Dino Stiglec nie trafiłby do Śląska, gdyby nie… pomyłka lekarza. Poprzedniej zimy znalazł się na testach medycznych w BATE Borysów, gdzie podejrzewano u niego wirusowego zapalenia wątroby typu B. Badania nie potwierdziły wstępnej diagnozy, ale nie dość, że nie doszło do podpisania kontraktu, to jeszcze fama o poważnej chorobie odstraszyła potencjalne kluby.
Śląsk wykorzystał okazję i dziś ma w swoich szeregach jednego z najlepszych lewych obrońców w lidze.
Dino Stiglec jest zachwycony stadionami, kibicami, otoczką Canal+ i tym, że w tej lidze każdy może wygrać z każdym.
Chce nauczyć się języka, by oddać szacunek do kraju, w którym gra i po pół roku udziela już pierwszych wywiadów po polsku. Skończył jedno z najlepszych liceów w Chorwacji i studia ekonomiczne, dzięki którym ma inny pogląd na świat.
Opowiada o Chorwacji, w której kręcono mecze i w której korupcja należy do jednego z najpoważniejszych problemów całego kraju. A także trenerach-furiatach, prezydencie wchodzącym do szatni, podwójnej koronie w Olimpiji Lublana, absurdalnych testach w BATE i rzecz jasna o kompaktowym Śląsku, sile spokoju Laviczki, pierwszym pół roku w Polsce. Zapraszamy.
***
Chyba nie znasz takiego pojęcia jak aklimatyzacja.
Rozmawiałem z kilkoma osobami o Śląsku i lidze, więc wiedziałem, czego się spodziewać. W Olimpiji Lublana walczyliśmy o Ligę Europy i najwyższe cele ligowe, więc nabyłem dużo doświadczenia i nie było trudno mi się zaadaptować. Czułem, że od razu mogę grać na swoim poziomie. Wiedziałem, że Ekstraklasa to ciężka liga. Dużo biegania i dużo pojedynków, ale dobrze czuję się w takim stylu.
Chciałem zmienić coś w mojej karierze. Słyszałem przede wszystkim, że macie tu bardzo dobrą infrastrukturę, kibiców, Canal+. Gdy włączasz telewizor, zawsze możesz obejrzeć coś o Ekstraklasie. W Słowenii i Chorwacji tego brakowało. To małe kraje. W Chorwacji są bardzo dobrzy piłkarze i wysoki poziom, ale też duża dysproporcja pomiędzy najlepszymi a najgorszymi. W Słowenii jest podobnie – masz trzy dobre drużyny, a reszta nie doskakuje do tego poziomu.
Polska liga pod tym względem jest absolutnie szalona, o mistrza powalczy na dobrą sprawę dziesięć klubów.
Nigdy wcześniej w moim życiu nie widziałem takiej sytuacji! W moich poprzednich ligach różnice pomiędzy czołówką a resztą były wyraźne, a w Ekstraklasie grasz z ostatnią drużyną i czujesz się tak, jakbyś grał z Legią czy Lechem. Ale sądzę, że to dobre. To dlatego ludzie chcą oglądać tę ligę. Nie jest nudna. Uznałem, że Śląsk będzie dobrym wyzwaniem. Zimą nie miałem zbyt dobrych doświadczeń z klubami, które wyrażały zainteresowanie moją osobą, więc zdecydowałem, że chcę znaleźć nowy klub tak szybko, jak to tylko możliwe. Śląsk kontaktował się ze mną już sześć miesięcy przed wygaśnięciem mojego kontraktu.
Szybka adaptacja to nie tylko wymiar sportowy, choć swobodniej mówisz po angielsku, to po ledwie pół roku już udzielasz pierwszych wywiadów po polsku.
Żyjąc w jakimś kraju szybko uczysz się języka, bo od razu mówisz. Chciałem okazać szacunek do wszystkich zawodników, pracowników klubu i kibiców, dlatego szybko próbowałem nauczyć się polskiego. To moja wola, nie miałem żadnego obowiązku narzuconego przez klub. Mam szczęście, bo trafiłem na dobrego nauczyciela. Nie czuję trudności, gdy mam rozmawiać. Szybko się uczę. Generalnie lubię języki i mam świadomość, że nauka ich jest dobra pod względem życiowym, bo nigdy nie wiesz, co przyniesie ci przyszłość. Lepiej mówić kilkoma. Słoweńcy myśleli, że ich język jest podobny do chorwackiego, a tak naprawdę jest o wiele bardziej podobny do polskiego.
Co poza lekcjami? Czytasz, oglądasz dużo telewizji? Pytam, bo pół roku to naprawdę krótki okres i nie osiągnąłbyś tego poziomu tylko na jednej lekcji w tygodniu.
Oglądam Canal+. O piłce mogę już swobodnie rozmawiać, gorzej jest, gdy muszę porozmawiać na normalne, życiowe tematy. Ale jestem tu dopiero pięć miesięcy, więc jak na ten okres chyba jest nieźle. Największą trudność sprawia mi pisanie. Nie czuję tego.
Ufasz lekarzom?
Nie. Miałem z nimi bardzo złe doświadczenia.
Pamiętasz swoją pierwszą myśl, gdy rok temu będąc na testach medycznych w BATE usłyszałeś, że prawdopodobnie jesteś poważnie chory?
Usłyszałem, że mam wirusowe zapalenie wątroby typu B. Byłem w Mińsku przez trzy dni. Po usłyszeniu tych przypuszczeń dzwoniłem do kilku lekarzy, którzy mówili mi: “spokojnie, nic z tym nie rób, poczekaj”. Ale nic z tym nie robić? Wystraszyłem się. Na dokładne wyniki badań z Mińska musiałem czekać tydzień. Miałem pecha, bo trafiłem na święto narodowe, a BATE w dodatku grało z Arsenalem w Londynie. Normalnie klub zaprowadziłby mnie do prywatnej kliniki i zamknął testy jednego dnia, ale ze względu na to święto klinika nie funkcjonowała i wysłano mnie do publicznego szpitala. Kiedy zobaczyłem tego doktora… Wszystko było jasne, dlaczego wystawił taką “diagnozę”. Rozumiem tylko niektóre słowa po rosyjsku, a ten doktor tylko zajrzał w moje badania i od razu powiedział, że chyba to wirusowe zapalenie wątroby typu B. Moja wątroba była trochę powiększona, ale w normie, co później dokładnie sprawdziłem.
Spędzałem tam głównie czas z prezydentem klubu i byłem na łączach z trenerem, który był z drużyną w Londynie. Prezydent był bardzo zdenerwowany, trener z kolei uspokajał sytuację i mówił, że mnie bardzo potrzebują, bo za sześć dni grają mecz o superpuchar z Dynamem Brześć i jestem przewidziany do składu, więc muszę wszystko szybko sfinalizować. Po usłyszeniu przypuszczeń lekarza trener też uspokajał: “nasi doktorzy się nie nadają, jedź do Zagrzebia lub Lublany i zrób badania na własną rękę, a potem nam je wyślij”.
Wysłałeś więc badania, z których wynikało, że jesteś zdrowy. Co dalej?
Od razu poleciałem je zrobić. Wszystko wyszło perfekcyjnie, ale finalnie nie podpisałem tego kontraktu. Gdy transfer upadł, moją pierwszą myślą było: przede wszystkim miej pewność, że wszystko z twoim zdrowiem jest w porządku. Zrobiłem co prawda badania, ale nigdy nie masz pewności. Wiedziałem, że jak te przypuszczenia się potwierdzą, będę musiał przerwać karierę. Zdrowie jest na pierwszym miejscu. Koniec końców okazało się, że tylko mnie nastraszono.
Najadłem się sporo stresu. Nawet nie chcę sobie przypominać, jak wyglądał ten miesiąc po usłyszeniu przypuszczeń Białorusinów. Na domiar złego miałem wiele nieprzyjemności za sprawą słoweńskich dziennikarzy. Jeden z nich napisał, że jestem poważnie chory, wszyscy za nim to przepisali i kiedy później kluby dzwoniły do mnie porozmawiać o ewentualnym transferze, zawsze na starcie padało pytanie: – Jak możesz grać w tej sytuacji? Jak z twoim zdrowiem?
Chwilę po wydarzeniach z BATE zostałeś odstawiony, siedem meczów spędziłeś poza kadrą.
Z tego wszystkiego nabawiłem się problemów z plecami. Robiłem wszelkie badania, rezonans magnetyczny – wyniki wyszły w porządku, a plecy bolały. Miałem nerwobóle. Jak mówiłem – przez cały miesiąc odczuwałem ogromny stres. Wszystko było w mojej głowie. Przez miesiąc nie mogłem zrobić nic, tak bolało, żadnej aktywności. Tylko rehabilitacja. Potrzebowałem czasu. Ale gdy już wskoczyłem do składu, grałem do końca sezonu. Mimo to pierwszym tematem, gdy dzwonił do mnie jakiś klub, było właśnie zdrowie.
To całe zamieszanie popsuło twoją pozycję na rynku? Kiedy prowadziłeś rozmowy z BATE pół roku przed zakończeniem kontraktu, można było zakładać, że z kartą na ręku znajdziesz coś jeszcze lepszego. A Śląsk to w momencie podpisania kontraktu drużyna, która ostatnie pięć lat spędziła w dolnej ósemce.
Oferowano mi w innych klubach lepsze warunki, ale wolałem pomyśleć przyszłościowo. Gdybym poszedł do gorszej ligi niż Ekstraklasa, zarobiłbym pieniądze, ale po dwóch latach moja kariera w zasadzie mogłaby się zakończyć. Chcę pograć jeszcze minimum sześć lat. Śląsk po raz pierwszy zadzwonił do mnie w styczniu, gdy miałem już zabukowany lot do Mińska. Mój agent przeprosił: – Jesteście spóźnieni, znalazł już nowy klub.
Dziś myślę, że to przeznaczenie. Jak powiedziałem – chciałem mieć klub jak najszybciej i mieć wszystko dogadane już w maju. Tak stało się ze Śląskiem. Bałem się, że może powtórzyć się podobna sytuacja, co w BATE, albo wydarzyć coś jeszcze innego.
Jakie oferty odrzuciłeś latem?
Głównie ze wschodnich kierunków. Miałem propozycję kontraktu z FC Ryga, która dawała dobre pieniądze. Dzwonili z Cypru, dobre warunki oferowała CSKA Sofia, ale uznałem, że liga bułgarska nie jest tak stabilna, jak polska. Poza tym jeśli grasz dobrze w Polsce, możesz pójść wyżej. Wiedziałem, że Śląsk był w poprzednich pięciu latach w drugiej ósemce, ale dobrze wiesz, że Piast dwa sezony temu uniknął spadku, a w poprzednim został mistrzem. Jeśli przegramy trzy mecze z rzędu – spadniemy o kilka miejsc. Jeśli wygramy – będziemy w czubie tabeli. Miałem przed podpisaniem kontraktu dobre przeczucia. I nie rozmyślam już o tym, co mnie spotkało w BATE. Historia się zakończyła. Po podpisaniu kontraktu powiedziałem sobie, że myślę już tylko o Śląsku i dawaniu z siebie wszystkiego. Dziś jestem szczęśliwy. W tabeli znajdujemy się wysoko, ale idziemy do przodu i nigdy nie wiemy, co się stanie na koniec.
W jednym z wywiadów w chorwackiej prasie powiedziałeś, że siłą trenera z Olimpiji, Igora Biscana, są spokój, analiza i normalne relacje z zawodnikami. To opis, który idealnie pasuje do trenera Lavicki.
Każdy trener jest inny, wymaga innych rzeczy, ale jeśli mówimy o spokoju – tak, obaj są spokojni. W tym względnie są bardzo podobni.
Lubisz, gdy trener ma taką siłę spokoju jak Lavicka?
Tak, sądzę, że tak jest lepiej. Jeśli trener jest nerwusem, ciągle krzyczy i nie potrafi się opanować, może mieć problemy z przekazaniem zawodnikowi tego, co ma robić. Ale możesz być i najspokojniejszym na świecie człowiekiem, i wielkim raptusem, jeśli po prostu wiesz, jak zarządzać drużyną. W Chorwacji miałem wielu trenerów, którzy byli jak dyktatorzy. Nie wiem, jakbym się dziś poczuł, gdyby ktoś teraz wydzierał się na mnie. Mam już przecież 29 lat, pewnie nie byłoby to zbyt komfortowe. Choć zdaję sobie sprawę, że niektórzy lubią, gdy się na nich krzyczy. W Chorwacji się to zmieniło, jest inaczej, niż w czasach, gdy zaczynałem. W lidze gra wielu młodych piłkarzy i trener musi mówić do nich normalnie. Coraz rzadziej jest miejsce dla oldskulowych trenerów, którzy są przede wszystkim głośni.
Gdy przez dwa miesiące nie wygraliście meczu, trener Lavicka wciąż zachowywał taką samą siłę spokoju?
Tak. Po każdym meczu robiliśmy analizę i widzieliśmy, co zrobiliśmy źle. Ale nigdy nie widziałem, by był wyprowadzony z równowagi. Myślę, że to duża wartość.
Co musicie poprawić, by wiosną iść jak równy z równym z najlepszymi w tej lidze?
Nie możemy po prostu zbaczać z obranej drogi. Dobrze pracujemy. Ostatnio mamy trochę pecha z kontuzjami – wypadł na kilka meczów nasz kapitan, groźnego urazu doznał Broź, a teraz także Exposito nie może grać. Jeśli zachowamy cztery punkty straty do pierwszego miejsca, w następnej rundzie będziemy mieli szansę, by powalczyć. Jak rozmawialiśmy – w tej lidze możliwe jest zarówno to, że spadniemy o dziesięć miejsc, jak i to, że będziemy na koniec pierwsi. Gdy gramy z innymi zespołami, nie mam poczucia, że nie jesteśmy w stanie ich pokonać. Możemy wygrać z każdym, jeśli będziemy grać kompaktowo. Mamy wystarczająco dużo jakości, by to zrobić.
Przed meczem z Pogonią czujesz się tak samo jak przed meczem z ŁKS?
Tak. Jeśli gramy dobrze i wykonujemy to, nad czym pracowaliśmy na treningach, możemy pokonać każdego, gwarantuję.
We wspomnianym wywiadzie w chorwackiej prasie powiedziałeś też, że w Chorwacji wystarczało ci pięć minut, by ocenić, czy sędzia gwiżdże uczciwie, czy nie. Gdy wyjechałeś z chorwackiej ligi, wreszcie poczułeś, że grasz w czystych rozgrywkach?
Tak. Dziś oczywiście też tak myślę. Zarówno gdy grałem w Chorwacji, jak i dzisiaj, rozmawia się głównie na temat sędziów. Od następnego sezonu będziemy mieli VAR i sam jestem ciekaw, czy coś się zmieni. Teraz jest już oczywiście lepiej, bo gdy ja jeszcze grałem… Sorry, to była katastrofa. Nie chcę mówić o szczegółach, bo to już przeszłość, ale nie było normalnie. Gdy udzieliłem tego wywiadu, wisiał na stronie tylko przez jeden dzień i później musieli go usunąć.
Przykaz z góry?
Tak sądzę. W Chorwacji takie rzeczy się dzieją. Po każdej kolejce dyskutuje się o kolejnych pomyłkach sędziowskich. Możesz zadzwonić do chorwackich dziennikarzy i się przekonasz.
Wierzę, kolega chciał zrobić kurs sędziowski na Bałkanach i usłyszał od prowadzących, że kręci się mecze nawet na poziomie juniorów.
Największym problemem Chorwacji jest korupcja i nie dotyczy to tylko piłki, a każdego sektora życia – czy mówimy o służbie zdrowia, instytucjach rządowych czy piłce. Ryba psuje się od głowy. Ludzie nie czują satysfakcji z życia. Niektórzy oczywiście żyją na dobrym poziomie, ale wielu z nich nie zarabia wystarczająco dużo, by żyć normalnie. Życie w Chorwacji jest droższe niż w Polsce. Gdy idę do supermarketu w Polsce, za sto złotych kupię wszystko, czego potrzebuję. W Chorwacji na niewiele to wystarczy. Codziennie słyszymy o nowych aferach, czy to w piłce czy w polityce. Zdaję sobie sprawę, że w każdym kraju pojawiają się afery, ale u nas ma to naprawdę dużą skalę. Dramat.
Jak często miałeś poczucie, że mecz nie jest czysty?
Kilka dni przed kolejką poznajemy obsadę sędziowską. Mając świadomość, gdzie jedziemy i kto nam będzie sędziował, wszystko było dla mnie jasne już przed meczem. Od jednego z sędziów, wielkiego fana Dinamo, który pracuje poza piłką jako prawnik, usłyszeliśmy kiedyś wprost: jeśli będę kiedyś sędziował mecz Dinama z Hajdukiem, zobaczycie, co się będzie działo. Później sędziował ten mecz – nie dał Hajdukowi oczywistego karnego i wstrzymał się z czerwoną kartką dla Dinamo. Grałem też przeciwko Dinamo w finale pucharu Chorwacji. Byli od nas ze dwa razy lepsi, ale wyszedł nam dobry mecz i w drugiej połowie strzeliliśmy gola na 1:1. Gdy strzeliliśmy… sędzia nas zniszczył. Zniszczył! Na koniec przegraliśmy 1:2. Wokół naszej piłki jest wiele afer. Jedna z najważniejszych osób w chorwackiej przebywa przecież poza krajem, bo powrót oznaczałby dla niej więzienie.
Młody piłkarz prosi cię o radę: ma ofertę z ligi chorwackiej, ale nie z Hajduka czy Rijeki, a z drużyn z dołu tabeli. Co mu podpowiadasz?
Jeśli mówimy tylko o jakości ligi, mówię mu, by spróbował. Liga chorwacka to liga młodych piłkarzy. Ja jestem już dla niej za stary. Szukają piłkarzy, którzy pograją rok, dwa i będzie można na nich zarobić. Każdy chorwacki klub żyje ze sprzedaży piłkarzy. Nasze kluby nie mają tak dużych wpływów z praw telewizyjnych czy umów sponsorskich jak polskie i to nasz duży problem. Mamy sześć naprawdę dobrych klubów, w których grają świetni piłkarze i które mają środki. W polskiej lidze także macie dobrych piłkarzy, ale na przykład w Chorwacji są zawodnicy, którzy są na topowym poziomie. Dziś nie mogę powiedzieć, że w Ekstraklasie jest jakiś piłkarz, który robi wyraźną różnicę. To najbardziej odróżnia obie ligi. Jeśli jednak mówimy o wszystkim, co dookoła – wychowani w Polsce młodzi piłkarze mogą nie rozumieć, co się dzieje w Chorwacji wokół futbolu. Wszystko jest na nie, wszystko widziane jest w czarnych barwach. Ludzie nie są zadowoleni z swojego życia i śmiejemy się, że przez to mamy cztery miliony selekcjonerów.
My 38 milionów!
Uwierz mi, ci chorwaccy są gorsi! Zagrożeniem dla młodych jest też prasa, która może zniszczyć piłkarza. Jeśli wezmą cię na celownik, możesz zacząć rozglądać się za inną ligą. Przykład – Dinamo ściągnęło jednego piłkarza z Brazylii. Znasz mentalność Brazylijczyków – wszystko easy, spokojnie, Zagrzeb to też dobre miejsce pod względem nocnego życia, poznawania dziewczyn. Jeśli nie grasz dobrze, gazeta od razu podaje, ile zarabiasz, robi zdjęcia dotyczące twojego prywatnego życia. Jeśli dasz się przyłapać na mieście – masz ogromny problem. Codziennie piszą na twój temat coś destrukcyjnego. W gazetach generalnie pisze się niewiele dobrego.
Sądzisz, że krytyka jest potrzebna? Uprzedzam – my też krytykujemy.
Myślę, że tak, ale niech będzie obiektywna i opiera się na faktach. Wiem, że nie jestem idealny, ale gdy piszesz o mnie, musisz oprzeć to o argumenty. Niektórzy nie oglądają meczu, patrzą tylko w InStat i wydaje się, że tylko na tej podstawie piszą artykuły. To głupota. Z tego powodu nie chcę czytać portali i prasy. Mówiąc szczerze – niewiele ludzi rozumie piłkę. Mógłbym wyjść do przodu podczas meczu nawet sto razy, ale jeśli nie dostanę piłki, nie mogę niczego zrobić. Jestem zależny od moich kolegów. Ktoś musi mi otworzyć przestrzeń. Jeśli oglądasz mecz i tego nie rozumiesz, jak możesz napisać dobry artykuł? W Chorwacji miałem może pięciu dziennikarzy, którzy naprawdę rozumieli piłkę. Reszta? Nie chcę tego nawet komentować.
W Polsce też możesz się spotkać z ocenianiem po pozorach – według wielu dobry jest ten boczny obrońca, który notuje asysty. To oczywiście ważne, ale nie kluczowe.
W tym sezonie mam dwie asysty, a mogłem mieć ich już pewnie siedem, gdyby koledzy wykorzystali sytuacje. Ale nie wszystko zależy ode mnie, mogę podać najlepiej jak można, a ktoś może nie strzelić. To działa też oczywiście w drugą stronę. W tym sezonie miałem wiele sytuacji do strzelenia gola, ale marnowałem je. I ktoś nie miał przez to asysty. Na tej samej zasadzie – mogę popełniać błędy w obronie, a ktoś może je za mnie naprawiać, więc będziemy mieć czyste konto. Taki jest futbol, więc nie da się go zamknąć wyłącznie w liczbach.
Miałeś kiedyś oferty z czołowych chorwackich klubów?
Kiedyś dzwonili do mnie z Hajduka i Osijek, w tym roku było coś na rzeczy z HNK Rijeka, ale nie doszło do konkretów.
Mimo że pochodzisz ze stolicy, od zawsze grałeś w NK Zagrzeb, a nie Dinamo.
Jasne, Dinamo to najlepszy klub w Chorwacji, ale to mój rocznik w NK Zagrzeb był najlepszy w całym kraju. Mieliśmy najlepsze szkolenie. NK Zagrzeb to klub z tradycjami. Gdy w nim grałem, był jednym z trzech, które sięgały po mistrzostwo kraju. Teraz doszła do tego Rijeka. Były w nim odpowiednie warunki treningowe, klub miał środki. Nie chciałem niczego zmieniać.
We wspomnianym wcześniej wywiadzie mówiłeś też, że prezydent Olimpiji często pojawiał się w szatni. Co sądzisz o takich praktykach?
Miałem wiele spotkań z prezydentem, tak osobistych, jak z całą drużyną. Czasami było to pozytywne, czasami negatywne. Olimpija to prywatny klub, właściciel przeznacza na niego dużo pieniędzy i czasami nie był zadowolony, że wygraliśmy tylko 1:0. Chciał 5:0, bo uważał, że jesteśmy o wiele lepsi niż inne zespoły. Ale w piłce nie da się być na pierwszym miejscu i jeszcze wygrywać wszystkie mecze po 5:0. Gram już jednak tak długo, że jestem sobie w stanie poradzić z taką presją. Co możesz zrobić? Nic. Ale dla mnie w szatni nie ma miejsca dla prezydenta klubu, powinien dbać o inne rzeczy. Dyrektor sportowy może wejść, ale prezydent – nie powinien.
Koniec końców osiągnęliście w Olimpiji dużą rzecz – drugi raz w historii klubu zdobyliście podwójną koronę.
Mogliśmy się poczuć przez moment bogami. Celebrowaliśmy dwa razy – najpierw po mistrzostwie kibice czekali na nas na głównym placu Lublany, potem świętowaliśmy po pucharze, już na stadionie. Bardzo fajny czas, być może najlepszy w mojej karierze. Czułem się jak piłkarz. Gdy widzisz, że kibice są szczęśliwi i tyle dla nich znaczysz, samemu jesteś szczęśliwy. Puchar sam w sobie jest tylko pucharem, ale gdy widzisz na twarzach ludzi to „wow”, to jest prawdziwa wartość.
Skończyłeś studia ekonomiczne z myślą o życiu po piłce?
Mogę tylko podziękować rodzicom, którzy zawsze powtarzali: “chcesz grać w piłkę? W porządku, to twój wybór, ale najpierw musisz skończyć szkołę”. Wywierali na mnie nacisk i bardzo dobrze. Ich podejście nie zmieniło się nawet w momencie, gdy w wieku 17 lat podpisałem swój pierwszy kontrakt. Pamiętajmy, że to nie były takie czasy jak dziś, gdzie umowy mają 15-latkowie. Uważałem to za duży sukces. Ale dla rodziców najważniejsze było to, bym skończył liceum i poszedł na studia. Uczyłem się w trzecim co do poziomu liceum w Chorwacji i było bardzo ciężko godzić to z piłką. Siedziałem nad książkami po nocach. Studia zajęły mi trochę czasu, ale udało się je ukończyć.
Jak godziłeś naukę z piłką?
Jeśli czegoś naprawdę chcesz, zawsze znajdziesz na to czas. Było ciężko, byłem pod presją rodziców, ale dziś zrobiłbym to samo. Rozmawiam czasami z młodymi Piotrem Samcem-Talarem czy Bartoszem Boruniem i mówię im:
– Chłopaki, idźcie dalej, zróbcie studia. Możecie przerwać je przecież w każdym momencie, ale może wam się w piłce nie powieść, bo nigdy nie wiesz, jak będzie. Lepiej mieć też inne opcje. Czas? Czas masz zawsze. Możesz uczyć się w podróży, jadąc na mecz.
Sam chętnie kształciłbym się dalej i zrobił licencję UEFA B, ale by zrobić ją w Polsce, trzeba umieć dobrze mówić i pisać w waszym języku. Z mówieniem bym sobie poradził, ale pisanie mnie póki co ogranicza. Może poczekam, by zrobić ją w Chorwacji. Interesują mnie te tematy. Dzięki studiom poznałem wiele osób, które pracują w innych krajach, innych kulturach, dzięki temu mam inny pogląd na świat. Ale nauka przydaje się też w życiu codziennym, mogłem na przykład łatwo ocenić, który kredyt będzie dla mnie lepszy – ten ze stałą ratą czy malejącą. Nigdy nie wiesz, co będziesz robił za dziesięć lat. Może będę chciał zostać przy piłce, a może będę miał inne możliwości? Może zostanę tutaj?
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. newspix.pl / 400mm.pl