Strategia Legii w meczach z drużynami, które przy Łazienkowskiej – użyjmy mocnego eufemizmu – nie są faworytami, jest od kilku tygodni znana i szeroko doceniana. Można sprowadzić ją do starego sportowego porzekadła: masz frajera, to go duś. Wisła Płock doskonale o tym wiedziała, zwłaszcza po pierwszych pięciu minutach meczu, po których Legia zdołała oddać już pięć strzałów. I trzeba Wiśle Płock oddać, że nie dała się sprowadzić do roli frajera i mimo ogromnej przewagi gospodarzy, uniknęła kompromitacji.
Tempo, jakie zaproponowali legioniści w pierwszej połowie, u niektórych piłkarzy z Płocka mogło rozsadzać sporttestery. Przez pierwsze dwa kwadranse pojawili się oni z piłką na połowie Legii może ze dwa razy. Jedyne, co mieli przed oczami, to konsekwentna obrona, skracanie wolnych przestrzeni, wzajemna asekuracja. I wychodziło to nawet całkiem nieźle, ale gdy co chwilę przyjmujesz kolejny napór, w końcu musisz pęknąć. I takim sposobem…
a) Karbownik dynamicznym zejściem do środka rozbujał akcję, oddał piłkę do Kante, ten zagrał z pierwszej do Niezgody, któremu pozostało tylko wykończyć. 1:0.
b) Niezgoda został wypuszczony sam na sam, jego akcja trochę straciła na tempie, ale od czego ma się wszędobylskiego Kante – ten pognał za akcją, dostał od kolegi piłkę i przyłożył sprzed pola karnego. 2:0.
Gra dwóch napastników Legii to bez wątpienia wydarzenie dzisiejszego meczu. Podczas trwającej od kilku tygodni dyskusji pt. “Niezgoda czy Kante”, dziś otrzymaliśmy kolejny, całkiem mocny wariant – a może Niezgoda i Kante? Współpraca obu panów układała się bardzo dobrze, co zresztą widać po dwóch pierwszym bramkach. Więcej konkretów było po stronie Niezgody, który dołożył jeszcze bramkę na 3:1, z kolei grający bardziej jako podwieszony napastnik Kante znacznie więcej pracował przy budowaniu akcji. W ten sposób obaj uwypuklili swoje atuty – Gwinejczyk uprawiał szeroko pojętą grę dla drużyny, a Niezgoda mógł skupić się na wykańczaniu akcji. Niejeden (każdy?) trener zazdrości Vukoviciowi wyboru na pozycji numer dziesięć – przecież w odwodzie jeszcze jest jeszcze nie tylko Luquinhas, którego jak dziś można przywrócić na skrzydło, ale i Gwilia.
Po bramce na 2:0 większość obserwatorów meczu mogła być zgodna co do dalszego scenariusza – szykowało się na powtórkę meczów z Wisłą Kraków, Górnikiem czy Koroną. Ale nie. Płocczanie zdołali wyjść z piłką pod pole karne rywala, prawdopodobnie po raz pierwszy w meczu i… od razu zrodził się z tego rzut karny. Dość absurdalny, z dwóch powodów.
Pierwszy – Antolić naprawdę nie musiał faulować, popełnił przy tej akcji duży błąd. Swoje winy koniec końców odkupił (asysta, kluczowe podanie, trzymanie środka pola), ale trochę nerwów kolegom i sobie zgotował.
Drugi – sędzia Jarosław Przybył z Kluczborka miał tę sytuację jak na tacy, a i tak potrzebował podpórki w postaci systemu VAR. Początkowo uznał, że Merebaszwili symulował.
Komiczności całej sytuacji dodał Thomas Daehne, który zapomniał, że piłkarz nie może wraz z sędzią podglądać sytuacji na ekranie VAR, za co został ukarany żółtkiem. Wisła zdobyła gola (wykonawcą karnego Furman) i aż do ostatniego kwadransa trzymała ten kontakt. Co więcej, przez pierwsze dwa kwadranse drugiej połowy, Legia jakby straciła swój rytm i atakowała ze znacznie mniejszym animuszem. Wisła z kolei częściej przedostawała się pod pole karne przeciwnika, ale nie proponowała żadnych konkretów. Legia nie czekała, aż rywal się zdecyduje na konkrety i w końcu zamknęła ten mecz – wrzutka z lewej strony, Niezgoda zgodnie z podręcznikiem gry napastnika posyła główkę w kontrującym kierunku, pograne.
Dostaliśmy dziś kolejny dowód na to, że w Legii urodziło się coś naprawdę fajnego. Oprócz wspomnianych sytuacji, Kante dwa razy zdrowo przyfanzolił, ale świetnymi interwencjami powstrzymywał go Daehne – raz po strzale zza pola karnego, drugi raz po zaskakującym szczupaku. Swój dorobek mógł powiększyć też Niezgoda, ale po akcji Luquinhasa trafił w słupek. Właśnie, Luqinhas – znów bardzo dobrze funkcjonował, podobnie zresztą jak Wszołek czy Karbownik. Fajna paka urodziła się w Warszawie i już wiadomo, że następny tydzień spędzi ona na fotelu lidera. Za tydzień wyjazd na Zagłębie, więc wiele wskazuje na to, że także i zimę Legia spędzi na tronie. To w tej chwili bez wątpienia najrówniej grająca ekipa w lidze.
Wisła nie dała z siebie zrobić frajera, ale niech nie wypacza to obrazu meczu – mądrze się bronili, zamykali przestrzenie, raz się odgryźli, ale to tyle. Tak naprawdę nie mieli dziś zbyt wiele do powiedzenia. Kompromitacji nie było, za to różnica klas – ogromna.
Fot. FotoPyK