Chyba już skończyły nam się żarty na temat tego, że Polska skrzydłowymi (nie) stoi – przez ostatnie kilka lat po prostu się wystrzelaliśmy. Dlatego tym razem damy spokój temu powiedzonku, które ewidentnie nie przetrwało próby czasu i przejdziemy od razu do rzeczy. To nie tak, że musimy przebierać w stertach piłkarzy, którzy nie są warci uwagi. Brakuje nam jednak gości, którzy z hukiem wyważyliby drzwi dzielące poczekalnię i miejsce dla piłkarzy europejskiego formatu, by oznajmić, że właśnie przyszedł ich czas.
Nieustannie przewijają się nazwiska gości z aspiracjami, ale jak przychodzi co do czego, to w pierwszej kolejności mówimy o Kamilu Grosickim. Co prawda rok temu wyżej umieściliśmy Damiana Kądziora, ale raz, że różnica była niewielka, a dwa, że skrzydłowy Hull City na gorszy czas zareagował w najlepszy możliwy sposób. W 2018 roku wypracował łącznie 13 goli, w tym… sam wypalił 15 razy, a asyst nazbierał 16! No, jest postęp, prawda? Mieli z niego pociechę w Hull City. Trochę mniejszą mieliśmy my, patrząc na niego w meczach reprezentacji, bo za nim średnie eliminacje (1 gol i 3 asysty), ale i tak nie zmieniło i chyba na razie nie zmieni się to, że selekcjoner szuka drugiego skrzydłowego do duetu z Grosickim. Podsumowując – taki postęp w liczbach w wymagających rozgrywkach Championship zasługuje na pierwsze miejsce i przeskok z klasy C na B.
A wracając do kadry – może Jerzy Brzęczek już znalazł? Zastanawialiśmy się, czy na drugim miejscu umieścić mającego lepsze liczby Kądziora, czy może Sebastiana Szymańskiego, ale zadecydowało właśnie to, w jaki sposób swoją szansę w reprezentacji wykorzystał młodszy z tej dwójki. Po udanym młodzieżowym Euro najpierw obiecująca zmiana w meczu z Austrią w dorosłej kadrze, a później cztery występy od pierwszej minuty i wszystkie na bardzo dobrym poziomie. Szymański to wygrany tych eliminacji. Oczywiście moglibyśmy gdybać i zastanawiać się, co by było, gdyby to Kądzior dostał taką możliwość pokazania się po trafieniu z Izraelem, ale fakty są takie, iż od tego czasu nie otrzymał on ani jednej okazji od selekcjonera. Jego cierpliwość prędzej wynagradzana jest w klubie – tak było na początku roku, gdy wychodził w pierwszym składzie Dinama na mecze z Benfiką, a także w końcówce, gdy w Lidze Mistrzów zagrał od początku z Manchesterem City (i zaliczył ładną asystę). Ogólnie jednak – pomimo tego, że jesienią znów wykręcał dobre liczby w lidze chorwackiej i pucharze tego kraju – brakuje nam u niego wyraźnego postępu. Szymański rzecz jasna może zazdrościć mu cyferek (choć i bez nich został piłkarzem miesiąca w Dynamie), ale wspomniany postęp bez dwóch zdań zaliczył. Wyjechał z Legii do lepszej ligi i nie przepadł.
Dalej znalazło się miejsce dla Przemysława Frankowskiego, który obronił się po wyjeździe do MLS. Nawet jeśli Jerzemu Brzęczkowi chodziło po głowie zrezygnowanie ze skrzydłowego Chicago Fire, to przy naszym potencjale mogłoby to uchodzić za grzech. A Frankowski z czasem potwierdził, że bywa pożyteczny też na poziomie kadry, strzelając ważnego gola Macedonii Północnej. Jeśli były skrzydłowy Jagi dalej nie może spać spokojnie w oczekiwaniu na bilet na Euro (podobnie zresztą jak Kądzior), to m. in. za sprawą konkurencji w postaci Pawła Wszołka i Kamila Jóźwiaka. Drugi zagrał nawet chwilę w ostatnim meczu ze Słowenią, co można potraktować jako puentę udanej rundy w jego wykonaniu (być może ostatniej w Lechu) – nawet jeśli wciąż brakuje mu głównych liczb, to już statystyki dryblingów wyglądają wyśmienicie. W przypadku Wszołka, który wiosną regularnie grał w Championship, a jesienią szybko dał jakość w Ekstraklasie, sprawa jest trochę bardziej skomplikowana – po raz ostatni w drużynie narodowej zagrał w połowie listopada 2017 roku. Jednak kto wie – jeśli utrzyma prezentowany poziom, być może w ostatniej chwili jeszcze wskoczy do tego pociągu.
Nie możemy zapominać również o Dawidzie Kownackim, nawet jeśli jesień ma taką, że chciałoby się o niej zapomnieć jak najszybciej. Po raz pierwszy sklasyfikowaliśmy go jako skrzydłowego, bo po przenosinach do Bundesligi gra głównie na boku. Jak na tej zmianie wychodzi – już napomknęliśmy, choć nie można zapominać przy tej ocenie o dwóch rzeczach. Że wiosna była udana – na jej podstawie udało się przekonać Fortunę do wyłożenia 7,5 miliona na transfer definitywny z Sampdorii. I że Kownacki wciąż regularnie gra na poziomie Bundesligi, nawet pomimo fatalnej postawy na razie nie został przyspawany do ławki. Wierzą tam w niego i trudno się dziwić, skoro tyle zainwestowali.
Na dokładkę mamy Bartłomieja Pawłowskiego, który po udanym czasie w Zagłębiu Lubin szuka szczęścia w Turcji, choć nie zawsze je znajduje. Następie powracający na listę Jakub Błaszczykowski – gdy zdrowie mu pozwala, jest wyróżniającym się zawodnikiem Ekstraklasy, jakość widać gołym okiem, niestety w tym roku pozwalało mu rzadziej, niż wszyscy by chcieli. Czy rozmawiając o kandydatach do wyjazdu na Euro, powinniśmy wymieniać jego nazwisko? Naturalnie, choć gdyby decydowała tylko forma i gra w tym roku, to… raczej niekoniecznie. Ranking zamyka Martin Konczkowski, któremu na dobre wyszła zmiana pozycji. Wiosną był jednym z kluczowych trybów w mistrzowskiej maszynie Piasta, zaliczał cholernie ważne asysty. Nie doczekaliśmy się kontynuacji jesienią, w dużej mierze przez kwestie zdrowotne, ale i tak wśród głównych konkurentów (m.in. Sobota, Peszko, Wrzesiński i Majewski) nie dostrzegliśmy takiego, który bez dwóch zdań miał ten rok lepszy.
Jutro ostatni odcinek cyklu – napastnicy.