Chmury, zza których tydzień temu wyjrzało słońce dla Górnika Zabrze, bardzo szybko powróciły. Mimo że podopieczni Marcina Brosza w wymarzony sposób zaczęli mecz z Rakowem, zasłużenie przegrali i jeżeli Korona w ten weekend wygra, będzie im groziło wylądowanie w strefie spadkowej po ostatniej tegorocznej kolejce. Dla częstochowskiego beniaminka mimo wszystko słowa uznania – w praktyce cały czas na wyjeździe, potencjał piłkarski ewidentnie mocno ograniczony, a jednak osiem zwycięstw i już 25 punktów na koncie.
To najwyraźniej kolejka przełamań. Wczoraj młodzieżowiec Arki Gdynia wreszcie rozegrał naprawdę dobry mecz, a Fabian Serrarens oddał celny strzał. Dziś po raz pierwszy w tym sezonie asystę zaliczył pomocnik Górnika!
<aplauz>
I to naprawdę ładną asystę. Filip Bainović najpierw przejął piłkę niedbale zagrywaną przez Igora Sapałę, a potem dopieszczonym prostopadłym podaniem uruchomił Jesusa Jimeneza, za którym nie zdążył zaskoczony Kamil Kościelny. Hiszpan pewnie wykorzystał sam na sam. Bainović wreszcie dał jakiś argument, dlaczego nie narzekający na nadmiar pieniędzy Górnik latem zapłacił za niego prawie milion złotych.
Gorzej, że później Serb dostosował się do miernego poziomu kolegów i już niczym się nie wyróżnił. No, chyba że na minus, gdy w swoim polu karnym nabił Łukasza Wolsztyńskiego i Sapała uderzał obok słupka w niezłej sytuacji. Wolsztyński po znakomitej zmianie z Wisłą Kraków dostał szansę od początku, lecz nie mógł złapać rytmu, nie odnajdywał się w tej boiskowej siekance. Może po prostu musi się pogodzić z faktem, że najwięcej pożytku jest z niego, gdy wejdzie w drugiej połowie na trochę podmęczonego rywala.
Górnik miał jednak większe problemy niż Wolsztyński. Kolejny słabiutki występ zanotował David Kopacz, ale wchodzący za niego Kamil Zapolnik wypadł jeszcze słabiej. Po trwającej już półtora roku weryfikacji nie zaryzykujemy wiele stwierdzeniem, że ten chłop zwyczajnie nie nadaje się na Ekstraklasę. Jaka ona jest, każdy widzi, jednak jakiś minimalny poziom umiejętności trzeba mieć. Zapolnik ich nie ma i choćby skały ten tego, na tę ligę będzie za mały.
Pod nieobecność zawieszonego za kartki Borisa Sekulicia powstała luka na prawej obronie. Naturalnym zmiennikiem powinien być Islandczyk Arnarson. Powinien, bo Brosz zamiast niego wolał przestawić tam Mateusza Matrasa, który ostatnio nawet na swojej nominalnej pozycji grał raczej słabo. Arnarson zatem ewidentnie jest kozakiem. Prosimy o więcej takich obcokrajowców, a do końca świata będziemy się zastanawiać, dlaczego kolejna reforma, ESA48 plus audiotele na finiszu nie przynoszą spodziewanych efektów i kopiemy się po czole w Europie. Co do Matrasa, wyraźnie nie czuł się pewnie, podawał do najbliższego, o ofensywie nawet nie myślał, ale kompromitacji w stylu Damiana Oko w Gdyni uniknął. Chociaż tyle.
Regularny zjazd notuje Paweł Bochniewicz. Dość długo pozytywnie się wyróżniał w zabrzańskiej defensywie, ale od pewnego czasu wtapia się w szarzyznę, a chwilami – tak jak dziś – wręcz nadaje jej jeszcze ciemniejszy odcień. Oba stracone gole mocno obciążają jego konto, mógł się zachować zdecydowanie lepiej. Idziemy dalej. Rezerwowy Juan Bauza notuje stratę, po której rywal przeprowadza decydującą akcję. I tak moglibyśmy wymieniać. Aktualnie niewiele w Górniku się zgadza.
Generalnie był to dość słaby mecz, jeśli jednak ktoś miał tu wygrać, to właśnie Raków. Przez większość spotkania dominował, miał trochę więcej pomysłu i odwagi, wydawał się bardziej zdeterminowany. Kluczowymi postaciami okazali się Petr Schwarz i Sebastian Musiolik. Pierwszy idealnie dośrodkował na 1:1, a później najpierw uruchomił Musiolika wywalczającego rzut karny, by na koniec samemu trafić z jedenastu metrów. Musiolik pięknym uderzeniem głową doprowadził do wyrównania, o karnym już wspominaliśmy. Będą przy nim dyskusje, ale naszym zdaniem Martin Chudy dał sędziemu pretekst, nierozważnie wpadł w przeciwnika. Ponadto odnosiliśmy wrażenie, że Musiolik już wcześniej był faulowany przez przegrywających z nim fizyczną walkę Bochniewicza i Wiśniewskiego. Gdyby jeszcze napastnik Rakowa nie spudłował w znakomitej sytuacji po podaniu Miłosza Szczepańskiego, mógłby być w pełni zadowolony. Odnośnie Szczepańskiego, tydzień temu strzelił focha schodząc z boiska jeszcze przed przerwą, otrzymał karę, ale miejsce w składzie zachował i poziomu nie zaniżył.
Górnik po utracie bramki wyrównującej całkowicie oddał inicjatywę. Jeżeli mógł jeszcze zrobić coś więcej, to jedynie na początku drugiej odsłony. Wtedy to Jakub Szumski dwa razy się wykazał. Najpierw broniąc strzał Igora Angulo, który uprzednio nawinął Tomasa Petraska, a po chwili próbę Erika Janży, przy której był rykoszet od Sapały. Na koniec dobijającego Angulo zablokował Jarosław Jach.
Raków okupił to zwycięstwo czwartymi żółtymi kartkami Jacha, Sapały i Schwarza, cała trójka może już myśleć o wigilijnym barszczyku. Beniaminek jest już pewny tego, że poniżej jedenastego miejsca w 2019 roku nie spadnie. Górnik na zakończenie jesieni zmierzy się z Jagiellonią i tylko zwycięstwo sprawi, że nie zacznie rywalizacji wiosną z nożem na gardle.
Fot. newspix.pl