Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

19 grudnia 2019, 21:08 • 5 min czytania 0 komentarzy

W moich prywatnych kręgach rodzinno-przyjacielskich prawie nikt nie interesuje się piłką nożną. Prawie, bo są ze dwie osoby, które obejrzą meczyk w Lidze Mistrzów, rzucą okiem na reprezentację Polski, ale zainteresowanych tak, by wiedzieć chociaż kto jest liderem Ekstraklasy, brak.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

A jednak Milika znają wszyscy.

Nie jest to takie proste przebić się do ogólnej świadomości Polaków, czyli wyjść poza krąg zainteresowanych piłką. Mnie się czasem wydaje, że powinni tam się znajdować choćby tacy piłkarze jak Glik, że OK, nieciekawi cię to, no ale Gliksona to musisz kojarzyć, a jednak – z ręką na sercu – czasem to nazwisko nic nie mówi.

Są Lewandowski. Jest Błaszczykowski. Pojawił się z przytupem Piątek. Ale już choćby Piszczek? Niekoniecznie.

A jednak Milika znają wszyscy.

Reklama

Na jego nieszczęście.

W ogólnej świadomości Polaków Milik jest trwale skojarzony z marnowaniem okazji, by nie powiedzieć wprost, że z partaczeniem. Oczywiście ja wiem, że taki wyciąg z opinii ogólnej, powszechnej, w której więcej powie nazwisko Peszki niż Fabiańskiego, ale nie ukrywajmy, że to nie zdradza pewnej szerszej tendencji, która ma wpływ na kręgi obeznane, względnie w ogóle się z nich w jakiejś mierze wywodzi.

Przecież sam to miałem, sam na to chorowałem. Był taki czas, gdy po paru pudłach denerwowałem się ponad miarę. Miałem to za jakąś nienaturalną recydywę. Wy sami odpowiedzcie przed sobą – mieliście podobnie? To przekonanie przekraczało również czas, gdy te pudła faktycznie się zdarzały ciut bardziej nagminnie niż napastnikowi przystoi?

Arek Milik za trzy miesiące będzie miał 26 lat. Zleciało. Młodym piłkarzem już go nazwać się nie da, nie ma najmniejszych szans, piłka jest nieubłagana, w niej czas płynie najszybciej. Ale nowoczesny futbol ma i drugie oblicze – dzisiaj widzimy coraz więcej graczy, którzy przekraczając trzydziestkę, niegdyś umowną granicę, po której piłkarz jest skazany na tracenie tempa, a teraz jednak wcale tego tempa nie tracą. Wciąż są sobą. Wciąż mają swój prime.

Milik wciąż może mieć przed sobą więcej gry na szczycie, niż za sobą.

Dziś, na chłodno patrząc na niego i na to co gra, zastanawiam się nad tym gdzie mógłby być, gdyby nie trapiły go kontuzje. I myślę, że mógłby znajdować się wśród najlepszych dziewiątek – nie w tym drugim, a raczej trzecim szeregu, tylko faktycznie na potencjalnym bankiecie napastników mieć miejsce VIP, krzesełko ze swoim nazwiskiem.

Reklama

Szanując talent Lewandowskiego, tak nie był on jakimś żywiołem talentu, to znaczy: był na miarę polską, ale zagraniczną? Tu jest pochwałą pracowitości, nie stawiania sobie sztucznych barier, nauki także w dojrzałym wieku, czego dowodem te osławione rzuty wolne. Ale to wszystko, ten konsekwentny rozwój, był też możliwy dzięki temu, że Lewandowski nigdy nie miał poważnego urazu. Jestem pewien, że zrobił wiele, by pomóc takiemu stanowi rzeczy, ale fakt faktem: nie musiał wracać, próbować wykopać się z dołka w który wepchnęła go wielomiesięczna rehabilitacja, tylko cały czas mógł dokładać nowe narzędzia do swojego warsztatu.

Passa, którą Milik obecnie ma w Napoli, jest moim zdaniem dość wyjątkowa. Z jedenastu ostatnich bramek Napoli, on strzelił dziewięć, a wszystko to na przestrzeni zaledwie sześciu spotkań. Niestety nie jedno po drugim według terminarza, bo jak zwykle coś musiało się przypałętać, ale kiedy tylko grał, strzelał. Nawet to, że te mecze rozdzielił uraz, a jemu to nie przeszkodziło zachować snajperskich przyzwyczajeń, działa na jego korzyść, bo to nie taka sztuka wrócić i nie zdradzać żadnych oznak tego, że jakiś czas na murawie cię nie było.

Po drugie, dzisiejsze Napoli ma problemy z konstruowaniem akcji. To nie jest zespół, który jak w ostatnich sezonach narzuca swoje warunki i tylko czeka, aż ktoś tam dołoży nogę. Milikowi dzisiaj w takim Napoli powinno być o bramki trudniej niż w zeszłym sezonie – tymczasem nie dał po sobie poznać nic. Jeśli już, to raczej dostosowaniem swojego stylu gry, częstszym włączaniem się pod rozegranie.

Rozmawiałem jakiś czas temu z reprezentantem Polski, który grał z Milikiem. Wiadomo, że nie będzie do kumpla strzelał, z drugiej strony, to była rozmowa nieoficjalna. Na pytanie czy wolałby grać z Milikiem czy Piątkiem – a rozmawialiśmy, gdy Piątek aż w takim dołku nie był – bez zawahania wskazał na Milika, jako na zawodnika po prostu o wiele wszechstronniejszego, który pracuje też w innych strefach niż szesnastka, daje całej ofensywie więcej opcji. Nie odbieram Piątkowi, to nie jest kołek, na którego zagrywa się piłki i może coś się od niego odbije, ale gołym okiem widać, że Milik ma zmysł do kombinacyjnej gry i lepszą technikę. Tak naprawdę jego arsenał jest naprawdę bogaty: umie dograć, umie dorzucić, a czysto strzelecko uderzenia z dystansu pozazdrościć mógłby mu niejeden.

To pakiet, który gdyby tylko mógł spokojnie się rozwinąć, mógłby zabrać go naprawdę wysoko, jestem tego pewien. Chciałbym zobaczyć Milika, który przez dwa lata nie ma żadnej kontuzji, nawet przeziębienia, nawet się w palec nie skaleczy. To się do tej pory nie zdarzyło, częściej miał sezony, gdzie był praktycznie przez kontuzje kasowany, miewał większość sezonu z głowy.

A jednak wracał.

A jednak strzelał, a jednak gdzieś tam swój warsztat statecznie rozwijał, co widzimy do dziś.

Nie wracasz do gry na wysokim poziomie z taką regularnością, po każdej kontuzji, gdybyś, zwyczajnie, nie był naprawdę dobry.

Mam takie intuicyjne poczucie, że Milik ma obecnie wszystko, by zrobić kolejny krok, a przecież nisko w piłce nie jest. Umiejętności są podszlifowane, spokoju w głowie więcej, pokory też, nawet takiej życiowej, bo to jedyna korzyść, jaką mogą przynieść urazy. Nie lekceważę nawet tego, że latem się zaręczył – takich piłkarzy, którzy po pewnych ważnych krokach życiowych dojrzewali nie tylko prywatnie, ale i na boisku, widziałem całe multum.

Nie chcę tu uprawiać życzeniowego myślenia, polska piłka nauczyła mnie raczej defetyzmu, ale jakoś w tego Milika w wersji 2.0, spatchowanej i uaktualnionej, wierzę. Może najbliższe miesiące zrobią mnie w konia. Może za chwilę nie trafi z dwóch metrów meczowej piłki raz, drugi i trzeci. Ale coś mi się wydaje, że może zaraz przyjść czas, gdy boiskowe szczęście zacznie wychodzi na zero, a on temu pomoże.

Jeśli tylko będzie sprzyjać zdrowie.

W to niestety zaufania mam znacznie mniej, niż w aktualne umiejętności i mental Milika.

Ale kto wie, może? Wreszcie?

Czego życzę pod zbliżające się święta państwu i sobie, bo z tej mąki mógłby być nieprzeciętny chleb.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...