Reklama

Bal na Titanicu. Wasyl, rozdział: Wronki

redakcja

Autor:redakcja

13 stycznia 2020, 17:25 • 20 min czytania 0 komentarzy

Amica Wronki, z bardzo odmiennych przyczyn istotny element układanki polskiej piłki sprzed dwóch dekad – z jednej strony dobra drużyna, z drugiej Paweł Kryszałowicz u Engela, z trzeciej czołowa infrastruktura, ale z czwartej szara eminencja w postaci Ryszarda Forbricha, ogromne finanse na klub dla garstki kibiców.

Bal na Titanicu. Wasyl, rozdział: Wronki

Marcin Wasilewski załapał się na schyłkowy etap wielkiej piłki we Wronkach – grał przy ulicy Leśnej w ostatnim sezonie Amiki w Ekstraklasie.

***

Forbrich zadzwonił i spytał kiedy przyjeżdżam na mecz. Odpowiedziałem, że koledzy dojadą samochodem z Olsztyna, a ja przyjadą pociągiem z Warszawy.

– Niech pan przekaże kolegom, żeby jechali nie do Wronek, a na noc do pałacyku w Kobylnikach. Mają zarezerwowane pokoje. Ja pana odbiorę z dworca.

Reklama

– Ale ja pana nie znam.

– Ale ja pana znam.

Wysiadam w Poznaniu, podchodzi niewysoki człowieczek, łysiejący.

– Dzień dobry, Ryszard Forbrich. Zawiozę pana do Kobylnik.

Wsiedliśmy do jego czerwonego Audi80. W czasie jazdy było trochę milcząco, po jakimś czasie Forbrich mówi:

– Wie pan co, nie wiem jak z panem gadać.

Reklama

– Ale o czym?

– Bo my musimy ten mecz wygrać.

– Będziecie dobrze grać, to wygracie.

– Czasami szczęściu trzeba pomóc. Ale nie wiem jak z panem gadać, bo zaciągnąłem języka o panu i słyszałem, że wóda nie, dupy nie, kasa nie.

Zacząłem się śmiać.

– Panie Ryszardzie, ja jestem normalnym człowiekiem. Moja normalność polega też na tym, że nie będę robił kwadratowych jaj. Ma pan gwarancję, że w drugą stronę też ich nie będzie.

Milczał. Dojechaliśmy do Kobylnik. Zamówił kolację.

– To co, po małym? Dwie pięćdziesiątki poproszę.

– Przecież dopiero sam pan mówił, że wie, że ja nie piję.

– To ja wypiję.

– Ale pan jedzie.

– Teraz nie jadę. Jak jadę to nie piję.

Cały Forbrich…. Trochę prostacki, ze swoistym poczuciem humoru.

Następnego dnia przyszedł zawieźć nas do Wronek. Powiedział mi, że obserwatorem mojego meczu będzie szef kolegium sędziów, Marian Środecki. Pomyślałem, że szykuje się ciężko. A on do mnie:

– Wszystko masz obcykane, tylko sędziuj dobrze.

Wiedziałem więc, że nie chodzi o układ korupcyjny, tylko układ jest gdzie indziej. Jak nie posędziuję dla Amiki, to dostanę po notach.

(…)

Kiedyś zapytałem wprost Forbricha jak to się stało, że zaczął funkcjonować w klubie. Opowiedział mi, że był fryzjerem w miasteczku, nawet pokazał mi, gdzie jego zakład we Wronkach się znajdował. Gdy miejscowy klubik grał w A-klasie, działacze zbierali na zrzutkę od wszystkich rzemieślników w miasteczku. On dał raz, drugi, a za trzecim uznał, że jak ma dawać pieniądze, to chce mieć wpływ na co to idzie. W klubie się zgodzili, został działaczem. Sam zaczął chodzić i szukać pieniędzy. Wymyślił, że pójdzie do Amiki. Zachęcił prezesa Jacka Rutkowskiego, ale ten powiedział, że jeśli wejdzie, to ma być sukces. Nie sponsoruje kopaniny, bo to za poważny zakład. W związku z tym Forbrich zaczął robić sukcesy rok po roku. Poznałem go, gdy byli w II lidze i chcieli awansować. Nie była to sytuacja wprost korupcyjna, ale poznałem mechanizm.

Jarosław Szostek. Nasz cały wywiad “Forbrich był najlepszy. Chapeu bas, choć sprawa zła” – TUTAJ

***

Zeznanie Mirosława K., arbitra z Opola. Źródło: Blog PiłkarskaMafia

Fryzjer był niezwykle towarzyski, aktywny w zabawie i operatywny. Początki we Wronkach były takie, że on zapewniał jedzenie, alkohol i zabawę, a jeśli ktoś chciał to kobiety. Kto chciał szedł na górę do pokoju, a za jakiś czas przyjeżdżały dziewczynki. One były na godzinę. Płacił Fryzjer. Zabawa odbywała się dzień przed meczem w pałacu w Kobylnikach, a po meczu kolacja w Borowiance. Po meczu już nie nocowaliśmy, była kolacja, dzielenie kasy i do domu. W Kobylnikach Fryzjer fundował praktycznie wszystko. On za to płacił. Nie wiem skąd miał na to pieniądze, na pewno nie były jego. Trzeba by spytać jego mocodawców z Amiki. Mimo całej otwartości Fryzjera, on wiele rzeczy nie mówił. Przedstawił to wszystko swoim hasłem: musimy być szczelni i hermetyczni, powiedział ile chciał bądź tyle ile było potrzebne.

***

“Ryszard F. decydował o awansach i spadkach klubów i sędziów. Historia działalności przestępczej Ryszarda F. mogłaby stanowić scenariusz filmu. Mogłaby również być przedmiotem intensywnych badań socjologiczno-psychologicznych. Bo trudno w racjonalny sposób wytłumaczyć dlaczego ta osoba zdominowała znaczną część środowiska piłkarskiego w tym kraju. Ten ponad 60-letni mężczyzna prowadził zakład fryzjerski we Wronkach. Pewnego dnia pojawił się w małym wiejskim klubie LZS Czarni Wróblewo. Podjął intensywne działania do zmiany wizerunku klubu, podniesienia poziomu sportowego klubu. Po pewnym czasie ten klub rzeczywiście zaczął się zmieniać. Po połączeniu Czarnych Wróblewo z Błękitnymi Wronki powstał klub Amica Wronki, w którym również działał Ryszard F. Gdy ten klub tworzył swoją potęgę, w tym samym czasie swoją potęgę tworzył i swoje kontakty w środowisku nawiązywał Ryszard F. Wiele osób przesłuchiwanych w tej sprawie wskazuje te czasy jako początek nawiązywania kontaktów z Ryszardem F. Niektórym kręciła się łezka w oku na wspomnienie tych czasów i tamtego Ryszarda F. Niektórzy twierdzą nawet, że podstawowym sprzętem AGD sędziów piłkarskich w tamtych czasów był właśnie sprzęt firmy Amica”.

Fragment mowy końcowej prokuratora Roberta Tomankiewicza w procesie dotyczącym korupcji w Arce Gdynia – źródło BlogPilkarskaMafia

***

KONIEC AMIKI WRONKI

Dziwi was, że tyle o Fryzjerze, choć miało być o Wasylu?

Nie, nie sugeruję wcale, że Wasyl regularnie jadał z Fryzjerem makowca – prawdopodobnie nawet się nie znali. W 2005 roku, gdy Marcin Wasilewski trafił do Wronek, Fryzjer był już całkowicie poza klubem.

Krzysztof Chrobak, trener Amiki w sezonie 05/06: – Przez rok pracy w klubie widziałem tego pana raz. On już wtedy był persona non grata, to było okolicznościowe spotkanie. Niewątpliwie jego cień przeszkadzał, nie raz spotkałem się z uwagami na ten temat; jak gdzieś wygraliśmy mecz, to zaraz aluzje dało się słyszeć. Natomiast z tego co mi wiadomo, wcześniej Stefan Majewski bardzo mocno postawił sprawę i odciął tę osobę. Żeby było jasne, jak ten rok pracowałem, to nigdy nie padł żaden pomysł, żeby myśleć o czymkolwiek w takich pojęciach.

Po co powstała Amica? Wiadomo, że czasem bogatym biznesmenom włącza się Football Manager, chcą po prostu się zabawić. Szukają adrenaliny, emocji, chcą sukcesu w piłce dla sukcesu w piłce, takie mają kosztowne hobby. Przecież szaleństwem byłoby sądzić, że Zbigniew Drzymała zbudował Groclin dlatego, by za pośrednictwem polskiej piłki promować doskonale prosperujący biznes siedzeń do samochodów. Nic się tu nie zgadza: ani “target”, ani zasięg, ani fakt, że Groclin już miał wówczas świetne kontakty w branży, także u gigantów.

W przypadku Amiki też można założyć, że piłką realizowano swoje ambicje, swoje pasje, że można było tę rzekę pieniędzy skierować w inny kierunek marketingowy. Ale z drugiej strony, w tym przypadku to miało o wiele więcej sensu: gra w ESA, gra z sukcesami, do tego puchary – to budowało znajomość nazwy “Amica” w Polsce, zakorzeniało w świadomości Polaków, a to właśnie każdy Polak był odbiorcą.

Tobiasz Chożalski, autor monografii “95 lat piłki nożnej we Wronkach”: – Moim zdaniem inwestowanie w znacznie większy klub z wieloletnią tradycją dla właścicieli Amiki było po prostu szansą na zwiększenie wartości marki. Duże miasto, rzesze wiernych kibiców. To zupełnie inne perspektywy.

Słabym marketingiem jest sytuacja, gdy Amikę przez niejeden przypadek wymienia się w kontekstach korupcji w polskiej piłce. Forbricha już od dawna w Amice nie było, ale kiedy zaczęły się przymusowe pielgrzymki do Wrocławia? Śledztwo zaczyna się w 2004 roku, nabiera rozgłosu w 2005, szybko postacią pierwszoplanową procesu staje się Fryzjer, były kierownik i działacz Amiki Wronki, tak przedstawiany wszem i wobec. Sam fakt, że już nie pracuje we wronieckim klubie, może nie wystarczyć, by odciąć się od wysoce toksycznych, fatalnych z biznesowego punktu konotacji.

Zastrzegam: nie wiem, czy to było decydującym aspektem, a  jeśli miało wpływ, to na ile. Ale gdy w sierpniu 2006 roku Przegląd Sportowy opublikuje listę Fryzjera, Amica Wronki już w zasadzie nie istnieje.

NA WSPÓLNEJ

***

Lądowaliśmy w Warszawie. Jedziemy przez miasto myślę: no, fajnie tutaj. Będzie dobrze. Myślałem, że Amica gra w Warszawie. Kierowca powiedział, że nie, bo mam przesiadkę. No dobra. Polecieliśmy więc do Poznania. Wysiadam i znowu: ale super, duże miasto, będzie dobrze. A tu się okazuje, że jeszcze samochodem musimy dojechać. Jedziemy, patrzę, miasto za nami. Jakieś pola, zero domów. Kurde, gdzie my jedziemy? I są Wronki. Pierwsza myśl: kurde, chyba trzeba wracać. Dzwonię do menadżera, że trzeba wracać do Belgii. Ale następnego dnia poszedłem na trening, zobaczyłem obiekty Amiki… fajnie! Europejskie standardy. Organizacja w Amice była dobra. Z czasem polubiłem Wronki, do dziś mnie tam pamiętają, mam dużo kibiców.

Maxwell Kalu.

***

Na początku mieszkaliśmy w opuszczonym budynku klubowym, takim prowizorycznym hotelu zorganizowanym w biurowcu. Jedna wspólna toaleta, te klimaty – w jednym pokoju mieszkałem z dzisiejszym drugim trenerem Wisły Płock, Sławkiem Rafałowiczem. Obok Radosław Biliński… Dopiero pół roku później klub wykupił całą klatkę mieszkań w bloku i tam trafiliśmy. Pamiętam jak Jacek Ziober przyjechał z Francji i jego małżonka wyszła na spacer z kotem na smyczy, w takich szelkach. To był dopiero szok kulturowy (śmiech). Społeczność Wronek nie mogła zrozumieć, że kot może chodzić w szelkach. Patrzyli na nich jak na kosmitów. Dla Jacka to też musiało być coś niemożliwego: opowiadał, że w Montpellier właścicielem był król śmieciarzy, który zapraszał na wystawne kolacje, gdzie potrafili im przygrywać Gypsy Kings. A tutaj nagle jedno piwo wypije po treningu, jeszcze do domu nie doszedł, a już dzwonią z klubu – czemu piwo pijesz!

Artur Bugaj.

***

Amica była klubem w środowisku piłkarzy postrzeganym dwojako. Z jednej strony: masz pewny pieniądz, masz dobre warunki do pracy, wszystko na poziomie. Z drugiej strony, niejednemu średnio pasowało siedzenie w miasteczku, w którym – jak to ujął Grzegorz Król – poza więzieniem, fabryką i dwoma kościołami nie ma zupełnie nic.

Marek Bajor: – Gdy przychodziłem do Wronek, nie było możliwości, żeby tu nie mieszkać. I przyznam, że to pomagało, byliśmy bardzo zżytą grupą, spędzaliśmy razem dużo czasu, zawsze można było usiąść, podyskutować. Normą było, że spotykaliśmy się poza klubem. Nawet przyjęte było w Amice, że po meczu mamy wspólny poczęstunek. Później to się rozmyło.

Rozmyło, bo w sezonie Marcina Wasilewskiego piłkarze nie byli już skoszarowani tylko we Wronkach. Z jednej strony – normalność, dlaczego na siłę trzymać ludzi w miasteczku. Z drugiej można też szukać treści między wierszami: wcześniej wierzono, że to pomaga, teraz wroniecka Amica trochę przestaje być aż tak ważnym projektem. Trochę to też wygląda jak oswajanie się z myślą o poznańskim kierunku.

Filip Burkhardt: – Na początku mieszkałem we Wronkach, później w Poznaniu, skąd dojeżdżaliśmy na dwa samochody. Wcześniej piłkarze mieszkali w blokach przy Słowiańskiej. Ci, co byli kawalerami, mieli dwa pokoje z aneksem kuchennym, ci co mieli rodziny oczywiście mieszkanie większe. Siłą rzeczy spotykaliśmy się cały czas. Chłopaki spotykali się nawet przy piaskownicy, bo wychodzili tam bawić się z dziećmi. Do kogoś ktoś przyjechał – zaraz wszyscy wiedzieli, tak samo gdy ktoś wyjeżdżał, nic nie dało się ukryć. Śmialiśmy się, że to “Na Wspólnej”, ale byliśmy wtedy naprawdę jednością.

Trzeba przyznać, że piłkarze mogli się tam poczuć jak na nieustającym wspólnym zgrupowaniu. W porównaniu z tym, co jest dzisiaj, gdzie często gracze widzą się tylko na treningach i nawet nie przejdzie przez myśl, by spotkać się poza nimi – inny świat. Choć na pewno też trudno go malować w samych różowych barwach. Zbyt częste spotykanie się może być mieczem obosiecznym, ale piłkarze Amiki w zdecydowanej przewadze wspominają to z rozrzewnieniem.

Tak samo jak samą organizację klubu.

Filip Burkhardt: – Wronki to był klub poukładany od A do Z. Niczego nam nie brakowało, mieliśmy super obiekty sportowe, pensje na czas, a nawet przed czasem, bo miały dotrzeć do 10, a były płacone już 30 wcześniejszego miesiąca. Nigdy nie było żadnego spóźnienia. Premie, naprawdę duże, płatne 2-3 dni po meczu. Myślę, że dzisiaj tak regularnych klubów ze świecą w Polsce szukać.

Marcin Kikut:  – Wronki były bardzo dobrym miejscem do rozwoju w karierze. Ja traktuję je z dużym sentymentem, wychowywałem się tam od piętnastego roku życia. To był najwyższy poziom profesjonalizmu wówczas w Polsce, czy w szkoleniu młodzieży, czy seniorów. Klub cyklicznie grał w pucharach, potrafił znajdować się w czubie tabeli, miał świetne zaplecze.

Krzysztof Chrobak: – Klub był bardzo dobrze zorganizowany, trochę na wzór niemiecki. Był określony budżet, w ramach którego trzeba się poruszać, nie było obiecywania złotych gór, które wtedy cechowało niektóre zespoły. Co mnie zaskoczyło, to absolutny brak działaczy, których kiedyś w klubach było dużo. Natomiast działało to sprawnie, łącznikiem był Marek Pogorzelczyk, który miał bliski kontakt z prezesem Rutkowskim.

Znów pytanie: czy zawsze we Wronkach nie było w klubie działaczy? Czy też był to kolejny symptom wyciągania wtyczki?

Marcina Wasilewskiego latem 2005 sprowadzał jeszcze Maciej Skorża. Klub rok wcześniej grał w fazie grupowej Pucharu UEFA, gdzie poległ z kretesem, ale też znowu Wronki odwiedziły niezłe piłkarskie marki. Kadra na starcie sezonu jak zwykle ponadprzeciętna: Malarz, Cierzniak, Skrzypek, Dziewicki, Bąk, Murawski, Grzybowski, Simr, Dembiński, Micanski, Pitry; z drugiej strony, bywały Amiki kadrowo mocniejsze, czy też by tak rzec: ambitniejsze.

Andrzej Grupa, wówczas dziennikarz “GW” piszący o Amice: – Wasyl był do wzięcia za darmo, tak jak swego czasu Radosław Sobolewski, którego z Wisły Płock sprowadził Groclin. Miał już dość Nafciarzy. Przyszedł i zastąpił na boku Pawła Skrzypka, który nie dawał tak wiele drużynie w ataku.

Krzysztof Chrobak: – Myśmy w jakimś sensie razem przychodzili do Amiki, jego ściągał Maciek Skorża, mnie również na pozycję asystenta. Marcin był przymierzany na prawą obronę, bardzo dobrze mi się z nim pracowało, bo to człowiek o olbrzymiej motywacji. Świetny charakter do pracy, zdeterminowany, nigdy nie odpuścił. Również fajny człowiek, nigdy nie narzekał. Miał też specyficzne poczucie humoru, które jest potrzebne w szatni. Przed meczami mobilizował do walki, jak nie szło też potrafił zareagować, poderwać chłopaków. Inicjował też często różne zdarzenia wewnątrz drużyny – choćby prezent od drużyny na czyjeś urodziny. Zawsze to był prezent z jakimś żartem. Piotrek Dziewicki dostał takie drewniane chodaczki, chłopcy się postarali, żeby zamontować w podeszwach długie kołki.

Tobiasz Chożalski: – Wasyl to człowiek wyróżniający się charakterem i motywacją do osiągania najwyższych celów, maskotką był jednak ktoś inny – Iljan Micanski. On był kimś więcej niż tylko piłkarzem, był częścią lokalnej społeczności. Niesamowicie otwarty i sympatyczny człowiek. Podczas swojego pobytu we Wronkach – jak większość piłkarzy – nie patrzył z góry na naszą „małomiasteczkowość”. Często, gdy siedział na ławce rezerwowych, trybuny skandowały „Czwarta zmiana dla Iljana”. Fajnie, że są również tacy zawodnicy, dla których Wronki z różnych powodów stały się miejscem zamieszkania. Nadal w miejscowych strukturach piłkarskich funkcjonują takie osoby jak Marek Bajor czy Karol Gregorek.

Filip Burkhardt: – Dla mnie był przykładem profesjonalizmu. Przychodził wcześniej, wychodził później, ciężko nad sobą pracował. Zawsze mówił: “Nie mam talentu, ale pracą można do wielu rzeczy dojść”. Wycisnął myślę maksa ze swojej kariery.

Marcin Kikut: – Marcin dawał dużo charyzmy całej drużynie. Już wtedy wykazywał olbrzymie tendencje do budowania zespołu jeśli chodzi o atmosferę. Robił wiele, żebyśmy spędzali czas też poza treningiem, był głównym inicjatorem takich spotkań. Wiele razy też było wesoło za jego sprawą, klasyczne żarty szatni: przestawienie auta, doklejenie czegoś na rejestracji, np. nalepki “nowożeńcy”. Miał też duży dystans do siebie, umiał się śmiać z własnej osoby, czy gdy powiązaliśmy mu buty tak, że nie mógł ich rozwiązać, czy jak obcięliśmy mu palce w skarpetkach. Kogoś to może nie śmieszyć, ale dla szatni to są ważne rzeczy, bo integrują, budują, wszystkich łączy ten śmiech, a też rozładowują atmosferę. Piłkarsko dobrze współpracowaliśmy na prawej stronie.

Marek Bajor: – Na pewno Marcin nie był wirtuozem techniki, ale ten brak nie był tak widoczny. W obronie potrzeba innych cech, rekompensował to, więc nie było się o co martwić. W tamtym sezonie był trochę nadpobudliwy, często łapał kartki, których nie powinien łapać.

Przemysław Pitry: – Marcin to był twardziel, taki łobuz, ale pozytywny. Pomagał mi jeszcze później w Lechu. Pamiętam trening w Szklarskiej Porębie, mieliśmy obwody na hali, myślałem, że się przewrócę, gdzieś tam poratował mnie batonem energetycznym. Nie wiem czy bardziej pomógł mi ten baton, czy to, że się nim podzielił.

Tamta Amica Wronki miała też renomę zespołu, który lubi ruszyć gremialnie do Poznania, żeby się zabawić. Niemniej 2005/06 to już pod tym względem czasy schyłkowe, apogeum, na przykład czas, gdy Grzegorz Król wpadł przez starszyznę w hazard, było znacznie wcześniej.

Krzysztof Chrobak: – Ja zawsze wychodziłem z założenia, że nie jestem policjantem. Natomiast w kadrze była przewaga ludzi, którzy mieli świadomość, kontrolowali się. Ale nie ma co ukrywać, zawodnicy też muszą mieć trochę luzu, iść się rozerwać. To normalne. Nawet psychika wymaga tego, żeby gdzieś momentami odpocząć od pewnych rzeczy.

Przemysław Pitry: – Kto miał potrzebę wyjeżdżania, wyjeżdżał na dyskotekę czy do kina. Kto był domownikiem, to zostawał w domu.

O Wasylu krążyła natomiast historia, jakoby gdzieś na jakimś bankiecie zrobił wślizg. Wspominał o tym choćby Andrzej Grupa, a sprawę wyjaśnił dopiero Grzegorz Król w swojej biografii pióra Macieja Słominskiego i Pawła Marszałkowskiego:

“Siedzimy w pubie, już lekko zmęczeni, rozmawiamy i nagle ktoś postawił tezę, że Wasyl nie potrafił robić wślizgów.

– Jak to? Ja nie umiem? – oburzył się Marcin.
– No, nie umiesz.

Patrzymy, a Wasyl sięga po torbę i wyjmuje z niej korki z wkrętami. Szybko je nałożył i rusza w kierunku baru. Nie miałem pojęcia co ten wariat chce zrobić. Wzdłuż baru rozłożony był długi czerwony dywan. Wasyl zrobił rozbieg i… jazda! Zrobił kilkunastometrowy wślizg przez cały pub, rozrywając przy okazji wspomniany dywan na dwie równe części.

– No i co frajerzy, nie umiem robić wślizgów, tak?”

Filip Burkhardt z kolei wspomina, że Marcin wyleczył go z zakładania siatek: – Kiedyś na treningu przypadkowo założyłem Marcinowi kanał. Rzucił:

– Masz przerąbane.

Później cały trening mnie ganiał. Było ostro, naprawdę ciężkie zajęcia. Później już nawet nie przeszło mi przez myśl, by jakiejś siatki próbować. Po treningu spojrzał groźnie, ale potem obrócił wszystko w śmiech.

***

JAK SIĘ GRA W KLUBIE, KTÓRY PRZESTANIE ISTNIEĆ?

Sezon zaczyna się dość przeciętnie, raz, że wyniki w lidze są mało satysfakcjonujące, to Amica odpada też z Pucharu Polski, przegrywając z Odrą Wodzisław. Maciej Skorża rezygnuje ze stanowiska, choć z drugiej strony mówiło się, że gdyby tego nie zrobił, też by mu podziękowała.

Andrzej Grupa: – Skorża odszedł jesienią. Była taka sprawa, że pomagał Janasowi w reprezentacji Polski i jeździł na zgrupowania. Klub często przegrywał pierwszy mecz po zgrupowaniach, to gdzieś w nich siedziało.

Zespół objął Krzysztof Chrobak, początkowo jako asystent, ale został w klubie do końca sezonu. Bardzo trudno jest natomiast ustalić moment, w którym stało się jasne dla wszystkich, że Amiki nie będzie. Przemysław Pitry, który przyszedł do klubu wiosną, wspomina, że nic o tym nie wiedział. Ale ci, którzy byli przy klubie dłużej, mieli przecieki.

Krzysztof Chrobak: – Wcześnie dowiedzieliśmy się, że to może być koniec Amiki. Było to przedstawiane, że trwają rozmowy, a prezes chce wejść w Lecha Poznań. Warunkiem była kwestia budowy nowego stadionu przez miasto. Wszyscy się obawiali, że ta informacja może źle wpłynąć na zespół, ale dobrze nam się pracowało do końca, nie było problemu z mobilizacją. Wwalka o puchary miała wymierny sens, bo licencja Amiki była przenoszona, więc grałby w nich zespół po fuzji.

Marek Bajor: – To nie byłą sensacja, dochodziły do nas głosy, że tak może być, że prezesi szukają innych rozwiązań, powoli byliśmy z tym oswajani. Może drugi zespół zostanie, może coś. Na pewno dla mnie, który zdecydował się już wtedy osiedlić we Wronkach, nie było to idealne rozwiązanie.

Dużej dodatkowej stawki zyskały tak czy siak mecze z Lechem Poznań, przynajmniej dla tych, którzy wiedzieli co w trawie piszczy. Choć grały ze sobą dwa zespoły, choć były to w pewnym sensie Derby Wielkopolski, tak grała ze sobą przyszła jedna szatnia.

Tobiasz Chożalski: – Pamiętam, że najwięcej emocji wśród lokalnej społeczności wywoływały mecze z Lechem Poznań i Legią Warszawa. Podczas spotkań z Kolejorzem stadion niemal w całości był zawsze opanowany przez przyjezdnych. Trochę dziwne było przerażenie wielu osób w trakcie tych starć, bo kibice Amiki nie byli dla tak uznanych ekip żadnym przeciwnikiem. Z punktu widzenia kibiców z „młyna” najważniejsze były mecze z Dyskobolią Grodzisk Wielkopolski. Była to ekipa na podobnym poziomie i taka rywalizacja miała wtedy sens.

Andrzej Grupa:– Michniewicz jesienią zrobił Amikę w balona. Podał do protokołu skład, w którym brakowało dwóch podstawowych zawodników, kogoś zmienił tuż przed meczem… Lech wygrał 4:1 we Wronkach. Był też taki moment, kiedy we Wronkach bardzo chcieli Michniewicza wziąć z Lecha, a on powiedział: “Nie zamienia się Mercedesa na Syrenkę, nawet jeżeli w Mercedesie brakuje czasem benzyny”. Podobno bardzo się o to w Amice obrazili, nigdy mu tego do końca nie wybaczyli.

photo0

Sezon miał osobliwy koniec, jak to często w tamtych latach. Amica przegrała puchary, w których zagrałby nowy twór, z Zagłębiem Lubin. Zdecydował remis Lubina z Cracovią, czyli mecz, o którym później było głośno w sądzie, posypały się wyroki, a sam Janusz Filipiak był zniesmaczony widowiskiem. Spotkanie śmierdziało na kilometr. Przegląd Sportowy pisał: “Kabaret na smutno w Krakowie. Piłkarze zagrali na remis, nawet tego nie kryli. Trenerzy udawali powagę, ale sami śmiali się ze swoich słów. A wiceprezes Cracovii zdegustowany opuścił lożę“. Krzysztof Chrobak przyznaje, że to był wielki niedosyt, choć jego los był już wówczas przypieczętowany.

Krzysztof Chrobak: – Poznałem swój los po rundzie wiosennej. Prezes jasno przedstawił sytuację, znałem nawet kandydatów. Natomiast później, w maju czy czerwcu, dostałem propozycję pracy w Lechu w innej roli.

Ostatni domowy mecz Amica w Ekstraklasie rozegrała z Górnikiem Łęczna.

Tobiasz Chożalski: – Przyszedł pełen stadion – część kibiców żegnała ukochany klub, a sporo przypadkowych osób chciało załapać się na darmowe piwo i kiełbasę. Jeśli dobrze pamiętam, również bilet był darmowy. Zamiast wydarzenia piłkarskiego, zrobił się z tego lokalny festyn. Przykro było patrzeć na kolejki do grilla…
Po tym spotkaniu doszło do fuzji. Nieoficjalnie mówiło się, że również Zbigniew Drzymała miał ochotę przenieść się do Poznania, ale Jacek Rutkowski okazał się szybszy.
Kibice Amiki próbowali protestować, ale mieli za małą siłę przebicia. Wśród samych piłkarzy opinie o końcu poważnej piłki we Wronkach były bardzo odmienne.

Marcin Kikut: – Coś się kończyło, byłem zaskoczony. Ale piłka jest dla kibiców. Do Wronek przyjeżdżały autokary z całej gminy, a stadion i tak nie był w stanie się zapełnić. To było w pewnym sensie zrozumiałe, może brakło też tego, że nigdy ta mistrzowska wisienka na torcie nie została położona.

Filip Burkhardt: – Ja się  akurat cieszyłem z fuzji. Zawsze byłem kibicem Lecha, ekscytowałem się tym, że będę mógł spróbować. Myślę, że większość była zadowolona, bo to też inna publiczność – we Wronkach grało się dla garstki.

Andrzej Grupa: – Rzadko było czuć wielką atmosferę piłki we Wronkach. Wydarzeniem był na pewno przyjazd Rangers, kibice The Gers zrobili atmosferę. Ale już na Alkmaar – nieszczególnie.

Początkowo plan był taki, by Amica przetrwała na poziomie trzecioligowym.

Tobiasz Chożalski: – Mecze w trzeciej lidze miały swój niepowtarzalny klimat. To był poziom zarówno sportowy, jak i kibicowski, który do Wronek pasował. Wydaje mi się, że to odpowiednia liga dla klubu z małego miasta. Wówczas lokalne życie kibicowskie należało do wronieckiej młodzieży, która gromadziła się wokół swojej ukochanej drużyny. Organizowaliśmy liczne oprawy i staraliśmy się przynajmniej w kilka osób pojawiać na większości meczów wyjazdowych. Nie sposób w tym miejscu nie wspomnieć o meczu z Kanią Gostyń, który odbił się szerokim echem ze względu na przedmeczowe wydarzenia. Warto również dodać, że na meczu z Elaną Toruń zebraliśmy „młyn” w liczbie około 100 osób, co jak na nasze możliwości było ogromnym sukcesem.

Po jednym sezonie jednak wszystko się powtórzyło: znów pogłoski o rozwiązaniu klubu, aż wreszcie jego koniec. Futbol we Wronkach niby żyje, bo tu jest akademia Lecha, tu grają rezerwy, są też Błękitni w okręgówce, w pewnym mocnym sensie należący do orbity Lecha. Drużynę prowadzi Marek Bajor, który do dziś mieszka we Wronkach.

Bajor: – Wywodzę się z podobnego miasteczka, także czuję się tu dobrze. Mamy dwanaście grup młodzieżowych i zespół seniorski. Dzisiaj stawiamy na pracę z młodzieżą, na pokazywanie jej. Walczymy o to, by nasz junior młodszy, który grał w CLJ, był tam dalej, niestety nie udało nam się w tym roku awansować. Związki z Lechem oczywiście są: pracujemy na tych samych obiektach, widzimy się regularnie z trenerami, a Lech ma pierwszeństwo w wyborze naszych zawodników.

Wymowne jednak, że Błękitni Wronki nawet nie grają we Wronkach – Lech ma pierwszeństwo.

Marek Bajor: – Ciężko jest o kibiców. Mamy swoją niewielką grupę. Na pewno minusem jest to, że nie gramy w samych Wronkach, tylko w Popowie, więc ten kawałek na mecz trzeba pokonać.

Leszek Milewski

Fot. NewsPix

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...