Koniec roku się powoli zbliża, w redakcjach panuje nastrój sprzyjający wszelakim podsumowaniom. My wpadliśmy na pomysł, by zebrać jedenastkę najlepszych transferów do ligi z ostatnich pięciu lat (czyli od letniego okna transferowego sezonu 2014/15). Oceniając transfer pod uwagę braliśmy kilka czynników – stosunek jakości do ceny, umiejętności piłkarza, wpływ na zespół, sukcesy osiągnięte po przyjściu do klubu, ewentualny zysk wypracowany po odejściu z klubu i ten nieuchwytny w liczbach pierwiastek kozactwa.
Po przejrzeniu tryliarda transferów do Ekstraklasy z ostatnich pięciu lat możemy dojść do wniosku, że najlepsze ruchy transferowe można podzielić na trzy główne grupy. Pierwsza, to kozacy wzięci z odzysku. Piłkarze z dużą jakością, którzy z różnych względów akurat w danym momencie byli możliwi do wyjęcia za darmo lub za relatywnie nieduże pieniądze. Mamy tu na myśli na przykład takiego Vadisa Odjidje-Ofoe, który był zapuszczony, akurat wpadł na ostry zakręt w karierze – gdyby nie to, wówczas pewnie na Ekstraklasę nawet by nie spojrzał. Inna sprawa, że w i w Legii akurat wtedy wszystko zagrało – był Besnik Hasi, który miał do niego kontakt, były mistrzostwa, były europejskich puchary. Ergo – były argumenty, by takiego grajka przekonać.
W tej grupie widzimy też Christiana Gytkjaera. Facet zdobywał mistrzostwo i koronę króla strzelców z Rosenborgiem, a później postawił na złego konia. w TSV Monachium rozsypał mu się klub, akurat był wolnym piłkarzem. Lech zadziałał szybko i konkretnie – rzucił mu milion euro za podpis, zaprosił na mecz, oprowadził po stadionie i zyskał kozaka na trzy lata. Nieco inny, choć zbliżony przykład to Nemanja Nikolić – facet chciał postawić kolejny krok w karierze, ale nie sus, po prostu krok naprzód. Wygasał mu kontrakt na Węgrzech, więc nie trzeba było za niego płacić odstępnego. Sprytnie zadziałał też Lech z Darko Jevticiem, który nie był dość dobry na FC Basel, ale Kolejorz długo namawiał go na transfer do Poznania. Słyszeliśmy historię o tym, jak Szwajcar błysnął w jednym z meczów młodzieżówki szwajcarskiej. Z miejsca otoczyli go skauci różnych klubów, ale Lech miał ten plus, że regularnie odzywał się do Darko już wcześniej. Wygrał nie kasą, nie siłą klubu, ale dobrym kontaktem z zawodnikiem.
Druga grupa bardzo udanych transferów to solidni ligowcy, w których dostrzeżono coś więcej i po transferze skala ich talentu jeszcze mocniej rozbłysnęła. Mamy tu na myśli chociażby Jakuba Czerwińskiego, który nigdy w Pogoni czy później w Legii nie wszedł na taki poziom, jaki prezentował w mistrzowskim sezonie Piasta Gliwice. Albo Arkadiusza Malarza, który był niezłym ligowym golkiperem w Bełchatowie, a w Warszawie dokładał nawet nie tyle co cegłę, co kawał solidnego muru do mistrzostw Legii. Pod ten przykład możemy podciągnąć też Jacka Góralskiego, Flavio Paixao, Igora Lewczuka czy Rafała Augustyniaka. Opłaca się też penetrowanie niższych lig, bo tak Górnik załatwił sobie Damiana Kądziora, a Jagiellonia Tarasa Romanczuka.
Trzecia grupa to z kolei złote strzały z rynków nieoczywistych. O takie ruchy jest najtrudniej i też najrzadziej wypalają. Od razu na myśl przychodzi nam Ryota Morioka – gość chciał przebić się do Europy, grał w bogatym Vissel Kobe. A był zdeterminowany do tego stopnia, że zdecydował się nawet na obniżkę zarobków. Wystarczyło znaleźć kogoś, znajomego menadżera, który połączy Śląska z takim grajkiem. Casus z innej beczki – Djibril Diaw trafił do Korony z ligi senegalskiej, gdzie dziennikarze sportowi zarabiają więcej od piłkarzy. Może nigdy nie był w absolutnej czołówce piłkarzy ligi, ale wypromował się do Ligue 1 i kadry Senegalu. Dziś już nie tak nieoczywistym kierunkiem są niższe ligi hiszpańskie, ale jeszcze jakiś czas temu transfery Gerarda Badii, Carlitosa czy Igora Angulo trzeba było traktować jako wyczarowanie czegoś z niczego.
Dobra, wystarczy tego teoretyzowania. Lećmy z naszą jedenastką najlepszy transferów ostatnich pięciu lat.
W bramce stawiamy na Arkadiusza Malarza. Doskonale pamiętamy opinie wokół tego transferu – dyrektorem sportowym Legii był wówczas Michał Żewłaków, czyli dobry kumpel Malarza. Od razu spiętrzyły się zarzuty, że Żewłak dopiero zaczyna robotę w tej roli, a już robi sobie wianuszek starych znajomych w zespole. A Malarz obronił nie tylko multum strzałów, nie tylko siebie, ale i właśnie dyrektora Żewłakowa. Wybierany do jedenastek sezonu, od Piłki Nożnej dostał nawet nagrodę piłkarza roku, trzy mistrzostwa, dwa puchary, gra w Lidze Mistrzów. Nieźle jak na gościa, który przychodził do Warszawy za frytki i to w wieku 35 lat. Czy miał jakiegoś konkurenta w naszej jedenastce? Tak naprawdę tylko Dusana Kuciaka, który do Lechii dołączył bez kwoty odstępnego. Słowak też jest golkiperem z półki “kozacy Ekstraklasy”, natomiast przeważył tu wpływ Malarza na sukcesy Legii.
W obronie mieliśmy duży zgryz. Najpierw napiszmy kto odpadł – a odpadli z jedenastki Artur Jędrzejczyk, Ivan Runje, Arkadiusz Reca, Igor Lewczuk, Aleksandar Sedlar czy Adam Hlousek. Największy ból mieliśmy chyba przy wykreślaniu Jędrzejczyka, bo trzeba powiedzieć sobie wprost – ten gość w formie jest najlepszym obrońcą tej ligi, nie ważne czy gra na boku defensywy, czy w centrum. Natomiast Legia wyciągała go za prawie milion euro, Jędza dostał jeden z najwyższym kontraktów w lidze i po prostu od tak drogiego piłkarza oczekuje się absolutnie najwyższego poziomu. Dlatego zdecydowaliśmy się na trójkę – Jakub Czerwiński, Sebastian Walukiewicz i Michał Pazdan. Czerwiński głównie za to, jak Piast wycwanił się wykupując go za niewielkie pieniądze z Legii i robiąc z niego najlepszego obrońcę sezonu mistrzowskiego. Pazdana wszyscy znaliśmy z Górnika czy Jagi, ale swój szczyt formy osiągnął w Legii i przez te trzy sezony był kozakiem.
Trzeci ze stoperów być może jest wyborem kontrowersyjnym, ale już spieszymy z tłumaczeniem. W czerwcu 2017 roku Pogoń zapłaciła Legii za Sebastiana Walukiewicza 60 tysięcy złotych. Bez żadnego procentu od następnej sprzedaży – sześćdziesiąt koła na stół i tyle. Dariusz Adamczuk nieco ponad rok później przyzna na naszych łamach, że to były “śmieszne pieniądze”, a Pogoń niedługo później przyjmie ofertę Cagliari opiewającą na cztery miliony euro. Zaokrąglając – mówimy tu o prawie trzystukrotnej przebitce. Pogoń za te cztery bańki euro mogła sobie ułożyć klub na nowo, albo – mówiąc precyzyjniej – wykonać kolejny sus naprzód w budowie zespołu i struktur silniejszego przedsiębiorstwa. Forma Walukiewicza we Włoszech do tej pory nie buduje Pogoni success story, jakie ma na przykład Lech, ale trudno nie zauważyć złotego interesu na pozyskaniu Sebastiana za drobne i sprzedaniu go za chwilę za około pół rocznego budżetu.
W pomocy jeden kandydat jawił nam się przed oczami z miejsca i pewnie trudno będzie nam znaleźć kogoś, kto będzie polemizował z wyborem Vadisa do jedenastki najlepszych transferów ostatnich pięciu lat. Gdybyśmy mieli przyznawać komuś opaskę kapitańską dla najlepszego transferu tego pięciolecia, to pewnie trafiłaby ona do niego. Fantastyczny grajek, który zachwycił nas z miejsca. Nie dość, że dał Legii trofea, że był efektowny, to jeszcze pozwolił na całkiem przyjemny zarobek. Idealny przykład na to, że czasami warto zaryzykować finansowo sięgając po gościa na zakręcie, pomóc mu z tego dołka wyjść i zyskać jako klub pod każdym względem.
Do linii pomocy przesunęliśmy się Flavio Paixao, który od transferu ze Śląska do Lechii zagrał dla gdańszczan 150 meczów, w których strzelił 53 gole i zaliczył 15 asyst. Średnio udział przy bramce w niemal co drugim meczu, regularność godna podziwu, to tego spory udział przy zeszłosezonowym podium gdańszczan, cegiełka dołożona do zdobycia Pucharu Polski. Przychodził do Lechii raczej jako ten drugi z braci Paixao, a został – może to trochę na wyrost – ale jednym z najważniejszych piłkarzy w historii klubu. Do tego dorzucamy Darko Jevticia. Nas też irytuje to, że Szwajcar miewa dołki, przestaje i okresy słabszej gry. Doskonale wiemy, że stać go na więcej. Natomiast biorąc pod uwagę jego liczby (36 goli, 43 asysty), wpływ na zespół i ten faktor X, to trudno nie dostrzec, że na przestrzeni ostatnich lat zawsze był wyróżniającym się pomocnikiem ligi. Ze świecą szukać rozgrywającego, który od sezonu 2014/15 byłby tak regularny w nabijaniu bramek i ostatnich podań. Lech ubił na nim świetny interes i obawiamy się, że od przyszłego roku zacznie się w Poznaniu nieśmiałe przebąkiwanie “cholera, szkoda że go już nie ma…”.
Kreatywne trio drugiej linii uzupełniamy Jackiem Góralskim i jego przejściem z Płocka do Białegostoku. Wyciągnięty za mniej niż 200 tysięcy złotych w lipcu 2015 roku, rok później by już powoływany do kadry, a w brodę mogły sobie pluć kluby pokroju Lecha, które go obserwowały, a które nie zdecydowały się na wykup go z Wisły. Świetne dwa lata w Białymstoku, włożenie do klubowego budżetu 1,5 bańki euro – dla nas jedna z najlepszych szóstek w lidze ostatnich lat.
A kogo braliśmy jeszcze pod uwagę przy najlepszych transferach pomocników ostatnich lat? Z bólem serca nie zmieściliśmy tu Gerarda Badii, rozważaliśmy Furmana, Wasiljiewa, Tibe, Vacka, Lloncha, Mączyńskiego (do Wisły), Kądziora, Frakowskiego, Starzyńskiego, Picha, Imaza, Martinsa, Covilo, Romanczuka i pewnie jeszcze kilku innych.
No i wreszcie atak, czyli pozycja, przy której mieliśmy chyba największy ból głowy. Długo dyskutowaliśmy nad obecnością Christiana Gytkjaera, który na przestrzeni ostatnich trzech sezonów jest jednym z najregularniejszych strzelców w lidze, ale ostatecznie Duńczyka nie zmieściliśmy w TOP3. Zadecydowała korona króla strzelców, którą nałożył na głowę Nemanja Nikolić, puchary zdobyte za czasów Węgra w Legii i hajs, który Legia na nim zgarnęła. Gytkjaer żadnego z powyższych nie ma lub nie da, bo pewnie odejdzie po sezonie za darmo. Natomiast zarówno ściągnięcie jednego, jak i drugiego, traktujemy w kategorii świetnych transferów Lecha i Legii.
W zestawieniu musiał znaleźć się Krzysztof Piątek, czyli jeden z najdroższych piłkarzy w historii ligi. Cracovia zapłaciła za niego ledwie 700 tysięcy euro, co oczywiście było pewnym ryzykiem, ale pójście va banque spłaciło się z nawiązką. Piątek odwdzięczył się golami, pięcioma bańkami euro przelanymi przez Genoę do kasy Pasów i wzmożoną reklamą. Historia dzisiejszego snajpera Milanu to dla Cracovii coś, czym bardzo lubił i lubi grać nadal Lech Poznań. Czyli na rozmowach z potencjalnym nowym piłkarzem pokazuje mu koszulkę znanego ex-piłkarza, wytycza mu legendarną już ścieżkę rozwoju, czym ugrywa kilkadziesiąt procent aprobaty na przyklepanie transferu.
No i Carlitos, czyli król strzelców ligi grający wówczas w przeciętno-niezłej Wiśle. Niebagatelny wpływ na zespół, umiejętności przerastające ligę, a ostatecznie też nieoceniony zastrzyki gotówki dla biedującej Wisły. Oczywiście, gdyby nie fatalna pozycja negocjacyjna wiślaków, to kwota na transfer Hiszpana byłaby wyższa. Niemniej wynalezienie go w rezerwach Villarrealu i namówienie go na przyjście do Białej Gwiazdy było znakomitym posunięcie.
Kilku mocnych kandydatów w czołowej trójcie nie zmieściliśmy, a mamy tu na myśli wyciągnięcie przez Legię Aleksandara Prijovicia i oczywiście rzeczonego już Gytkjaera ściągniętego do Lecha.
A tak prezentuje się całą jedenastka. To naszym zdaniem najlepsze transfery do ligi w ostatnich pięciu latach:
fot. FotoPyk