Po raz pierwszy od osiemnastu lat żadna rosyjska drużyna nie zakwalifikowała się do fazy pucharowej europejskich pucharów. I jest to o tyle szokujące, że to dalej siódma liga Starego Kontynentu, bardzo bogata i wpływowa. Skąd więc taka weryfikacja w europejskich pucharach? Gdzie leżą problemy tamtejszej piłki i dlaczego wcale niekoniecznie na boisku? Czy Lokomotiw, Zenit, Krasnodar i CSKA faktycznie miały jakiekolwiek szanse w swoich grupowych meczach w Lidze Mistrzów i Lidze Europy? Kto zawiódł najbardziej? Czy jest szansa na poprawę? Staramy się odpowiedzieć na te pytania.
***
To po kolei. Jak to wyglądało w skrócie:
Lokomotiw Moskwa – czwarty w grupie Ligi Mistrzów z Juventusem, Atletico i Bayerem
Zenit Sankt Petersburg – czwarty w grupie Ligi Mistrzów z Lyonem, Lipskiem i Benfiką
FK Krasnodar – trzeci w grupie Ligi Europy z Basel, Getafe i Trabzonsporem
CSKA Moskwa – czwarta w grupie Ligi Europy z Espanyolem, Łodogorcem i Ferencvarosem
Spartak Moskwa – odpadł w fazie play-off LE z Bragą
Arsienał Tuła – odpadł w drugiej rundzie eliminacji LE z Neftci Baku
Trudno spodziewać się, żeby ktokolwiek w Rosji miał jakiekolwiek argumenty, żeby usprawiedliwiać występ tamtejszych drużyn na europejskich arenach. Tak zwyczajnie nie przystoi. A jednak było zupełnie inaczej.
– Wbrew pozorom w Rosji odpadnięcie wszystkich drużyn z europejskich pucharów przyjęto z żałością, ale tylko delikatną. Dlaczego? Ano dlatego, że choć chyba nie spodziewał się, że będzie tak fatalnie, to przy tym tam też nikt wielkich cudów nie oczekiwał. Tamtejsi krawaciarze, tworzący tamtą piłkę, mają dziwne podejście do tematu. Nie podchodzą zbyt ambicjonalnie do tego, co ich drużyny osiągają w Europie. Dla nich najważniejsze jest własne podwórko, gdzie mają być najlepsi. Tam ich zespoły mają wygrywać, tam mają pokonywać rywali, z którymi od lat mają jakieś animozje, zaszłości, powiązania. Oni doskonale zdają sobie sprawę z tego, że w Europie nie są za bardzo w stanie cokolwiek ugrać. Przy tym mentalność rosyjska jest taka, że jeśli nie możesz być najlepszy, to lepiej w ogóle nie startować w takich zawodach. W konsekwencji dla nich rozgrywki Ligi Mistrzów i Ligi Europy zdały się drugorzędne. Nie są w stanie zajść dalej niż do pierwszych faz pucharowych, a dla nich to żaden wynik. Może coś by się zmieniło, gdyby Zenit czy CSKA nagle zaliczyło fenomenalny sezon i zaszło do półfinału czy nawet finału europejskich rozgrywek. W innym wypadku, w tym całym marazmie, w którym kąpię się rosyjska piłka, porażka tamtejszych klubów została przyjęta jako coś wkalkulowanego w rachunek – tłumaczy Karol Bochenek, dziennikarz specjalizujący się w piłce rosyjskiej.
Kluczowym słowem jest marazm. Bo, jak się okazuje, największych problemów rosyjskiej piłki nie powinno wcale doszukiwać się na murawie.
– To wszystko, co nazywamy rosyjską piłką ma dwie warstwy – jedną boiskową i drugą pozaboiskową. W tej drugiej mieści się to wszystko, co ma miejsce w gabinetach, pod ladą, w ukryciu, przy zielonym stoliku i w oderwaniu od samej murawy. I tam mnożą się problemy. Od początku sezonu funkcjonuje niesamowity problem w podejściu służb do kibiców. Niemal przy każdej kolejce dochodzi do jakichś ekscesów, kiedy OMON (rosyjska prewencja) wbija się w fanów, którzy niby krzyczą, niby prowokują, ale nie podejmują żadnych działań, które w jakikolwiek sposób byłyby wymierzone w funkcjonariuszy. Do tego dochodzi strasznie niezdrowa sytuacja, jeśli chodzi o sposób zarządzania ligą. Związkiem zarządza Aleksander Djukow, który w bardzo rygorystyczny sposób podchodzi do tego, jak zachowują się przedstawiciele poszczególnych klubów. Dopiero wyszła konsekwencja afery, rozpętanej właściciela CSKA Moskwa, Jewgienija Ginera, który bardzo mocnych słowach odniósł się do zachowania szefa tamtejszego Kolegium Sędziów. Powiedział, że ten facet powinien się zastrzelić i najlepiej byłoby, jeśli samobójstwo byłoby sposobem, w jaki opuszcza swoje stanowisko. Dodawał, że jest całkowicie skorumpowany, a sędziowie z jego rozkazu, sędziują przeciwko CSKA. I faktycznie to jego kolejny kłopot rosyjskiej piłki. Arbitrowie często sprawiają wrażenie upośledzonych. Gwiżdżą albo nie gwiżdżą przy takich akcjach, że ich praca woła o pomstę do nieba. W tym roku wszedł VAR, ale w żaden sposób nie pomaga. Testowano go już w poprzednim sezonie, wprowadzała go firma, która zajmuje się tym w wielu ligach, natomiast kiedy wszystko było już podpisane, nagle okazało się, że za VAR będzie jednak odpowiadał ten sam producent, który produkuje sygnał z meczów ligowych, czyli kanał federalny. Zresztą to jedyny kanał sportowy w Rosji. To spółka podległa spółce-córce Gazpromu – Gazprom Media. Gazprom jest sponsorem tytularnym Zenitu, więc nagle okazuje się, że firma powiązana z właścicielem jednego z klubów jest też odpowiedzialna za to, żeby system VAR funkcjonował prawidłowo. Budzi to pewne zastrzeżenia. Jeżeli zbierzemy sobie to wszystko do kupy, to trochę przestaje dziwić, że sportowo też nie wygląda to dobrze. Ludzie odpowiedzialni za budowanie struktur tracą po prostu czas na szereg czynności pozapiłkarskich – ciągnie Bochenek.
Przy tym wszystkim rosyjska Premier Liga wcale nie wydaje się słaba. Zenit, Krasnodar, Rostów, CSKA i Lokomotiw posiadają wystarczające zaplecze sportowe, organizacyjne, infrastukturalne, personalne, finansowe i marketingowe, żeby tworzyć struktury, które pozwalają im co roku walczyć o najwyższe ligowe cele.
Pięć ostatnich sezonów to czterech różnych mistrzów:
2014/15: Zenit
2015/16: CSKA
2016/17: Spartak
2017/18: Lokomotiw
2018/19: Zenit
Żadnego wielkiego hegemona.
– Jeżeli chodzi o mecze ligowe pomiędzy rosyjskimi zespołami, to wydaje mi się, że stoją one na wyższym poziomie niż w rok, dwa czy trzy lata temu. Parę drużyn się rozwinęło, parę klubów doszlusowało do czołówki, najlepszym przykładem taki Rostów, natomiast mimo wszystko o konkurencyjności ligi najlepiej świadczą występy w Europie. Co z tego, że mecz Spartaka z Lokomotiwem będzie stał na wysokim poziomie, będzie odpowiednie tempo, ale to wszystko ogranicza się do wewnętrznych realiów. Prawdziwe weryfikacja nadchodzi, kiedy trzeba udać się trochę dalej niż do Moskwy czy Krasnodaru i spróbować swoich sił w Europie – mówi Bochenek.
W takim razie przyjrzyjmy się dokładniej europejskim występom rosyjskich klubów. Ekipa Grzegorza Krychowiaka i Macieja Rybusa trafiła do mocnej grupy w Lidze Mistrzów i naturalnie sami piłkarze wspominali, że nie ma raczej większych szans na zdetronizowanie potentatów z Madrytu i Turynu.
– Faktycznie, przed startem fazy grupowej Ligi Mistrzów raczej nikt nie spodziewał się, że Lokomotiw powalczy o wyjście z grupy. Przy równoczesnej obecności Juventusu i Atletico, tak naprawdę nie było na to większych szans. Liczono, że uda się nawiązać walkę o trzecie miejsce z Bayerem Leverkusen i zaczęło się przyzwoicie, bo pierwsze bezpośrednie starcie z Niemcami wygrali 2:1. Pokazali się z dobrej strony, choć bramka Krychowiaka padła przecież po dosyć kuriozalnym błędzie Bayeru. Błędy, nie błędy, optymizm się pojawił. Potem było już jednak tylko gorzej, bo choć tak jak jeszcze podgryźli Juventus, tak nie wytrzymali presji i poziomu spotkań z Atletico i rewanżu z Bayerem. Finalnie skończyło się, tak jak można się było spodziewać. Nikogo postronnego to nie zdziwiło – zgadza się nasz rozmówca.
Inaczej sprawa wyglądała w przypadku mistrza Rosji, który do końca walczył o awans do fazy pucharowej i nic dziwnego, bo trafił do znacznie bardziej wyrównanej grupy.
– Zenit pogrążyły bramki, które w ostatniej kolejce padały w ostatnich minutach. Zwłaszcza ten gol dla Lyonu całkowicie wyrzucił ich poza puchary. To największe rozczarowanie, jeśli chodzi o możliwości finansowe i sportowymi, jakimi dysponują. Ciężko byłoby oczekiwać, że Zenit będzie topowym europejskim klubem, ale jest w tym zespole tak duży potencjał, że można byłoby po nich oczekiwać, że będą w stanie na wiosnę zagrać chociażby w Lidze Europy. Chyba jednak nie byli w stanie unieść tego mentalnie. Jeśli zespół decydujący mecz rozgrywa na wyjeździe, a wcześniej od kilkunastu meczach wyjazdowych w europejskich pucharach nie jest w stanie wygrać, to pewnie trener powinien próbować zadziałać w tym zakresie. A Zenit w meczu z Benfiką absolutnie nie wyglądał na drużynę, która jest w stanie jeszcze cokolwiek w Europie ugrać. Zajęli czwarte miejsce w tabeli i można narzekać, że Malcom wypadł na całe rozgrywki, ale nie można tak rozczarowującej postawy całej ekipy do braku jednego zawodnika. Zenit ma tak szeroką kadrę, że powinien być w stanie wynagrodzić sobie jego brak ekspozycją formy innych członków zespołu. W zeszłym sezonie Zenit został mistrzem, ale spokojnie można było powiedzieć, że nie dlatego, iż byli o wiele długości przed swoimi rywalami, a raczej dlatego, że pozostałe zespoły nie były w stanie nawiązać z nimi walki. Wygranie rozgrywek poprzez wykorzystanie słabości przeciwników. Zresztą taki schemat powtarzał się w Rosji już wcześniej, kiedy po końcowy triumf w tabeli sięgały Lokomotiw Moskwa i Spartak Moskwa. Stawka była po prostu bardzo słaba. Czy Zenit jest w stanie ugrać coś więcej? Na ich plus działa to, że Gazprom ma nieograniczone środki. Kwestia tego, ile będą chcieli wpompować w ten projekt pieniędzy i w jakie nazwiska zainwestować. Transfer Malcolma był bardzo głośny i pozwolił na zrobienie kroku do przodu. Jeśli ograniczamy się tylko do rosyjskiego podwórka, to Zenit faktycznie jest drużyną najlepszą. Inne drużyny też zrobiły postęp, ale to nie przeszkadza ekipie z Sankt Petersburga wyrobić sobie porządną przewagę nad wszystkimi w lidze. Czy to będzie miało przełożenie w Europie? Nie wydaje mi się, chyba, że pojawi się większa liczba zawodników z uznanymi europejskimi nazwiskami. Niestety, blokuje to też limit obcokrajowców w składzie, jaki obowiązuje w tamtejszych rozgrywkach. Nie pomaga. Limit pewnie będzie modyfikowane w najbliższych latach, ale raczej żaden klub nie będzie mógł sobie pozwolić na ściągnięcie dziesięciu dobrych zagranicznych piłkarzy, bo po co im to miało być, skoro potem nie będą grać? Obecnie jest to przedstawiane, jako jeden z głównych powodów, dla których rosyjskie kluby słabo radzą sobie w Europie. Często podnosi się ten temat, że bez limitu wzrósłby poziom ligi, co pozwoliłoby być klubom bardziej konkurencyjnym w Lidze Mistrzów i Lidze Europie. I to, że rosyjscy piłkarze mieliby do kogo równać, bo aktualnie miejsce w składzie mają wręcz z automatu. Poza tym pojawia się jeszcze kwestia grania tym samym systemem, którym gra cała Europa. Odkąd Rosja gra na zasadzie jesień-wiosna pojawiło się wiele nowych problemów. Tłumaczenie odejścia od systemu odwrotnego było takie, że uznano, iż skoro największe ligi Starego Kontynentu grają jesień-wiosna i osiągają sukcesy, to w Rosji też tak powinno się grać. Ze względu na uwarunkowania klimatyczne to się zupełnie nie sprawdza. W Rosji najlepiej gra się w czerwcu, w lipcu albo w sierpniu, a nie w listopadzie, grudniu i marcu. A tak w lecie pauzują, a pod koniec roku biegają po zmrożonych boiskach – płynnie z tematu na temat przechodzi Bochenek.
Dużymi pokładami finansowymi dysponuje też Krasnodar, którego odpadniecie spotkało się chyba z najbardziej krytycznym przyjęciem, bo ich zadanie wydawało się zwyczajnie najprostsze.
– Krasnodar bardzo dobrze radził sobie w poprzedniej edycji, odpadł w Valencią w 1/8 po bramkach w końcówce drugiego meczu i liczono na przyzwoity wynik również teraz. Trzecie miejsce w lidze pozwoliło na wzięcie udziału w eliminacjach Ligi Mistrzów, wydali duże pieniądze na wzmocnienia, sprowadzono konkretnych piłkarzy, jak na rosyjskie warunki, którzy mogli zapewnić solidną postawę na wysokim poziomie. I tak jak pierwszy dwumecz z Porto wyglądał jeszcze nieźle, tak Olympiakos nie pozostawił żadnych złudzeń, komu tak naprawdę należy się miejsce w Champions League. Krasnodar był typowany jako pewniak do wyjścia z grupy w Lidze Europy, trafił do grupy dość wyrównanej, ale naprawdę był raczej był faworytem. Rzeczywistość zweryfikowała te przypuszczania, zaliczyli słaby początek, na zakończenie dostali w plecy od Getafe i skończyli na trzecim miejscu. Duże rozczarowanie. Sergiej Galitsky, prezes Krasnodaru, marzył o Lidze Mistrzów, a jeśli nie o niej, to chciał się pokazać w Lidze Europy, a tu taka niemiła niespodzianka. Najgorsza możliwa promocja klubu – tłumaczy Bochenek.
Więcej spodziewano się też po CSKA, które na tle swoich rywali w Lidze Europy, wyglądała zwyczajnie bezradnie. Inna sprawa, że klub przez masę problemów organizacyjnych stoi na skraju upadku.
– Generalnie wydawało się, że CSKA jest na etapie przebudowy i wynikało to z różnych czynników. Niedawno klub wybudował nowy stadion, na który zaciągnięto ogromne kredyty i trzeba je spłacać. Przez to właściciel mniej inwestował w klub i trochę CSKA znalazło się w cieniu swoich ligowych rywali. Zresztą chwilę temu pojawiał się informacja, że bank VEB, który udzielił Jewgienijowi Ginerowi wielkich kredytów, przejmuje 75% akcji klubu, niejako za długi. Nie wiadomo, co będzie dalej, a to stawia znak zapytania nad samym faktem istnienia klubu w dzisiejszej formie. Trudno więc przewidzieć, co wydarzy się w najbliższych miesiącach, czy w CSKA zostanie Wiktor Gonczarenko i jak będzie budowana drużyna. Na razie nie wiadomo nawet, kto będzie finansował całą zabawę. Wcześniej od dwóch-trzech sezonów budowano CSKA dosyć przyszłościowo, sprowadzano młodych piłkarzy, najlepszym przykładem jest Vlasić, a do tego dokładano perspektywicznych Rosjan. Nie wyglądało to źle, ale teraz wszystko stanęło pod wielkim znakiem zapytania. I to najlepiej pokazuje, że w Rosji bardzo dużo zależy od tego, co dzieje się poza samym boiskiem. To że nie awansowali z grupy nie jest wielkim zaskoczeniem, ale do samej postawy można mieć trochę zastrzeżeń. Przegrywali wysoko i raczej nie podejmowali walki z przeciwnikami – wymienia przyczyny niepowodzenia ekspert od ligi rosyjskiej.
Tworzy się więc z tego wszystkiego obraz pacjenta bardzo schorowanego, osłabionego, borykającymi się z wewnętrznymi krwotokami i nie będącego w stanie uśmiechać się szeroko na wielkich zewnętrznych przyjęciach.
– Z rosyjską piłka jest źle. Tamtejsze kluby dysponują takim potencjałem finansowym, że stać je na znacznie więcej. Niekoniecznie to wszystko jest zależne od tego, że nie dają rady sportowo. Cała ta organizacja, ten kodeks, w ramach, które działa ten interes wokół, którego działa rosyjska piłka, jest bardzo kulawy. Jeżeli weźmie się pod uwagę, że liga za sprzedaż praw telewizyjnych dostaje rocznie dwadzieścia pięć milionów euro, to są to śmieszne pieniądze. Dużo mniej niż w Polsce. Wszystko to jest bardzo kulawe, dlatego, że o kształcie tamtejszego futbolu bardzo często decydują dziwaczne koneksje. Pieniędzy liga dostaje mało, ale tylko dlatego, że na rynku jest tylko jedna telewizja. Absolutny monopol. Co gorsza, nie ma specjalnie widoków na to, żeby było lepiej. Za dużo powstało tam dziwacznych układów, a związki klubów z mafią i podstawionymi przez nie agentami narastają z każdym kolejnym rokiem. Wszyscy patrzą tylko na to, żeby wyciągnąć z klubów, jak najwięcej pieniędzy i osiągnąć korzyści własne. To wielki hamulec dla zdrowego rozwoju rosyjskiego futbolu – kończy Bochenek.
Fot. Newspix