Najlepszy rok w całej długiej karierze Roberta Lewandowskiego, pewny awans na Euro 2020, ale jednak i spory niedosyt, związany ze stylem gry reprezentacji. Zaskakujący, może nawet sensacyjny mistrz Polski, ale i kolejne kompromitacje w europejskich pucharach. Za nami dwanaście miesięcy, które wbrew pozorom streścić można jako wyjątkowo spokojne. Brakowało wielopoziomowych kompromitacji takich, jak ubiegłoroczny cyrk z udziałem roześmianego Matsa Hartlinga, ale brakowało też momentów, podczas których bylibyśmy szczerze oczarowani.
Od razu zdradzimy: w tym roku nie przyznaliśmy nagrody Szmacianki, który padała łupem Marzeny Sarapaty, Sylwestra Cacka czy Dariusza Smagorowicza. Optymista powie: to dlatego, że brakowało jednoznacznie złych postaci w piłce nożnej. Pesymista zaprzeczy: albo że wszyscy byli jednakowo słabi. No ale dość wstępów, zapraszamy na już ósmą edycję Nagród Weszło.
2012: Robert Lewandowski
2013: Robert Lewandowski
2014: Robert Lewandowski
2015: Robert Lewandowski
2016: Robert Lewandowski
2017: Kamil Glik
2018: Robert Lewandowski
2019: Robert Lewandowski
Tutaj wszystko jest jasne, bo połączone zostały dwa bardzo ważne czynniki. Po pierwsze – Robert Lewandowski był najlepszą wersją samego siebie, maszyną, która momentami w pojedynkę ciągnęła za sobą reprezentację Polski i Bayern Monachium. 54 gole w 58 meczach to dorobek, który pozwolił na przeskoczenie wśród strzelców na przestrzeni 12 miesięcy i Leo Messiego, i Cristiano Ronaldo – co w erze tych dwóch kosmitów jest wyczynem absolutnie unikalnym. Lewandowski chyba pierwszy raz w karierze tak bezczelnie wszedł pomiędzy największych i nie zepsuje tego wrażenia nawet nieudana pucharowa wiosna czy w sumie rozczarowująca dyspozycja Bayernu Monachium jako klubu.
W reprezentacji trudno znaleźć kogoś bardziej regularnego czy choćby lepszego na przestrzeni kilku spotkań. Kamil Glik od końca sezonu 2016/17 gra już w innej, niższej lidze, to nie czas, gdy to właśnie Monaco z Polakiem w obronie grało w półfinale Ligi Mistrzów. Grzegorz Krychowiak ma za sobą świetny rok, ale w lidze rosyjskiej, która weryfikację mieliśmy raz jeszcze w fazie grupowej Ligi Mistrzów. W ścisłym europejskim topie mamy jeszcze Wojciecha Szczęsnego, ale nawet jego solidna gra w klubie i reprezentacji nie może wystarczyć, by stawiać go na jednym poziomie z Lewandowskim.
To jest właśnie ten drugi czynnik. Robert jest najlepszy w swojej historii, ale też konkurencja nie dojeżdża. Ci, z którymi wiązaliśmy największe nadzieje, ostatnio nieco zwolnili: Piotr Zieliński i Arkadiusz Milik są ofiarami coraz słabszej gry całego Napoli, Krzysztof Piątek kompletnie się zaciął w barwach AC Milan. „Lewy” ściga się więc wyłącznie z własnym cieniem i trzeba przyznać, że wychodzi mu to naprawdę świetnie. Chyba po raz pierwszy byliśmy aż tak rozczarowani wynikami Złotej Piłki – a mówimy tu o plebiscycie, gdzie Robert zajął ósme miejsce w świecie.
Ósma edycja nagród, siódme zwycięstwo Lewandowskiego. Coś nam podpowiada, że może dobić do dziesięciu triumfów, zwłaszcza, jeśli tym razem wielki turniej zadziała na jego korzyść, w co wszyscy chcielibyśmy wierzyć.
2012: Adam Nawałka
2013: Ryszard Tarasiewicz
2014: Leszek Ojrzyński
2015: Jacek Zieliński
2016: Adam Nawałka
2017: Marcin Brosz
2018: Czesław Michniewicz
2019: Waldemar Fornalik
Jeszcze nigdy hasło Waldek King nie było tak prawdziwe. Nie ma w tym żadnej głębokiej historii – po prostu jeszcze nigdy Waldemar Fornalik nie miał okazji przywdziać mistrzowskiej korony.
Moglibyśmy oczywiście udawać, że Piast Gliwice już wcześniej grywał o tytuł, że ścigał się z Legią za czasów Latala, że miewał epizody w europejskich pucharach. Ale to bez sensu. Trzeba pisać wprost: Piast Gliwice sezon 2017/18 kończył o punkt nad Bruk-Bet Termaliką Nieciecza, na ostatnim bezpiecznym miejscu, na czternastej pozycji, która w tym sezonie oznaczałaby spadek do I ligi. Co się wydarzyło latem 2018 roku? Jakie tajemne moce pchnął w ten zespół Fornalik? Odpowiedź zapewne jest złożona, ale wszystkie sznurki prowadzą do byłego selekcjonera. To on sprawił, że skład oparty na zawodnikach m.in. wyplutych przez Legię (Czerwiński, Jodłowiec) czy zwykłych ligowych wyrobnikach (Pietrowski, Konczkowski) sięgnął po tytuł. To on rozwinął Sedlara, Valencię czy Dziczka na tyle, że zapracowali na transfery do lepszego piłkarskiego świata. To on przeskoczył bogatszych z Legii i bardziej utalentowanych z Lecha.
Ale mistrzostwo to jedna kwestia, druga: jesień w wykonaniu gliwiczan. Piast traci ledwie siedem punktów do lidera z Warszawy, choć przecież w przerwie drużyna została rozmontowana, a dodatkowo jeszcze przetrzebiona urazami. Fornalik znów jednak pokazał, że niezależnie od tego jak słabe karty przyniesie mu rozdanie, on jakoś je wszystkie poukłada na ręce. Kamyczek do ogródka to na pewno europejskie puchary, ale też pamiętajmy: zanim nadeszła łotewska kompromitacja, mieliśmy twarde boksowanie się z faworyzowanym BATE.
Poza tym… Jeśli nie Fornalik, to kto? W pucharach w czapkę dostała cała polska myśl szkoleniowa, Jerzy Brzęczek ani trochę nie przekonał nas, że reprezentacja pod jego wodzą się rozwija, najbliżej nawiązania walki był chyba Michniewicz. Finisz roku w wykonaniu jego młodzieżówki był jednak dość średni, a i te największe zwycięstwa z Włochami i Belgią nie przyniosły nawet wyjścia z turniejowej grupy.
2012: Arkadiusz Milik
2013: Bartosz Bereszyński
2014: Bartłomiej Drągowski
2015: Bartosz Kapustka
2016: Jan Bednarek
2017: Szymon Żurkowski
2018: Sebastian Walukiewicz
2019: Michał Karbownik
Rocznik 2001, pewny punkt lidera Ekstraklasy, jeden z najlepszych w lidze na swojej pozycji, choć… to ponoć nie jest nawet jego nominalna pozycja. Taka laurka już w pełni wystarczy, by uzasadnić wybór odkrycia roku, ale idźmy dalej. Karbownik ten rok zaczynał od meczów z Bronią Radom i Pelikanem Łowicz na czwartym poziomie rozgrywkowym. Ba, on nawet ten sezon zainaugurował w Radomsku, gdzie w protokołach zapisał się jedynie żółtym kartonikiem. Zadebiutował dopiero w szóstej kolejce, gdy Aleksandar Vuković mocno przewietrzył skład na mecz z beniaminkiem z Łodzi. Na ŁKS-ie zmiennicy zaprezentowali się na tyle dobrze, że Karbownik już został w składzie.
Średnia not u nas: 5,75. Cztery asysty, dwa kluczowe podania, mnóstwo zarobionych punktów do Pro Junior System, a przede wszystkim – moc, przebojowość, dynamika, zmysł do kombinacyjnej gry. Karbownik wjechał w ligę na pełnej, nie ma tu pola do dyskusji. Chyba najlepszy z „bombelków”, co cieszy tym mocniej, że młodzieżowcem będzie jeszcze przez dłuższy czas. Pytanie tylko, czy nadal w Ekstraklasie, bo tym wejściem smoka Karbownik zwrócił na siebie uwagę największych klubów. Kozak, co tu dużo pisać. Zastanawialiśmy się, czy w ramach odkrycia nie potraktować jeszcze Sebastiana Szymańskiego, ale on jednak zaczynał rok z zupełnie innej pozycji niż zawodnik III-ligowych rezerw Legii Warszawa. Dlatego Karbownik zwyciężył pewnie i właściwie jednogłośnie, tak jak Fornalik i Lewandowski.
2012: Franciszek Smuda
2013: Sylwester Cacek
2014: Sylwester Cacek
2015: Kazimierz Greń
2016: Józef Wojciechowski
2017: Dariusz Smagorowicz
2018: Marzena Sarapata
2019: wakat
Największe zaskoczenie, bez wątpienia. W tym roku uznaliśmy, że nie ma żadnego sensu przyznawanie tej anty-nagrody, bo nikt nie zapisał się w polskim futbolu tak haniebnym zachowaniem jak poprzedni „zwycięzcy”. Sami zobaczcie – sami grabarze albo ludzie z zarzutami. Długo zastanawialiśmy się: może Piotr Rutkowski za to, jak wypalił projekt Lech 2020? Może któryś z pucharowiczów, bo przecież skompromitowali się właściwie w komplecie? Może Krzysztof Zając z Korony Kielce, który sprawił, że uznawany za całkiem sympatyczny klub kompletnie stracił swoją tożsamość?
A może z drugiej strony, przyłapany na dopingu Michał Kołba? Symbolizujący bezradność defensywną Wisły Kraków Rafał Janicki? Wybuchowy Żarko Udovicić?
No nie, żaden z nich nie zawinił na tyle, by stawiać ich w jednym szeregu z poprzednimi laureatami tego konkursu. Optymista powie: oho, za nami w takim razie naprawdę fajny rok. Ale w nas jest jednak więcej pesymizmu. Mamy wrażenie, że jeszcze kilka lat temu nie mielibyśmy skrupułów, by ciskać piorunami w działaczy i piłkarzy, zwłaszcza w tych największych klubach. Problem polega na tym, że na niskim poziomie pracują wszyscy, od samej góry aż po korzenie, więc naprawdę trudno w tym całym towarzystwie wyróżnić się na minus. No bo jeśli Janicki, to czemu nie Bogusz? Jeśli Zając, to czemu nie Midak? Jeśli Rutkowski, to czemu nie Mioduski, któremu nawet kibice zadedykowali dwie kąśliwe oprawy.
Chcielibyśmy by w przyszłym roku wakat się utrzymał, ale z drugiej strony… To może oznaczać, że dalej urządzamy się na dnie i po prostu trudno na tym dnie znaleźć kogoś wyjątkowo zaniżającego poziom.