Wiemy doskonale, że skoki narciarskie od zawsze były podatne na zmiany pogody. I że wiele konkursów zostało wypaczonych przez wiatr czy gęsto padający śnieg. Ale w dobie przeliczników, przesuwanych belek i innych ultrahipersuperbajerów technologicznych, oczekiwalibyśmy zminimalizowania szans na to, że stanie się tak po raz kolejny. A ten weekend w Niżnym Tagile pokazał nam, że nie zmienia się nic.
Oglądając dzisiejszy konkurs czuliśmy się trochę jak podczas losowania LOTTO. Wiecie, “następuje zwolnienie blokady i rozpoczynamy losowanie warunków pogodowych”. Tyle tylko, że ewidentnie zabrakło odpowiedniej komisji od weryfikacji tego, co właściwie się działo na skoczni. Bo w to, że Ryoyu Kobayashi w pierwszej serii miał dodane punkty za wiatr (7.7, już teraz mówi się, że to błędny pomiar, choć raczej nie zostanie zweryfikowany) za nic nie uwierzymy. Choćby dlatego, że wyraźnie było widać, jak niesie go podmuch pod narty. Albo dlatego, że w drugiej przy lepszych warunkach klapnął na 113 metr, daleeeekooooo przed punktem K. Co zresztą i tak wystarczyło mu do zajęcia trzeciego miejsca, bo – dzięki przelicznikom – jego skok z pierwszej serii był najwyżej punktowanym w całym konkursie.
Dziś zresztą bawiliśmy się na całego. Ostatnich zawodników we wspomnianej pierwszej serii puszczano w takich warunkach, że musieliby odlecieć na jakieś 145 metrów (albo i dalej, oceńcie sami, spoglądając na poniższe zdjęcie), żeby objąć prowadzenie. Fakt, że najlepsi z nich pewnie byliby w stanie to zrobić. Tyle tylko, że wtedy na zeskoku powinien stać gotowy do lotu helikopter medyczny, bo skończyłoby się to połamaniem obu nóg i wizytą w szpitalu. No i niskimi notami za styl.
Fot. @LelenMat/Twitter
Pisząc wprost: jury zwariowało i kompletnie nie ogarniało tematu. Również w drugą stronę. Bo bywało tak, że ktoś skoczył daleko, więc natychmiast obniżano belkę, kompletnie nie zwracając uwagi na fakt, że wiatr przycichł. I taki Piotr Żyła na przykład nie mógł odlecieć, więc nie wszedł do drugiej serii. Gregor Schlierenzauer, który wczoraj wreszcie oddał skok na swoim dawnym poziomie, dziś został wręcz przybity do zeskoku, niczym gwóźdź do ściany. Młotkiem w tym scenariuszu był zapalający zielone światło Borek Sedlak. Zresztą, skoro już o wczoraj – to w tym konkursie też była loteria. Przykład? Weźmy ten z naszego podwórka – drugi po pierwszej serii Piotr Żyła wypadł przez warunki do trzeciej dziesiątki. Ale wczoraj jeszcze nas to bawiło, ot, taka komedia. Dziś to już czysty dramat.
Gdzie w tym wszystkim Polacy? Jeśli chodzi o dzisiejszy konkurs – poza pierwszą dziesiątką, do niej dziś nie wskoczyli. Najlepszy był Kamil Stoch (15.), tuż za nim uplasowali się Kuba Wolny i Dawid Kubacki. Maciej Kot i Stefan Hula zajęli odpowiednio 24. i 25. miejsce. Piotr Żyła i Klemens Murańka polegli za to w pierwszej serii. Niestety, forma naszych zawodników w tym sezonie jest jak Bursztynowa Komnata. Wszyscy nam mówią, że ta istnieje i gdzieś jest. Ale gdzie? I kiedy zostanie odnaleziona? Na to odpowiedzieć nie potrafi nikt. Jasne, trzeba brać poprawkę na to, że taki Kamil Stoch w niemal każdym swoim skoku trafiał na słabe warunki i nie mógł odlecieć. Trudno więc oceniać jego próby, podobnie jak i kilku innych naszych zawodników.
Prawdziwy test przyjdzie w kolejnych konkursach, a zwłaszcza w Engelbergu (szczególnie, że nasi skoczkowie lubią tę skocznię) i w trakcie Turnieju Czterech Skoczni. Jeśli tam też będzie słabo, to będzie można zacząć używać słowa, którego mieliśmy nadzieję tej zimy nie wspominać ani razu. Jakiego? Podpowiemy, że zaczyna się na “k”, a kończy na “ryzys”. Sami złóżcie je sobie do kupy. Albo, jeśli jesteście wyjątkowo leniwi w ten niedzielny wieczór, poczekajcie jeszcze z tydzień. Bo jeśli wyniki z dzisiejszego konkursu powtórzą się i wtedy, to zobaczycie je dosłownie wszędzie.
Narzekać na formę na pewno nie może Stefan Kraft. Austriak bowiem dziś wygrał i było to zwycięstwo jak najbardziej zasłużone. Jasne, w obu seriach trafiał na niezłe warunki, ale wykorzystał je znakomicie, dwa razy odlatując bardzo daleko (i w świetnym stylu!), potwierdzając, że wciąż jest kozakiem oraz jednym z głównych kandydatów do wygrania najważniejszych trofeów w tym sezonie. Tego samego nie możemy za to napisać o wczorajszym triumfatorze. Wątpimy bowiem w to, że Yukiya Sato taki wynik jeszcze tej zimy powtórzy. O Kryształowej Kuli też nie ma co marzyć, za wysokie progi, przynajmniej na razie. Swoją wygraną ustanowił jednak dość sympatyczny rekord – został najniższym skoczkiem, który ma na koncie zwycięstwo w konkursie Pucharu Świata. Od wczoraj wynik ten wynosi 161 centymetrów. W kasku ze dwa więcej.
Jakie atrakcje czekają nas w następny weekend Pucharu Świata? Możliwe, że trafi się coś absolutnie niespotykanego – konkurs rozegrany na równych warunkach. Zawodnicy zajadą bowiem do Klingenthal, by tam wreszcie oddać skoki przy normalnej pogodzie. Czy się uda? Nie wiemy, ale mamy na to wielką nadzieję, bo to, co widzieliśmy do tej pory, jest po prostu parodią tej dyscypliny.
Fot. Newspix