Reklama

3000 dni Karola Klimczaka. Jak ocenić kadencję prezesa Lecha Poznań?

redakcja

Autor:redakcja

24 stycznia 2020, 17:22 • 14 min czytania 0 komentarzy

1 listopada 2011 Karol Klimczak został prezesem Lecha Poznań. W miniony weekend stuknęło mu 3000 dni w roli szefa Lecha Poznań. Często mylnie jest odbierany jako „ten gość od budżetu i tabelek w Excelu” – a przecież jako prezes ma wpływ na całość funkcjonowania klubu. Jaka to jest kadencja? Czy na przestrzeni tych 3000 dni udało się lechitom zanotować progres czy obserwujemy jednak stopniowy regres? Jakie były sukcesy Klimczaka, a co można mu wytknąć? Oto obszerna analiza tych lat rządów obecnego szefa Lecha.

3000 dni Karola Klimczaka. Jak ocenić kadencję prezesa Lecha Poznań?

FINANSE

Klimczak przejmował władze w Lechu w trudnym momencie dla klubu. Kolejorz przeszarżował z finansami po zdobyciu mistrzostwa Polski w 2010 roku, napompował budżet płacowy do granic możliwości, ale nie poszły za tym wymierne efekty sportowe. To wiązało się z niższymi przychodami, a ponadto klub nie sprzedawał drogo żadnego ze swoich piłkarzy. W pewnym momencie w 2011 roku aż 80% budżetu pochłaniały płace piłkarzy.

– Świetny rok 2010 posłużył do spłacenia lat poprzednich. 13 mln zł, które mieliśmy na górce, zainwestowaliśmy wówczas w zimowym oknie transferowym. Pozyskaliśmy piłkarzy, niektórym przedłużyliśmy kontrakty. I daliśmy się ponieść bardzo dobrym perspektywom, że teraz już będzie tylko lepiej – mówił wówczas prezes Kolejorza. – Tyle tylko, że potem nie zrealizowaliśmy celów sportowych i właśnie dlatego dopadła nas zadyszka, która ciągnie się do dzisiaj.

To właśnie poważny zakręt finansowy w 2011 roku był jednym z głównych powodów zmian w zarządzie poznaniaków. Klimczak awansował z dyrektora ds. finansowych na prezesa klubu, bo Jacek Rutkowski wiedział, że to facet, który doskonale orientuje się w bilansowaniu klubowej kasy. W Lechu plan był jasny – budżet nie może być labilny i ciężar potencjału pieniężnego trzeba w przyszłości rozłożyć na kilka filarów. Uznano, że nie może być tak, że brak sukcesu w Polsce czy na arenie europejskiej doprowadza klub do długów i pożyczek.

Reklama

Czy to się udało? I tak, i nie.

Budzet Lecha w milionach złotych

Lech w tym momencie tak czy siak potrzebuje albo wysokiego miejsca w lidze i kasy z europejskich pucharów, albo spektakularnej sprzedaży jednego ze swoich wychowanków. Wystarczy spojrzeć na obecne problemy finansowe Kolejorza. Mamy właściwie powrót do punktu wyjścia z 2011 roku. Obecny stan wydatków Kolejorza jest zbliżony do tego, co zastał Klimczak przy wejściu do drużyny, choć zmieniła się struktura wydatków. Od 2015 roku Lech nie grał w fazie grupowej Ligi Europy i nie zdobył też mistrzostwa Polski, od ponad dwóch lat nie dokonał też kasowego sukcesu w postaci sprzedaży którejś ze swoich perełek z akademii. Efekty? Latem Jacek Rutkowski musiał udzielić klubowi pięciomilionowej pożyczki na spięcie budżetu. Nie pomogła nawet poduszka finansowa, którą Kolejorz uwił sobie po sprzedaży Linettego, Kędziory, Kownackiego czy Bednarka – wtedy lechici mieli siedemnaście milionów nadwyżki w kasie. Sęk w tym, że poprzedni zawalony sezon sprawił, że żadnej górki usypanej już nie ma.

Jak zatem ocenić kontrolę nad finansami za kadencji obecnego prezesa? Na plus Klimczaka działa na pewno fakt lepszego bilansowania budżetu – prawdą jest to co często przewija się w wywiadach z nim, że Lechowi nie grozi totalne zadłużenie z uwagi na brak polityki „ura-bura, spinamy się na mistrzostwo”. Kolejorz zapewnił sobie miększe lądowania nawet przy kryzysach sportowych dzięki wcześniejszym inwestycjom w akademię, która co jakiś czas spłaca nie tylko siebie, ale i gwarantuje w miarę stały przypływ gotówki z uwagi na sprzedaż najzdolniejszych wychowanków. Ale widać gołymi okiem, że nie wszystko jest dopięte na tip-top. Stadion, którego operatorem jest powiązana z Kolejorzem spółka Marcelin Managment, wciąż nie ma sponsora głównego odkąd z wygasła umowa z firmą Inea.

Faktem jest, że budżet Kolejorza się zwiększył. W pierwszym sezonie jego kadencji wynosił 45 milionów złotych, dziś – 65 milionów. Ale czasy hossy minęły – 115 milionów przychodu w zeszłym roku, czyli rekord w historii Kolejorza, to już wspomnienie nawet nie wczorajszej, a przedwczorajszej nocy. Lech nie jest w stanie samofinansować się w okresie jednego sezonu, bo jest uzależniony od wyników w pucharach (ostatnio było z tym katastrofalnie) oraz od sprzedaży zawodników (znów – kwestia labilna – bo przykład Roberta Gumnego pokazuje, że czasami od jednego kolana zależy spięcie budżetu). Długofalowo na pewno jest jednak stabilniej niż te 3000 dni temu.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Spotkanie z Premierem. 17.05.2019

Reklama

Lech jednak nie realizował zakładanych planów rozwoju w planie „Lech 2020”. Przypomnijmy – założenia był takie: reklama – 27 mln, strefa biznes 12 mln, prawa TV 15,5 mln, bezpieczny budżet 30%, transfery 14 mln, handel 14 mln, bilety 25 mln.

Większość tych danych można łatwo sprawdzić dzięki audytowi, który Lech sam publikuje:

– prawa telewizyjne – w sezonie 2015/16 nie udało się dobić do granicy 15,5 miliona, ale w dwóch kolejnych Kolejorz ją przekraczał. Biorąc pod uwagę wzrost wpływów z tytułu praw TV i nowego podziału, to wiele wskazuje na to, że i w roku 2020 uda się przebić ten plan i to z nadwyżką

– reklama – w żadnych w trzech sezonów obejmujących audyt nie udało się dobić w rubryce „reklamy gotówka” do tych 27 milionów i biorąc pod uwagę zapaść wizerunkową Lecha trudno się spodziewać, by ten trend nagle miał się odwrócić. Bo skoro Lech nie bił rekordów z reklam po sezonie mistrzowskim, to trudno, by pobił je teraz

– transfery – budżetowa chluba Lecha. W sezonie 2016/17 Kolejorz skasował na sprzedaży piłkarzy blisko 22 miliony złotych, rok później 52 miliony, ale dwa ostatnie lata są już pod tym względem zdecydowanie gorsze. Nie udało się sprzedać Gumnego, w klubie został Jóźwiak, żaden z obcokrajowców nie okazał się hitem na miarę Rudnevsa

– bilety – skoro Kolejorz nie może zgromadzić kompletu kibiców na starcie z Legią w rundzie finałowej, to wiedz, że coś się dzieje coś spieprzono.  Dwa sezony temu według audytu lechici zgarnęli z tytułu karnetów i biletów około 12 milionów złotych. W tym roku – tak przypuszczamy po frekwencji – to może być nawet wynik poniżej 10 baniek. Do zakładanych 25 milionów jest daleko

Zakładane wpływy ze strefy biznesu i z handlu też są niższe niż zakładano. Nie drastycznie niższe, ale w obu przypadkach to różnica w wysokości kilku procent całego budżetu. Zatem Lech finansowo ratował się w ostatnich latach głównie znakomitymi oknami transferowymi

FREKWENCJA I NASTROJE

Różne rzeczy można opowiadać o poznańskich nastrojach. Jedni powiedzą, że to najbardziej pokręcone środowisko kibicowskie w Polsce – trzy słabsze mecze powodują rozterki nad dalekimi wyjazdami w przyszłym sezonie w I lidze, by po serii trzech zwycięstw kibice rozpoczynali plany podbojów Ligi Europy. Krytyczny lechowy Twitter bije we władze Kolejorza jak w bęben, a na Facebooku znajdziemy już więcej komentarzy o tym, że rodzina Rutkowskich nie jest aż taka zła i w sumie może warto im jeszcze zaufać.

Ale najlepszym papierkiem lakmusowym jest frekwencja. A z nią tak źle jeszcze za kadencji Karola Klimczaka nie było.

Srednia roczna frekwencja na Lechu

Zgodnie z prawdą trzeba też przyznać, że od 2011 roku przy Bułgarskiej frekwencja zanotowała wzrost względem poprzednich lat, natomiast warto też pamiętać o tym, że na Euro 2012 oddano do użytku wyremontowany stadion z czterema rozbudowanymi trybunami.

Najważniejszy problem Lecha w kontekście frekwencji jest taki, że klub stracił lwią część swojego „stałego elektoratu”. Oczywistym jest, że pewna grupa kibiców przychodzi na stadion tylko wtedy, gdy przyjeżdża atrakcyjny rywal lub wtedy, gdy Kolejorz jest na fali wznoszącej. Ale na przestrzeni ostatnich lat niemal zawsze przy Bułgarskiej zjawiało się minimum dziesięć tysięcy widzów. To było pewne jak amen w pacierzu, jak powrót Macieja Bartoszka do Korony, jak Paweł Brożek w ataku Wisły – Lech gra u siebie, to przynajmniej ta dyszka na stadionie będzie.

Ale te czasy już minęły:

Mecze przy Bułgarskiej - ponizej 10 tys. frekwencji

Tak naprawdę ponownie wracamy do kwestii wyników sportowych. Nie da się budować frekwencji na ładnych i wzniosłych hasłach. Doceniamy te wszystkie fajne akcje marketingowe – prezentacje zespołu w galeriach handlowych, telefony do kibiców, spotkania najważniejszych postaci w klubie z fanami na stadionie przy piwku, program lojalnościowy Lechici i wiele innych. Natomiast koniec końców od Lecha kibic się odwraca, bo jest rozczarowany projektem sportowym.

A potencjał jest, bo w Wielkopolsce żyje około 3,5 miliona ludzi. W samej aglomeracji poznańskiej mieszka niecały milion osób. Lech jest w niej absolutnym sportowym hegemonem, nie ma z kim rywalizować o kibica. Jeszcze trzy lata temu Kolejorz notował w swojej bazie corocznie 100 tysięcy unikalnych kibiców – czyli co roku sto tysięcy różnych osób pomyślało sobie, że przyjemnym urozmaiceniem weekendu jest pójście na mecz. Jest kogo zachęcać, ale nie ma czym.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Lech Poznan - Legia Warszawa. 20.05.2018

SUKCESY

Gdyby na początku XXI wieku ktoś obiecał kibicom Kolejorza, że ich klub wróci do bicia się o mistrzostwo Polski i nawet po tego majstra sięgnie, to pewnie każdy przyjąłby taki scenariusz z podzięką. Biedujący Lech sprzed dwóch dekad mógł pomarzyć tylko o okresie świetności z lat ’80. Wejście holdingu Amica do klubu sprawiło jednak, że poznaniacy na nowo mogli uwierzyć w to, że dobre czasy wrócą.

I w pewnym sensie wróciły, bo przecież dwóch mistrzostw kraju na przestrzeni pięciu lat lechici nie zdobywali od ponad dwóch dekad. Sęk w tym, że mówimy tu jednak o niewykorzystanych szansach na to, by – śladem chociażby Bundesligi – dominatorem rozgrywek został nie klub ze stolicy, a mądrze budowany klub z niezłym zapleczem finansowym.

Na krajowym podwórku Lech za kadencji Klimczaka sięgnął po dwa wicemistrzostwa kraju i jedno mistrzostwo. Po raz ostatni Kolejorz był jednak pierwszy lub drugi w roku 2015. Lata 2012-2014, gdy lechici sięgali po srebrne medale określano wtedy rozczarowaniami, bo jednak był apetyt na więcej. Dziś rumakowe wicemistrzostwa byłby uznawane za sukces.

Gdyby za kadencji Klimczaka było tak, jak na początku – czyli wicemistrzostwo przeplatane mistrzostwem – wówczas chyba nikt nie mówiłby o rozczarowaniu. Duopol legijno-lechowy został jednak rozbity. Pięć lat temu zastanawialiśmy się czy Lecha stać na zostanie pierwszą siłą ligi, bo miano drugiej miał zapewniony. Dzisiaj zastanawiamy się czy poznaniaków stać na odzyskanie miejsca za plecami Legii.

No bo zobaczmy nawet na liczbę punktów zdobytych przez Lecha w pierwszym okresie rządów Klimczaka – czyli od listopada 2011 do mistrzostwa w sezonie 2014/15:

56e829da7ec1b_p

Tylko 21 punktów starty do Legii, wyraźna przewaga nad Śląskiem Wrocław i jeszcze wyraźniejsza nad Jagiellonią. Druga najlepsza ofensywna, druga najlepsza defensywa. A teraz zerknijmy na okres od początku sezonu 2015/16 do dzisiaj:

ELsDLkBXYAUKNn3

62 punkty straty do Legii, spadek za plecy Jagiellonii i ledwie trzypunktową przewaga nad Lechią oraz pięciopunktowa nad Piastem. Efekty są takie, że Lech traci pod każdym względem – gablota się nie zapełnia, potencjał sprzedażowy maleje, trudno o argumenty w rozmowach z obserwowanymi piłkarzami, frekwencja leci na łeb. Całościowo kadencja Klimczaka wygląda tak:

82432148_152669646152057_5863529604932698112_n

Największym cieniem na kadencji obecnego prezesa Kolejorza kładą się jednak występy w europejskich pucharach i koncertowo zepsuty współczynnik UEFA. Przypomnijmy, że Lech nastukał sobie przyzwoity ranking dzięki pamiętnym występom w Pucharze UEFA z Feyenoordem, Deportivo czy Nancy, a później legendarnym już starciom z Manchesterem City i Juventusem. A później lista wstydu tylko rosła – AIK Solna, Żalgiris Wilno, Stjarnan. Wstydliwe porażki za Rumaka, odbicie się od Ligi mistrzów i niewyjście z grupy Ligi Europy z Basel, Fiorentiną i Belenenses, a później szklany sufit zawieszony na III rundzie eliminacji. Efekty tego są takie, że Lecha dziś nie ma ani w pierwszej pięćdziesiątce klubu europejskich, ani w drugiej, ani nawet w trzeciej. W projekcji rankingu klubowego UEFA na sezon 2021/22 lechici są na 262. (!!!) miejscu. W sezonie 2013/14 byli na miejscu 88. Tak wyglądał i będzie wyglądać do sezonu 2021/22 współczynnik lechitów:

Współczynnik UEFA dla Lecha Poznan

POZIOM SPORTOWY

Lech w sposób oczywisty próbuje obecnie nawiązać do procesu budowy drużyny, który nastąpił w latach 2012-2015. Słowami Karola Klimczaka między innymi w Stanie Futbolu zarysowana została wizja oparta na zasadzie – budujemy drużynę, a nie spinamy się na krótkoterminowe dążenie do sukcesu tu i teraz. Innymi słowy – skupienie się na procesie, a nie na celu.

Etap 2012-2015 zakończył się mistrzostwem Polski. Wówczas Lech z sezonu skorżowego był składową poprzednich lat budowania zespołu m.in. przez Mariusza Rumaka. Tamten czas zakładał czas dany na wprowadzenie do drużyny wychowanków – Tomasza Kędziory, Marcina Kamińskiego, Karola Linettego i Dawida Kownackiego (pierwsza trójka miała na koncie blisko 100 lub ponad setkę występów w pierwszej drużynie) oraz opakowanie ich doświadczonymi ligowcami (Szymon Pawłowski, Łukasz Trałka) i dobrymi obcokrajowcami (Kasper Hamalainen, Paulus Arajuuri, Jasmin Burić, Barry Douglas).

Problem w tym, że Lech za kadencji Klimczaka nie potrafił zachować równowagi między monetyzacją sukcesu a podtrzymaniu wysokiej jakości drużyny. Wyprzedaż wychowanków przynosiła pieniądze, ale osłabiała drużynę. Jakość koni pociągowych zespołu spadała. Efekt? Zeszłoroczna rewolucja była punktem przesilenia – nadszedł czas czystek, który musi zostać okupionym sezonem lub nawet dwoma czy trzema sezonami przejściowymi.

Porównajmy sobie jedenastki trzech drużyn – tej, która zaczynała kadencję Klimczaka, tej zdobywającej mistrzostwo i tej obecnej:

2011/12: Burić – Wojtkowiak, Wołąkiewicz, Kamiński, Henriquez – Injac, Murawski – Tonew, Stilić, Kriwiec – Rudnevs.

2014/15: Burić – Kędziora, Arajuuri, Kamiński, Douglas – Trałka, Linetty – Lovrencsics, Hamalainen, Pawłowski – Sadajew.

2019/20: Van der Hart – Gumny, Satka, Crnomarković, Kostewycz – Muhar, Tiba – Jóźwiak, Jevtić, Puchacz – Gytkjaer.

Skład sprzed pięciu lat wyraźnie odskakuje jakością od pozostałych jedenastek. Składy z tego sezonu i z roku 2012 są porównywalne, aczkolwiek pozostaje się zastanowić – ilu piłkarzy z obecnego składu miałoby absolutnie pewne miejsce w zespole z tamtego okresu? Satka wskoczyłby pewnie za Wołąkiewicza, Tiba mógłby rywalizować z Murawski, Jóźwiak z Tonewem, Jevticia już nie ma, Gytkjaer to półka Rudnevsa.

A kto z dzisiejszego Lecha grałby w mistrzowskim Kolejorzu? Być może Gytkjaer, być może Tiba. I to raczej na tyle.

Superpuchar. Lech Poznan - Legia Warszawa. 10.07.2015

Lech padł ofiarą błędów własnej polityki transferowej i katastrofalnych zakupów z ostatnich czterech lat. Przeanalizujmy okienka po sezonie 2014/15:

LATO 2015

Maciej Gajos, Denis Thomalla, Abdul-Aziz Tetteh, Marcin Robak, Dariusz Dudka

ZIMA 2016

Nicki Bille Nielsen, Vladimir VolkovSisinio

LATO 2016

Radosław Majewski, Lasse NielsenMatus Putnocky, Maciej Makuszewski

ZIMA 2017

Wołodymyr Kostewycz, Mihai Radut, Elvis Kokalović

LATO 2017

Niklas Barkroth, Mario Situm, Rafał Janicki, Emir Dilaver, Christian GytkjaerDeniss RakelsVernon De Marco, Nikola Vujadinović

ZIMA 2018

Piotr Tomasik, Ołeksij ChobłenkoElvir Koljić, Thomas Rogne

LATO 2018

Joao Amaral, Pedro TibaTomasz Cywka, DioniDimitrios Goutas

ZIMA 2019

Juliusz LetniowskiTimur Żamaletdinow

LATO 2020

Mickey van der Hart, Djorde Crnomarković, Lubomir Satka, Karlo Muhar

Na zielono zaznaczyliśmy transfery ewidentnie dobre, na pomarańczowo średnie (lub jak w przypadku Letniowskiego – trudne na ten moment do zweryfikowania), a na czerwono transferowe klopsy (piłkarze słabi, przepłaceni lub niewystarczająco dobrzy jak na Lecha).

RAZEM: 23 transfery kiepskie, 4 średnie, 11 dobrych. Czyli 29% skuteczności transferowej.

Jeśli mielibyśmy szukać przyczyn aż tak wyraźnego zjazdu Lecha na przestrzeni ostatnich lat, to właśnie w nieudanych transferach. Hajs wyrzucony w błoto idzie w tym przypadku w miliony euro. Bo Lech nadal szkoli na bardzo wysokim poziomie – nie ma przypadku w tym, że Jóźwiak i Gumny dostawali powołania do reprezentacji Polski, że lwią część kadr młodzieżowych stanowią wychowankowie Kolejorza, że żaden inny klub w Polsce w ostatnich latach nie sprzedał swoich wychowanków za takie pieniądze. Ale ci młodzi piłkarze nie są otaczani przez kolegów o wystarczająco wysokiej jakości. Mistrzostwo w 2015 roku było właśnie pokłosiem odpowiedniej mieszanki – świetni Pawłowski, Hamalainen czy Trałka, a do tego zdolni i ograni Linetty, Kędziora czy Kamiński.

Oczywiście za pion sportowy w Lechu odpowiada w głównej mierze Piotr Rutkowski, wiceprezes ds. sportowych, natomiast Karol Klimczak też zasiada w komitecie transferowym i ma w nim głos, to on akceptuje politykę transferową, to on na końcu odpowiada za kreowanie wizji rozwoju zespołu. Bardzo nietrafione jest traktowanie prezesa Lecha wyłącznie w kategoriach osoby, która ma dbać o bilansowanie budżetu. To już rola Tomasza Kacprzyckiego, dyrektora finansowego. Klimczak jak prezes każdej firmy ma swój udział w każdym sektorze funkcjonowania klubu – także sektora transferowego.

Od półtora roku za sprawą decyzji Klimczaka w klubie funkcjonuje też rola dyrektora sportowego. Ale czy postawienie na taki model i na osobę Tomasza Rząsy się sprawdziło? Za kadencji Rząsy Lech sprowadził sześciu zawodników i do tej pory tylko Satka okazał się realnym wzmocnieniem drużyny. Zwolniono dwóch trenerów – Ivana Djurdjevicia oraz Adama Nawałkę (zatrudnienie go było od początku do końca pomysłem Rząsy, co przyznawał w wywiadzie na Weszło). Póki co mamy zatem kolejne fiasko.

PODSUMOWANIE

Lecimy tak sobie punkt po punkcie i dochodzimy do wniosku, że są sektory, w których Lech przez te lata nieznacznie się rozwinął.  Ot, chociażby budżetowo – nawet mimo nierealizowania zakładanych celów budżet względem 2011 roku jest większy. Albo w przypadki akademii, którą rozbudowano o boisko w Popowie, zwiększono nominalne roczne nakłady, rezerwy awansowały do II ligi. Ale przytłaczająca jest liczba aspektów, w których Lech zanotował regres. I chodzi tu o aspekty fundamentalne dla klubu sportowego. Mamy tu na myśli przede wszystkim siłę drużyny i zaufanie wśród kibiców do władz Kolejorza. O ile jeszcze pierwsza połowa kadencji Karola Klimczaka była – przynajmniej na krajowym podwórku – okazała pod względem osiągnięć (dwa wicemistrzostwa i tytuł mistrzowski), o tyle od 2015 roku oglądamy prawdziwą zapaść sportową.

Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że Lech w przeciągu tych 3000 dni zbudował niezłą trampolinę do tego, by wyskoczyć ponad ligową stawkę, by w kluczowym momencie potknąć się przy odbijaniu się od rozciągniętej gumy. Klimczakowi trzeba oddać rzetelne wyprowadzenie klubu z kryzysu finansowego w 2011 roku, cierpliwie zarządzanie przez następne cztery lata. Ale też trzeba zaznaczyć, że Kolejorz wypuścił z rąk szansę na zrobienie kolejnego kroku. Dziś znów wraca do stanu sprzed dziewięciu lat. Pytanie – czy ktoś jeszcze w Poznaniu ufa, że okres budowania drużyny zwieńczy się świętowaniem tytułu za rok, dwa lub trzy lata? I czy nawet w obliczu ewentualnego sukcesu Kolejorz tym razem będzie w stanie wykorzystać wywalczoną szansę?

Póki co – zapowiada nam się kolejna mini-rewolucją latem, kolejna gra w ruletkę na rynku transferowym i próba załatania budżetu sprzedażą Jóźwiaka, Marchwińskiego czy Gumnego.

DAMIAN SMYK

fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...