Widząc taki tytuł, moglibyście pomyśleć o dwóch scenariuszach. Pierwszy: lekko śmieszkujemy, gdyż Gruzin zaliczył kolejne ze swoich słynnych pudeł z paru metrów. Drugi: skrzydłowy Wisły Płock w końcu był liderem ofensywy swojej drużyny, czyli zrobił coś, co kiedyś również zdarzało mu się dość regularnie. Na szczęście (prawie) dla wszystkich dziś przekroczył próg bramki numer dwa. Dla Wisły Płock, bo dzięki niemu udało się przerwać długą serię meczów bez zwycięstwa. Dla nas, bo gdyby nie popisy Gruzina spotkanie Nafciarzy z Piastem Gliwice byłoby naprawdę marne.
Kiedy ostatni raz Merebaszwili grał tak dobrze? Na pewno nie w tym sezonie, bo choć zdarzyło mu się zdobyć bramkę lub wywalczyć karnego, to częściej przypominał oldboja niż przebojowego, szybko przebierającego nogami skrzydłowego. Pogrzebaliśmy trochę w archiwum i wyszło nam, że cofnąć trzeba by się było aż do naprawdę udanej końcówki 2018 roku, w czasie której Gruzin między innymi ustrzelił dublet z Koroną Kielce.
Przeciwko mistrzom Polski powtórzył ten wyczyn. O ile jeszcze za pierwszym razem pomógł mu Sokołowski, bo bez dzióbnięcia piłki przez pomocnika Piasta Plach zapewne poradziłby sobie z jego strzałem, o tyle druga sztuka to – no właśnie – sztuka. Merebaszwili najpierw poradził sobie z Pietrowskim, później ośmieszył wręcz Hateleya, markując uderzenie, a następnie huknął z osiemnastu metrów tak, że nawet dobrze dysponowany Plach nie dał rady. Wcześniej bramkarzowi udało się trochę podobne uderzenie zawodnika Wisły wybronić, ale za drugim razem chyba musiałby być Alissonem, by sprostać. Na tym wkład 33-latka w dzisiejszą grę się nie kończy – często jedynym pomysłem gości na jego zatrzymanie było kopanie po piszczelach.
Brakowało dziś Piastowi kogoś takiego. Najaktywniejszy był Badia, który doprowadził do wyrównania – i to strzałem głową. W tej kolejce oczywiście nic już nas nie zdziwi, ale to jednak zabawny obrazek, gdy ktoś o takich warunkach spokojnie radzi sobie z o 15 centymetrów wyższym Michalskim i pakuje w piłkę z baniaka. Hiszpan na początku drugiej połowy mógł strzelić też drugiego gola, ale nie trafił, więc miano bohatera meczu poszło w diabły. A dokładniej do wymienionego już wiele razy rywala.
Ekipa Piasta generalnie wyglądała dziś trochę tak, jakby myślami była już gdzieś pomiędzy karpiem a pasterką. Mieliśmy cichą nadzieję, że druga połowa, w trakcie której udało się odwrócić wynik meczu z ŁKS-em, była dla zespołu Fornalika przełomem, ale wychodzi na to, że przed tygodniem kluczowa była klasa rywala (a raczej jej brak), a dołek mistrzów jest głębszy, niż zakładaliśmy. Dziś przy dobrze zorganizowanej, zdeterminowanej i posiadającej lidera ekipie Piast było stać na ledwie kilka zrywów. Tym razem skuteczności zabrakło tym, którzy mają wyjątkowo silne plecy, gdyż jeśli mowa o golach, niosą na nich niemal cały ciężar i jak zwykle oznaczało to problemy. Swoje szanse zmarnowali Felix i Parzyszek, z odsieczą przyszedł tylko Badia, ale to było za mało.
Płocczanie zapewne jeszcze zerkną na mecz Jagi, która może wyrzucić ich z górnej ósemki, ale humory już i tak mają dużo lepsze. Prawdę o tej drużynie poznamy na wiosnę, ale zawsze lepiej rozjechać się do domów bez tak nieprzyjemnej serii w łepetynach.
Fot. FotoPyK