Mecz Jagiellonii z Legią z rundy finałowej sezonu 2014/15 to jedno z najbardziej pamiętnych spotkań tej dekady w Ekstraklasie. Dziwna, a raczej po prostu błędna decyzja o rzucie karnym dla Legii, potem Probierz dający show na konferencji prasowej, Kosecki szukający tego, który „kopnął naszą panią”. No, działo się, nawet więcej poza boiskiem niż na nim. Natomiast to spotkanie pewnie nie miałoby takiej temperatury, gdyby Rafał Grzyb, który dziś wciela się obecnie w rolę tymczasowego trenera Jagiellonii, wykorzystał swoją patelnię. Kto wie, może centymetrów zabrakło wtedy Jadze do czegoś większego niż podium?
55. minuta tamtego meczu. Zapomniany nieco Karol Mackiewicz ładnie rozgrywa piłkę z Patrykiem Tuszyńskim, oszukując tym samym legionistów, wpada w pole karne i puszcza idealne podanie do Grzyba. Ten ma właściwie pustą bramkę. Okej, Kuciak gdzieś tam się kręci, ale widzi, że przy nawet i poprawnym uderzeniu ma kompletnie przechlapane, nie jest nic w stanie zrobić, jest na – nomen omen – grzybach.
Wygląda to tak:
Tu musi być gol, nie ma zmiłuj. Niestety dla Jagiellonii, Grzyb trafia tylko w słupek. Resztę historii znamy – 98. minuta, karny, gol, afera. A gdyby tak Grzyb strzelił tę prostą bramkę i Jagiellonia utrzymała wynik, co było przecież absolutnie możliwe, skoro Legia biła głową w mur…
Jaga mogła zostać mistrzem Polski.
Wygrała potem wszystko do końca, zresztą wcześniej ogoliła również Lecha, który ostatecznie zrobił majstra. Na finiszu miała dwa punkty straty do Kolejorza. Doliczcie sobie trzy oczka za Legię i rachunek jest prosty. Owszem, Lechowi remis z Wisłą Kraków w końcówce wystarczał, ale tak naprawdę cholera wie, jak to spotkanie by Kolejorzowi wyszło, gdyby musiał za wszelką cenę wygrać. Jednak nie musiał, również za sprawą pudła Grzyba.
Rok później w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego pomocnik mówił: – Gdybym trafił, spotkanie potoczyłoby się innym, lepszym dla nas torem. Tym bardziej że w tamtym starciu nie byliśmy gorszym zespołem. Moglibyśmy korzystny wynik utrzymać do końca.
Cóż, żadne to słowne fajerwerki, ale Grzyb taki właśnie jest. Znaleźć z nim wywiad, który można uznać za ciekawy, to spora sztuka. Dość powiedzieć, że po tamtym spotkaniu zapytany na gorąco o swoją setkę, dlaczego nie wpadła, odpowiedział, że nie wie, natomiast pracy sędziego nie chciał komentować i bąknął tylko coś o „zniesmaczeniu”. No a taki Sebastian Madera rzucał „kurwami” na wizji. Jest różnica. Ale taki, a nie inny charakter Grzyba wpisuje się w jego boiskową charakterystykę. To był solidny ligowiec. Piłkarz, wobec którego nie miałeś złudzeń, że zaraz zaprezentuje cuda, ale też wiedziałeś, że nie powinien zawalić i swoją pracę wykonać bardzo solidnie. Mniejsza wersja Łukasza Surmy, rzeklibyśmy.
Grzyb zadebiutował w lidze dość późno, w wieku 24 lat i w barwach Polonii Bytom. Pierwsza jego bramka przypada na 25. rok życia, zresztą z Legią i zresztą naprawdę ładna, Mucha bezradnie usiadł na kolanach, a Polonia wygrała 1:0.
313 meczów, dziewięć bramek, 14 asyst. Puchar Polski i Superpuchar Polski. Ledwie dwa kluby. Na takich liczbach swoją ekstraklasową karierę zakończył Grzyb. Solidność w jednym obrazku. Nigdy nie wyjechał za granicę, raczej nie był w gronie kandydatów do reprezentacji u kolejnych selekcjonerów. Przebąkiwało się o Beenhakkerze, który umieścił Grzyba nawet na liście rezerwowych, ale chociaż 1A pomocnik się nie doczekał. Wielu innych i słabszych piłkarzy tak, natomiast Grzyb nie, mimo że Holender prowadził bodaj najgorszą kadrowo reprezentację w XXI wieku. Ekstraklasa była więc dla Grzyba granicą.
Choć i w pewnym momencie można było się zastanawiać, czy Ekstraklasa będzie go chciała, skoro udowodniono mu korupcję. Chodziło o mecz w trzeciej lidze, jego Wierna Małogoszcz odpuściła spotkanie Motorowi Lublin, który walczył o awans piętro wyżej. Pomocnik został zatrzymany po wyjazdowym meczu ze Śląskiem, jeszcze jako piłkarz Polonii Bytom.
– Patrzę na to z dwóch stron. Z jednej, człowiek był młody i nie myślał o konsekwencjach. Wiadomo, że jak ktoś idzie kraść, to nie myśli, co będzie potem. Żyje chwilą. Z drugiej, korupcja w polskiej piłce to był cały system. Wyszło, jak wyszło. To nie był efekt naszego regularnego kupowania czy sprzedawania meczów, po prostu jednorazowa sytuacja. Nie bardzo wiem, jak o tym opowiedzieć… Mogę przyznać, że nie brałem udziału w żadnych negocjacjach, ale na pewno nie będę się wybielał. Wszyscy wiedzieliśmy, że mecz jest sprzedany i wszyscy wzięli kasę. Kwota została podana w mediach – mówił Grzyb w Przeglądzie Sportowym.
Grzyb zarobił ponad 1300 złotych, Motor nie dostał się do baraży. Ekstraklasa ten wybryk pomocnikowi wybaczyła, ale taki Smuda już nie, bo nie chciał piłkarzy z przeszłością korupcyjną w kadrze (że brakowało mu konsekwencji to inna sprawa).
W każdym razie: o Grzybie myśli się jako o piłkarzu długowiecznym i to prawda, szybko grać w piłkę nie skończył, ale do wspomnianego Surmy jednak mu daleko. Mniej więcej od wiosny sezonu 2017/18 jego rola w zespole się zmniejszała, tak jak wcześniej był pewniakiem, wykręcał ponad 2000 minut za samą Ekstraklasę, tak wtedy z boiskowym czasem już zjechał, mając 35 lat. Rozgrywki 18/19 to już symbolika, cztery mecze i skupienie się na przyszłości, czyli na trenerce właśnie i… na polityce. Grzyb został radnym Białegostoku.
– Najgorsze jest samo przejście na piłkarską emeryturę, kiedy człowiek czasem nie wie, co ze sobą dalej robić. Zostałem zaproszony do projektu przez prezydenta Truskolaskiego. Włączyłem się do tej inicjatywy z założeniem, że jeśli się uda, to dobrze, ale jeśli nie, to nic wielkiego się nie stanie. Teraz, jeśli będę mógł przysłużyć się mieszkańcom Białegostoku, to bardzo mi miło z tego powodu – mówił pomocnik dla Łączy Nas Piłka.
No, ale w pierwszej kolejności trenerka. Grzyb szansę dostał szybciej niż pewnie zakładał, natomiast drużyna potrzebowała wstrząsu po wygasającym związku z Mamrotem, o którym napisano już wszystko. Natomiast też przez kwestie licencyjne można zakładać, że więcej niż dwóch spotkań Grzyb nie dostanie. – Skupiamy się na dwóch ostatnich meczach ligowych. Mamy jeszcze bardzo dużo do ugrania przed przerwą zimową. Rafał wie, jakie stoi przed nim zadanie. Kształt drużyny i sztabu szkoleniowego wyjaśni się dopiero po zakończeniu rundy – mówiła w Weszłopolskich wiceprezes Agnieszka Syczewska, czyli zdecydowanych zdań nie usłyszeliśmy, ale jakieś podbudowy pozycji trenera też nie.
[etoto league=”pol”]
Łatwej przeprawy Grzyb nie uświadczy. Dzisiaj jest Lechia, która debiutujących czy tymczasowych trenerów w tym sezonie raczej wyjaśnia – w łeb dostali Kniat oraz Smyła, uchował się jedynie Rogić z dość szczęśliwym remisem 2:2. Z kolei Górnik naturalnie nie jest w najlepszej formie, ale u siebie to drużyna, by tak rzec, upierdliwa (z jedną porażką). A Jagiellonia nie ma czasu, trzeba gonić już nawet pierwszą ósemkę, bo Mamrot zdążył z niej wypaść, a ambicje klubu na 100-lecie sięgają czegoś więcej niż pierwsze miejsce wśród najsłabszych. Wydaje się, że choćby cztery punkty to będzie wynik, który w klubie przyjmie się z dużym zadowoleniem i wiarą, że pomoże to zbudować coś sensownego na wiosnę.
Teraz pytanie, czy Grzyb będzie równie solidnym tymczasowym trenerem, co był piłkarzem?
Fot. FotoPyk