnienia: w ciągu kariery zdobyła 30 singlowych tytułów (w tym jeden wielkoszlemowy) głównego cyklu, a przez 71 tygodni znajdowała się na szczycie rankingu ATP.

Reklama

Emocje nie zdążyły jeszcze opaść, a już na australijskich kortach w szranki stanęły obrończyni  tytułu Naomi Osaka oraz Cori Gauff. Tu akurat – absolutnie nie zwracając uwagi na mylący ranking WTA – spodziewaliśmy się zaciętego pojedynku. Amerykanka może i ma 15 lat, ale jej po prostu nie ocenia się przez pryzmat reszty śmiertelników. I to nawet kiedy po drugiej stronie kortu stoi jedna z najlepszych tenisistek ostatnich lat. “Coco” pokonała Japonkę zaskakująco łatwo (6:3, 6:4) i jak mniemamy, może zajść w bieżącym Australian Open bardzo daleko. Oglądając ją, trudno nie pozbyć się wrażenia, że jesteśmy świadkami czegoś wielkiego.

W ciągu najbliższych dni poznamy odpowiedzi na wiele nurtujących nas pytań: jak daleko zajdzie Coco? Czy dominacja wielkiej trójki zostanie przełamana? I tak dalej. Przede wszystkim jednak trzymamy kciuki za Igę Świątek, która wraca do gry już w sobotę o 3:00 czasu polskiego. W walce o 4. rundę Australian Open zmierzy się z Chorwatką Donną Vekic.

Fot. Newspix.pl

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...