Fatalny wizerunek miasta i szydercze przyśpiewki kibiców z innych regionów Włoch niemal udało się jeśli nie wyciszyć, to przynajmniej przytłumić. Wystarczyło kilkanaście miesięcy twardej walki z lokalnym hegemonem, kilkanaście miesięcy nadziei, że to właśnie ten biedny, brudny i zaśmiecony Neapol postawi się Turynowi. Trudno było nie ściskać za nich kciuków, nawet kibicom innych włoskich drużyn. Juventus, wielki mocarz i dominator, który od lat żeruje na całej stawce w Serie A, regularnie drenując z talentów cały kraj. Po drugiej stronie Napoli. Dawid, który za sprawą Koulibaly’ego trafił Goliata prosto w oko.
Ale to przecież przeklęte miasto. Nic dziwnego, że i klub jest dotknięty klątwą, taką w stylu syzyfowym. Już byli na szczycie, już przystrajali ulice na mistrzowskie przemarsze. Słynny stał się kibic z tatuażem: Juve – Napoli, 0:1, Koulibaly 90′.
Pod tatuażem data: 22 kwietnia 2018.
Napoli miało jeszcze wówczas kawał drogi do mistrzostwa: traciło do Juventusu jeden punkt na cztery kolejki przed końcem. Ale terminarz, forma, a przede wszystkim atmosfera po tym meczu wskazywały, że to właśnie brudne serce Kampanii ma szansę na organizację fety po zdobyciu scudetto. Maurizio Sarri prowadził autokar może nie po autostradzie, ale bardzo komfortowej drodze ekspresowej. Zresztą, to Serie A, liga absolutnie zdominowana przez jeden klub, być może w większym stopniu niż rozgrywki we Francji czy stawianej za wzór zmonopolizowania Chorwacji. Pozostawanie na odległość punktu na takim etapie sezonu? W dodatku bezpośrednio po wyjazdowym zwycięstwie w jaskini największego rywala?
Ta historia pisała się sama. Motorem napędowym była przecież klubowa legenda, Marek Hamsik. Facet, który w Neapolu przeżył wszystko – w tym odrzucane oferty ze strony Juventusu czy innych możnych tego świata, z każdej największej ligi. Za jego plecami niezmordowany Jorginho, a jeszcze dalej Kalidou Koulibaly, ściana z Senegalu, z którą zderzali się kolejni włoscy snajperzy. Prawie każdy miał tam za sobą historie nadające się na osobne książki – by wspomnieć choćby Hiszpanów, Reinę, Albiola i Callejona, czy Arkadiusza Milika, wracającego po drugim już zerwaniu więzadła krzyżowego.
Ten gol w dziewięćdziesiątej minucie, strzelony właśnie przez Koulibaly’ego… Przecież to było w samym środku wszystkich debat na temat rasizmu, imigrantów, także tych, którzy przybyli do Europy nielegalną drogą. Koulibaly wspomina potem w The Player’s Tribune: – Mój ojciec był drwalem, prawdziwym francuskim drwalem. Przyjechał do Francji bez żadnych dokumentów i przez pięć lat pracował siedem dni w tygodniu, bez wolnej soboty czy niedzieli, po to by ściągnąć nas wszystkich do siebie.
Kto znał te wszystkie historie o piłkarzach Napoli, instynktownie zaciskał kciuki. Po bramce przeciw Juventusowi w górę wyskoczył nie tylko cały Neapol, ale też cały anty-Turyn, który przecież jest całkiem pokaźnych rozmiarów, nie tylko w Kampanii.
Wspominaliśmy już jednak, że Neapol to przeklęte miasto. Może gdyby to jakoś rozłożyć w czasie? Może gdyby te wizerunkowe ciosy padały w nieco większych odstępach? Fakty są takie, że niemal rok po roku telewizje informacyjne ciągnęły do portowego miasta, by omówić temat migracji. Kryzysu śmieciowego. Lokacji znanych z „Gomorry”. Lokacji znanych z dokumentów na temat kręcenia „Gomorry”. Scampia stała się niemalże atrakcją turystyczną. Rety, przecież to miasto Maradony. Mit upadłych aniołów i pogubionych bohaterów jest tak silny, że nawet najbardziej cenione agencje PR mają problem z odwróceniem wizerunku miasta.
[etoto league=”ita”]
Zwłaszcza, że Neapol dzielnie kontynuuje tradycję spektakularnych upadków. Zostawmy Maradonę na jego śnieżnych stokach, spójrzmy po prostu na boisko.
Koulibaly’emu przejście z nieba do piekła zajęło dokładnie sześć boiskowych minut. W 90. minucie 34. kolejki przesądził o zwycięstwie nad Juventusem, w 6. minucie 35. kolejki otrzymał czerwoną kartkę we Florencji. Fiorentina rozjechała Napoli 3:0 po hat-tricku Simeone. Nadzieje na mistrzostwo rozbudzone 22 kwietnia, nie wytrzymały do maja.
20 miesięcy później, w 2020 rok Napoli wjeżdża jako zespół środka tabeli, któremu bliżej do Parmy czy Cagliari, niż ligowej czołówki. W półtora roku Napoli zostało praktycznie doszczętnie zniszczone, zostało zrównane z ziemią, cofnięte w rozwoju, do tego jeszcze skłócone. Nawiązanie do Syzyfa jest o tyle trafne, że upadek nastąpił naprawdę na ostatniej prostej, na kilka metrów przed szczytem, na kilka sekund przed odkorkowaniem szampanów.
Jak boli upadek z tak wysoka – dowiadują się kolejni kibice klubów straconej szansy. Tottenham po przegranym finale Ligi Mistrzów. Ajax po wydrenowaniu z talentu w następstwie sensacyjnego awansu do najlepszej czwórki w Europie. Nawet Barcelona, która chyba nadal nie do końca pogodziła się ze sprytnie wykonanym przez Liverpool rzutem rożnym.
W Neapolu to wszystko jest bolesne tym bardziej, że „all-in” zagrał nie tylko człowiek z tatuażem upamiętniającym bramkę Koulibaly’ego.
WYJAZDOWE ZWYCIĘSTWO INTERU? KURS 2,70 W ETOTO!
***
Jak wygląda anatomia rozkładu tej przesympatycznej drużyny? Zepsuło się wszystko, co się tylko mogło zepsuć, po prostu.
Obniżenie jakości kadry. To zawsze jest pierwszy symptom spadania z okolic szczytu. Gdy – jak choćby Liverpool w Lidze Mistrzów – kończysz cały sezon trofeum, jest duża szansa, że zawodnicy będą chcieli dalej pociągnąć wózek do kolejnych sukcesów. Jeśli upadasz tuż przed finiszem, kadra zaczyna się kurczyć, a jako pierwsi odchodzą z niej ci najważniejsi i najstarsi. Spoglądamy na Napoli z tamtego pamiętnego meczu z Juventusem. Jorginho i Hamsik rzucają się w oczy od razu, ale przecież są też Reina i Albiol. Ci, którzy zostali, często musieli się zmierzyć z obniżką formy, naturalną po tak wyniszczających miesiącach jak wyścigi neapolitańsko-turyńskie.
Nieudany wybór następcy na stanowisku trenera. To nie było najprostsze zadanie: zastąpić tak ważnego dla Napoli człowieka jak Maurizio Sarri, jednocześnie uwzględniając, że chodzi tu przecież również o korektę stylu gry czy sposobu prowadzenia drużyny. Sarri byłby trudny do zastąpienia wszędzie, gdzie zdążył pozarażać piłkarzy swoim spojrzeniem na futbol, ale co dopiero w Neapolu, gdzie przez bite trzy lata budował wszystko według swoich koncepcji. Wybór Ancelottiego wydawał się sensowny, bo to doświadczony gość, który na wszelkie żale zawodników mógł odpowiedzieć otwierając rubryczkę „osiągnięcia” na Wikipedii. Nieco luźniejszy i dowcipniejszy od usztywnionego Sarriego, a przy tym ciągle utrzymujący się blisko topu. Dziś już wiemy, że operacja się nie udała, że ten osierocony organizm było stać jedynie na wicemistrzostwo. Jedynie, bo przecież celem była tym razem – dla odmiany! – udana walka o scudetto.
PODWYŻSZONE KURSY NA MECZ DNIA! NAPOLI WYGRYWA Z INTEREM? 2,75 W ETOTO!
Ale czy mogło być inaczej, jeśli Ancelotti dwukrotnie, albo i nawet trzykrotnie mieszał w ustawieniu? Żelazne 4-3-3 zostało właściwie totalnie rozbite, choć przecież Napoli budowało kadrę latami właśnie pod ten system gry. Zamiast gry piłką, ofensywnej i porywającej, otrzymywaliśmy próby dorzucenia piłki na głowę wysokiego napastnika. Obrót o 180 stopni miał nastąpić w kwestii mentalności – ludzie przyzwyczajeni do dobrej gry, ale bez wznoszenia w górę trofeów mieli zacząć się przyzwyczajać do dość trywialnego zwyciężania. Ancelotti jednak nie zmienił mentalności, co najlepiej widać po kryzysie wokół skoszarowania piłkarzy, za to zmienił styl gry.
Z ładnego i średnio efektywnego na brzydki i nieefektywny wcale.
Roztrzaskana atmosfera. To już zwykła konsekwencja poprzednich dwóch punktów. Po upadku ze szczytu wyzwaniem jest doprowadzić zespół do stanu używalności, a co dopiero rozkręcenie go na obroty wyższe, niż przed pamiętnym 0:3 z Fiorentiną. Aurelio De Laurentiis dolewał oliwy do ognia właściwie od początku pracy Ancelottiego, już przy zatrudnieniu skrzecząc: Sarri dobry trener, ale nic nie wygrał, Sarri jednowymiarowy, Sarri bez planu B. Trudno było nie odnieść wrażenia, że właściciel nie do końca zdaje sobie sprawę ze skali trudności wyzwań, z jakimi mierzyło się Napoli w tamtym okresie. Atmosfera siadała wraz z brakiem wyników i kolejnymi rozczarowaniami – tak na krajowym podwórku, jak i w europejskich pucharach. Skończyło się już naprawdę filmowo: próba skoszarowania piłkarzy, olana przez całą drużynę, oficjalne ostrzeżenia dla zawodników, którzy śmieli wypowiadać się na temat sytuacji w klubie, cisza medialna, wreszcie trójstronny konflikt właściciela z trenerem i drużyną.
Jak się domyślamy – sytuacji nie poprawiały ani śpiewy kibiców o „bandzie najemników”, ani przypadki włamań – w tym najświeższy, do domu Allana.
Pech. Ile razy obijali słupki i poprzeczki? Ile razy byli krzywdzeni przez niekorzystne decyzje sędziowskie? Ale okej, w świetle powyższych problemów nawet urazy, które oczywiście też nie ominęły szatni Napoli, nie wydają się aż tak wielkim problemem.
Sumując to wszystko, widzimy jaki regres przeszło Napoli w ostatnich miesiącach.
GOL LUB ASYSTA ZIELIŃSKIEGO W WIECZORNYM MECZU? KURS 3,50 W ETOTO!
Dziś prawdopodobnie jedna z ostatnich szans na wizerunkowe odratowanie sezonu. Do Neapolu przyjeżdża lider, Inter Mediolan, który głośno i otwarcie zapowiada detronizację hegemona z Turynu. Zapowiada coś, co było obsesją neapolitańczyków. Na to, że to właśnie południowcy zdobędą scudetto chyba już nikt w Neapolu nie liczy. Zostaje im jednak zbudowanie kapitału na sezon 2020/21 – nowej tożsamości, która pozwoli poskładać do kupy totalnie rozbitą drużynę. Ma ona mieć twarz wojowniczego Gennaro Gattuso, legendy Milanu, która do portowego miasta pasuje przede wszystkim równie niegrzecznym wizerunkiem. Być może to jest naturalna droga – od Sarriego, przez Ancelottiego, po człowieka żywcem wyjętego z jakiejś karczmy w dokach.
Ale żeby piłkarze, kibice i całe miasto uwierzyło w bandę zabijaków pod hersztem Gattuso, wypadałoby zacząć udowadniać ambicję na murawie i w tym sezonie pokazać, że Napoli stać na walkę z najlepszymi, na razie w pojedynczych meczach, w przyszłym sezonie: także w ligowej tabeli. Czy będzie lepsza okazja niż mecz u siebie z liderem? Nie, nie będzie.
Dlatego dziś o 21:00 nie ma lepszej pozycji w całym programie telewizyjnym.
Fot.Newspix