Coraz więcej Polaków trafia bądź może trafić do MLS, a więc siłą rzeczy z większą uwagą zerkamy na to, co dzieje się za oceanem. I jeśli mielibyśmy sugerować się niektórymi opiniami krążącymi po internecie, wyszłoby nam, że Adam Buksa czy wcześniej Przemysław Frankowski popełnili dramatyczny błąd. Obrali kierunek może i ciekawy, ich Instagramy zapełnią się zdjęciami z uroczych miejsc, ale sportowo przepadną. W lidze dla emerytów, w której panuje śmieszny poziom.
Oczywistą sprawą jest, że to nieprawda, a konfrontacja faktów z obiegową opinią o MLS udowadnia, że większość teorii to bujda na resorach. Kiedyś były one może prawdziwe, ale nieprzypadkowo mówimy o jednej z najprężniej rozwijających się lig, zarówno sportowo, jak i organizacyjne. Postanowiliśmy więc zebrać kilka dyżurnych mitów, które narosły wokół MLS i sprawdzić, jak wypadają one w starciu z rzeczywistością.
MIT 1: MLS TO LIGA DLA EMERYTÓW
To chyba nasza ulubiona teoria o MLS – grają w niej staruszkowie! Wzięła się ona z tego, że największe gwiazdy światowej piłki od kilkunastu lat chętnie udają się na piłkarski spoczynek właśnie do Stanów Zjednoczonych. I tak, to prawda – swoje kariery kończyli tam Beckham, Henry czy Pirlo, co więcej – piłkarze podobnego kalibru wciąż są ściągani za ocean (chwilę temu grali tam Zlatan czy Rooney). Trend się zmienia, także dlatego, że rynek emerytów mocno przejęły Chiny, ale tak: wciąż można tam spotkać starzejące się ikony.
Sprowadzanie całej ligi do kilku piłkarzy mających podnosić jej renomę, wartość marketingową, a przy dobrych wiatrach także i sportową, byłoby sporą niesprawiedliwością. Widać to choćby po polskich piłkarzach, jakimi interesują się kluby MLS – to wciąż perspektywiczni zawodnicy (Buksa – 1996, Frankowski – 1995, Niezgoda – 1995) lub będący w sile wieku (Przybyłko – 1993, Góralski – 1992, Kądzior – 1992, Tytoń – 1987).
Zresztą – o tym, jakie podejście do budowania swoich zespołów mają Amerykanie, najlepiej mówią suche liczby. Średnia wieku “najmłodszej” kadry w sezonie 2019, FC Dallas, wynosiła 24,12 lat. Żaden klub nie osiągnął średniej na poziomie 28 lat, tylko dwa – Minnesota United i Seattle Sounders – nieznacznie wyjechały poza próg 27 lat. Ich wynik to kolejno 27,04 i 27,16 lat.
Całe zestawienie:
źródło: mlssoccer.com
To zupełnie normalne liczby, nie mające odchyłu ani w złą, ani w dobrą stronę. Po prostu – w kadrach zespołów z MLS jest miejsce tak dla doświadczonych piłkarzy, jak i dla zdolnej młodzieży. Najmłodszą jedenastkę w ligowym meczu wystawił w sezonie 2019 New York Red Bulls – liczyła ona 23,9 lat. Dla porównania – opartemu na młodzieżowcach “Kolejorzowi” zdarzyło się wystawić skład liczący średnio 22,82 wiosen, a więc przepaści nie ma. Zaplecze młodych zawodników w MLS jest duże, dzięki czemu reprezentacja Stanów Zjednoczonych to dziś jedna z najmłodszych drużyn narodowych na świecie, która w listopadzie 2018 roku na mecz z Włochami posłała do boju jedenastkę o średnim wieku 22 lat i 71 dni.
Co więcej, kluby MLS coraz chętniej lokują swoje wydatki właśnie w młodych zawodnikach. Najchętniej penetrowanym przez nie rynkiem jest Ameryka Południowa. I takim sposobem w ostatnim czasie do MLS ściągnięto choćby Ezequiela Barco (rocznik 1999, koszt 12,28 mln euro), Briana Rodrigueza (rocznik 2000, koszt 10,30 mln euro), Matiasia Pellegriniego (rocznik 2000, koszt 8,10 mln euro) czy Juliana Carranzę (rocznik 2000, koszt 5,40 mln euro). To kwoty, które robią wrażenie.
W MLS funkcjonuje także draft, w którym co roku kluby walczą o wyróżniających się piłkarzy grających w uniwersyteckich rozgrywkach. A więc reasumując – to zupełnie normalna liga, w której – wbrew wyobrażeniom polskiego kibica – nie dostaje się pozwolenia na grę dopiero po skończeniu trzydziestego roku życia.
MIT 2: Z MLS NIE DA SIĘ WYJECHAĆ
“Piłkarzu, jedź do MLS, a przepadniesz. To peryferia światowej piłki, nikt nie bierze na poważnie występów w tak śmiesznej lidze, skauci nawet nie oglądają tych meczów. Możesz strzelić choćby i 30 bramek, a i tak nie dostaniesz kontraktu w europejskiej czołówce!” Tak możesz pomyśleć, jeśli będziesz słuchał obiegowej opinii o MLS. Fakty są jednak inne – ta liga to dobry pomost pomiędzy słabymi rozgrywkami (jak Ekstraklasa), a europejską elitą. I nie, nie jest tak, że jak już w niej zapuścisz korzenie, to ugrzęźniesz na wieki.
Gdyby tak było, podczas dwóch ostatnich sezonów nie dokonałyby się transfery takie jak…
– Miguel Almiron z Atlanty United do Newcastle za 24 miliony euro
– Alphonso Davies z Vancouver do Bayernu Monachium za 10 milionów euro
– Zack Steffen z Columbus Crew do Manchesteru City za 8 milionów euro
– Carlos Gruezo z FC Dallas do Augsburga za 4 miliony euro
– Jack Harrison z New York City do Manchesteru City za 4 miliony euro
– Tyler Adams z New York Red Bulls do RB Lipsk za 2,63 miliony euro
– Joe Scally z New York City do Borussii Moenchengladbach za 1,80 miliony euro
Oczywiście, amerykańskie kluby są stosunkowo bogate, a więc teoretycznie się cenią, co potencjalnie może utrudnić negocjacje. No i MLS gra systemem wiosna-jesień, a więc ewentualne odejście z klubu jest bardziej prawdopodobne zimą, czyli w oknie, w którym europejskie marki głównie uzupełniają braki. Jeśli piłkarz nie czuje się jeszcze gotowy na którąś z topowych lig, MLS wydaje się dobrą ligą. No bo zobaczcie – jest piłkarz X, ma 22 lata, wie, że to już ten moment. Jeśli agent się uprze, znajdzie na niego chętnego np. z ligi włoskiej. Jeśli tam przepadnie, na co jest duża szansa, czeka go powrót do Polski i skaza na CV lub ciągnięcie kontraktu w euro do końca i marnotrawienie kariery. Wyjazd do MLS? Znacznie większe prawdopodobieństwo, że się powiedzie i duże szanse na to, że kolejny kontrakt będzie jeszcze większy lub w jeszcze lepszej lidze.
MIT 3: MLS NIKOGO NIE INTERESUJE
Zdarzają się ligi, które dobrze płacą, ale nie mogą zaoferować gry dla dużej publiczności. Z taką niedogodnością mierzą się piłkarze wyjeżdżający np. do Kazachstanu albo Zjednoczonych Emiratów Arabskich. W przypadku Stanów Zjednoczonych jest zupełnie inaczej. Nawet, jeśli w tym kraju sportami narodowymi są futbol amerykański, baseball czy koszykówka.
MLS ma krótką tradycję, wystartowała w 1996 roku, ale rozwija się niezwykle prężnie i dynamicznie. Dopiero w 1999 roku wybudowano pierwszy stadion dedykowany wyłącznie piłce nożnej. Wcześniej kluby grały na wielkich molochach przeznaczonych do futbolu amerykańskiego. Bywały na nich spore grupy kibiców, ale wielkie stutysięczniki i tak świeciły pustkami.
Dziś MLS przeżywa szał frekwencyjny, stadiony się wypełniają, warunkiem dołączenia do ligi jest posiadanie nowoczesnego obiektu. Amerykanie lubią działać z pompą, ale przy budowie stadionów przyświeca im rozsądek – zwykle mają one pojemność pomiędzy 20 a 30 tysiącami, by na stadionie nie raził po oczach efekt pustych krzesełek. Nie ma żadnego klubu, który miałby średnią frekwencję poniżej dziesięciu tysięcy. Przy najmniejszej publice gra Przemysław Frankowski – na Chicago Fire przychodziło w 2019 roku średnio 12 324 widzów na mecz. Około cztery tysiące widzów na mecz więcej pojawiało się na New England Revolution, nowym klubie Adama Buksy. Czołówka? Atlanta United (52 510), Seattle Sounders (40 247), FC Cincinnati (27 336). Atlanta to zresztą fenomen frekwencyjny – to stosunkowo nowy klub, dopiero w 2017 roku dołączył do MLS. Sprzedał 22 tysiące karnetów w momencie, gdy… nie miał trenera i siedmiu piłkarzy na kontraktach. To pokazuje, jak wielki głód piłki panuje w USA.
Dość powiedzieć, że w ostatnim roku MLS była ósmą najchętniej oglądaną na żywo ligą na świecie. Większe frekwencje na stadionach można uświadczyć tylko w kolejno Bundeslidze, Premier League, La Liga, Serie A, lidze chińskiej, Ligue 1 i lidze meksykańskiej. Co istotne – w ostatnich latach frekwencja zanotowała ogromny wzrost. Porównując liczbę widzów w latach 2003-2008 i 2013-2018, MLS obejmuje drugą lokatę pod względem największego wzrostu meczowej frekwencji (wzrost o 34%). Co ciekawe, na pierwszym miejscu znalazła się… Ekstraklasa (wzrost o 47%).
MIT 4: GRA W MLS ODDALA OD REPREZENTACJI
Ostateczny argument przeciwko MLS, wyciągany z rękawa zwykle wtedy, gdy zawiodą wszystkie inne – zaproszenia na reprezentację nie dochodzą za ocean, więc decydując się na taki krok, piłkarz sam przekreśla się w kontekście biało-czerwonej koszulki. To bzdura z dwóch powodów. Po pierwsze – skoro dany piłkarz wyjeżdża do ligi ewidentnie lepszej niż Ekstraklasa, radzi sobie tam bez zarzutu, to dlaczego ma mieć mniejsze szanse niż wyróżniający się polski ligowiec? Po drugie – pomiędzy Polską i Stanami funkcjonuje rozwinięta siatka połączeń i podróż może zająć około 12 godzin, a więc to znośny czas. Na pewno taka podróż jest o wiele bardziej komfortowa niż z Australii, skąd leci się około dobę.
Selekcjonerzy europejskich reprezentacji nie mają problemu z powoływaniem piłkarzy grających na co dzień w MLS. Na mundialu w Rosji znalazło się 19 przedstawicieli tejże ligi. Na mundialu w Brazylii – 21.
Na zgrupowania regularnie przyjeżdża grający w Chicago Fire Przemysław Frankowski, którego akcje w kadrze stoją wyżej niż choćby Damiana Kądziora z Dinama Zagrzeb. Swoich reprezentantów MLS mają także inne europejskie drużyny – choćby Szwedzi czy Finowie. To właśnie jako piłkarz Dallas FC swoje pierwsze powołanie do kadry Czech otrzymał Zdenek Ondrasek, a Robbie Keane wciąż był lokomotywą Irlandii grając za oceanem.
***
Reasumując – świat idzie do przodu i tak jak wiele teorii wokół MLS miało sens ponad dekadę temu, tak dziś można wsadzić je między bajki. MLS to normalna, pełnoprawna liga, lepsza od polskiej, gorsza od niemieckiej czy francuskiej. Powielanie kłamliwych stereotypów nie ma najmniejszego sensu.
Fot. Newspix.pl